Powrót Smoków - Морган Райс 3 стр.


Tym razem jakimś cudem posłuchał i padł na ziemię, schodząc Kyrze z linii strzału. Dziewczyna skupiła wzrok na szarżującym dziku, a czas nagle jakby zwolnił. Poczuła, jak coś się w niej zmiana, narasta w niej uczucie, jakiego dotąd nie znała. Świat wokół niej się zatrzymał. Wyostrzyły się jej wszystkie zmysły, cała jej uwaga skupiła się wyłącznie na celu. Usłyszała odgłos bicia swojego serca, swojego oddechu, szelest liści, krakanie wrony w koronach drzew. Nigdy wcześniej nie była tak spokojna, jakby stała się jednością ze wszechświatem.

Kyra poczuła jak w jej dłonie wstępuje dziwna energia, jakby coś przejmowało kontrolę nad jej ciałem. Jakby na krótką chwilę stała się kimś większym od siebie, kimś o wiele potężniejszym.

Kyra oczyściła głowę z myśli, pozwoliła by pokierował nią instynkt i ta nowa energia, płynąca przez jej ciało. Stanęła prosto, uniosła łuk i wypuściła strzałę, celując w głowę stwora.

Już w chwili, gdy zwolniła cięciwę, czuła, że to był wyjątkowy strzał. Nie musiała patrzeć, by wiedzieć, że strzała leci dokładnie tam, dokąd ją posłała: w prawe oko bestii. Siła strzału powaliła dzika na zaśnieżoną ziemię. Ostatkiem sił zdołał jeszcze wstać i przejść kilka metrów dzielących go wciąż od Aidana. Zatrzymał się tuż przed chłopakiem, padając w końcu u jego stóp.

Leżał na ziemi w konwulsjach. Kyra, znowu naciągnęła łuk, stanęła nad dzikiem i w jednej chwili umieściła kolejną strzałę w tyle jego czaszki. Zwierz wydał z siebie ostatnie tchnienie.

Kyra stała na polanie w ciszy, serce waliło jej jak oszalałe, mrowienie w dłoniach powoli ustępowało, energia zanikała, a ona zastanawiała się, co tu przed chwilą zaszło. Czy to naprawdę ona wykonała ten strzał?

W tej chwili przypomniała sobie o Aidanie. Kiedy chwyciła go w ramiona, spojrzał na nią oczami pełnymi strachu. Poczuła ogromną ulgę, widząc, że nic mu nie jest.

Kyra odwróciła się i zobaczyła swoich dwóch starszych braci, wciąż lżących w trawach polany, patrzących na nią z podziwem i zaskoczeniem. Lecz w ich spojrzeniach było cos jeszcze, coś, co ją zaniepokoiło: podejrzliwość. Jakby była kimś obcym. To było spojrzenie, które Kyra widywała już wcześniej. Sama zaczęła się zastanawiać, czy faktycznie może być z nią coś nie tak. Odwróciła się i spojrzała na martwe zwierzę, ogromną bestię, leżącą u jej stóp. Zastanawiała się, jak ona, piętnastoletnia dziewczynka, mogła tego dokonać. Ten strzał wymagał dużo więcej, niż tylko umiejętności i szczęścia.

Zawsze było w niej coś, co odróżniało ją od innych ludzi. Stała tam, odrętwiała, chcąc się ruszyć, ale nie mogąc. Bo tym, co wywołało w niej prawdziwy wstrząs była nie bestia, a sposób w jaki patrzyli na nią jej bracia. Jedyne pytanie, jakie w tej chwili kołatało się w jej głowie, brzmiało: kim ona była?

ROZDZIAŁ TRZECI

W drodze powrotnej do warowni, Kyra z Aidanem i Leo szli kilka kroków za starszymi braćmi, obserwując jak ci uginają się pod ciężarem dzika. Potężne cielsko martwej bestii zwisało pomiędzy nimi, przywiązane do dwóch włóczni. Ich ponury nastrój zmienił się diametralnie, gdy tylko wyszli z lasu na otwartą przestrzeń i dojrzeli w oddali fort ojca. Z każdym krokiem Brandon i Braxton stawali się coraz bardziej zuchwali. Teraz śmiali się już w niebogłosy i przekrzykiwali, próbując udowodnić sobie wzajemnie, który z nich miał większy wkład w zabicie stwora.

– To moja włócznia go raniła – przekonywał Brandon Braxtona.

– Ale – Braxton nie dawał za wygraną – to mój oszczep sprawił, że wystawił się Kyrze na strzał.

Twarz Kyry z każdym ich kłamstwem robiła się coraz bardziej czerwona; jej żałośni bracia wymyślili jakąś idiotyczną historyjkę, w którą gotowi byli sami uwierzyć. Dobrze wiedziała, że po powrocie do domu, przypiszą sobie wszystkie zasługi, opowiadając wszem i wobec jak to oni zabili bestię. To było nieprawdopodobne. Czuła jednak, że nic na to nie poradzi. W głębi duszy wierzyła, że prawda w końcu wyjdzie na jaw.

– Ależ z was kłamcy – powiedział wreszcie Aidan, nadal wyraźnie przejęty tym, co się stało – Dobrze wiecie, że to Kyra zabiła tego dzika.

Brandon posłał chłopakowi drwiące spojrzenie.

– A co ty możesz wiedzieć? – zapytał Aidana – Przecież byłeś zbyt zajęty sikaniem w spodnie ze strachu.

Oboje śmiali się do rozpuku, z każdym krokiem utwierdzając się w przekonaniu o prawdziwości swojej historii.

– A wy się wcale nie baliście? – Kyra wstawiła się za Aidanem, nie mogąc znieść już dłużej ich hipokryzji.

Oboje zamilkli. Kyrze nie zależało na sławie, gotowa była pozwolić im przypisać sobie wszystkie zasługi. Musiała jednak wziąć stronę brata. Szła zadowolona z siebie, wiedząc w głębi duszy, że uratowała życie Aidanowi; taka nagroda w zupełności jej wystarczała.

Kyra poczuła drobną dłoń na swoim ramieniu. Obejrzała się i ujrzała słodki uśmiech Aidana, wyraźnie wdzięcznego za ocalenie. Kyra zastanawiała się, czy jej starsi bracia również doceniają to, co dla nich zrobiła; wszakże, gdyby nie pojawiła się na czas, ich także spotkałby marny los.

Kyra zapatrzyła się na truchło dzika, kołyszące się w rytm ich kroków i posmutniała; chciała, by jej bracia zostawili zwierzę na polanie, tam gdzie jego miejsce. To było przeklęte zwierzę, nie pochodziło z Volis i nie powinno się go tutaj przynosić. Zabrany z Cierniowego Lasu, stanowił zły omen, zwłaszcza w przededniu Zimowego Księżyca. Przypomniała sobie słowa starego powiedzenia: uniknięcie śmierci nie czyni z ciebie bohatera. Czuła, że jej bracia niepotrzebnie kuszą los, przynosząc owoc ciemności do swojego domu. Nie mogła wyzbyć się uczucia, że sprowadzi to na nich wielkie nieszczęście.

Gdy wdrapali się na szczyt wzniesienia, ich oczom ukazała się potężna warownia i urzekający krajobraz wokół niej. Mimo że wiał silny wiatr i padał gęsty śnieg, na ten widok Kyra poczuła ciepło w sercu. Dym unosił się z kominów małych domków rozsianych po całej okolicy, zaś nad fortem majaczyła ciepła łuna pochodni. W miarę jak zbliżali się do mostu, droga stawała się coraz szersza i bardziej zadbana. Im bliżej bram się znajdowali, tym bardziej przyśpieszali kroku, chcąc znaleźć się w domu jak najszybciej. Mimo nienajlepszej pogody i późnej pory, droga usiana była ludźmi, tłumnie zmierzającymi w stronę rozpoczynającego się wkrótce święta.

Kyra nie była tym zaskoczona. Festiwal Zimowego Księżyca był jednym z najważniejszych wydarzeń w roku, dlatego wszyscy zajęci byli przygotowaniami do świątecznych obchodów. Ogromny tłum ludzi tłoczył się na moście zwodzonym. Część z nich zostawiała fort za plecami i podążała do swych domostw, by spędzić święta z rodziną, druga zaś część dokonywała ostatnich zakupów u wędrownych handlarzy i dołączała do obchodów na terenie fortu. Woły ciągnęły ciężkie wozy wypełnione towarami, a murarze walili młotami, rozbijając kamień na kolejny mur wzmacniający konstrukcję warowni. Kyra nie potrafiła zrozumieć, jak mogą pracować przy takiej pogodzie i nie odmrozić sobie rąk.

Gdy weszli na most, Kyra, ku swojemu przerażeniu, dojrzała stojących w pobliżu bramy Gwardzistów Lorda, żołnierzy służących pod dowództwem Lorda Gubernatora, namiestnika Pandezji na terytorium Escalon. Wyróżniali się z tłumu swymi charakterystycznymi szkarłatnymi zbrojami. Widok ten napawał ją oburzeniem. Obecność Gwardii Lorda była uciążliwa w każdej sytuacji, szczególnie jednak w święto Zimowego Księżyca, gdy z pewnością pojawili się tu, by wyłudzać od jej ludzi łapówki i ofiary. Myślała o nich jak o padlinożercach, zbirach i padlinożercach przebranych w arystokratyczne stroje, którzy dorwali się do władzy po inwazji Pandezji.

Winę za obecny stan rzeczy ponosił ich poprzedni Król, który to w chwili słabości poddał całe Królestwo. Zhańbiony lud, musiał teraz ulegać tym ciemiężcom na każdym kroku. Doprowadzało to Kyrę do wściekłości. Jej ojca i jego wspaniałych wojowników zrównano statusem ze zwykłymi chłopami. Rozpaczliwie chciała, by jej lud powstał do walki o wyzwolenie, by odważył się zrobić to, na co nie starczyło odwagi ich Królowi. Ale wiedziała też, że jeśli sprzeciwią się teraz, ściągną na siebie gniew całej armii Pandezji. A w chwili obecnej mieli niewielkie szanse na zwycięstwo.

Gdy ruszyli mostem ku bramie, na ich widok ludzie zatrzymywali się zszokowani i palcami wskazywali na dzika. Jej bracia pocili się pod jego ciężarem, dyszeli i sapali. Wojownicy i zwykli mieszkańcy odwracali się za nimi nie mogąc nadziwić się ogromnej bestii. Zauważyła również kilka podejrzliwych spojrzeń ludzi, którzy tak jak i ona zastanawiali się, czy nie jest to aby zły omen.

Wszyscy jednak patrzyli na jej braci z podziwem.

– Zacna zdobycz! – zawołał jakiś chłop, prowadząc swego woła wzdłuż ulicy.

Brandon i Braxton promienieli dumą.

– Można by tym nakarmić pół dworu – ocenił rzeźnik.

– Jak tego dokonaliście? – zapytał rymarz.

Dwaj bracia wymienili spojrzenia, w końcu Brandon uśmiechnął się do mężczyzny.

– Odwagą i celnym okiem – odpowiedział śmiało.

– Nigdy nie wiadomo, na co natkniesz się w lesie – dodał Braxton – Czasem trzeba zaryzykować.

Ludzie zaczęli klaskać i klepać ich po plecach z uznaniem, Kyra zaś trzymała język za zębami. Ona nie szukała poklasku – i bez tego wiedziała, czego dokonała.

– To nie oni zabili tego dzika! – zawołał Aidan, oburzony.

– Zamknij się – wycedził przez zęby Brandon – Jeszcze chwila i powiem im wszystkim, że posikałeś się w spodnie ze strachu.

– Ale przecież tak wcale nie było! – protestował Aidan.

– Myślisz, że prędzej uwierzą tobie czy nam? – uśmiechnął się szelmowsko Braxton.

Brandon i Braxton roześmiali się, a Aidan spojrzał na Kyrę, nie wiedząc co począć.

Pokręciła głową.

– Szkoda nerwów – powiedziała do niego – Prawda i tak wyjdzie na jaw.

Im głębiej wchodzili w tłum, tym trudniej było im przeciskać się pomiędzy stłoczonymi ludźmi. Pochodnie, oświetlające most od góry i od dołu, tworzyły wyjątkową atmosferę. W miarę zapadania zmierzchu emocje w ludziach wciąż narastały i nie mógł już ich ugasić nawet padający z nieba gęsty śnieg. Uniosła głowę, a jej serce napełniło się radością, gdy przed sobą ujrzała ogromną, kamienną bramę fortu, obstawioną z obu stron przez wojowników ojca. Na co dzień wejścia do warowni strzegła żelazna krata, na tyle masywna, by powstrzymać nawet najpotężniejszego wroga przed wtargnięciem. Teraz kratownica była otwarta, lecz wystarczył jeden dźwięk rogu, by w ciągu kilku sekund zatrzasnęła się przed najeźdźcą. Brama wysoka była na trzydzieści metrów, a nad nią, wzdłuż całej twierdzy, ciągnęła się szeroka kamienna platforma z regularnie rozstawionymi wąskimi strzelniczymi okienkami, z których łucznicy mogli czuwać nad bezpieczeństwem obywateli. Volis było wyjątkowo okazałą twierdzą, Kyra zawsze czuła dumę na myśl o niej. A tym, co napawało ją jeszcze większą dumą, byli ludzie – najlepsi wojownicy z całego Escalonu. Jej ojciec przyciągał ich jak magnes. Teraz ściągali do Volis po tym, jak rozjechali się na wszystkie strony świata po kapitulacji Króla.

Kyra i doradcy ojca wielokrotnie próbowali przekonać go, by obwołał się nowym królem, on jednak kręcił tylko głową i odpowiadał, że ten los nie jest mu pisany.

Gdy zbliżali się już do bram, kilkunastu wojowników na koniach opuszczało właśnie fort, udając się w kierunku poligonu, otoczonego niskim, kamiennym murem. Tłumy rozstępowały się przed nimi, a serce Kyry zabiło szybciej. Pola treningowe były jej ulubionym miejscem. Mogła całymi godzinami przyglądać się potyczkom wojowników, studiować każdy ich ruch, jak ujeżdżają konie, władają mieczami, rzucają oszczepami i zadają ciosy kiścieniem. Ci mężczyźni ruszali na ćwiczenia, mimo zapadającego zmroku i śnieżnej zamieci, nawet w przededniu ich największego święta. Pragnęli trenować, stawać się coraz lepszymi. Woleli być na polu bitwy niż świętować w zaciszu domowego ogniska – jak ona. To sprawiało, że w jej oczach byli prawdziwymi bohaterami.

Po chwili z bram wyłoniła się kolejna grupa mężczyzn. Tym razem to oni ustąpili drogi Kyrze i jej braciom, kiedy zbliżyli się z martwym dzikiem na ramionach. Wokół nich zbierali się ci rośli mężczyźni, o głowę wyżsi nawet od jej braci, większość nich z gęstymi, szpakowatymi brodami, koło czterdziestki, solidnie zaprawieni w bojach i gwizdali z podziwem na widok imponującego trofeum. To byli mężczyźni, którzy służyli dawnemu Królowi, którzy cierpieli poniżenie jego kapitulacji. Mężczyźni, którzy nigdy by sami się nie poddali. To byli ludzie, którzy widzieli dużo, nawet zbyt dużo, których nie można było już niczym zaskoczyć – niczym oprócz monstrualnego potwora z Cierniowego Lasu, przywiązanym do włóczni Brandona i Braxtona.

– To wy go zabiliście? – zapytał Brandona jeden z nich, podchodząc bliżej i z uwagą przyglądając się bestii.

Tłum stawał się coraz gęstszy, dlatego Brandon i Braxton musieli się w końcu zatrzymać, by przyjąć słowa podziwu dla swego męstwa.

– A jakże! – zawołał z dumą Braxton.

– Czarnorogi – dodał z admiracją inny wojownik, podchodząc bliżej i jakby z namaszczeniem gładząc grzbiet dzika – Nie widziałem takiego od czasu, kiedy byłem chłopcem. Pomogłem zabić podobnego stwora, ale byłem wtedy z grupa mężczyzn – pamiętam, że dwóch z nich straciło na tym polowaniu palce.

– Cóż, my niczego nie straciliśmy – zawołał Braxton śmiało – Poza grotem włóczni.

Mężczyźni śmiali się, szczodrze obdarowując chłopaków słowami podziwu, gdy wtem nadszedł ich przywódca, Anvin, i począł przyglądać się zdobyczy z uwagą. Pozostali mężczyźni rozstąpili się dla niego z szacunkiem.

To był najwyższy dowódca. Odpowiadał wyłącznie przed ojcem Kyry, przewodził zaś wszystkim tym znakomitym wojownikom. Kyra go uwielbiała, był dla niej jak drugi ojciec. Wiedziała, że i on darzy ją uczuciem, opiekował się nią odkąd pamiętała; a co ważniejsze, zawsze miał dla niej czas. Jako jedyny pokazywał jej broń i prezentował techniki walk. Kilka razy pozwolił jej nawet trenować z mężczyznami, czym zaskarbił sobie jej dozgonną wdzięczność. Był najdzielniejszy z nich wszystkich a jednocześnie miał największe serce – przynajmniej dla tych, których lubił. Dla tych, którzy mu podpadli, był prawdziwym utrapieniem.

Anvin nie znosił kłamstwa. Był typem człowieka, dla którego zawsze najważniejsza była prawda, choćby nawet ta najbardziej bolesna. Był niezwykle spostrzegawczy, toteż kiedy oglądał dzika z bliska, jego uwagę natychmiast przykuły dwie rany po strzałach. Kyra wiedziała, że miał oko do szczegółów, dlatego jeśli ktoś miał odkryć prawdę, to właśnie on.

Anvin studiował z wielką uwagą groty strzał wciąż jeszcze tkwiące w cielsku zwierza oraz drewniane fragmenty odłamanych strzał. Bracia próbowali złamać je jak najbliżej grota, tak by nikt nie mógł dociec, co naprawdę powaliło bestię. Doświadczenie Anvina było jednak zbyt duże, by takie zagrywki mogły go zmylić.

Kyra obserwowała Anvina studiującego rany, widziała jak marszczy brwi i wiedziała już, że zaledwie minuty dzieliły go od odkrycia prawdy. W pewnej chwili zdjął rękawiczkę i sprawnym ruchem wyciągnął jeden z grotów przez oczodół dzika. Zakrwawiony kawał stali podniósł do oczu, a następnie odwrócił się do braci, obrzucając ich sceptycznym spojrzeniem.

Назад Дальше