Faraon, tom trzeci - Болеслав Прус 6 стр.


Istotnie, mieszkało w pałacu królewskim kilkaset kobiet zmarłego faraona z odpowiednią ilością dzieci i służby. Ciągle upominany naczelnik dworu z dnia na dzień wypędzał po kilkanaście osób, a innym ograniczał wydatki. Skutkiem czego po upływie miesiąca wszystkie damy dworu z krzykiem i płaczem pobiegły do mieszkania królowej Nikotris, błagając o ratunek.

Jakoż czcigodna pani natychmiast udała się do władcy i upadłszy na twarz prosiła go, aby ulitował się nad kobietami swego ojca i nie pozwolił umierać z niedostatku.

Faraon wysłuchał jej ze zmarszczonym czołem i rozkazał naczelnikowi dworu już nie posuwać dalej oszczędności. Zarazem jednak powiedział najczcigodniejszej pani, że po pogrzebie ojca kobiety będą usunięte z pałacu i rozesłane po folwarkach.

– Nasz dwór – mówił – kosztuje około trzydziestu tysięcy talentów rocznie, czyli o połowę więcej aniżeli całe wojsko. Takiej sumy nie mogę wydawać bez zrujnowania siebie i państwa.

– Czyń, jak chcesz – odparła królowa. – Egipt jest twój. Lękam się jednak, że rozpędzeni ludzie dworscy staną się twymi wrogami.

Na to pan milcząc wziął matkę za rękę, poprowadził ją do okna i wskazał las włóczni musztrującej się na dziedzińcu piechoty.

Ten czyn faraona wywołał nieoczekiwany skutek. Oczy królowej, przed chwilą zalane łzami, błysnęły dumą. Nagle pochyliła się i pocałowała syna w rękę, mówiąc wzruszonym głosem:

– Zaprawdę, jesteś synem Izydy i Ozyrysa i dobrze uczyniłam, odstępując cię bogini… Nareszcie Egipt ma władcę!…

Od tej pory czcigodna pani nigdy w żadnej sprawie nie wstawiała się do syna. A gdy ją proszono o protekcję, odpowiadała:

– Jestem sługą jego świątobliwości i radzę wam spełniać rozkazy pana bez oporu. Wszystko bowiem, co on robi, pochodzi z natchnienia bogów; a któż oprze się bogom?…

Po śniadaniu faraon zajmował się sprawami ministerium wojny i skarbowością, a około trzeciej po południu, otoczony wielką świtą, wyjeżdżał do wojsk obozujących pod Memfisem i przypatrywał się musztrze.

Rzeczywiście największe zmiany zaszły w sprawach wojskowych państwa.

W ciągu niespełna dwu miesięcy jego świątobliwość uformował pięć nowych pułków, a raczej – wskrzesił te, które zwinięto za poprzedniego panowania. Usunął oficerów oddających się pijaństwu i kosterstwu53 tudzież takich, którzy udręczali żołnierzy.

Do biur ministerium wojny, gdzie pracowali sami kapłani, wprowadził swoich najzdolniejszych adiutantów, którzy bardzo prędko opanowali ważne dokumenta dotyczące armii. Kazał zrobić spis wszystkich mężczyzn w państwie, którzy należeli do stanu wojskowego, lecz od kilkunastu lat nie spełniali żadnych obowiązków, tylko gospodarowali. Otworzył dwie nowe szkoły oficerskie dla dzieci od dwunastu lat i odnowił już zaniedbany zwyczaj, by młodzież wojskowa dopiero po odbyciu trzygodzinnego marszu w liniach i kolumnach, otrzymywała śniadanie.

Wreszcie żadnemu oddziałowi wojska nie wolno było mieszkać po wsiach, ale w koszarach lub w obozie. Każdy pułk miał wyznaczony plac na ćwiczenia, na którym po całych dniach rzucano kamienie z procy lub strzelano z łuku do tarcz, odległych o sto do dwustu kroków.

Wyszło też polecenie do rodzin stanu wojskowego, aby mężczyźni ich wprawiali się w rzucaniu pocisków, pod kierunkiem oficerów i dziesiętników armii regularnej. Rozkaz wykonano natychmiast, skutkiem czego Egipt, już we dwa miesiące po śmierci Ramzesa XII, wyglądał jak obóz.

Albowiem nawet wiejskie i miejskie dzieci, które dotychczas bawiły się w pisarzy i kapłanów, teraz, naśladując starszych, zaczęły bawić się w wojsko. Więc na każdym placu i w każdym ogrodzie od rana do wieczora świstały kamienie i pociski z łuków, a sądy zawalone były skargami o uszkodzenia cielesne.

I stało się, że Egipt był jakby odmieniony i że, pomimo żałoby, panował w nim wielki ruch, a wszystko za sprawą nowego władcy.

Sam zaś faraon rósł w dumę widząc, jak całe państwo stosuje się do jego królewskiej woli.

Przyszła jednak chwila, że i on się zasępił.

W tym samym dniu, kiedy balsamiści wydobyli ciało Ramzesa XII z sodowej kąpieli, wielki skarbnik składając zwykły raport rzekł do faraona:

– Nie wiem, co począć… Mamy bowiem w skarbie dwa tysiące talentów, a na pogrzeb zmarłego pana trzeba co najmniej tysiąc…

– Jak to dwa tysiące?… – zdziwił się władca. – Kiedym obejmował rządy, mówiłeś, że mamy dwadzieścia tysięcy…

– Wydaliśmy osiemnaście…

– We dwa miesiące?…

– Mieliśmy ogromne rozchody…

– Prawda – odparł faraon – ależ co dzień wpływają podatki…

– Podatki – rzekł skarbnik – nie wiem dlaczego, znowu zmniejszyły się i nie napływają w takiej ilości, jak rachowałem. Ale i one rozeszły się… Racz, wasza świątobliwość, pamiętać, że mamy pięć nowych pułków. Więc około ośmiu tysięcy ludzi porzuciło swoje zajęcia i żyją na koszt państwa…

Faraon zamyślił się.

– Musimy – odpowiedział – zaciągnąć nową pożyczkę. Porozumiej się z Herhorem i Mefresem, aby nam dały świątynie.

– Mówiłem o tym… Świątynie nic nam nie dadzą.

– Obrazili się prorocy!… – uśmiechnął się faraon. – W takim razie musimy wezwać pogan… Przyślij do mnie Dagona.

Nad wieczorem przyszedł bankier fenicki. Upadł na ziemię przed panem i ofiarował mu złoty puchar wysadzany klejnotami.

– Teraz już mogę umrzeć!… – zawołał Dagon – kiedy mój najłaskawszy władca zasiadł na tronie…

– Zanim jednak umrzesz – rzekł do klęczącego faraon – Wystaraj mi się o kilka tysięcy talentów.

Fenicjanin struchlał, czy może tylko udawał wielkie zakłopotanie.

– Niech wasza świątobliwość każe mi lepiej szukać pereł w Nilu – odparł – gdyż zginę od razu i pan mój nie posądzi mnie o złe chęci… Ale taką sumę znaleźć dzisiaj!…

Ramzes XIII zdziwił się.

– Jak to?… – spytał – więc Fenicjanie nie mają dla mnie pieniędzy?…

– Krew i życie nasze i dzieci naszych oddamy waszej świątobliwości – rzekł Dagon. – Ale pieniądze… Skąd my weźmiemy pieniędzy?…

Dawniej świątynie udzielały nam pożyczek na piętnaście lub dwadzieścia procentów54 rocznie. Lecz od czasu gdy wasza świątobliwość, jeszcze jako następca tronu, był w świątyni Hator55, tam, pod Pi-Bast, kapłani zupełnie odmówili nam kredytu.

Oni, gdyby mogli, dziś wygnaliby nas z Egiptu, a jeszcze chętniej wytępiliby… Ach, co my cierpimy z ich łaski!… Chłopi robią, jak chcą i kiedy chcą… na podatek oddają, co im z nosa spadnie… Gdy którego uderzyć, buntują się, a gdy nieszczęśliwy Fenicjanin pójdzie o pomoc do sądu, albo przegrywa sprawę, albo musi się strasznie opłacać…

Godziny nasze na tej ziemi są policzone!… – mówił z płaczem Dagon.

Faraon sposępniał.

– Zajmę ja się tymi sprawami – odparł – i sądy będą wymierzały wam sprawiedliwość. Tymczasem jednak potrzebuję około pięciu tysięcy talentów…

– Skąd weźmiemy panie?… – jęczał Dagon. – Wskaż nam, wasza świątobliwość, kupców, a sprzedamy im wszystkie nasze ruchomości i nieruchomości, byle spełnić twoje rozkazy…

Lecz gdzie są ci kupcy?… Chyba kapłani, którzy otaksują nasze majątki za bezcen i – jeszcze nie zapłacą gotowizną.

– Poślijcie do Tyru, Sydonu… – wtrącił pan. – Przecież każde z tych miast mogłoby pożyczyć nie pięć, ale sto tysięcy talentów…

– Tyr i Sydon!… – powtórzył Dagon. – Dziś cała Fenicja gromadzi złoto i klejnoty, ażeby opłacić się Asyryjczykom… Kręcą się już po naszym kraju wysłańcy króla Assara i mówią, że byleśmy składali co roku hojny okup, to król i satrapowie nie tylko nie będą nas ciemiężyli, ale jeszcze nastręczą nam większe zarobki niż te, jakie mamy dziś z łaski waszej świątobliwości i Egiptu…

Władca pobladł i zacisnął zęby. Fenicjanin spostrzegł się i dodał prędko:

– Wreszcie, co ja mam zabierać waszej świątobliwości czas moim głupim gadaniem?… Jest tu, w Memfisie, książę Hiram… On może lepiej objaśni wszystko memu panu, bo to mędrzec i członek najwyższej rady naszych miast…

Ramzes ożywił się.

– A dawajże mi tu prędzej Hirama – odparł. – Bo ty, Dagonie, rozmawiasz ze mną nie jak bankier, ale jak pogrzebowa płaczka.

Fenicjanin jeszcze raz uderzył czołem w posadzkę i spytał:

– Czy dostojny Hiram nie mógłby zaraz tu przyjść?… Prawda, że już późno… Ale on tak boi się kapłanów, że wolałby o nocnej porze złożyć hołd waszej świątobliwości…

Faraon przygryzł usta, ale zgodził się na ten projekt. Wysłał nawet z bankierem Tutmozisa, aby ten przyprowadził Hirama do pałacu tajemnymi wejściami.

Rozdział VI

Około dziesiątej wieczór stanął przed panem Hiram odziany w ciemną szatę memfijskiego przekupnia.

– Czegóż się tak skradasz, wasza dostojność?… – zapytał go niemile dotknięty faraon. – Czyliż mój pałac jest więzieniem albo domem trędowatych?…

– Ach, władco nasz! – westchnął stary Fenicjanin. – Od chwili gdy zostałeś panem Egiptu, zbrodniarzami są ci, którzy ośmielają się widywać ciebie i nie zdawać sprawy z tego, o czym raczysz mówić…

– Przed kimże to musicie powtarzać moje słowa?… – spytał pan.

Hiram podniósł oczy i ręce do góry.

– Wasza świątobliwość znasz swoich wrogów!… – odparł.

– Mniejsza o nich – rzekł faraon. – Wasza dostojność wiesz, po co cię wezwałem? Chcę pożyczyć kilka tysięcy talentów…

Hiram syknął i tak zachwiał się na nogach, że pan pozwolił mu usiąść w swojej obecności, co było najwyższym zaszczytem.

Rozsiadłszy się wygodnie i odpocząwszy, Hiram rzekł:

– Po co wasza świątobliwość ma pożyczać, kiedy może mieć duże skarby…

– Wiem, gdy zdobędę Niniwę – przerwał faraon. – To dalekie czasy, a pieniądze potrzebne mi są dziś…

– Ja nie mówię o wojnie – odparł Hiram. – Ja mówię o takiej sprawie, która natychmiast przyniesie skarbowi duże sumy i – stały roczny dochód…

– Jakim sposobem?

– Niech wasza świątobliwość pozwoli nam i pomoże wykopać kanał, który by połączył Morze Śródziemne z Morzem Czerwonym…

Faraon zerwał się z fotelu.

– Żartujesz, stary człowieku?… – zawołał. – Któż taką pracę wykona i kto chciałby narazić Egipt?… Przecie morze zalałoby nas…

– Jakie morze?… Bo chyba ani Czerwone, ani Śródziemne – spokojnie odparł Hiram. – Ja wiem, że egipscy kapłani-inżynierowie badali ten interes i wyrachowali, że to jest bardzo dobry interes, najlepszy w świecie… Tylko oni sami wolą go zrobić, a raczej nie chcą, ażeby zrobił to faraon.

– Gdzie masz dowody? – spytał Ramzes.

– Ja nie mam dowodów, ale ja przyślę waszej świątobliwości takiego kapłana, który całą sprawę objaśni planami i rachunkiem…

– Kto jest ten kapłan?…

Hiram zamyślił się i rzekł po chwili:

– Czy mam obietnicę waszej świątobliwości, że o nim nikt nie będzie wiedział oprócz nas?… On wam, panie mój, większe odda usługi aniżeli ja sam… On zna dużo tajemnic i… dużo niegodziwości kapłańskich…

– Przyrzekam – odparł faraon.

– Ten kapłan to jest Samentu… On służy w świątyni Seta pod Memfisem… On jest wielkim mędrcem, tylko potrzebuje pieniędzy i jest bardzo ambitny. A ponieważ arcykapłani poniżają go, więc on mi powiedział, że gdy wasza świątobliwość zechce, to on… to on obali stan kapłański… Bo on wie dużo sekretów… O, dużo!…

Ramzes głęboko zamyślił się. Zrozumiał, że ten kapłan jest wielkim zdrajcą, ale i oceniał, jak ważne może mu oddać usługi.

– Owszem – rzekł faraon – pomyślę o tym Samentu. A teraz na chwilę przypuśćmy, że można zbudować taki kanał: cóż ja będę miał z niego?

Hiram podniósł lewą rękę i na jej palcach zaczął rachować.

– Przede wszystkim – mówił – Fenicja odda waszej świątobliwości pięć tysięcy talentów zaległych danin…

Po drugie – Fenicja zapłaci waszej świątobliwości pięć tysięcy talentów za prawo wykonywania robót…

Po trzecie – gdy zaczną się roboty, będziemy płacili tysiąc talentów rocznego podatku i jeszcze tyle talentów, ile Egipt dostarczy nam dziesiątek robotników.

Po czwarte – za każdego inżyniera egipskiego damy waszej świątobliwości talent na rok.

Po piąte – gdy skończą się roboty, wasza świątobliwość odda nam kanał w dzierżawę na sto lat, a my będziemy płacili za to po tysiąc talentów rocznie.

Czy to są małe zyski?… – spytał Hiram.

– A teraz, a dziś – rzekł faraon – dalibyście mi owe pięć tysięcy haraczu?…

– Jeżeli dziś będzie zawarta umowa, damy dziesięć tysięcy i jeszcze dołożymy ze trzy tysiące jako podatek za trzy lata z góry…

Ramzes XIII zamyślił się. Nieraz już Fenicjanie proponowali władcom Egiptu budowę tego kanału, lecz zawsze trafiali na nieugięty opór kapłanów. Egipscy mędrcy tłumaczyli faraonom, że kanał ten narazi państwo na zalew wód od strony Morza Śródziemnego i Czerwonego.

Ale znowu Hiram twierdził, że wypadek podobny nie nastąpi, o czym wiedzą kapłani!…

– Obiecujecie – odezwał się faraon po długiej chwili – obiecujecie płacić po tysiąc talentów rocznie przez sto lat. Mówicie, że ów kanał, wygrzebany w piaskach, jest najlepszym w świecie interesem. Ja tego nie rozumiem i przyznam się, Hiramie, podejrzewam…

Fenicjaninowi zapłonęły oczy.

– Panie – odparł – powiem ci wszystko, ale zaklinam cię na twoją koronę… na cień twego ojca… ażebyś przed nikim nie odsłonił tej tajemnicy… Jest to największa tajemnica kapłanów chaldejskich i egipskich, a nawet Fenicji… Od niej zależy przyszłość świata!…

– No, no… Hiramie!… – odparł faraon z uśmiechem.

– Tobie, królu – ciągnął Fenicjanin – dali bogowie mądrość, energię i szlachetność, więc tyś nasz… Ty jeden z władców ziemskich możesz być wtajemniczony, bo ty jeden potrafisz wykonywać wielkie rzeczy… Toteż zdobędziesz taką potęgę, jakiej jeszcze nie dosięgnął żaden człowiek…

Faraon odczuł w sercu słodycz dumy, ale opanował się.

– Ty mnie nie chwal – rzekł – za to, czego jeszcze nie zrobiłem, ale mi powiedz: jakie korzyści spłyną na Fenicję i na moje państwo z wykopania kanału?

Hiram poprawił się na fotelu i zaczął mówić zniżonym głosem:

– Wiedz o tym, panie nasz, że na wschód, południe i północ od Asyrii i Babilonu nie ma ani pustyni, ani bagien zamieszkałych przez dziwne potwory, ale są olbrzymie… olbrzymie kraje i państwa… Kraje to tak wielkie, że piechota waszej świątobliwości, słynna z marszów, musiałaby prawie dwa lata iść wciąż ku wschodowi, zanim dosięgłaby ich granic…

Ramzes podniósł brwi w górę jak człowiek, który pozwala komuś kłamać, ale wie o kłamstwie.

Hiram lekko wzruszył ramionami i prawił:

– Na wschód i na południe od Babilonu, nad wielkim morzem, mieszka ze sto milionów ludzi, którzy mają potężnych królów, kapłanów mędrszych niż egipscy, stare księgi, biegłych rzemieślników… Ludy te umieją wyrabiać nie tylko tkaniny, sprzęty i naczynia, równie piękne jak Egipcjanie, ale od niepamiętnych czasów mają podziemne i nadziemne świątynie – większe, wspanialsze i bogatsze aniżeli Egipt…

– Mów dalej… mów!… – wtrącił pan. Ale z twarzy jego nie można było poznać: czy jest zaciekawiony opisem, czy oburzony kłamstwem.

– W krajach tych są perły, drogie kamienie, złoto, miedź… Są najosobliwsze zboża, kwiaty i owoce… Są wreszcie lasy, po których całe miesiące można błądzić między drzewami grubszymi od waszych kolumn w świątyniach, wyższymi od palm… Ludność zaś tych okolic jest prosta i łagodna… I gdybyś, wasza świątobliwość, posłał tam na okrętach dwa swoje pułki, mógłbyś zdobyć obszar ziemi większy od całego Egiptu, bogatszy niż skarbiec w Labiryncie…

Jutro, jeżeli wasza świątobliwość pozwoli, przyślę wam próbki tamtejszych tkanin, drzewa i brązów… Przyślę też dwa ziarnka tamtejszych cudownych balsamów, które gdy połknie człowiek, otwierają się przed nim bramy wieczności i może doznać szczęścia, które jest udziałem samych tylko bogów…

Назад Дальше