- Dojeżdża tam autobus?
- Wynajmij pan po prostu samochód westchnęła pani Greyson. Kto to widział przyjeżdżać do Kornwalii bez samochodu?
Slim chciał już odpowiedzieć: kto to widział prowadzić samochód bez prawa jazdy, ale zaniechał tego pomysłu. Uprzedzenia jego gospodyni były już i tak wystarczająco głębokie. Nie musiał ich rozwijać, dostarczając jej wiedzy o odebranie mu uprawnień za jazdę pod wpływem.
- Już pani mówiłem, że staram się prowadzić ekologiczny tryb życia. Chcę wejść w kontakt z matką naturą.
- Pogratulować westchnęła znowu. No cóż Na drzwiach pańskiego pokoju jest rozkład jazdy. Mówiłam już panu o tym.
Slim niczego takiego nie pamiętał. Niemniej, na drzwiach coś wisiało. Karta była jednak tak wyblakła, że ledwo dało się coś na niej odczytać. Prawdopodobnie rozkład ten zdążył się już zmienić kilkanaście razy.
- Dziękuję odpowiedział, posyłając jej uśmiech.
- Szczerze, to nawet nie zdaje pan sobie sprawy z własnego szczęścia, że w Północnej Kornwalii działa teraz firma First Bus. Kiedyś do Camelford jeździł tylko jeden autobus tygodniowo. Odjeżdżał o 14:00 we wtorki, a do domu można było wrócić po tygodniu. Wyobraża pan sobie siedzieć tydzień w Camelford? Godzina to już za długo.
- Aż tak źle, co?
Pani Greyson nie wyczuła delikatnego sarkazmu u Slima.
- Przez lata nas omijano. Teraz to przynajmniej mamy dwa autobusy dziennie. Blair zrobił z tym porządek. Odkąd Torysi wrócili do władzy jest coraz gorzej. Najpierw zabrali się za basen morski w Bude, potem toalety publiczne w
- Dziękuję, pani Greyson powiedział Slim.
Kobieta odwróciła się w stronę kuchni. Jej usta wciąż poruszały się bezgłośnie, a słowa wydobywały się niczym krople wody z niedokręconego kranu. W końcu wzięła się za niezdarne przekładanie zwitków rachunków i kopert z zaświadczeniami bankowymi. Slim już miał nadzieję, że to koniec rozmowy, gdy nagle staruszka zatrzymała się i odwróciła.
- Czy dziś też zamierza pan wychodzić na kolację?
W Penleven był tylko jeden sklep, który zamykał się o 18:00. Był też pub, ale tam podawano jedzenie tylko do 20:30. Miał tylko pół godziny, aby zdążyć do swojego samotnego stolika albo trzecią noc z rzędu będzie musiał jeść chińską zupkę i kanapkę z tuńczykiem. Slim miał swoje powody, żeby wydłużyć swój pobyt w Kornwalii, lecz zrzucenie kilogramów nie było jednym z nich.
- Chyba tak pokiwał głową.
- Tylko niech pan nie zapomni klucza przypomniała kobieta, co zresztą robiła codziennie od trzech tygodni. Nie będę specjalnie wstawała, żeby pana wpuścić.
3
Slim siedział w swoim czystym i zadziwiająco dużym pokoju, jak na pomieszczenie w budynku, robiącym wrażenie niewielkiego. Wyciągnął zegar ze swojego plecaka i rozpakował go z plastikowej torby.
W ogóle nie znał się na zegarach. W jego ostatnim mieszkaniu był jakiś tani, plastikowy, będący pozostałością po poprzednich lokatorach. Jeśli chciał dowiedzieć się, która jest godzina, i tak sprawdzał ją na swojej starej Nokii lub kupionych po przecenie zegarkach na rękę, które były zwykle tak zadrapane, że ledwo dało się z nich cokolwiek odczytać.
Znaleziony przez niego zegar miał kształt drewnianego prostopadłościanu, stylizowanego na zimową chatkę. Miał zwisający dach oraz otwór na dolnej ściance, z którego wystawało kiedyś wahadło. Na tarczy znajdowały się nieco zaplamione, metalowe cyfry rzymskie. Otoczona była zawijasami i żłobieniami, które przedstawiały zwierzęta i drzewa. Były tam również symbole, prawdopodobnie słońca i księżyca lub pór roku. Na półkolu za tarczą zegara był cienki pasek, który przypominał odwrócony półksiężyc, a może niedokończoną podkowę. Na jego powierzchni widniało kilka zadrapań. Cały zegar był pokryty grubą warstwą lakieru, który wygładzało się dokładnie papierem ściernym.
Slim pokręcił głową. Nigdy wcześniej nie spotkał się z ręcznie wykonanym zegarem. Skoro ktoś poświęcił tyle czasu na zrobienie tak złożonego dzieła, to dlaczego owinął je w plastikową torbę i zakopał gdzieś na wrzosowisku?
Co ciekawe, zegar wciąż działał, chociaż nie miał wahadła. Co prawda spóźniał się o kilka godzin, a jego spód był mocno uszkodzony przez wodę w miejscu, w którym torba się porwała. Slim usiłował zajrzeć do środka, ale pokrywka była mocno przykręcona, a sam nie miał żadnych narzędzi. Mógł poprosić o nie panią Greyson, lecz nie miał ochoty rozmawiać z nią przed porankiem. Drewno pachniało torfem i stęchlizną. Slim był przekonany, że zegar był starszy od niego, więc miał ponad czterdzieści sześć lat.
Mężczyzna chwycił za leżącą na umywalce wilgotną szmatkę i przetarł nią zegar. Lakier szybko nabrał połysku, gdy tylko starto z niego żwir i pył. Szczegóły ozdobne stały się wyraźniejsze wśród nich były myszy, lisy, borsuki i inni przedstawiciele brytyjskiej fauny. Zwierzęta kryły się wśród spiłowanych łuków i drzew. Pewne klikanie mechanizmu zegara sugerowało, że jego twórca miał wiedzę równą artyzmowi. Ktokolwiek go zbudował, miał ponadprzeciętne umiejętności i na pewno szczycił się swoim dziełem.
Slim ustawił zegar na szafce przy łóżku i wziął płaszcz. Przyszła bowiem pora na jego conocny spacer do miejscowego pubu, z nadzieją na załapanie się na ostatnie zamówienie. Nie uśmiechało mu się jedzenie trzecią noc z rzędu chińskiej zupki z kurczakiem i grzybami. Nie to, że nie lubił takich potraw. Po prostu w miejscowym sklepie można było dostać tylko jeden smak. Pewnej nocy wydawało mu się, że trafił w dziesiątkę, bo kupił tam fasolkę po bretońsku w puszce. Niestety, potrawa była trzy miesiące po terminie.
Gdy wyszedł, padała lekka mżawka, która po zmroku była nieodłącznym elementem Bodim Moor i jego okolic. Wciąż nie mógł przestać myśleć o zegarze.
Nie mógł chyba liczyć na bardziej tajemnicze znalezisko.
4
- Kim pan tak naprawdę jest, panie Hardy? spytała pani Greyson, trzymając talerz z jego śniadaniem, jak gdyby odpowiedź miała zadecydować, czy będzie miał co jeść. Wie pan, siedzi pan w moim pensjonacie na odludziu już kilka tygodni, całymi dniami łazi pan po wrzosowiskach lub po wsi Jest pan tu z jakiegoś konkretnego powodu?
- Jestem leczącym się alkoholikiem wzruszył ramionami Slim.
- A mimo to co wieczór jada pan w pubie?
- To taka forma pokuty odparł. Stawiam czoło wewnętrznym demonom. Ponadto zawsze siadam w pomieszczeniu rodzinnym, gdzie nawet nie widzę gorzały.
- Ale dlaczego tutaj? Dlaczego w Penleven? Gdyby nie pańska nieumiejętność zapamiętywania podstawowych czynności, jak zabieranie ze sobą klucza, wzięłabym pana za ukrywającego się szpiega.
- Na wyjazd za granicę nie było mnie stać, a Kornwalia zawsze mi się podobała. Szczególnie jej mroczne, niewyróżniające się rewiry, których większość ludzi unika.
- No to dobrze pan trafił, wybierając Penleven odparła z nutką zawodu pani Greyson, jak gdyby miała kiedyś okazję na wyrwanie się z tego miejsca, ale ją zmarnowała. We wsi mieszka zaledwie kilkaset osób, ale przynajmniej zimą nie zmieniamy się w wioskę-widmo, jak wiele innych nadbrzeżnych miejscowości.
- No to dobrze pan trafił, wybierając Penleven odparła z nutką zawodu pani Greyson, jak gdyby miała kiedyś okazję na wyrwanie się z tego miejsca, ale ją zmarnowała. We wsi mieszka zaledwie kilkaset osób, ale przynajmniej zimą nie zmieniamy się w wioskę-widmo, jak wiele innych nadbrzeżnych miejscowości.
- Wioskę-widmo?
- Boscastle, Port Isaac, Padstow Miejscowości letniskowe. Latem tętnią życiem, a zimą są opustoszałe. Może i nie jesteśmy gwarną społecznością, ale przynajmniej zawsze w sklepie lub pubie można spotkać przyjazną duszę.
Gdy Slim chadzał do Korony na kolację, przyjaznych twarzy widywał akurat niewiele. Było za to wiele sponiewieranych, zawieszonych nad kuflami piwa i gapiących się przed siebie. Być może to wynik zimy. Niekiedy wiatr tak mocno trzaskał w jego okna, że mężczyzna obawiał się, czy przypadkiem nie wyrwie ich ze ściany. Z kolei na drodze do pensjonatu po zmroku zawsze panowała całkowita ciemność, i to nie taka, do jakiej przyzwyczajony był Slim. A może chodziło o to, że w tutejszych stronach nie było zbyt wiele tematów do rozmów? Zasięg w telefonie łapało się dopiero po przejściu mili pod górę w stronę drogi A39. Jednak dla kogoś, kto bardziej chciał zapomnieć o wielu rzeczach, niż ich wypatrywać, była to idealna sytuacja.
Wydawało się, że pani Greyson zrezygnowała z łowów na plotki, które na krótko wzmocniłyby jej pozycję wśród mielących jęzorami starszych członków społeczności. Kobieta postawiła talerz przed Slimem i odeszła o krok. Założyła ręce, popatrzyła na mężczyznę przez kilka chwil, a potem nagle obróciła się na pięcie i pomaszerowała do kuchni. Został sam w zagraconej jadalni. Trzy stoły były tak mocno dosunięte do ściany, że zostawiały ślady na tapecie. Z kolei jeden był umieszczony po środku pomieszczenia, jak gdyby świat o nim zapomniał. Pani Greyson zawsze wybierała dla Slima najmniej wygodne miejsce. Być może chciała w ten sposób zabezpieczyć się przed niechcianym zagajaniem rozmowy. Dlatego mężczyzna siedział skulony za stołem, znajdującym się za drzwiami do korytarza. Menu składało się z czterech pozycji, z których trzy zostały wykreślone. Oszczędzono jedynie smażoną kapustę z kiełbasą, do której niekiedy dodawano fasolkę po bretońsku. Przez takie śniadanie Slim musiał spać przy otwartym oknie.
Przynajmniej tosty były smaczne, a kawa mocna, aczkolwiek brakowało jej składnika, którego Slim często dolewał. Smakowała, jakby była parzona zaledwie wczoraj.
Szybko skończył posiłek i podziękował pani Greyson. Następnie jeszcze szybciej postanowił wyjść, zanim kobieta znowu go o coś zagada. Na zewnątrz przywitał go wilgotny wiatr, gwiżdżący znad znajdujących się kilka mil na wschód wrzosowisk Bodmin Moor. Ubrany był w kurtkę, lecz i tak nie było mu do końca sucho lub ciepło. Nawet gdy wrzosowiska były suche, Penleven otaczała ta sama mżawka. Wyglądało to tak, jak gdyby miejscowość miała własny mikrokosmos atmosferyczny.
Autobus przyjechał spóźniony o dziesięć minut. Podróż zdawała ciągnąć się nieskończenie. Trasa wiodła przez zalesione doliny, a szosa była wąska i zawiła. W końcu jednak Slim dotarł do ładnego miasteczka Tavistock. Miejscowość leżała na brzegu rzeki Tavy. Składała się z kilku starych uliczek, przy których znajdowały się zaskakująco nowoczesne sklepy. Korzystając z rzadko doświadczanego ostatnio towarzystwa ludzi, Slim postanowił kupić nowe mydło do łazienki u pani Greyson, t-shirt z H&M, a następnie poszedł na lunch w pubie Wetherspoons. Na miejscu obejrzał jeszcze mecz rugby i zdecydował o zajęciu się głównym celem jego podróży. Wszedł do jednego ze sklepów przy rzece i zaczął pytać o sprzedawców antyków. Trzy osoby poleciły mu udanie się do Geoffa Buncea. Był on właścicielem antykwariatu, znajdującego się w północno-wschodnim rogu miasta, nieopodal tętniącej życiem kawiarni.
- Chcę wycenić zegar oznajmił Slim siwobrodemu Bunceowi, który przez tuszę i zarost przypominał Świętego Mikołaja. Wizerunek ten podkreślały jeszcze szelki.
- Niech no spojrzę.
Bunce kilkukrotnie obrócił zegar, nucąc z uznaniem. Co chwila też mierzył podejrzliwie Slima spojrzeniem.
- Czy mogę go otworzyć?
- Jasne.
Bunce zaczął odkręcać pokrywkę śrubokrętem. W tym czasie Slim usiadł przy jego biurku i przyglądał się rzeczom stojących na półkach. Nie były to tyle antyki, co zakurzone rupiecie zapomniane przez czas.
- Jest pan znajomym starego Bircha? spytał znienacka Bunce.
- Słucham?
Antykwariusz wyciągnął zmoknięta kopertę.
- Starego Bircha. Amosa.
Slim zastanawiał się, czy Bunce nie mówił do niego w kornwalijskim dialekcie.
- Amos Birch powtórzył nieco poirytowany antykwariusz. To on wykonał ten zegar. Mieszkał w Trelee, nieopodal Bodmin Moor. Miał tam farmę. W młodości sprzedawał zegary na tutejszym jarmarku, a potem zdobył sławę. Znaliście się?
- Tak, znaliśmy.
- W takim razie, to chyba należy do pana oznajmił, potrząsając kopertą, jak gdyby chciał przypomnieć Slimowi o jej istnieniu.
Detektyw wziął ją, od razu wyczuwając wiekowość papieru, połączoną z wilgocią. Gdyby spróbował ją otworzyć, rozpadłaby mu się w dłoniach i zapisana w środku wiadomość przepadłaby na zawsze.
- Ach, więc to tu się schowała uśmiechnął się nieprzekonująco do antykwariusza. Szukałem tego.
- Oczywiście, panie?
- Hardy. John Hardy, ale wołają na mnie Slim.
- Nie będę pytał, dlaczego.
- I dobrze, bo nie jest to ciekawa historia.
Bunce znowu westchnął. Obrócił zegar jeszcze raz.
- Jest niedokończony oznajmił, potwierdzając podejrzenia Slima. Zakładam, że Birch dał go panu w prezencie. Człowiek o jego reputacji nie mógłby pozwolić sobie na sprzedanie zegara w takim stanie.
- Wygląda na to, że dobrze pan go znał.
- Ze szkoły. Amos był dwa lata starszy, ale wtedy każdy się znał. W okolicy nie było wielu dzieci.
- Chyba jak w każdej małej społeczności.
- Nie jest pan stąd, prawda, panie Hardy?
Slimowi zawsze wydawało się, że jego akcent jest neutralny, lecz przez to odstawał od każdego miejsca, w którym powszechne były silne dialekty zachodnie.
- Jestem z Lancashire odparł. Ale sporo czasu spędziłem za granicą.
- Wojskowy?
- Skąd pan wie?
- Przez oczy odpowiedział Bunce. Widzę w nich duchy.
Slim cofnął się. W głowie zaczęły mu migotać niechciane wspomnienia, ale szybko udało mu się je stłumić.
- Pan też służył w armii?
- Na Falklandach. Im mniej o tym powiem, tym lepiej.
Slim przytaknął. Przynajmniej miał z antykwariuszem coś wspólnego.
- Cóż, chyba już i tak zająłem panu zbyt wiele czasu
- Może pan za niego dostać kilka stówek oznajmił Bunce, trzymając zegar. Być może nieco więcej, jeśli wystawi go pan na aukcji. Jest wielu kolekcjonerów zegarów Amosa Bircha. Co prawda ten jest niedokończony i ma kilka kosmetycznych usterek, ale to wciąż oryginał. Kiedyś był na nie olbrzymi popyt. Amos prowadził chałupnictwo, zanim stało się to modne.
- Był?
Bunce zmarszczył się. Slim poczuł, że jego oczy rozbierają na części pierwsze każdą cząstkę jego kłamstwa.
- Zainteresowanie Amosem Birchem spadło po jego zniknięciu.
- Po jego?