Wyprawa Bohaterów - Морган Райс 7 стр.


Z emocji nawet nie spostrzegł, że bezwiednie wstał. W tej samej chwili wóz nagle stanął i Thor jak podcięty zwalił się z powrotem na siano. Zanim zdążył się pozbierać, usłyszał, jak skrzypi opuszczany drewniany bok fury i zobaczył łysego, nędznie odzianego staruszka ze złością w oczach, który sięgnął do środka, chwycił go wychudłymi rękami za kostki nóg i wyciągnął z wozu.

Thor z impetem runął na plecy w kurz drogi, wzbijając w powietrze kłąb pyłu i budząc wokół siebie ogólny śmiech.

– Jeszcze raz załaduj mi się na wóz, chłopcze, to zleziesz z niego w kajdanach! Twoje szczęście, że nie mam czasu wołać Srebrnych! – Starzec odwrócił się, splunął, pospieszył z powrotem na siedzisko i zaciął konie do dalszej drogi.

Speszony, Thor powoli pozbierał się z ziemi i rozejrzał. Paru przechodniów, mijając go, zachichotało pod nosem, ale odpowiedział im bezczelnym uśmiechem, aż odwrócili wzrok. Otrzepał z siebie kurz i roztarł ręce; na szczęście w upadku ucierpiała tylko jego duma.

Rozejrzał się ponownie i humor mu powrócił. Oszołomiony widokiem, zrozumiał, że powinien się cieszyć: przynajmniej dotarł aż tutaj. Nie musiał już ukrywać się w sianie, więc tym chętniej się rozglądał, a było na co patrzeć: Królewski Dwór rozciągał się w dal, jak okiem sięgnąć. W samym środku grodu stał okazały kamienny zamek, otoczony wyniosłym, umocnionym murem, na którego blankach było aż gęsto od patroli królewskich żołnierzy. Wokół niego widać było zadbane połacie zieleni, brukowane place, fontanny i drzewa. Thor niewątpliwie znajdował się w mieście. Miasto zaś tonęło w mrowiu ludzi. Widział tłum różnorakiej maści kupców, żołnierzy i dostojników płynący w pośpiechu w jednym kierunku. Dopiero po chwili zrozumiał, że dzieje się coś wyjątkowego. Idąc spokojnie, patrzył, jak woół wrą jakieś przygotowania – rozstawianie siedzisk, wznoszenie ołtarza. Wyglądało na to, że urządzane są zaślubiny.

Serce zamarło mu z zachwytu, kiedy w oddali ujrzał szranki – pole do turniejowych pojedynków na kopie, z długimi nabiegami i liną do rozdzielania przeciwników. Na innym polu żołnierze rzucali włóczniami do odległych celów; na jeszcze innym łucznicy strzelali do słomianych tarcz. Wydawało mu się, że gdzie nie spojrzy, toczą się jakieś igrzyska i turnieje. Słyszał też muzykę, dźwięki lutni, fletów i talerzy, na których grali wędrowni muzykanci. Z piwnic wytaczano beczki pełne napitku, wynoszono jadło i jak okiem sięgnąć, zastawiano obficie długie drewniane stoły. Trafił chyba w sam środek jakichś ogromnych uroczystości.

Chociaż wszystko to wyglądało olśniewająco, Thor wiedział, że musi przede wszystkim znaleźć Legion. I tak był już spóźniony; musiał stawić się tam jak najszybciej.

Podbiegł do kogoś pierwszego z brzegu – starszego mężczyzny, rzeźnika, sądząc po zaplamionym krwią fartuchu, który spieszył dokądś drogą. Wszyscy dokądś się tu spieszyli.

– Darujcie, panie – odezwał się Thor, łapiąc go za rękę. Tamten zmierzył jego dłoń lekceważącym spojrzeniem.

– O co chodzi, chłopcze?

– Szukam Królewskiego Legionu. Wiecie może, gdzie ćwiczy?

– Czy ja wyglądam na drogowskaz? – syknął rzeźnik i popędził dalej. Jego szorstkość była dla Thora zaskoczeniem.

Pospieszył do kogoś innego. Przy długim stole krzątało się kilka kobiet w różnym wieku i Thor uznał, że któraś musi znać odpowiedź na jego pytanie. Jedna zagniatała właśnie ciasto z mąki.

– Darujcie, pani – powiedział do niej – ale wiecie może, gdzie ćwiczy Królewski Legion?

Kobiety spojrzały po sobie, chichocząc. Niektóre były zaledwie o kilka lat starsze od niego. Najstarsza odwróciła się i obrzuciła go wzrokiem.

– Szukasz w złym miejscu – odparła. – Tu przygotowujemy się do uczty.

– Mówiono mi, że ćwiczą w Królewskim Dworze – rzekł Thor, zbity z tropu.

Kobiety znów zachichotały. Najstarsza podparła się pod boki i pokręciła głową.

– Jesteś tu chyba pierwszy raz w życiu. Nie wiesz, jak wielki jest Królewski Dwór?

Thor poczerwieniał, a po chwili pobiegł przed siebie, byle dalej od śmiejących się kobiet. Nie lubił być niczyim pośmiewiskiem.

Przed sobą ujrzał z tuzin ulic, które krzyżowały się i wiły po całym grodzie. W kamiennych murach widział dziesiątki wejść. Całe to miejsce przytłaczało go rozmiarami. Miał złe przeczucie, że całe dni miną, zanim znajdzie Legion.

Przyszło mu do głowy, że to, gdzie się ćwiczy, wie chyba każdy żołnierz. Na myśl o rozmowie z żołnierzem króla poczuł się nieswojo, ale uznał, że nie ma innej rady. Pospieszył w kierunku najbliższego wojaka, który stał na warcie przy przejściu pod murem; miał tylko nadzieję, że ten nie wyrzuci go z miasta. Żołnierz stał na baczność, z wzrokiem utkwionym w przestrzeń.

– Szukam Królewskiego Legionu – powiedział Thor najodważniej, jak umiał.

Żołnierz nadal wpatrywał się przed siebie, nie zwracając na niego uwagi.

– Jak już mówiłem, szukam Królewskiego Legionu! – powtórzył Thor głośniej, z uporem. Miał już dosyć bycia ignorowanym.

Po dłuższej chwili żołnierz opuścił wzrok i spojrzał na niego lekceważąco.

– Możecie mi wskazać, gdzie ćwiczą legioniści? – naciskał Thor.

– A jakąż to masz do nich sprawę?

– Bardzo ważną – odparł chłopiec, licząc, że żołnierzowi to wystarczy. Ten jednak ponownie wyprostował się i zapatrzył w przestrzeń, wracając do ignorowania chłopca. Thor poczuł zawód, że nie doczeka się odpowiedzi.

Jednak po chwili, która wydawała się trwać wieczność, żołnierz odrzekł:

– Przejdź przez bramę wschodnią, potem pójdź na północ i idź tak daleko, jak się da. Wejdź w trzecią bramę po lewej. Skręć w prawo, a potem jeszcze raz w prawo. Za drugim kamiennym łukiem zobaczysz ich plac do ćwiczeń. Ale mówię ci, szkoda czasu. Nie są skorzy do zabawiania gości.

Thorowi tylko tego było trzeba. W mgnieniu oka ruszył biegiem przez plac i podążył według wskazówek żołnierza, powtarzając je w myślach, żeby nie zapomnieć. Spostrzegł, jak wysoko już stoją słońca, i modlił się w duchu, by nie dotrzeć na miejsce za późno.

*

Thor biegł czystymi ulicami o brzegach wyłożonych rzędami białych muszli. Kluczył tu i tam po Królewskim Dworze, starając się podążać dokładnie według wskazówek; miał nadzieję, że nie wiodą go na manowce. Na samym końcu dziedzińca zobaczył bramy i przebiegł przez trzecią po lewej. Mijał kolejne rozwidlenia i ścieżki, przepychając się przez zatłoczone ulice, pod prąd tysięcy ludzi wchodzących do miasta, których zdawało się przybywać coraz więcej. Przeciskał się między lutnistami, kuglarzami, błaznami i wszelakiej maści artystami. Wszyscy byli odświętnie ubrani.

Thor nie mógł znieść myśli, że pobór do Legionu zakończy się bez niego, ale starał się skupić na pokonywaniu kolejnych ulic w poszukiwaniu placu ćwiczeń. Przebiegł pod łukowatym sklepieniem, skręcił w kolejną ulicę i nagle w oddali ujrzał coś w rodzaju okrągłego amfiteatru zbudowanego w całości z kamienia; pośrodku w jego murze widniała wielka zamknięta brama, której strzegli żołnierze. Usłyszał dochodzące zza muru owacje, z tej odległości nieco stłumione, i serce zaczęło mu bić szybciej. To musiał być jego cel. Dotarł tu wreszcie.

Pognał w stronę budowli tak, że aż stracił oddech. Kiedy dotarł do bramy, dwóch strażników zagrodziło mu drogę, krzyżując lance, a trzeci wyszedł przed nich i podniósł dłoń.

– Stój – rozkazał.

Thor stanął jak wryty, z trudem powstrzymując emocje.

– Nie... rozumiecie... panie – wyjąkał, ledwo łapiąc powietrze. – Ja muszę wejść. Spóźniłem się.

– Spóźniłeś? Na co?

– Na pobór.

Strażnik – niski i ociężały, o ospowatej twarzy – obejrzał się na pozostałych, a ci uśmiechnęli się drwiąco. Ponownie spojrzał na Thora, taksując go lekceważącym wzrokiem.

– Rekruci już dawno tu zjechali. Królewskimi powozami. Skoro cię nie zaprosili, nie możesz wejść.

– Nie rozumiecie, ja muszę...

Strażnik wyciągnął rękę i chwycił chłopca za koszulę.

– To ty nie rozumiesz, bezczelny smarkaczu. Śmiesz tu przychodzić? Po co, żeby wejść na siłę? Uciekaj mi stąd, żebym nie musiał zakuć cię w żelazo.

Odepchnął Thora tak mocno, że ten cofnął się chwiejnie o kilka kroków i o mało nie upadł. Pchnięcie było bolesne, ale większy ból sprawiła chłopcu zdawkowa odmowa. Wezbrało w nim oburzenie. Nie po to pokonał taki szmat drogi, żeby teraz byle strażnik przegonił go, nie dając mu nawet szansy się wykazać. Wejdzie do środka tak czy inaczej.

Strażnik wrócił do kompanów, a Thor wolnym krokiem ruszył w lewo i zaczął okrążać budynek wzdłuż muru. Gdy odszedł na tyle, że żołnierze stracili go z oczu, przyspieszył i truchtem już pobiegł wzdłuż budowli. Jeszcze raz obejrzał się, czy żołnierze nie idą za nim i pognał przed siebie. W połowie budynku, mniej więcej na wysokości bramy, tylko po przeciwnej stronie, znalazł nad sobą inne wejście prowadzące do wewnątrz, na arenę: łukowe otwory, jakby okna w kamiennym murze, przegrodzone żelaznymi prętami. W jednym z nich brakowało prętów. Zza muru dobiegł go kolejny zbiorowy okrzyk. Thor podskoczył, przytrzymał się występu w murze, podciągnął się i spojrzał.

Serce zabiło mu szybciej. Cały rozległy, okrągły plac ćwiczebny wypełniony był dziesiątkami rekrutów. Wśród nich stali też jego bracia. Kilku Srebrnych chodziło między rzędami chłopców, mierząc ich badawczym wzrokiem. Nieco dalej, z boku, stała inna grupa rekrutów. Pod czujnym okiem nadzorującego ich żołnierza rzucali włócznią do odległego celu. Jeden z nich chybił. W Thorze aż się zagotowało z oburzenia. Z łatwością trafiłby do tego celu; był równie dobry, jak każdy inny chłopiec w tej grupie. Co z tego, że był młodszy czy nieco mniejszy. To niesprawiedliwe, że nikt nie dał mu szansy.

Wtem Thor poczuł, że ktoś łapie go za kaftan na plecach, po czym nastąpiło szarpnięcie do tyłu tak mocne, że przeleciał parę stóp w powietrzu i ciężko grzmotnął o ziemię, tracąc oddech.

Podniósł oczy i zobaczył nad sobą wykrzywioną w szyderczym uśmiechu twarz strażnika, tego samego, który odegnał go od bramy.

– Co ci mówiłem, chłopcze?

Zanim Thor zdążył cokolwiek zrobić, mężczyzna cofnął się i wymierzył mu silnego kopniaka w żebra. Chłopiec poczuł ostry ból, a strażnik zamierzył się, żeby ponownie go kopnąć. Tym razem jednak Thor złapał żołnierza za nogę i mocnym szarpnięciem powalił go na ziemię. Poderwał się, ale strażnik też się szybko podniósł. Chłopiec gapił się na niego, sam wstrząśnięty tym, co właśnie zrobił. Strażnik spiorunował go wzrokiem.

– Nie tylko w kajdany pójdziesz – zasyczał. – Oj, drogo za to zapłacisz. Zapomnij o Legionie. Śmiałeś tknąć żołnierza królewskiej straży. Zgnijesz za to w lochu! Będziesz mieć szczęście, jak w ogóle stamtąd wyjdziesz!

Wyciągnął kajdany połączone łańcuchem i ruszył w stronę Thora z mściwym grymasem na twarzy.

Chłopiec zaczął cofać się odruchowo. Szybko myślał. Nie mógł dać się zakuć, ale nie chciał też zranić królewskiego strażnika. Musiał coś wymyślić – i to już.

Przypomniał sobie o procy. Sięgnął po nią niemal instynktownie, załadował kamień, wycelował i miotnął. Kamień świsnął w powietrzu, trafiając strażnika w dłoń i wybijając z niej kajdany. Zaskoczony mężczyzna cofnął się z okrzykiem bólu, łapiąc się za rękę. Rzucił chłopcu mordercze spojrzenie i sięgnął po miecz, wyciągając go z charakterystycznym, metalicznym zgrzytem.

– To był twój ostatni błąd – rzucił ponuro i natarł na chłopca.

Nie było rady; strażnik nie dawał za wygraną. Thor włożył w procę kolejny kamień. Cel wybrał z rozmysłem, by żołnierza nie zranić, a powstrzymać. Zamiast w oko czy skroń, wycelował tam, gdzie uderzenie było skutecznym hamulcem.

Między nogi.

Wypuścił kamień – nie z całą siłą, a tylko taką, by mężczyznę powalić. Trafienie było idealne. Strażnikowi pociemniało w oczach. Upuścił miecz, złapał się za krocze, upadł i zwinął się z bólu.

– Za to... zawiśniesz...! – wydusił pośród jęków. – Straż...! Straż...!

Thor obejrzał się i zobaczył, że w jego stronę pędzi kilku strażników.

Teraz albo nigdy – pomyślał.

Bez wahania rzucił się do kamiennego okna. Musi zeskoczyć z niego po drugiej stronie muru, wprost na arenę, i stanąć przed Srebrnymi. I pokona każdego, kto stanie mu na drodze.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Thor pędził przez rozległą arenę ile sił w nogach, słysząc za sobą coraz bliższy tupot królewskich strażników. Gnali za nim przez rozgrzany plac w tumanie kurzu, klnąc pod nosem. Przed sobą zobaczył gromadę legionistów i rekrutów świeżo przybyłych do Legionu – dziesiątki chłopców takich jak on, choć starszych i silniejszych, którzy ćwiczyli i sprawdzali się w różnych dziedzinach. Część rzucała do odległych celów włóczniami, inni oszczepami, jeszcze inni uczyli się poprawnie chwytać kopię. Choć byli jego rywalami, zarazem budzili w nim podziw.

Wśród nich stało w szerokim półkolu kilkunastu prawdziwych rycerzy – Srebrnych – którzy przypatrywali się chłopcom, oceniając ich i decydując, kto pozostanie w Legionie, a kogo odeślą do domu. Thor wiedział, że musi im pokazać, na co go stać, musi ich olśnić; ma tę jedyną szansę, zanim dopadną go strażnicy. Ale jak ma to zrobić? Biegnąc przez plac, rozmyślał gorączkowo. Tym razem nie pozwoli się zbyć.

Zwrócił na siebie uwagę już samą swoją ucieczką. Kilku rekrutów przerwało ćwiczenia i spojrzało na niego, podobnie jak niektórzy rycerze. Po chwili wszyscy już patrzyli na niego zdumieni; pewnie zastanawiali się, kim jest i co robi na ich arenie, ścigany przez trzech strażników. Nie takie wrażenie chciał wywrzeć. Marząc przez całe życie o swoim pierwszym dniu w Legionie, inaczej go sobie wyobrażał.

Gdy tak biegł, nie wiedząc, co robić, ktoś zdecydował za niego. Jeden z rekrutów, osiłek, też postanowił zrobić wrażenie na innych i zatrzymać go w pojedynkę. Wysoki, umięśniony, prawie dwukrotnie większy od Thora, uniósł drewniany miecz, zastępując chłopcu drogę. Najwyraźniej był gotów go powalić, zrobić z niego durnia i w ten sposób wykazać swoją wyższość nad resztą. Rozzłościło to Thora. Rekrut nie miał z nim żadnego zatargu; to nie była jego sprawa, a mimo to się do niej wtrącał – tylko po to, by zyskać w oczach innych.

Z każdym krokiem w Thorze rosło niedowierzanie: rekrut górował nad nim wzrostem jak olbrzym. Czoło nad gniewną twarzą pokrywały mu gęste czarne loki. Thor w życiu też nie widział u nikogo równie szerokiej szczęki. Nie miał pojęcia, jak mógłby kogoś takiego choćby drasnąć.

Rekrut rzucił się mu naprzeciw i Thor pojął, że musi działać. Dobył procę, zamachnął się i cisnął kamieniem prosto w dłoń chłopca, wybijając z niej drewniany miecz. Chłopak zawył z bólu i złapał się za rękę. Nie było chwili do stracenia; Thor wybił się z ziemi i obiema nogami naraz z impetem trafił rekruta w pierś. Ten jednak był tak muskularny, że chłopiec poczuł, jakby odbił się od pnia dębu. Osiłek cofnął się tylko nieznacznie, a Thor padł mu u stóp z głuchym tąpnięciem, aż w uszach mu zadzwoniło. Kiepsko to wróży – pomyślał. Próbował wstać, ale rekrut go ubiegł: pochylił się, złapał go od tyłu za grzbiet i rzucił przed siebie, a Thor poleciał na ziemię głową naprzód.

Pozostali chłopcy, którzy zdążyli już otoczyć walczących, wznieśli radosny okrzyk. Thor poczerwieniał ze wstydu. Odwrócił się, żeby wstać, ale rekrut znów był szybszy; skoczył na niego i przygniótł go do ziemi. Nim Thor się spostrzegł, zaczęły się zapasy, a przeciwnik przytłaczał go całym swoim ciężarem. Wokół nich rozbrzmiewały okrzyki pozostałych, którzy domagali się krwi. Rekrut ponuro zmarszczył brwi i sięgnął kciukami do oczu Thora. To było niepojęte; naprawdę chciał mu zrobić krzywdę. Naprawdę aż tak zależało mu na uznaniu innych.

Назад Дальше