Chłopi - Władysław Stanisław Reymont 9 стр.


 Jagna, poczekaj! krzyknęła za nią matka witając się z Boryną.

Zatrzymała się na drodze, bo i parobcy hurmem ją otoczyli i poczęli witać a przymawiać złośliwie Kubie, któren szedł za nią, wpatrzon kieby w obraz.

Splunął jeno i powlókł się do domu, bo i gospodarze już ciągnęli, i trza było zajrzeć do koni.

 Całkiem kiej na tym obrazie! zawołał bezwiednie, siedząc już w ganku.

 Kto, Kuba? pytała Józia, szykująca obiad.

Spuścił oczy, bo wstyd mu się zrobiło i strach, żeby nie poznali.

Ale że obiad był syty a długi, to i wrychle zapomniał; bo mięso było, była i kapusta z grochem, był i rosół z ziemniakami, a na amen postawili niezgorszą miseczkę kaszy jęczmiennej, uprażonej ze słoniną.

Jedli wolno, poważnie i w milczeniu, dopiero kiej zasycili pierwszy głód, jęli pogadywać i smakować w jadle

Józia, że to ona dzisiaj była za gospodynią, to ino przysiadała czasami na kraju ławki, pojadała spiesznie, a pilnie baczyła, czy warza nie schodzi, by przynieść z izby garnki i dołożyć, by nie powiedzieli, że w misce dnieje.

A obiadowali na ganku, że to czas był cichy i ciepły.

Łapa kręcił się i skamlał, to obcierał się o nogi jedzących, zazierał do misek, aż mu raz wraz ktoś rzucił kostkę jaką, z którą uciekał pod przyzbę, abo zasie ucieszon obecnością gospodarzy i że wspominano jego imię, szczekał radośnie i gonił za wróblami, co się były wieszały po płotach, oczekując na okruszyny.

A drogą często ktoś przechodził i pozdrawiał jedzących, że hurmem odpowiadali.

 Pono ptaszki nosiłeś dobrodziejowi? zagadnął Boryna.

 Nosiłem, nosiłem! Położył z nagła łyżkę i jął opowiadać, jako go to ksiądz wezwał na pokoje, jako tam pięknie, że tyla księgów.

 Kiedy to on wszystkie przeczyta? ozwała się Józia.

 Kiedy? A wieczorami! Chodzi se po pokojach, popija arbatę i cięgiem czyta.

 Musi być nabożne wszyćkie wtrącił Kuba.

 Przeciech nie lementarze60.

 A gazety to co dnia stójka przynosi dorzuciła Hanka.

 Bo w gazetach piszą, co się dzieje we świecie ozwał się Antek.

 I kowal z młynarzem trzymają gazetę.

 I to i taka kowalowa gazeta! rzekł urągliwie Boryna.

 Takutka sama kiej księża powiedział ostro Antek.

 Czytałeś? Wiesz?

 Czytałem i wiem, a bo raz!

 I nie zmądrzałeś nic z tego, że się zadajesz z kowalem.

 La ojca to ino ten mądry, co chocia z półwłóczek ma abo i ogonów krowich z mendel.

 Zawrzyj gębę, pókim dobry! A to ino okazji szuka, żeby się kłyźnić! Chleb cię to rozpiera, widzę mój chleb

 Ością on mi już stoi we grdyce, ością

 Szukaj se lepszego, na Hanczynych trzech morgach będziesz jadł bułki.

 Będę żarł ziemniaki, ale mi ich niktój nie wymówi.

 Nie wymawiam ci i ja

 Ino kto drugi? Haruj jak ten wół, jeszcze ci słowa dobrego nie dadzą

 We świecie jest lekciej, nie trza robić, a dadzą wszystko

 Pewnie, że jest lepiej.

 To se idź i posmakuj.

 Z gołymi rękami nie pójdę.

 Kijek ci dam, cobyś się miał czym od piesków oganiać.

 Ociec! wrzasnął Antek zrywając się z ławki, ale opadł zaraz, bo Hanka ujęła go wpół, a stary popatrzył groźnie, przeżegnał się, jako że już było po obiedzie, i odchodząc do izby rzekł twardo:

 Na wycug do ciebie nie pójdę, nie!

Porozchodzili się zaraz, ino Antek ostał na ganku i medytował; a Kuba wyprowadził konie na koniczysko za stodoły, uwalił się pod brogiem, aby się przespać, ale spać nie mógł, ciężyło mu w żywocie jedzenie, a i ta myśl, że gdyby miał jaką strzelbę, to by mógł tyle ustrzelać ptaszków abo i zajączka niektórego, że co niedzielę nosiłby dobrodziejowi.

Kowal by strzelbę zrobił, jako to i borowemu zmajstrował taką, że jak strzeli w lesie, to aż we wsi się rozlega!

 Mechanik jucha! Ale pięć rubli trza mu za taką zapłacić! rozmyślał. Hale skąd wziąć? na zimę idzie, kożuch trza kupić, buty też dłużej jak do Godów61 nie wydzierżą Juści, winne mi są jeszcze dziesięć rubli i dwoje szmat, portki i koszulę Kożuch choćby i z pięć krótki będzie buciska ze trzy a to i czapka by się zdała a rubla trza zanieść dobrodziejowi na wotywę za ojców Ścierwa że i nic nie ostanie! Splunął i zaczął z kieszeni w lejbiku wybierać okruchy tytoniowe i natrafił na ten pieniądz, o którym był zapomniał w czasie obiadu

 Jest ci gotowy grosz, jest! Odechciało mu się spać nagle; od karczmy rozlegał się daleki, przecedzony głos muzyki i jakby echa pokrzyków.

 Tańcują se juchy i gorzałę piją, i papirosy kurzą! westchnął i legł znowu na brzuchu, i patrzył na spętane konie, że zbiły się w kupę i gryzły po karkach, a rozmyślał, że wieczorem musi i on zajść do karczmy i kupić sobie tytoniu, i chociaż popatrzeć na balujących. Raz wraz oglądał pieniądz i spoglądał na słońce, wysoko było jeszcze i szło dzisiaj tak wolno ku zachodowi, jakby se też krzynkę odpoczywało niedzielnie A rwało go tak do karczmy, że wydzierżeć nie mógł, przekładał się ino z boku na bok i postękiwał z tęskności, ale nie poszedł zaraz, bo akuratnie zza stodoły wyszedł Antek z Hanką i szli miedzą w pola.

Antek szedł przodem, a Hanka z chłopakiem na ręku za nim, czasem coś rzekli i szli wolno, a coraz to Antek pochylał się nad rolą i dotykał ręką wschodzących ździebeł.

 Idzie gęste kiej szczotka mruknął i obejmował oczami te morgi, które obsiewał za odrobek ojcu.

 Gęste, ale ojcowe lepsze, idzie kiej bór! mówiła Hanka patrząc na sąsiednie zagony.

 Bo rola lepiej doprawiona.

 Mieć ze trzy krowy, to by i ziemia się pożywiła.

 I konia swojego.

 I przychować co na sprzedaż. A tak, co? Każdą plewę, każdą obierzynę ociec rachują i mają za wielgie rzeczy.

 I wszystko wypomina!

Zamilkli nagle, bo uczucie krzywdy zalało im serca żalem, gniewem i głuchym, szarpiącym buntem.

 Ino osiem morgów by wypadło wykrzyknął bezwiednie.

 Juści, że nie więcej. Przecież to i Józka, i kowalowa, i Grzela, i my wyliczała.

 Kowalowe by spłacić i ostać przy chałupie i półwłóczku

 A masz to czym? jęknęła aże w tym uczuciu bezsilności tak silnym, że łzy jej pociekły po twarzy, gdy ogarnęła oczami te pola ojcowe, tę ziemię jak złoto czyste, gdzie i pszenica, i żyto, i jęczmień, i buraki od skiby do skiby siać było można Tyle dobra, a to wszystko cudze nie ich

 Nie bucz, głupia, zawżdy z tego osiem morgów nasze

 Żeby chociaż z połowa z chałupą i z tym kapuśniskiem! wskazała na lewo, w łąki, gdzie modrzały długie zagony kapusty; skręcili ku nim.

Siedli na kraju łąk pod krzami, Hanka pokarmiała dziecko, bo płakać poczęło, a Antek skręcił papierosa, zapalił i ponuro patrzył przed się

Nie mówił on żonie, co go żarło we wątpiach, ni co mu leżało na sercu niby węgiel rozżarzony, bo aniby mógł wypowiedzieć, niby zrozumiała go dobrze

Zwyczajnie, jak kobieta, co ni pomyślenia nie ma, ni niczego nie wymiarkuje sama, ino żyje se jako ten cień padający od człowieka

Zwyczajnie, jak kobieta, co ni pomyślenia nie ma, ni niczego nie wymiarkuje sama, ino żyje se jako ten cień padający od człowieka

 A gospodarstwo, a dzieci, a kumy to i cały świat la niej. Każda kobieta taka, każda rozmyślał gorzko i aż go ścisnęło za serce Ten ptak, co polatuje nad łęgami, ma lepiej niźli człowiek drugi Co mu tam za kłopoty! Polatuje se, pośpiewuje, a Pan Jezus obsiewa la niego pola, że ino mu zbierać a pożywiać się

 A bo to i gotowych pieniędzy ociec mieć nie ma? zaczęła Hanka.

 Przeciech!

 A Józce to kupił korale takie, że i krowę by kupił za nie, a Grzeli to cięgiem do wojska śle pieniądze.

 Słać śle odpowiadał myśląc o czym innym.

 A przeciech to ukrzywdzenie wszystkich! A szmaty po matce to dusi w skrzyni i nawet na oczy nie pokaże A wełniaki takie, a chusty, a czepki, a paciorki jęła długo wyliczać dobro wszelkie i krzywdy, i żale, i nadzieje, a Antek milczał zawzięcie, aż zniecierpliwiona szturchnęła go w ramię.

 Śpisz to?

 Słucham, gadaj se, gadaj, to ci ulży! A jak skończysz, to mi powiedz

Hanka, że to płaksiwa była, a i zebrało się jej dużo w duszy, buchnęła płaczem i jęła mu wyrzucać, że mówi do niej jak do dziewki jakiej, że nie dba o nią ani o dzieci.

Aż Antek zerwał się na równe nogi i zawołał urągliwie:

 Wykrzykuj sobie, te gapy ano cię usłyszą i pożalą się nad tobą! Wskazał oczami na wrony lecące mimo nad łąkami, nacisnął czapkę i wielkimi krokami poszedł ku wsi

 Antek! Antek! wołała za nim żałośnie, ale ani się odwrócił.

Obwinęła chłopaka i popłakując szła miedzami z powrotem do domu; ciężko jej było na sercu ani pogadać, ani wyżalić się przed kim na dolę swoją. A to człowiek żyje cięgiem jak ten samson, że nawet do sąsiadów pójść nie pójdzie i pogadaniem serca nie ucieszy. Dałby jej Antek kumy! Nic, ino siedź w chałupie a haruj, a zabiegaj, a jeszcze słowa dobrego nie usłyszysz! Inne do karczmów chodzą a na wesela a ten Antek bo to mu dogodzić można? Czasem taki, że i do rany przyłóż to znowu całe tygodnie ledwie bąknie jakie słowo i ani spojrzy nic, jeno medytuje a medytuje Prawda, że ma i o czym! Bo i ten ociec nie mógłby to już gront im odpisać, nie czas to staremu iść na wycug? A dyć dogadzałaby mu, że i rodzonemu nie byłoby u niej lepiej

Chciała przysiąść do Kuby, ale przypiął się plecami do brogu i udawał, że śpi, choć mu słońce świeciło prosto w oczy, dopiero gdy zniknęła za węgłem stodoły, podniósł się, otrzepał ze słomy i wolno jął się przebierać pod sadami ku karczmie paliła go ano ta złotówka

A karczma stała na końcu wsi, za plebanią, na początku topolowej drogi.

Ludzi było mało co; muzyka czasem pobrzękiwała, ale nikto nie tańcował jeszcze, za rano było, i młodzi woleli gzić się w sadzie albo wystawać na podjeździe i pod ścianami, gdzie na świeżych, żółtych jeszcze belkach siedziało sporo dziewczyn i kobiet, a w wielgiej izbie z czarnym, okopconym pułapem pusto prawie było, małe przepalone szybki przesiewały czerwone przedzachodnie światło tak słabo, że ino smuga leżała na powybijanej podłodze, a w kątach mrok zalegał. Jakieś ludzie siedzieli za stołami pod ścianą, ale rozeznać nie rozeznał, kto taki?

Jeden Jambroży z brackim od światła stojał pod oknem z buteleczką w garści przepijali gęsto do siebie i pogadywali

Basy buczały jako ten bąk, kiej się wedrze do izby ze dworu i lecący huczy a czasem skrzypka z nagła zapiskała cienko jakoby ptaszek wabiący abo i bębenek zahurkotał i pobrzękiwał ale wnet cichość zalegała.

Kuba poszedł prosto do szynkwasu, za którym siedział Jankiel w jarmułce i w koszuli tylko, bo ciepło było, pogłaskiwał siwą brodę, kiwał się i wyczytywał w książce, przykładając oczy prawie do samych kart.

Kuba się namyślał, przestępował z nogi na nogę, przeliczał pieniądze, podrapywał się po kołtunach i stał tak długo, aż Jankiel spozierał na niego i nie przestając się kiwać i modlić, brzęknął raz i drugi kieliszkami

 Półkwaterek, ino krzepkiej! zarządził wreszcie.

Jankiel w milczeniu nalewał i lewą rękę wyciągał po pieniądze

 W szkło? zapytał, zgarnąwszy do opałki62 zaśniedziałe miedziaki.

 Juści, że nie w but!

Usunął się na sam koniec szynkwasu, wypił pierwszy kieliszek, splunął i jął poglądać po karczmie; wypił drugi, przyjrzał się buteleczce pod światło, stuknął nią mocno.

 Dajcie no drugi i machorki! rzekł śmielej bo błoga ciepłość go przejęła po gorzałce i dziwna moc rozlała mu się po kościach.

 Zasługi dzisiaj Kuba odebrał?

 Gdzieby Nowy Rok to?

 Może dolać araku?

 Ale nie chwaci Przeliczył pieniądze i żałośnie spojrzał na flaszkę araku.

 Poborguję, albo ja to Kuby nie znam!

 Nie trzeba chto borguje, ten się z butów zżuje powiedział ostro.

Mimo to Jankiel postawił przed nim flaszeczkę araku.

Opierał się, już nawet brał się wyjść, ale jucha harak tak zapachniał, że jaże w nosie wierciło, więc się i nie zmagał dłużej, jeno wypił nie medytując.

 Zarobiliście w lesie? pytał Jankiel cierpliwie.

 Nie w lesie ptaszków, com je w sidła chycił, zaniesłem dobrodziejowi sześć i dali mi złotówkę

 Złotówkę za sześć! Ja bym za każdego dał Kubie dziesiątkę.

 Jakże, przeciech kuropatwy to koszerne? zdumiał się.

 Niech Kubę głowa o to nie boli niech tylko przyniesie dużo, a za każdą dostanie zaraz do ręki po dziesiątce. Asencję postawię na zgodę, co?

 I po całym dziesiątku Jankiel zapłaci?

 Moje słowo nie ten wiatr. A za te sześć to Kuba miałby nie dwa półkwaterki czystej, a cztery z arakiem i śledzia, i bułkę, i paczkę machorki rozumie Kuba?

 Juści cztery półkwaterki z arakiem i śledzia i juści, nie bydłem przeciech, to miarkuję rychtyk prawda! Cztery półkwaterki z harakiem i machorka, i bułków i całego śledzia Mroczyła go już wódka i nieco rozbierała.

 Przyniesie Kuba?

 Cztery półkwaterki i śledź i Przyniesę Cie, żebym to miał strzelbę ozwał się przytomniej i jął znowu obliczać kożuch na ten przykład z pięć rubli buty by się zdały ze trzy ruble ni, nie chwaci a kowal by chcieli z pięć rubli za fuzję tyla co od Rafała ni myślał głośno.

Jankiel zrobił szybkie obliczenie kredą i szepnął mu cicho do ucha:

 Zastrzeliłby Kuba sarnę?

 Ale, z pięści nie zastrzeli, a z fuzji to bym juchę ustrzelił

 Kuba umie strzelić?

 Jankiel jest Żyd, to i nie wie, a we wsi wiedzą wszystkie, że chodziłem z dziedzicami do boru, że mi ten kulas przestrzelili to umieć umiem

 Ja dam strzelbę, dam proch, dam, co potrzeba a Kuba, co ustrzeli, przyniesie do mnie! Za sarnę dam całego rubla słyszy? Całego rubla! Za proch Kuba zapłaci piętnaście kopiejek od sztuki, odtrącę A za to, co się fuzja będzie psuć, to Kuba przyniesie ćwiartkę owsa

 Rubla za sarnę a niby ja za proch piętnaście całego rubla! niby jak to?

Назад Дальше