Wszystko i nic - Stefan Żeromski 2 стр.


Hub coś sennie gwarzył. Głowinę oparł na ojcowskiem ramieniu. Wszyscy troje, nie wyłączając Łyski, cierpliwie nasłuchiwali, raz wraz podnosząc głowy i nastawiając uszy. Gdy wiatr się znagła wzmagał na obraz szaleństwa tego całego obszaru, a noc huczała, pan Rafał otulał szczelniej derą dziecko, sam się doń przyciskał i czekał z bijącem sercem.

I oto znagła, jakgdyby wyczarowane z nicości przez niepojęte uczucie, kędyś w nocy, daleko daleko błysły i zgasły dwa światełka. Wnet znowu błysły i przygasły.

 Wilcze ślepia Czy sen? zmagał się w sobie Olbromski.

Wlepił w próżną noc oczy Oto znowu: zabłysło przygasło! Porwał dziecko w ramiona, przekonany, że to nie złuda, nie mówiąc ani słowa, otulił je w derę i chwilę jeszcze czekał, nim się rzucić i drapać po gałęziach na szczyt jodły. Głucha wewnętrzna modlitwa snuła mu się po wargach.

Dwa światełka znowu zaświeciły i zgasły. Lecz razem w podmuchu wiatru dopadł ucha tęsknoty, błogi dźwięk.

 Tatuś! Dzwonek! porwał się mały.

 Tak jakby prawda Dzwonek wyszeptał ojciec.

Wpatrzyli się w przestrzeń. Wsłuchali w wicher. Dojrzeli przeciągle błyszczące dwa światła. Ujrzeli wyraźnie ich kołysanie miarowe. Usłyszeli daleki daleki pogłos Serca uderzyły z radości. Zaszeptali do siebie bez sensu i związku. Połysk i głos zbliżały się bardzo powoli. Czekali cierpliwie, w milczeniu. Nareszcie, gdy w ciągu kilku chwil obaj widzieli wyraźne migotanie i słyszeli daleki klangor jednotonnej melodyi dzwonka, rzucili się do sanek i pojechali co tchu na spotkanie światła. Łyska, skostniała z zimna, w cwał pobiegła.

 Kto też to tędy może jechać ze światłem i dzwonkiem? głośno rozmyślał Olbromski.

 Może to nas Michcik szuka?

 Ale, gdzie! W najgorszym razie przypuściłby, że nocujemy w motkowskim dworze.

Coraz wyraźniej widzieli dwa kręgi światła latarni i odróżniali każde uderzenie podróżnego dzwonka. Wreszcie pan Rafał okrzyknął zdala zbliżający się pojazd. Światła w miejscu stanęły. Podjechał blisko i spostrzegł w światłach padających od latarni zady dymiące, nogi i uprząż pary koni.

 Kto woła? spytano od świateł.

 Ludzie, zbłąkani w polu. A kto to jedzie?

Nie odpowiedziano na to pytanie. Olbromski podciął Łyskę i zbliżył się do samych sanek. Oddał wodze w ręce Huba, a sam wysiadł i poszedł poza latarnie.

 Któż to jedzie? pytał powtórnie.

 Z poczty jedziemy

Назад