Stryj Florian zaś uchodzić zaczął za wielkiego patriotę i męża stanu.
Fama200 ta wzrosła jeszcze bardziej od czasu, gdy napoił on biskupa prawosławnego eparchii201 kamienieckiej kawą z oliwą.
Biskupisko, przejeżdżając przez majątek stryja, uznał, że zrobi Polaczkowi zaszczyt, jeżeli u niego konie popaść raczy.
Był to czas podwieczorkowy. Było kilka osób z sąsiedztwa; miano podać kawę.
Stryj Florian był nadskakująco grzeczny dla nieoczekiwanego gościa. Co drugie słowo cytował Jana Chryzostoma202 albo Bazylego Wielkiego203, wygłaszał aforyzmy, jak na przykład:
Słota uczy pokory wobec Pana.
Deszcz poi ziemię, aby plon wydała.
I konia należy czyścić zgrzebłem, aby lśniła się skóra jego i chędogie204 było siedzenie jeźdźca.
Podano wreszcie kawę. Na tacy, obok kubków ze śmietanką, pojawiła się karafinka z oliwą.
Eminencja wybaczy nam mówił stryj Florian myśmy, chociaż to post nawet, kawę ze śmietanką pić przywykli, ale dla duchownej osoby jest oliwa. A jakże! Gość w dom Bóg w dom, a ojcowie Kościoła mówią: Zachowaj zakon ojców twoich, a Bóg ci przysporzy w sercu swoim.
Biskup poczuł, że powaga Kościoła prawosławnego jest zagrożona, i zdobył się na poświęcenie, a na drugi dzień gruchnęła po Podolu wieść o kawie z oliwą i o patriotyzmie pana Floriana.
W dwa tygodnie zaś przed dom stryja Floriana zajechał feldjegier205 i w dni kilkadziesiąt potem stryj Florian mógł prowadzić studia etnograficzne i geograficzne w guberni ołonieckiej.
W ten sposób został męczennikiem i w tym ostatnim już charakterze w roku 63 głosił:
Spokój, spokój, spokój, bo i tak jużeśmy aż nadto wiele cierpieli.
W tym też charakterze odmówił podania ręki Mikołajowi Kaniowskiemu na jakimś zjeździe, i szlachta mogła powtarzać, że znany patriota pomimo związków krwi odsunął się od sprzedawczyka.
Ojca mojego stryj Florian się bał, jak bali go się raczej, niż lubili wszyscy niemal, z kim stykał się on bliżej. I było to rzeczą zrozumiałą. To, co jest nieznane i niepojęte, działa w myśl swoich odrębnych, niedostępnych dla nas zasad i praw wzbudza zawsze niedowierzanie, nieufność i lęk
Ojciec mój zaś był pour sang206 Kaniowskim. Nie zgadzał się z otoczeniem nawet wtedy, gdy szedł z nim razem. W roku 63 ojciec mój zajmował praktycznie to samo stanowisko, jakie propagował stryj Florian. Stryj Florian pomimo to był patriotą, ojciec mój zaś człowiekiem wielkiej głowy, lecz bez narodowych uczuć. I właściwie było to w porządku rzeczy.
Myślę, że ojciec mój, arystokrata i heglista, nie byl bliższy ogółowi szlachty niż demokrata i renegat stanu szlacheckiego, który na szubienicę murawjewowską poszedł, nie zasłużywszy, aby mu patriotyczny stryj Florian dłoń uścisnął.
Śladami Mikołaja pójdzie rzekł stryj Florian, gdym upierał się przy tym, że na studia do Petersburga pojadę.
Nie najgorsze to może ślady rzekł mój ojciec i zmarszczył brwi.
Stryj Florian zamilkł i wzrok narodowo-cierpiący wzniósł ku niebu.
III. Spartakus i Szymon Słupnik
1
Jesienią 1869 roku znalazłem się w Petersburgu jako student wydziału przyrodniczego. Sam wybór tego wydziału był powodem nieporozumienia pomiędzy mną i ojcem. Nieporozumień tych było aż nazbyt wiele w czasie poprzedzającym mój wyjazd. Nie chcę ich wspominać szczegółowo.
Były to czasy, w których mój ojciec musiał wiele cierpieć.
Dzisiaj pamiętam, że w jego spojrzeniu, kiedy patrzył na mnie, migotał strach. Ale wtedy ja nie widziałem tego. Nie chciałem i nie mogłem widzieć.
Musiałem iść precz stąd, z domu, w którym ciągle wspominano.
Ja chciałem żyć, a ich wspomnienia nie były moimi wspomnieniami. Byłem zresztą w stadium wojowniczego ateizmu i nieustannie wywoływałem sceny, po których ciotka Emilia dostawała spazmatycznego płaczu.
Ojciec bladł, patrząc na moją haftowaną z chłopska, ukraińską koszulę.
Ja zaś uważałem siebie wtedy za Ukraińca z obowiązku.
Każdy człowiek powinien pracować dla tych, co go wykarmili. Mnie wykarmili ukraińscy chłopi, a więc
Nie przeszkadzało to wcale temu, żem nigdy prawie z żadnym chłopem nie mówił.
Bo i o czym?
O ateizmie, o teorii Darwina, o tym, że trzeba wyzbyć się przywiązania do przesądów historycznych?
Rozmowy te nie byłyby doprowadziły do niczego.
I w tym czasie mój gardzący chamstwem ojciec był o wiele bardziej w zgodzie z moim ideałem niż ja.
On troszczył się o mieszkańców swojej wsi tak, jak o swoje rasowe bydło lub stadninę. Ja w ich imieniu wszystkim naokoło gardziłem.
A inaczej nie mogłem.
Ta pogarda była dla mnie takim samym odruchem instynktownym i zbawczym, jakim była dla mojego ojca jego duma.
On żył tym, że na cały świat patrzył jak na jakiś barbarzyński chaos.
Sam siebie porównywał do Dymitra Wiśniowieckiego207, zawieszonego w Stambule na haku. Był romantykiem w swym upodobaniu do efektownych porównań.
Jakże nienawidziłem ja tego wszystkiego.
Tej całej atmosfery relikwii i szkaplerzy, unii lubelskich i odsieczy wiedeńskich.
Ja przecież dzieckiem widziałem odwrotną stronę tego sztychu208.
Widziałem w Warszawie modlących się ludzi, rozstrzeliwanych przez żołnierzy, tratowanych przez kozactwo, i czepiałem się drżących rąk ojcowskich, wołając: Dlaczego oni się nie biją!.
W tej strasznej godzinie, kiedy z okna hotelu, ja dziecko widziałem pletnie209 i szable nad głowami błagających o pomoc z nieba, widziałem, jak kule kosiły śpiewających hymny, narodziła się we mnie twarda niechęć dla wszystkiego, co jest modlitwą, pokorą, a potem, a potem
Przez długie trzy lata twarze sąsiadów mojego ojca, bladych ze strachu, drżących, aby nie padł na nich cień podejrzenia, lękających się i rządu, i chłopów, lękających się śmiałości własnych dzieci.
Nie, o tym nie chcę myśleć. Po cóż mam bluzgać szyderstwem na jego mogiłę.
Niechaj śpi zwyciężony, on, który wierzył w polskiego szlachcica.
Zwyciężony
Miszuk nie urazi słowem twojej mogiły.
On ci tylko żywemu nie mógł ustąpić.
Nie mógł, jak i dziś nie mogę cofnąć ani słowa.
Elle ne se rend pas
La Commune de Paris!210
W 69 roku byłem więc w Petersburgu. Przywiozłem tu razem z sobą swój niepokój i pustkę, która wołała o pełne życie.
Zrazu rzuciłem się na książki.
Nigdy już potem nie wchłonąłem w siebie takiej masy myśli.
Codziennie waliło się coś we mnie, codziennie myśl umacniała się w swojej twierdzy.
Wierzyłem wtedy, że rozum zaczyna dopiero istnieć, że należy go tylko stworzyć, tylko zdobyć formułę przenikliwie jasną i wszechobejmującą, a światło jej rozleje się po ziemi i rozpocznie się nowe życie.
Żyłem w absolutnej próżni.
Bardzo szybko przestałem regularnie uczęszczać na wykłady. Książki mi dawały więcej. Dniami i nocami nie wstawałem od swego stolika w zadymionym pokoju, czytając, notując, kreśląc. Nie odpowiadałem tygodniami na listy i otrzymywałem telegramy. Ojciec niepokoił się. A ja istotnie zapomniałem o wszystkim.
Nie było Polski, legend, wspomnień byl olbrzymi świat stwarzania się i stawania nieustannego. Z łona przekształceń się materii powstawały formy żywe, rodził się człowiek, tworzył w sobie myśl i rozum, aby zawładnąć światem.
Określałem wtedy sam siebie jako kawał materii, który chce zostać myślą.
To określenie zdobyło mi pierwsze stosunki wśród kolegów.
Wśród kolegów nie znałem nikogo. Nie było tu nikogo z moich stron, nie przywiozłem z sobą żadnych stosunków, żadnych znajomości.
Byłem tu absolutnie sam w tym tłumie i zrazu było mi to nawet dogodne.
Powoli, od czasu do czasu, wymieniałem parę słów z tym lub owym.
Tak raz w laboratorium wygłosiłem do jednego z sąsiadów, jasnowłosego, różowego Niemca, swój aforyzm.
Niemiec był zgorszony; zaczął mi mówić o duszy. Mówił mi o Bewusstsein, Selbslbewutsstsein211. W końcu zaś o Pflichtbewusstsein212.
Roześmiałem się.
Nie lubiłem tego słowa.
Przypominało mi ono ciotkę Emilię, która czytywała i rozumiała wszystko, nawet Darwina, ale skończywszy czytać, mówiła: To jest bardzo rozumne, ale my nie mamy ojczyzny i dlatego jesteśmy obowiązani szanować wiarę.
I cóż to za Pflicht213? pytam się swojego Schultza.
Na to on mi mówi:
Ja mam teraz trzysta rubli stypendium, ja bym bardzo chciał nieraz pójść do teatru. Ja to bardzo lubię. Co to znaczy ja? Moje zmysły to lubią. O i mój umysł to lubi. Ale jaki umysł? Materialistyczny, egoistyczny umysł. I gdybym ja miał tylko ten umysł, tobym poszedł albobym sobie kazał zapalić w piecu, ale bilet kosztuje pół rubla, zapalenie w piecu pięć kopiejek, a mój ojciec jest pastorem i ma dziewięcioro dzieci, więc ja ze swego stypendium muszę posłać mu chociaż osiemdziesiąt, choć sto albo sto dwadzieścia rubli. A dlaczego muszę? Bo jest coś, co się nie zmienia, co nie jest ani ruch, ani przyjemność, ani barwa, ani nic. A co to jest? To jest to: musisz. Więc co jestem ja? Obowiązek. I dlatego ja wiem, że ja mam duszę, bo mam coś, co nie jest ani ruch, ani wrażenie, ani zmiana.
A dlaczego pastorzy rozmnażają się nieumiarkowanie? basem przeciągnął sąsiad na prawo, o kudłatej głowie i skośnych oczach. Obowiązek dusza. A wcale nie dusza, tylko królicza niewstrzemięźliwość.
Schultz się zaperzył:
Ja bardzo pana proszę, mój ojciec jest duchowny.
I mój ojciec jest duchowny rzekł kudłaty kolega.
Ja nie pozwalam panu, ja bardzo kocham mojego ojca.
No, i ja kocham mojego ojca, chociaż pijanica jest, co nawet jest dobrze, bo pop porządnym człowiekiem może być tylko, gdy pije
Mój ojciec nie bierze do ust nawet piwa mówił z dumą Niemiec.
To źle robi rzekł nieubłagany wróg pastorów. Niemiec, który nawet piwa nie pije, cóż to może być za Niemiec. Was i z piwem znieść trudno, a bez piwa
Mój ojciec wie, że każda kopiejka to jest ciężko zapracowana kopiejka
Ba i mój stary wie o kopiejce, i wie, że ja mu nie poślę, bo nie mam. A choćbym posłał, to i co? Też nie mówiłbym: obowiązek, tylko: wódka. I choćby mój stary delirium214 dostał, to stąd by nic o mojej duszy nie wynikało.
Niemiec coś mruczał długą chwilę, wreszcie poprawił kołnierzyk i mankiety i podszedł do kudłatego.
Nazywam się Karol Schultz rzekł i pozwoli pan z panem nieznajomym być.
Brunet parsknął śmiechem.
A ja rzekł nazywam się Jaszka Czernow i nie mogę się z panem rozstać, bo dusza moja rozkochała się w panu. I zresztą szanuję pana bardzo, i pana ojca szanuję, i pana siostry.
Niemiec próbował coś mówić, ale Czernow zwrócił się już do mnie.
Ej, wy, szlachcic rzekł a wy o materii tam mówiliście Po pierwsze Polakowi nie wypada mówić: materia. Wy, szlachcice, mówicie: Bóg i Ojczyzna. A tu: materia. Pierwszy raz słyszę
A wy, Jaszka zawołała z drugiego kąta młoda dziewczyna w niebieskim fartuchu wam to też nie bardzo wypada Polakom o ojczyźnie mówić. Katkow215 wam się kłania.
To go spotka afront216, bo ja się nie odkłonię.
Źle robicie. Za ich ojczyznę Polaków Murawjew wieszał.
Mało kogo Murawjew nie wieszał tłumaczył się Jaszka. On i mnie mógłby powiesić. Karakozowa powiesił
Jakieś zimne tchnienie powiało po laboratorium. Wysoki blondyn spojrzał przez okulary na Jaszkę i rzekł półgłosem:
Ej, wy, Czernow, nie bardzo.
Potem zaś, zwracając się do mnie, rzekł:
Jestem Orłow. Jak pan to rozumie o materii? Czy myśl dla pana to nie jest już materia? Jeżeli zaś materia, to dlaczego mam dążyć do tego, aby stać się myślą? Myśl więc to jest pewna forma materii. Chodzi więc o to tylko, jaka jest ta materia. Ja myślę, że panu szło o co innego, o to, że człowiek jest dziś materią nieszczęśliwą, a chce się stać materią szczęśliwą. I to jest jasne; gdyby nie był nieszczęśliwą, nie chciałby być czym innym. Chce, więc jest nieszczęśliwy. Ergo217 chce być szczęśliwy. Innymi słowy, trzeba poznać technologię ludzkiego szczęścia.
Poczułem się jak ryba w wodzie.
Znowu spotkałem ludzi mówiących tym samym językiem, jakim mówiły moje myśli. Zapaliłem się. Zacząłem się spierać. Przypomniały się przegadane wieczory przy łóżku Wrońskiego.
Szczęście nie wystarcza, trzeba wiedzieć, że jest ono moje. Potrzebna mi władza nad nim, pewność, że je mam, bo je stworzyłem sam.
Ja widziałem rzekł Jaszka dwa razy szczęśliwą materię. Raz było to w chlewie, a drugi w gubernatorskim domu. Raz był to wieprz, a drugi raz pokojówka gubernatora. Szczęśliwa materia wieprza była smaczna, szczególniej z kapustą i musztardą. A pokojówka miała otłuszczenie serca i dziwnie lekki mózg. Analizy chemicznej nie robiłem.
Rosyjska myśl jest bardzo lekkomyślna myśl rzekł Schultz. Wy wszyscy robicie ciągle skoki. Wy jesteście jak wasz kraj: mało kolei żelaznych.
Z laboratorium tego dnia poszedłem po raz pierwszy do studenckiej kuchni.
Odtąd zaczęło się dla mnie nowe życie. Samotne ślęczenie nad książką ustąpiło gawędom bez końca.
Poznałem od razu całą masę niepospolitych ludzi. Mówię to z całym spokojem po tylu latach: ludzie ci żyli istotnie tylko poszukiwaniem prawdy. Prawdy żywej, przekształcającej samo życie, nie martwej wiedzy. Nie było dla nich rzeczy obojętnych. Myśl ich nieustannie pracowała nad rozwiązaniem zagadnienia, czym ma być człowiek. Ja więcej przeczytałem i przemyślałem od większości z nich, ale w nich była większa łączność pomiędzy myślą a życiem. Była jakaś nieustraszoność w wykonywaniu wyroków sumienia i badaniu. To ich charakteryzowało, nadawało im jakieś klasyczne bohaterskie cechy. Ich filozofia była życiem.
Tak na przykład Aleksander Brenneisen twierdził, że człowiekowi należy się tylko zaspokojenie potrzeb koniecznych. Że zadaniem jego jest praca. Pracował też po dwanaście, szesnaście godzin dziennie. Pieniądze zaś zarobione kładł do otwartej puszki, stojącej na stole. Każdy ze współlokatorów jego mógł z niej brać, ile potrzebował, nie tłumacząc się.