Serce jej podnosiło się radością wielką. W myśli już huśtała złotą, wierzbową kolebkę i śpiewała do snu maleńkiemu.
Mrok ich owinął całkiem, noc zapadła, a zmęczone głosy nie ustawały
Można przysiądz, że w każdej chałupie taka kupka w mroku przeszła z kolędami myślą do bethleemskiej szopy i cieszy się, raduje, jak anieli strugają albo też
Jeden kąpiel grzeje,
A drugi się śmieje:
Trzeci pieluszki suszy,
Każdy rad służyć z duszy!
Raz do roku kółka rodzinne jakieś swojskie, miłe, zgodne, jedną myślą parte do szopy, gdzieby każdy z duszy rad służyć Maleńkiemu
Ale to ino raz do roku, na godnie święta
II
Nazajutrz rano, w dzień św. Szczepana, szła Wikta od Jantkowej chałupy ścieżyną nad potok, gdzie schodziły się drogi z za działku i od wysokich Groni. Widziała przed sobą sznur ludzi, ginących za działem za sobą nikogo.
Przyśpieszyła kroku, by się na sumę nie spóźnić. Wykrochmalone spódnice suściały po śniegu, nie miała nawet czasu zagiąć do góry, by się nie obstrzępiły Co ją tam spódnice, co ją cały świat obchodzi!.. Ona tylko wie o tem, że musi Jędrka ściągnąć
Dlatego przezierała się dziś pięć razy w zwierciedle, zanim wyszła z chałupy, próbowała siły swoich ślepek, a w kościele spróbuje na nim Stanie se przy bocznym ontarzu, naprzeciw chóru, ka on stawa, i tak go będzie świdrować oczami, że nie ustoi, ino poleci za nią, ka bedzie chcieć Abo nie! I dawniej przecie świdrowała, a zwłóczył i zwłóczył Zrobi tak. Stanie se naprzeciw i spojrzy tak smutno, jak Matka Boska Bolesna z ontarza Wtedy mu się sumienie ruszy i cieszcie się janieli! Bo już po wszyćkich lamentacjach
Matusia dobrze radzili myślała se dalej. Oni przecie nie tacy źli, jak się wydają Chciałam ci go złością przyciągnąć i nijak nie szło Nie szło, nie, bom se chciała z honorem chodzić. Matusia dobrze pedzieli, że się honorowi wnetki ucho urwie i po wszyćkiemu! O, nie po wszyćkiemu! Dopiero się dziś zacznie! zawołała z siłą spróbujemy się, kto mocniejszy: ty, czy moje oczki! Spróbujemy O, Najświętsza Panienko, dejże też
I powoli myśli jej przeszły w cichutką prośbę o Jędrka.
Zleciała chyżo na dział i ku kościołu. Wpadła pod dzwonnicę, pragnąc się dostać gwałtem przed boczny ontarz
W kościele ciżba była wielka. Mały, drewniany kościołek trząsł się w posadach od napływu parutysięcznego tłumu, który kołysał się, jak fala, parł na ściany i dusił w świątyni Pańskiej Kościołek huczał silnym basem organów i jeszcze silniejszym chórem parutysiąca gardzieli, a w przerwie między zwrotkami kolęd wylatywały z tłumu bolesne wrzaski, urywane przekleństwa i wyzwiska dosadne
Dyć się nie pchaj! Czyś w chlewie? krzyczy jakaś kobieta z pod chóru.
A ty mnie nie śturkaj!
Ludzie! Bójcie się Boga, bo mnie udusicie!
Jezus, Marya!
Mamo, mamo! przedarł się żałosny głos dziecka.
O ratunecku! moja ręka!
Nie napierajcież tam ze zadku, bo wlecimy na ontarz! woła silny głos od balasków, które trzeszczą pod naciskiem ludzkiej fali!
Cicho! zapanował nad wszystkimi stentorowy głos kościelnego i zanucił:
Pasterze bieżeli,
Gdy głos usłyszeli
Organista uciął ognistą polkę Krzyki i wyzwiska zginęły w potężnym chórze
Kiedy w świątyni Pańskiej taki zaduch kotłowanie, ciżba w świątyni przyrody spokój panuje ogromny i wielka cisza. Jasna, puszystą piersią oddycha ziemia ku słońcu, które ponad szczytami toczy białe koło, świetlane Na wschodzie i na północy zieloność jasna siadła na widnokręgu niebieskim, rozpływając się ku sklepieniu w ciemny, zamglony błękit Od zachodu chmurki pierzaste wybiegły Zda się, że białe aniołki o złotawych kędziorkach pochwyciły się za rączki i lecą szeregiem ku zorzy za tęczą poranną I zda się, że gwiazdki strzepały na ziemię z rozpostartych skrzydełek, bo jedne, spadły już, błyszczą po śniegu djamentowym ogniem, a drugie lecą powietrzem ze mgłą, leciuchno, mieniąc się od słońca tysiącami odblasków
Tam od kościoła przedziera się powietrzem zgrzytliwy głos organu i zmieszane głosy ostrem wylatują echem a tu w świątyni przyrody spokój i cisza bezmierna
*Ledwo w Jantkowej chałupie podnieśli się ludzie od obiadu, już stary Szczepan z Boską pochwałą wszedł do izdebki.
Na szczęście, na zdrowie, na to Boże Narodzenie, coby się darzyło w kumorze, w oborze i na polu dej Boże! wygłosił jednym tchem, ciskając zboże na dyle, jak siewca na uwrocie
Dej Boże! odpowiedzieli wesoło. Szczepan począł się witać po kolei i gadać głośno. Gwary u niego zawdy dostanie. Postawili przed nim miskę i musiał jeść, rad nie rad, bo go raczyli każdy na swoją rękę.
Jeszcze nie dojadł dobrze, a już cała izba napełniła się ludźmi. Naszli się, jak zwyczajnie sąsiedzi Był i Tomek od Kozery i Sobek od Kopańdy i Błażek od Kusia nikogo z bliższych nie brakowało.
Wikcia pozierała ku drzwiom, czy jeszcze ktoś nie przyjdzie Ale tego ktosia jakosi nie widać
Musi przyjść szeptała sobie. Leciał za mną od kościoła, jak opętany. Wczoraj się ludzie ze mnie śmiali, a dziś zaś z niego, bo ja była na przodku aha! Tak się ludzi za nos wodzi, jak sami nie idą
Urwała myśli, pełne wewnętrznej otuchy, bo już stary Szczepan, którego co dopiero powiązali, wytrząsł z rękawa flaszkę wina, postawił na stole i począł zapraszać po kolei
Dyć jutro dopiero Jana-pijaka, a wy dziś chcecie pić? oganiał się Jantek.
E, pódźcież, nie onaczcie się ciągnął go Szczepan. My se ta poradzimy. Przekręcimy świętego Jana na Szczepana i bedzie. Oni się ta o to nie pokłócą.
Zebrani huknęli śmiechem. Wnet kolejka przeszła i drugi raz nawróciła kołem.
Jantoni! woła Szczepan ruszcie się no od pieca!
Pijcie, pijcie, mnie plecyska bolą. Tak mnie w kościele wywałkowali
Ja przecie starszy, a nic mi, chwała Bogu ozwał się Tomek.
Boście musieli chyba na polu stać
Coby! Na środku kościoła. Jak mnie wzięli, padam wam, to mnie zanieśli przed ontarz, a podłogim kerpcami nie dotknął.
Mnie to uściskali niemało! podjął Sobek. Zdawało mi się, że już nie dychnę Jażem zaklął na Miłosierdzie Pańskie, dopiero mię trochę popuścili. Przecie to dawniej takie ściżby nie robili.
Bo było mniej luda rzekł z przeświadczeniem Szczepan. Wy nie pamiętacie, boście młodzi Drzewiej było tak, że mógł po kościele tańczyć ślebodnie, a nika nie utknął.
Dziś się nie obertniesz rzucił Błażek.
Kany? Jak cię ściskają ze wszyćkich stron Inaczej to było drzewiej, inaczej Myśleli my, że ten kościół potrwa, Bóg wie, dokąd, a tu ludzi narosło, co niemiara, i stawiaj nowy, abo stój jak pies na cmentarzu.
Dyć ono tak zauważył Tomek. Ludzie rosną, a nie ubywają
Drzewiej to nie tak było, nie ciągnął stary gazda. Jak przyszło na święty Szczepan, tobyś pięć korcy owsa w kościele naśmiatał
Hej, nie gadajcie! ździwiło się paru.
A jakże! Ludzie święcili po pół ćwierci, bo tego zwyczaj. Trza było bardzo biednego, coby w rękawie przyniósł Księdza to wam tak obsypali, że w samych włosach nosił z miarkę owsa! Toż to śmiatał palcami, jak mógł, ale on ta rad był temu, bo jak ludzie wyszli z kościoła, to on na służbę krzyknął i nagarnowali mu zboża po kościele, że bez cały rok miał czem gadzinę żywić
No wicie, wicie! dziwowali się gazdowie. A dziśby cie ksiądz z kościoła wypędził, jakbyś przypadkiem prasnął w niego owsem Dyć niejak!
Nie te czasy, nie te pokiwał głową stary Szczepan Hej! nie te
I zadumali się starzy dziwowali młodzi
A Wikcia ku drzwiom pozierała ukradkiem, rychło się otworzą Otworzyły się, ale nie ten wszedł, którego miała na mysli.
Haw mróz na polu! ozwał się przybyły i tupnął nogą, stzępując z kerpców zmarzły śnieg.
Nic to, jak sam mróz oświadczył Błażek.
Gorszy wiatr przyświadczył Szczepan on ta i słusznie, wicie, wiatr mrozowi gada: Jakeś ty sam, to chłop pada: Nic nie dbam! Jaż ja z tobom to chłop rusza sobom!