Zaginiona - Блейк Пирс 4 стр.


Riley zapragnęła ją pocieszyć, powiedzieć, że Marie się myli. Ale jakaś jej część wcale nie była tego pewna.

W końcu Marie spojrzała na nią.

– Dlaczego tu dziś przyjechałaś? – zapytała wprost.

Riley nie była przygotowana na taką bezpośredniość. Zwłaszcza że sama nie znała odpowiedzi na to pytanie.

– Nie wiem – odparła. – Po prostu chciałam cię odwiedzić. Zobaczyć, jak się masz.

– To nie wszystko – powiedziała Marie. Spojrzała przenikliwie spod przymrużonych powiek.

Może ona ma rację? Riley myślała o wizycie Billa i że faktycznie przyjechała tutaj z powodu nowej sprawy. Czego chciała od Marie? Porady? Pozwolenia? Bodźca? Pocieszenia? W głębi duszy pragnęła, żeby Marie powiedziała, że to szaleństwo. Żeby mogła żyć w spokoju i zapomnieć o Billu. A jednocześnie chciała, żeby ją do tego popchnęła.

Wreszcie Riley westchnęła.

– Jest nowa sprawa – powiedziała. – No, może nie całkiem nowa. Z przeszłości, która nie została rozwiązana.

Twarz Marie napięła się i spoważniała.

Riley przełknęła głośno ślinę.

– I przyjechałaś spytać, czy powinnaś się nią zająć? – zapytała Marie.

Riley wzruszyła ramionami, choć jednocześnie poszukiwała w oczach Marie zachęty. W tym właśnie momencie uświadomiła sobie, że przyjechała tutaj w nadziei, że ją otrzyma.

Rozczarowanie było ogromne, bo Marie spuściła wzrok i powoli pokręciła głową. Riley wciąż czekała ciągle na odpowiedź, ale zamiast niej trwała niekończąca się cisza. Wyczuła, że w Marie narasta strach, którego nie potrafiła nazwać.

W milczeniu rozejrzała się po mieszkaniu. Jej wzrok spoczął na aparacie telefonicznym. Zaskoczona zauważyła, że jest odłączony.

– Co jest nie tak z twoim telefonem? – zapytała.

Marie wyglądała na przerażoną, a Riley pojęła, że trąciła bardzo wrażliwą strunę.

– On ciągle do mnie wydzwania – wyszeptała Marie ledwie słyszalnie.

– Kto taki?

– Peterson.

Serce Riley podskoczyło do gardła.

– Peterson nie żyje – odparła drżącym głosem. – Spaliłam to miejsce. Znaleźli jego ciało.

Marie potrząsnęła głową.

– To mógł być ktokolwiek. To nie był on.

Riley poczuła, że ogrania ją panika. Powróciły najgorsze obawy.

– Wszyscy mówią, że to był on – stwierdziła.

– I ty naprawdę w to wierzysz?

Riley nie wiedziała, co powiedzieć. To nie był dobry moment na zwierzanie się z własnych obaw. Marie najprawdopodobniej miała urojenia. Tylko jak ją przekonać do czegoś, w co nie wierzy się samemu?

– On ciągle dzwoni – powtórzyła Marie. – Dzwoni, dyszy w słuchawkę i się rozłącza. Wiem, że to on. On mnie prześladuje.

Riley poczuła zimny dreszcz.

– To zapewne jakiś zboczeniec – powiedziała, próbując zachować spokój. – Ale mogę poprosić chłopców z FBI, żeby to sprawdzili. Mogę załatwić, żeby przysłali ochronę, jeśli się boisz. Wyśledzą, skąd dzwoni.

– Nie! – odparła natychmiast Marie. – Nie!

Riley osłupiała.

– Dlaczego nie?

– Nie chcę go zdenerwować. – Marie rozszlochała się żałośnie.

Riley, przytłoczona, czując, że nadchodzi atak paniki, nagle zrozumiała, że przyjazd tutaj był bardzo złym pomysłem. Czuła się wyraźnie gorzej. Wiedziała, że nie może pozostać ani chwili dłużej w tej przygnębiającej jadalni.

– Muszę już iść – powiedziała. – Przepraszam, córka na mnie czeka.

Marie znienacka, z zaskakującą siłą chwyciła Riley za nadgarstki i wbiła paznokcie w jej skórę. Utkwiła w niej krystalicznie niebieskie spojrzenie z taką mocą, że Riley się przeraziła. To spojrzenie, niedające spokoju, wdarło się w jej duszę.

– Weź tę sprawę! – błagała Marie.

Riley widziała w jej oczach, że pomieszała nową sprawę z tamtą Petersona, łącząc je w jedno.

– Znajdź sukinsyna – dodała Marie. – I zabij go.

ROZDZIAŁ 5

Mężczyzna trzymał się blisko kobiety, ale nie zwracał na siebie uwagi. Spoglądał na nią zaledwie przelotnie. Wrzucił do koszyka kilka drobiazgów, jak zwyczajny klient, i pogratulował sobie umiejętności dobrego kamuflażu. Nikt nie domyśliłby się, jaką naprawdę ma moc.

W sumie nigdy nie był typem przyciągającym uwagę kobiet. Jako dziecko czuł się praktycznie niewidzialny. Lecz teraz wreszcie niepozorny wygląd działał na jego korzyść.

Przed chwilą stał tuż obok niej, niewiele więcej jak pół metra. Zajęta wybieraniem szamponu wcale go nie zauważyła.

On jednak wiedział o niej dużo. Wiedział, że ma na imię Cindy, że jej mąż jest właścicielem galerii, że ona pracuje w bezpłatnej przychodni. Dzisiaj miała dzień wolny. I właśnie rozmawiała z kimś przez telefon – z siostrą, jak się zdawało. Śmiała się z czegoś, co słyszała.

Poczerwieniał ze złości, zastanawiając się, czy ona śmieje się z niego, jak to niegdyś robiły wszystkie dziewczyny. Jego wściekłość wzrosła.

Cindy miała na sobie szorty, koszulkę na szerokich ramiączkach i wyglądające na drogie buty do biegania. Obserwował ją wcześniej z auta w trakcie przebieżki, czekał, aż skończy i wejdzie do sklepu spożywczego. Znał jej plan dnia, kiedy miała wolne, jak dziś: zawiezie rzeczy do domu i je porozkłada, weźmie prysznic, a potem pojedzie zjeść lunch z mężem.

Ładną figurę zawdzięczała w dużej mierze ćwiczeniom fizycznym. Miała co najwyżej trzydzieści lat, ale skóra na jej udach nie była już napięta. Zapewnie w jakimś momencie życia sporo schudła, prawdopodobnie całkiem niedawno. I była z tego niewątpliwie dumna.

Nagle kobieta skierowała się do najbliższej kasy. Mężczyzna stał zaskoczony. Skończyła zakupy wcześniej niż zwykle. Pośpieszył do tej samej kolejki, niemal popychając innego klienta, aby móc stanąć za nią. Skarcił się za to w myślach.

Podczas gdy kasjerka skanowała zakupy, on zbliżył się tak, że niemal dotykał Cindy. Znalazł się wystarczająco blisko, żeby poczuć zapach jej ciała, teraz pokrytego kwaśnym potem po energicznym biegu. Był to aromat, z którym miał się dużo – dużo! – lepiej zapoznać już wkrótce. Tyle że zmieszanym z jeszcze inną wonią. Tą, która fascynowała go z powodu swojej niezwykłości i tajemniczości.

Z zapachem bólu i przerażenia.

Przez chwilę prześladowca czuł ożywienie, a nawet lekkie zawroty głowy. Tak bardzo nie mógł doczekać się tej chwili.

Kobieta zapłaciła za zakupy i wyjechała koszykiem przez automatyczne szklane drzwi na parking.

Nie śpieszył się z płaceniem za swoją garstkę sprawunków. Nie musiał jej śledzić aż do domu. Był tam już wcześniej, nawet w środku. Dotykał jej ubrań. Zacznie ją śledzić od nowa, kiedy ona wyjdzie z pracy.

To już niedługo, pomyślał. To już całkiem niedługo.


*

Kiedy Cindy MacKinnon wsiadła do auta, siedziała w nim chwilę nieruchomo. Z niewiadomego powodu czuła dreszcze. Uświadomiła sobie, że to uczucie ogarnęło ją jeszcze w sklepie. Niepokojące, irracjonalne przeświadczenie, że jest obserwowana. Ale było w tym coś więcej.

Zdefiniowanie tego czegoś zajęło jej chwilę.

W końcu do niej dotarło. Cindy miała wrażenie, że ktoś chce ją skrzywdzić.

Zadygotała. Wrażenie nie opuszczało jej od kilku dni. Zganiła się za te myśli, przekonana, że są całkowicie bezpodstawne.

Potrząsnęła głową, odganiając resztki przeczucia. Włączyła silnik i zmusiła się do myślenia o innych rzeczach. Uśmiechnęła się na myśl o rozmowie z siostrą. Z Becky. Tego popołudnia miała jej pomóc przygotować wielkie przyjęcie urodzinowe z tortem i balonami dla jej trzyletniej córeczki.

To będzie piękny dzień, pomyślała.

ROZDZIAŁ 6

Riley siedziała w SUV-ie na miejscu pasażera. Za kierownicą auta należącego do FBI siedział Bill. Jechali w stronę wzgórz. Riley pocierała dłońmi o nogawki spodni, nie wiedząc, dlaczego dłonie tak się pocą ani dlaczego jest w tym właśnie miejscu. Po sześciu tygodniach na zwolnieniu nie czuła kontaktu z własnym ciałem.

Powrót zdawał się być surrealistycznym doświadczeniem.

Dziwne napięcie drażniło Riley. W trakcie tej ponadczterogodzinnej podróży prawie z Billem nie rozmawiali. Ich dawne braterstwo, żarty, specyficzna nić porozumienia – wszystko to zniknęło. Riley wydawało się, że rozumie, dlaczego Bill jest tak nieobecny. Nie, nie chce być niegrzeczny, po prostu się martwi. On też miał wątpliwości, czy powinna wrócić do pracy.

Jechali w stronę Parku Stanowego Mosby’ego, gdzie, jak jej powiedział, Bill widział ostatnią ofiarę morderstwa. Po drodze Riley obserwowała otoczenie. Powoli odzywał się zapomniany profesjonalizm.

Wiedziała, że czas się otrząsnąć.

„Znajdź sukinsyna i zabij go”.

Słowa Marie ją prześladowały. Ale motywowały i ułatwiały podjęcie decyzji.

Tyle że nic nie wydawało się łatwe. Po pierwsze Riley nie potrafiła przestać zamartwiać się o April. Odesłanie córki do domu jej ojca nie było idealnym rozwiązaniem dla żadnego z zainteresowanych. Ale dziś była sobota, a Riley nie chciała czekać z oglądaniem miejsca zbrodni aż do poniedziałku.

Głęboka cisza wzmagała niepokój. Riley desperacko potrzebowała rozmowy. Poszukała w myślach tematu.

– To powiesz mi, co się dzieje między tobą i Maggie? – zagadnęła.

Bill spojrzał zaskoczony, a Riley nie była pewna czy dlatego, że przerwała milczenie, czy przez zbyt obcesowe pytanie. Cokolwiek było powodem, pożałowała tego natychmiast. Wiele razy słyszała, że zraża do siebie ludzi bezpośredniością. Riley nie chciała być taka. Po prostu nie lubiła tracić czasu.

Bill westchnął.

– Ona myśli, że mam romans.

Riley aż podskoczyła ze zdumienia.

– Co takiego?

– Z pracą – oznajmił Bill z kwaśnym uśmiechem. – Mówi, że zdradzam ją z pracą. Sądzi, że kocham to wszystko bardziej niż ją. Ciągle jej powtarzam, żeby się nie wygłupiała, ale cóż, nie potrafię z tym skończyć. A przynajmniej nie z robotą.

– Jakbym słyszała Ryana. – Riley pokiwała głową. – Był bardzo zazdrosny, kiedy jeszcze byliśmy razem.

Niewiele brakowało, a powiedziałaby całą prawdę. Jej były mąż nie był zazdrosny o pracę. Był zazdrosny o Billa. Riley zastanawiała się, czy Ryan rzeczywiście mógł mieć ku temu podstawy. Pomimo niezręczności sytuacji, sama obecność Billa sprawiała, że Riley czuła się nadzwyczaj dobrze. Czy było to uczucie czysto zawodowe?

– Mam nadzieję, że nie jedziemy tam na darmo – powiedział Bill. – Wiesz, że miejsce zbrodni posprzątano?

– Wiem. Chcę tylko zobaczyć je na własne oczy. Zdjęcia i raporty to za mało.

Riley poczuła lekki zawrót głowy. Była pewna, że to przez wysokość, bo cały czas jechali pod górę. Podekscytowanie też robiło swoje. Dłonie nie przestawały się pocić.

– Daleko jeszcze? – zapytała, widząc coraz gęstszy las i coraz mniej zabudowań.

– Niedaleko.

Kilka minut później Bill zjechał z utwardzonej drogi w polną, wyznaczoną śladami opon. Auto podskakiwało gwałtownie przez pół kilometra, aż wreszcie się zatrzymało.

Bill wyłączył silnik. Odwrócił się do Riley i spojrzał z troską.

– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? – zapytał.

Dobrze wiedziała, czego się obawiał. Tego, że ona będzie mieć przebłyski z traumatycznej niewoli. Nieważne, że to była kompletnie inna sprawa i inny zabójca.

Przytaknęła.

– Jestem pewna – powiedziała, choć wcale nie była przekonana, że to prawda.

Wysiadła z samochodu i poszła za Billem, który odbił z przecinki w zarośniętą, wąską leśną ścieżkę. Jej uszu dobiegał szum pobliskiego strumienia. Las się zagęszczał i Riley musiała odchylać zwisające przed nią gałęzie. Na nogawkach jej spodni zbierało się coraz więcej rzepów. Wkurzała ją myśl, że będzie musiała je poodczepiać.

W końcu oboje dotarli do brzegu strumienia. Riley natychmiast zachwyciła się cudownością tego miejsca. Popołudniowe słońce przebijało przez liście, pstrząc nurt kalejdoskopowym światłem. Jednostajny szmer wody działał uspokajająco. Trudno było sobie wyobrazić, że miejsce widziało taką okropność.

– Znaleziono ją tutaj – powiedział Bill, doprowadziwszy do szerokiego płaskiego głazu.

Riley stała, rozglądała się wokół i oddychała głęboko. Tak, dobrze, że tu przyjechała. Zaczynała to czuć.

– Zdjęcia – poprosiła.

Przycupnęła obok Billa na kamieniu i razem zaczęli wertować teczkę pełną fotografii wykonanych tuż po odnalezieniu ciała Reby Frye. Inną teczkę wypełniały raporty i zdjęcia dotyczące zabójstwa, które badali z Billem sześć miesięcy temu. Teczkę sprawy, której nie udało się im rozwiązać.

Zdjęcia przywołały żywe wspomnienia pierwszego morderstwa. Przeniosły Riley prosto na tamtą farmę opodal Dagett. Pamiętała, że Eileen Rogers była oparta o drzewo w podobny sposób co Reba.

– Całkiem jak nasze stare śledztwo – zauważyła. – Obydwie kobiety po trzydziestce, obydwie miały małe dzieci. To zdaje się być częścią jego modus operandi. Ma słabość do matek. Musimy sprawdzić stowarzyszenia rodziców i dowiedzieć się, czy istniały jakieś powiązania pomiędzy tymi kobietami albo ich dziećmi.

– Zlecę to – powiedział Bill. Robił na bieżąco notatki.

Riley brnęła przez raporty i zdjęcia, porównując je z rzeczywistą scenerią.

– Uduszone w ten sam sposób, różową wstążką – powiedziała. – Kolejna peruka. I taka sama sztuczna róża przed ciałem.

Podniosła do oczu dwie fotografie.

– I otwarte powieki, przyszyte u góry – ciągnęła. – Jeśli dobrze pamiętam, technicy stwierdzili, że powieki Eileen Rogers przyszyto post mortem. Czy w przypadku Reby Frye było tak samo?

– Owszem. Wygląda na to, że zabójca chciał, żeby patrzyły na niego nawet po śmierci.

Po plecach Riley przebiegł dreszcz. Jak zawsze, kiedy fragmenty układanki miały zaraz złożyć się w całość. Nie wiedziała, czy powinna czuć radość, czy trwogę.

– Nie – odparła. – To nie to. Było mu wszystko jedno, czy na niego patrzyły.

– Więc dlaczego to robił?

Riley milczała. Pod jej czaszką kłębiły się pomysły. Była ożywiona, ale wciąż jeszcze niegotowa, by je ubrać w słowa. Nawet we własnej głowie.

Rozłożyła na kamieniu zdjęcia parami, pokazując Billowi szczegóły.

– Nie do końca są identyczne – powiedziała. – Ciało w Dagett nie było tak starannie ułożone. Próbował je przenieść, kiedy było już sztywne. Tym razem, jak zgaduję, przeniósł je jeszcze przed rigor mortis. W przeciwnym razie nie mógłby ułożyć jej tak…

Powstrzymała się przed użyciem słowa „ładnie”. A potem uświadomiła sobie, że dawniej, jeszcze przed uwięzieniem i torturami, określiłaby to dokładnie w ten sposób. Tak, znów zaczynała czuć klimat i narastającą gdzieś w środku znaną tylko sobie mroczną obsesję. Wkrótce nie będzie odwrotu.

Tylko czy to dobry, czy zły znak?

– Co jest nie tak z jej oczami? – zapytała, wskazując na zdjęcie. – Ten niebieski nie wygląda na prawdziwy.

– Kontakty – odparł Bill.

Mrowienie w kręgosłupie przybrało na sile. Na gałkach ocznych Eileen Rogers nie było soczewek kontaktowych. Znacząca różnica.

– A ten połysk na jej ciele?

– Wazelina.

Kolejna istotna różnica. Riley czuła, jak pojedyncze myśli wpasowują się w całość z zatrważającą prędkością.

– Czego dowiedzieli się technicy o peruce? – zapytała.

– Na razie niczego. Oprócz tego, że była pozszywana z kawałków kilku tanich peruk.

Podniecenie Riley rosło. Przy ostatnim zabójstwie morderca użył pojedynczej prostej peruki, a nie pozszywanej z resztek. Tak taniej, podobnie jak róża, że technicy kryminalni nie byli w stanie jej wytropić. Riley czuła, że elementy układanki zaczynają się zazębiać. Nie widziała jeszcze całości, ale już sporą jej część.

– Co planują w związku z tym?

– To samo, co ostatnim razem. Zbadać jej włókna i spróbować dowiedzieć się, skąd pochodzą, sprawdzając dostawców peruk.

– Marnują tylko czas – powiedziała Riley, zadziwiona niezachwianą pewnością we własnym głosie.

Назад Дальше