Kraina Ognia - Морган Райс 6 стр.


Thor z Mycoples lecieli samotnie, wysoko w powietrzu. Krążyli nad pozostałymi smokami, które leżały teraz na wodzie. Starali się nieco odetchnąć. Oddychali ciężko, brodzili krwią. Thor wiedział, że kolejne oddechy Mycoples to tak naprawdę jej ostatnie tchnienia. Widział, jak z pyska wypływa jej krew. Sapała ciężko. Cierpiała okrutnie.

– Nie, najdroższa przyjaciółko – powiedział Thor powstrzymując łzy. – Nie możesz umrzeć.

– Mój czas nadszedł – Thor usłyszał jej wiadomość. – Przynajmniej umrę z godnością.

– Nie – nalegał Thor. – Nie możesz umrzeć!

Mycoples pluła krwią. Machanie jej skrzydeł stawało się coraz słabsze, aż w końcu zaczęła spadać do oceanu.

– Pozostał mi jeszcze jeden, ostatni, lot – powiedziała Mycoples. – Chcę, aby moje życie zakończyło się aktem bohaterstwa.

Mycoples spojrzała w górę. Thor zauważył, że patrzy na flotę Romulusa, która ciągnęła się po horyzont.

Thor z powagą skinął głową. Wiedział, co chciała uczynić. Chciała przywitać swą śmierć, podczas wielkiej, ostatniej bitwy.

Thor, silnie zraniony, oddychał ciężko. Wydawało mu się, że jemu również nie uda się przeżyć. Też pragnął polecieć w tamtym kierunku. Zastanawiał się teraz, czy przepowiednie jego matki były prawdziwe. Powiedziała mu, że może zmienić swoje własne przeznaczenie. Czy je zmienił? – zastanawiał się. – Czy umrze dzisiaj?

– W takim razie lecimy, moja droga – powiedział Thorgrin.

Mycoples wydała z siebie wielki ryk i oboje, wspólnie, zanurkowali w dół – za cel obrali sobie flotę Romulusa.

Thor czuł jak wiatr oraz chmury smagają go po włosach i twarzy – wydał głośny okrzyk wojenny. Mycoples ryknęła chcąc pokazać swój gniew. Lecieli w dół, smoczyca otworzyła swe ogromne szczęki i zaczęła ziać ogniem na kolejne statki.

Już po chwili ściana ognia rozprzestrzeniła się po morzu – jeden po drugim, w płonieniach stawały kolejne statki. Znajdowały się tam dziesiątki tysięcy statków, ale Mycoples nie przestawała. Otwierała swoją paszczę, cały czas zionąc kolejnymi chmurami ognia. Płomienie łączyły się ze sobą, stanowiąc teraz jeden, nieprzerwany mur ognia. Wokoło unosiło się coraz więcej ludzkich wrzasków.

Płomienie Mycoples stawały się coraz słabsze – każde jej zionięcie wydawało mniej ognia. Thor wiedział, że właśnie umiera na jego oczach. Leciała coraz niżej i niżej. Była zbyt słaba by zionąć ogniem. Ale starczyło jej siły, aby zamiast ognia użyć jako broni swojego ciała. Leciała wprost na statki, chciała użyć przeciw nim swej ogromnej wagi – upaść na nie z nieba niczym meteor.

Thor przygotował się na to, co ma się za chwilę wydarzyć i trzymał się z całej siły kiedy Mycoples leciała wprost na flotę. Dźwięk rozlatującego się drewna wypełnił przestrzeń. Przelatywała z jednego statku na drugi – tam i z powrotem, siejąc w ten sposób zniszczenie. Thor nie puszczał smoczycy kiedy latające wokół kawałki drewna, trafiały go z każdej strony.

W końcu Mycoples nie była już w stanie nic zrobić. Zatrzymała się między statkami, kołysząc się na wodzie. Zniszczyła wprawdzie ogromną część floty, ale wciąż otoczona była przez tysiące innych statków. Thor kołysał się na jej grzbiecie kiedy leżała na wodze, oddychając z ledwością.

Pozostałe statki odwróciły się w ich kierunku. Po chwili niebo stało się czarne, a Thor usłyszał świst. Spojrzał w górę i zobaczył ławicę strzał pędzących w jego kierunku. Nagle poczuł przeszywający ból – jako że nie miał się gdzie ukryć, strzały z łatwością dosięgnęły celu. Mycoples również została nimi podziurawiona i zaczęła tonąć pod falami. Dwoje wspaniałych wojowników stoczyło właśnie bitwę swojego życia. Zniszczyli smoki i dużą część floty Imperium. W dwójkę zrobili więcej, niż niejedna armia.

Teraz jednak nie pozostało im nic innego, jak śmierć. W ciele Thora tkwiła niezliczona ilość strzał. Zapadali w wodę coraz głębiej. Thor wiedział, że jedyne co powinien teraz zrobić, to przygotować się na śmierć.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Alistair spojrzała w dół, by zobaczyć, że stoi na podniebnym chodniku, a kiedy spojrzała w dół, w oddali ujrzała jak ocean rozbija się o skały – ich dźwięk wypełniał jej uszy. Silny podmuch wiatru zachwiał jej równowagą – Alistair spojrzała w górę, a kiedy to zrobiła, podobnie jak w niezliczonych snach w jej życiu, ujrzała zamek wznoszący się na klifie, ozdobiony lśniącymi, złotymi drzwiami. Stała przed nim jedna osoba, zarys postaci z rękoma wyciągniętymi w  jej stronę – Alistair nie była jednak w stanie zobaczyć jej twarzy.

– Córko – powiedziała kobieta.

Alistair próbowała zrobić krok w jej kierunku, ale jej nogi nie były w stanie się ruszać. Spojrzała w dół i zobaczyła, że jest przykuta do ziemi. Jakkolwiek by się nie starała, nie była w stanie zrobić kroku.

Wyciągnęła ręce w stronę matki i krzyknęła rozpaczliwie – Matko, ocal mnie!

Nagle Alistair poczuła, że świat się pod nią osuwa. Poczuła, że zaczyna spadać, a kiedy spojrzała w dół, dostrzegła, że chodnik się pod nią zapada. Upadła, kajdany wisiały nad nią, a ona spadła w ocean, pociągając za sobą potężny kawałek chodnika, na którym stała.

Alistair zdrętwiała kiedy jej ciało utonęło w lodowato zimnych wodach oceanu. Wciąż pozostawała skuta. Czuła, że tonie, a kiedy spojrzała w górę, zobaczyła, że światło dnia staje się coraz słabsze.

Otworzyła oczy i zobaczyła, że siedzi w małej, kamiennej celi. W miejscu, którego nie rozpoznawała. Naprzeciw niej siedziała jakaś postać. Ledwie ją rozpoznała – był to ojciec Ereca. Skrzywił się na jej widok.

– Zabiłaś mojego syna – powiedział. – Dlaczego?

– Nie zabiłam – zaprzeczyła ostatkiem sił.

Zmarszczył brwi.

– Zostaniesz skazana na śmierć – dodał.

– Nie zamordowałam Ereca! – znów zaprzeczyła Alistair. Próbowała ruszyć w jego kierunku, ale znów spostrzegła, że jest przykuta do ściany.

Za ojcem Ereca pojawiło się kilkunastu strażników, odzianych w czarne zbroje i ogromne przyłbice. Dźwięk ich brzęczących ostróg wypełnił pomieszczenie. Ruszyli w stronę Alistair, pochwycili ją i szarpiąc odciągnęli ją od ściany. Jej kostki wciąż były skute, a strażnicy coraz bardziej naciągali jej ciało.

– Nie! – wrzasnęła rozrywana na dwoje Alistair.

Obudziła się spocona. Rozejrzała się wokoło, próbując dojść do tego, gdzie się znajduje. Była zdezorientowana. W żaden sposób nie rozpoznawała małej, ciemnej celi, w której teraz siedziała. Wokół znajdowały się kamienne ściany, a w oknach umieszczone były metalowe kraty. Odwróciła się i próbowała iść. Usłyszała grzechotanie i spojrzała w dół – zobaczyła, że jej kostki przykute są do ściany. Próbowała je poluzować, ale jej się nie udało – zimne żelazo wpijało jej się w nogi.

Alistair uświadomiła sobie, że znajduje się w małej, częściowo wkopanej w ziemię, celi. Jedyne światło jakie tu dochodziło, pochodziło z niewielkiego, wykutego w kamieniu okna, które zabezpieczone było żelaznymi kratami. Z oddali dało się słyszeć okrzyki, więc Alistair zbliżyła się do okna tak bardzo, jak tylko pozwalały jej na to kajdany. Wychyliła się i spojrzała na zewnątrz, starając się zażyć nieco dziennego światła i dowiedzieć się, gdzie się znajduje.

Alistair zobaczyła, że zebrał się ogromny tłum, na czele którego stał Bowyer. Zadowolony z siebie. Pełen triumfalnej radości.

– Ta czarnoksięska Królowa próbowała zabić swego przyszłego męża! – Bowyer wrzasnął w stronę tłumu. – Przyszła do mnie z propozycją zabicia Ereca i poślubienia mnie zamiast niego. Ale jej plany zostały udaremnione!

Tłum wydał krzyk oburzenia. Bowyer czekał, aż ludzie się uspokoją. Podniósł ręce i ponownie przemówił.

– Teraz przynajmniej wiecie, że Wyspy Południowe nie powinny pozostawać we władaniu Alistair. Ani we władaniu nikogo innego, poza mną. Teraz, kiedy Erec jest umierający, to ja, Bowyer, będę w stanie was obronić, ja, kolejny mistrz turnieju.

Słowa te spotkały się z ogromną aprobatą tłumu, który zaczął skandować:

– Król Bowyer, Król Bowyer!

Alistair oglądała to wszystko z przerażeniem. Wszystko wokół niej działo się tak szybko. Ledwie potrafiła to przetworzyć. Ten potwór, Bowyer, a nawet sama myśl o nim wywoływała w niej gniew, ten sam człowiek, który próbował zabić jej ukochanego, stał tutaj, przed jej oczami, udając niewiniątko i winiąc za wszystko ją. A najgorsze było to, że został nazwany Królem. Czy na świecie istnieje jakaś sprawiedliwość?

Jednak to co się jej przytrafiło, nie trapiło jej tak bardzo jak myśl o cierpiącym Erecu, który wciąż potrzebował, aby go uzdrowić. Wiedziała, że jeśli nie dokończy leczenia, Erec wkrótce umrze. Nie obchodziło jej czy do końca życia będzie tarzać się w tym lochu skazana za przestępstwo, którego nie popełniła – chciała jedynie mieć pewność, że Erec wyzdrowieje.

Drzwi celi nagle otworzyły się z trzaskiem. Alistair odwróciła się i ujrzała potężną grupę wchodzących do środka ludzi. W samym środku tej grupy stała Dauphine. Obok niej znajdował się brat Ereca, Strom, oraz jego matka. Za nimi stało kilku królewskich strażników.

Alistair powstała, aby ich powitać, jednak kajdany wbiły jej się w kostki i spowodowały przeszywający ból w łydkach.

– Czy z Ereciem wszystko w porządku? – zapytała zrozpaczona Alistair. – Proszę, powiedzcie mi. Czy on żyje?

– Jak śmiesz pytać, czy żyje – prychnęła Dauphine.

Alistair odwróciła się w stronę matki Ereca, mając nadzieję, że ta się nad nią ulituje.

– Proszę, powiedzcie mi tylko, czy on żyje – błagała, a serce krwawiło jej w piersi.

Jego matka przytaknęła gorzko, patrząc na nią z rozczarowaniem.

– Żyje – powiedziała słabym głosem. – Jednak jest ciężko chory.

– Zaprowadźcie mnie do niego! – nalegała Alistair. – Proszę. Muszę go uzdrowić!

– Zaprowadzić cię do niego? – powtórzyła Dauphine. – Masz śmiałość. Nie zbliżysz się do mojego brata, a tak dokładniej – nigdzie się stąd nie ruszysz. Przyszliśmy tylko spojrzeć na ciebie po raz ostatni przed egzekucją.

Alistair załamała się.

– Przed egzekucją? – zapytała. – Czy na tej wyspie nie ma sądu? Nie ma systemu sprawiedliwości?

– Sprawiedliwości? – powiedziała Dauphine, występując naprzód, cała czerwona ze złości. – Ośmielasz się prosić o sprawiedliwość? Zastaliśmy Cię z zakrwawionym mieczem w ręku, z naszym umierającym bratem w twoich ramionach i ty masz czelność mówić o sprawiedliwości? Sprawiedliwość właśnie się odbywa.

– Ale mówię wam, że to nie ja go zabiłam! – broniła się Alistair.

– No tak, – powiedziała Dauphine, a jej głos zaczął pobrzmiewać ironią – magiczny, tajemniczy mężczyzna wszedł do komnaty i go zabił, a następnie zniknął, włożywszy wcześniej broń w twoje ręce.

– To nie był żaden tajemniczy mężczyzna – nalegała Alistair. – To był Bowyer. Widziałam go na własne oczy. To on zabił Ereca.

Dauphine skrzywiła się.

– Bowyer pokazał nam zwój, który do niego napisałaś. Prosiłaś go o to, aby został twoim mężem. Planowałaś zabić Ereca i poślubić zamiast niego Bowyera. Jesteś chorą kobietą. Czy mój brat i bycie Królową naprawdę ci nie wystarczyły?

Dauphine podała Alistair zwój. Serce podeszło jej do gardła, kiedy przeczytała:

Teraz, kiedy Erec nie żyje, powinniśmy spędzić ze sobą życie

– Ale to nie jest moje pismo! – zaoponowała Alistair. – Ten zwój jest podrobiony!

– Tak, zapewne tak jest – powiedziała Dauphine. – Jestem pewna, że masz przekonujące wyjaśnienie na wszystko.

– Nie napisałam nic takiego! – nalegała Alistair. – Czy ty się w ogóle słyszysz? To nie ma żadnego sensu. Dlaczego miałabym zamordować Ereca? Kocham go całym swoim sercem. Prawie wzięliśmy ślub.

– Ale dzięki Bogu nie wzięliście – powiedziała Dauphine.

– Ty musisz mi uwierzyć! – nie poddawała się Alistair, zwracając się do matki Ereca. – Bowyer próbował zabić Ereca. On chce przejąć królestwo. Mnie nie zależy na byciu Królową. Nigdy mi nie zależało.

– Nic się nie martw, – powiedziała Dauphine – nigdy nią nie będziesz. Tak w zasadzie to już niedługo nie będziesz nawet żyła. Tutaj, na Wyspach Południowych szybko wymierzamy sprawiedliwość. Jutro zostaniesz stracona.

Alistair potrząsnęła głową, zdając sobie sprawę, że nic nie jest w stanie ich przekonać. Westchnęła z ciężkim sercem.

– I po to tu przyszliście? – zapytała cichym głosem. – Aby mi to powiedzieć?

Dauphine zadrwiła w milczeniu, a Alistair wyczuwała w jej spojrzeniu nienawiść.

– Nie – odpowiedziała wreszcie Dauphine, po długim i uciążliwym milczeniu. – Przyszliśmy, aby przeczytać ci to co napisałaś. I aby po raz ostatni spojrzeć ci w twarz, zanim wyślemy cię do piekła. Sprawimy, że będziesz cierpiała, tak jak musiał cierpieć nasz brat.

Nagle Dauphine poczerwieniała, ruszyła do przodu. Wyciągnęła przed siebie ręce i chwyciła Alistair za włosy. Stało się to tak szybko, że Alistair nie miała czasu zareagować. Dauphine wydała gardłowy krzyk i zaczęła drapać Alistair po twarzy. Ta podniosła ręce, aby się bronić, a pozostali ruszyli do przodu, aby odciągnąć Dauphine.

– Puśćcie mnie – wrzeszczała Dauphine. – Chcę zabić ją teraz!

– Sprawiedliwość zostanie wymierzona jutro – powiedział Strom.

– Wyprowadźcie ją stąd – rozkazała matka Ereca.

Strażnicy podeszli i wytargali Dauphine z pomieszczenia – ta kopała i za wszelką cenę starała im się wyrwać. Strom dołączył do nich i wkrótce w lochu pozostała jedynie Alistair i matka Ereca. Kobieta zatrzymała się w drzwiach, powoli odwróciła się i spojrzała w twarz Alistair. Uwięziona dziewczyna szukała w jej twarzy choć odrobiny współczucia i zrozumienia.

– Proszę, musisz mi uwierzyć – powiedziała szczerym tonem Alistair. – Nie obchodzi mnie co sądzą na mój temat inni, ale na twoim zdaniu mi zależy. Byłaś dla mnie miła od chwili, w której mnie poznałaś. Wiesz jak bardzo kocham twojego syna. Wiesz, że nigdy bym tego nie zrobiła.

Matka Ereca wnikliwie jej się przyjrzała, a jej oczy napełniły się łzami. Wydawało się, że się waha.

– To właśnie dlatego tutaj zostałaś, prawda? – drążyła Alistair. – To dlatego zwlekałaś z wyjściem. Bo chcesz mi uwierzyć. Bo wiesz, że mówię prawdę.

Po długim milczeniu jego matka wreszcie skinęła głową. Jakby upewniając się w swojej decyzji, poczyniła kilka kroków do przodu. Alistair dostrzegła, że matka Ereca naprawdę jej wierzyła, co mocno ją ucieszyło.

Kobieta podeszła bliżej aby ją objąć, a Alistair odwzajemniła jej uścisk i zapłakała na jej ramieniu. Matka Ereca również płakała, aż wreszcie odstąpiła do tyłu.

– Musisz mnie posłuchać – powiedziała nagle Alistair. – Nie obchodzi mnie co się ze mną stanie, ani co sądzą o mnie inni. Ale jeśli chodzi o Ereca – muszę się do niego dostać. I to teraz. Jest umierający. Jedynie częściowo udało mi się go uzdrowić i muszę dokończyć to co zaczęłam. Jeśli tego nie zrobię, on umrze.

Matka Ereca zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów i wreszcie pojęła, że dziewczyna mówi prawdę.

– Po tym wszystkim, co się stało, – powiedziała – jedyne na czym ci zależy, to mój syn. Teraz widzę, że naprawdę go kochasz i nigdy nie mogłabyś zrobić tego, co ci zarzucają.

– Oczywiście, że nie – powiedziała Alistair. – Zostałam wrobiona przez tego barbarzyńcę, Bowyera.

– Zaprowadzę cię do Ereca – odpowiedziała kobieta. – Możemy przypłacić to życiem, ale przynajmniej będziemy wiedziały, że próbowałyśmy. Za mną.

Matka Ereca rozkuła Alistair i obie szybko umknęły z celi w głąb lochów. Postawiły wszystko na jedną kartę, aby ratować Ereca.

Назад Дальше