Rytuał Mieczy - Морган Райс 6 стр.


Wrzało w nim na myśl o Mieczu Przeznaczenia. Uciekł się do takich środków, by pozbyć się go z Kręgu, a oto znów go tu sprowadzono i Tarcza na powrót się podniosła. To oznaczało, że był uwięziony w Kręgu z tymi ludźmi, których tu miał; mógł się stąd wydostać, a jakże, lecz nie mógł sprowadzić więcej oddziałów. Szacował, że wciąż miał jakieś pół miliona żołnierzy tutaj, po tej stronie Pogórza – więcej niż potrzebował, by zyskać przewagę liczebną nad MacGilami. Jednakże w starciu z Thorem, Mieczem Przeznaczenia i tym smokiem liczby nie miały już znaczenia. Teraz, jak na ironię, szczęście uśmiechnęło się do przeciwnika. Nigdy wcześniej nie znalazł się w takiej sytuacji.

Jak gdyby sprawy nie mogły przybrać bardziej niepomyślnego obrotu, jego szpiedzy donieśli mu, że sytuacja na jego ziemiach, w stolicy Imperium, nie jest stabilna, że Romulus spiskuje, by odebrać mu tron.

Andronicus wydawał wściekłe pomruki, gdy gwałtownym krokiem przemierzał obóz, rozważając swe możliwości, szukając kogoś – kogokolwiek – kogo mógłby za to wszystko obwinić. Jako dowódca wiedział, że najmądrzejszą decyzją taktyczną byłby odwrót i opuszczenie Kręgu już teraz, nim Thor i smok ich odnajdą. Zdołałby ocalić te siły, które mu pozostały, wejść na okręty, wrócić do Imperium okryty hańbą i dopilnować, by nikt nie odebrał mu tronu. Krąg był wszak jedynie pyłkiem pośród ogromnych połaci Imperium, a każdemu wielkiemu dowódcy raz może powinąć się noga. Panowałby wciąż nad dziewięćdziesięcioma dziewięcioma procentami świata i wiedział, że to powinno go zadowalać.

Lecz nie tak postępował Wielki Andronicus. Andronicus nie należał ani do roztropnych, ani do zadowolonych. Zawsze podążał za swymi namiętnościami i choć wiedział, że podejmuje ogromne ryzyko, nie był gotów na to, by opuścić to miejsce, by przyznać się do klęski, by pozwolić Kręgowi wyślizgnąć mu się z rąk. Nawet gdyby musiał poświęcić całe swe Imperium, znajdzie sposób, by zmiażdżyć i zdominować to miejsce. Bez względu na środki.

Andronicus nie potrafił kontrolować smoka ani Miecza Przeznaczenia. Lecz Thorgrin… to zupełnie co innego. Jego syn.

Andronicus zatrzymał się i westchnął, rozważając to w myślach. Cóż za ironia: jego własny syn jako ostatni stoi mu na drodze ku dominacji nad światem. W jakiś sposób zdało mu się to właściwe. Nieuniknione. Wiedział, że to najbliżsi ludzie zawsze krzywdzą najbardziej.

Przywołał w myślach przepowiednię. Oczywiście pozwolenie na to, by jego syn żył, było błędem. Ogromnym błędem, jaki popełnił. Jednak miał do niego słabość, mimo tego, iż wiedział, że według przepowiedni może on doprowadzić do jego upadku. Pozwolił Thorowi żyć i teraz musiał za to zapłacić.

Andronicus szedł dalej przez obóz, a jego oficerowie podążali za nim. Dotarł w końcu na jego obrzeża i stanął przed namiotem mniejszym niż pozostałe, jedynym szkarłatnym namiotem w morzu czerni i złota. Tylko jeden człowiek miał czelność posiadać namiot innej barwy, jedyny człowiek, którego bali się jego ludzie.

Rafi.

Czarnoksiężnik Andronicusa, najnikczemniejsza istota, jaką kiedykolwiek spotkał. Rafi doradzał mu na każdym kroku, chronił go swą złą energią, bardziej niż ktokolwiek inny odpowiadał za pozycję, jaką osiągnął Andronicus. Andronicusowi nie podobało się to, że musiał zwracać się do niego teraz, przyznawać się, jak bardzo był mu potrzebny. Jednak gdy napotykał przeszkodę nie z tego świata, rzecz magiczną, zwracał się zawsze do Rafiego.

Gdy zbliżył się do namiotu, napotkał spojrzenie dwóch niegodziwych istot, osłoniętych szkarłatnymi pelerynami, których żółte ślepia świeciły w głębi kapturów. Były to jedyne stworzenia w całym obozie, które ośmielały się nie kłaniać się w jego obecności.

– Przyzywam Rafiego – oznajmił Andronicus.

Istoty, nie obracając się, wyciągnęły ręce i odchyliły poły namiotu.

Z jego wnętrza wydobył się odór tak przeraźliwy, że Andronicus aż się wzdrygnął.

Nastąpiła długa chwila oczekiwania. Wszyscy generałowie za Andronicusem zatrzymali się i przypatrywali w nerwowym oczekiwaniu, podobnie jak cały obóz – wszyscy odwrócili się, by popatrzeć. W obozie zaległa gęsta cisza.

W końcu z wnętrza szkarłatnego namiotu wyłoniła się wysoka i chuda postać, dwukrotnie wyższa od Andronicusa, chuda jak gałąź drzewa oliwnego, ubrana w ciemnoszkarłatne szaty, której twarz ginęła gdzieś w ciemności pod kapturem.

Rafi stanął przed nim i Andronicus widział jedynie nieruchome spojrzenie utkwione w jego twarzy, jego żółte oczy, osadzone w zbyt bladym ciele.

Pełna napięcia cisza trwała.

W końcu Andronicus postąpił naprzód.

– Chcę, by Thorgrin zginął – rzekł Andronicus.

Po długiej ciszy Rafi zachichotał. Był to głęboki, niepokojący dźwięk.

– Ojcowie i synowie – rzekł. – Zawsze to samo.

Andronicus trawiła niecierpliwość.

– Potrafisz mi pomóc? – zapytał z naciskiem.

Rafi stał długo w milczeniu, wystarczająco długo, by Andronicus zaczął rozważać, czyby go nie ukatrupić. Wiedział jednak, że byłoby to nierozważne posunięcie. Raz, w napadzie gniewu, Andronicus popędliwie usiłował go dźgnąć i jego miecz stopił się w powietrzu, w jego dłoni. Rękojeść sparzyła mu dłoń; ręka wracała do zdrowia przez długie miesiące.

Andronicus stał więc, zacisnąwszy zęby, i znosił ciszę.

W końcu spod kaptura Rafiego dobiegło mruczenie.

– Energie, które otaczają chłopca, są bardzo silne – rzekł Rafi powoli. – Lecz każdy ma jakąś słabość. On wzbił się magią. I magią można go pokonać.

Andronicus, zaintrygowany, dał krok naprzód.

– O jakiej magii mówisz?

Rafi zawahał się.

– Takiej, z jaką nigdy jeszcze nie miałeś do czynienia – odparł. – Tej przeznaczonej jedynie dla istot takich jak Thor. Jest twym potomkiem, lecz także czymś więcej. Jest potężniejszy nawet niż ty. Jeśli dożyje tego dnia.

Andronicus zagotował się ze złości.

– Powiedz mi, jak go pojmać – rzekł gorączkowo.

Rafi potrząsnął głową.

– To zawsze było twoją słabością – powiedział. – Chcesz go pojmać, lecz nie zabić.

– Wpierw go pojmę – poprawił go Andronicus. – A następnie zabiję. Istnieje sposób, by tego dokonać, czy nie?

Znów nastąpiła długa cisza.

– Owszem, istnieje sposób, by pozbawić go jego mocy – rzekł Rafi. – Jeśli odbierze mu się jego cenny Miecz i smoka, będzie tylko zwykłym chłopcem.

– Pokaż mi, jak tego dokonać – polecił Andronicus.

Nastała długa cisza.

– Będziesz musiał za to zapłacić – odrzekł w końcu Rafi.

– Cokolwiek – rzekł Andronicus. – Oddam ci cokolwiek.

Rozległ się przeciągły, mroczny śmiech.

– Myślę, że nadejdzie dzień, w którym będziesz tego żałował – odrzekł Rafi. – Bardzo, bardzo żałował.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Romulus maszerował drogą misternie ułożoną ze złotych bloków, prowadzącą do Volusii, stolicy Imperium. Żołnierze odziani w swe najświetniejsze zbroje stawali na baczność, gdy ich mijał. Romulus kroczył na czele swej armii, z której pozostało ledwie kilka setek żołnierzy, zniechęconych i posępnych po potyczce ze smokami.

Romulus płonął z gniewu. Wracał okryty hańbą. Przez całe swe życie powracał zwycięsko, jak bohater; teraz wracał w ciszy, okryty wstydem, prowadząc za sobą, miast trofeów i jeńców, żołnierzy, którzy ponieśli klęskę.

Spalało go to od wewnątrz. Niemądre było z jego strony zapuszczanie się tak daleko w pogoni za Mieczem i porwanie się na walkę ze smokami. Pozwolił, by rządziło nim jego wysokie mniemanie o sobie; powinien był wiedzieć, by tak nie postępować. Poszczęściło mu się, że w ogóle udało mu się uciec, nie wspominając nawet o tym, że część jego ludzi przeżyła. Wciąż słyszał ich krzyki, czuł swąd ich zwęglonych ciał.

Jego ludzie usłuchali go i walczyli dzielnie, idąc na śmierć z jego rozkazu. Lecz gdy na jego oczach tysiące skurczyły się do kilku setek, wiedział, że czas się wycofać. Zarządził nagły odwrót i jego pozostałe siły wślizgnęły się do tuneli, gdzie schroniły się przed smoczym oddechem. Trzymali się podziemi i przebyli całą drogę do stolicy pieszo.

A teraz byli tutaj, maszerowali przez wznoszące się na setki stóp ku niebu bramy miasta. Weszli do legendarnego miasta, wzniesionego w całości ze złota, w którym roiły się tysiące żołnierzy Imperium, maszerujące w formacjach i ustawione wzdłuż ulic, stające na baczność, gdy ich mijał. Wszak, skoro nie było tu Andronicusa, to Romulus de facto władał Imperium i był najbardziej poważanym spośród wszystkich wojowników. Przynajmniej wcześniej, przed swą niedawną przegraną. Teraz, po ich porażce, nie wiedział, jak ludzie będą na niego patrzeć.

Porażka nie mogła się zdarzyć w mniej dogodnej chwili. Romulus gotował swój zamach, gotował się do objęcia władzy i odsunięcia od niej Andronicusa. Gdy kluczył uliczkami tego misternie zbudowanego miasta, mijając fontanny, starannie ułożone ścieżki w ogrodach, sługi i niewolników, rozmyślał o tym, że miast powrócić z Mieczem Przeznaczenia w dłoni, jak to sobie wyobrażał, z mocą większą niż kiedykolwiek posiadał, powracał osłabiony. Teraz, miast objąć władzę, która słusznie mu się należy, zmuszony będzie przeprosić przed Radą i mieć nadzieję, że nie utraci swej pozycji.

Wielka Rada. Na samą myśl skręcało go w środku. Romulus nie należał do tych, którzy odpowiadaliby przed kimkolwiek, nie wspominając już o radzie utworzonej z mieszkańców Imperium, którzy nigdy nie dzierżyli w dłoni miecza. Każda z dwunastu prowincji Imperium posyłała dwóch przedstawicieli, co dawało łącznie dwa tuziny przywódców z każdego zakątka Imperium. W teorii to oni rządzili Imperium; w rzeczywistości jednak Andronicus władał, jak mu się podobało, a Rada robiła, co im mówił.

Jednak gdy Andronicus wyruszył do Kręgu, powierzył w ręce Rady więcej władzy niż kiedykolwiek wcześniej; Romulus przypuszczał, iż Andronicus uczynił to dla ochrony własnej i ktoś pilnował Romulusa, by upewnić się, że jego tron będzie na niego czekał, gdy powróci. To posunięcie rozzuchwaliło Radę; zachowywali się teraz, jak gdyby naprawdę sprawowali władzę nad Romulusem. I na tę chwilę Romulus musiał ścierpieć upokorzenie odpowiadania przed tymi ludźmi. Wszystkich osobiście wybrał Andronicus, byli to jego poplecznicy, ludzie, których tam umieścił, by upewnić się, że nic nie zagrozi jego tronowi. Rada imała się wszelkich sposobów, by wzmacniać pozycję Andronicusa i osłabiać każdego, kto mu zagrażał – zwłaszcza Romulusa. A porażka Romulusa stanowiła po temu świetny pretekst.

Romulus dotarł do błyszczącego kapitolu – ogromnego, czarnego, okrągłego budynku, który wznosił się wysoko ku niebu, otoczonego złotymi kolumnami, o błyszczącej złotej kopule. Powiewał na niej sztandar Imperium, a nad drzwiami znajdowało się godło – złoty lew z orłem w paszczy.

Gdy Romulus pokonywał setkę złotych schodów, jego ludzie zatrzymali się na placu. Ruszył samotnie ku wrotom kapitolu, pokonując po trzy stopnie naraz. Jego broń obijała się ze zgrzytem o zbroję.

By otworzyć masywne wrota u szczytu schodów, trzeba było tuzina sług. Ich skrzydła wznosiły się na pięćdziesiąt stóp i wykonane były z błyszczącego złota usianego czarnymi punktami, na których odciśnięta była pieczęć Imperium. Rozwarli je na oścież i Romulus poczuł gwałtowny, zimny podmuch wiatru, który uniósł włoski na jego ciele, gdy wchodził do słabo oświetlonego wnętrza. Ogromne wrota zamknęły się za nim i poczuł, jak zawsze gdy wchodził do tego budynku, jak gdyby składano go do grobu.

Romulus szedł po marmurowej podłodze, zaciskając szczęki. Odgłos jego ciężkich butów odbijał się echem. Chciał już mieć z głowy to spotkanie i zająć się ważniejszymi sprawami. Doszły go pogłoski o fantastycznej broni, tuż przed tym, jak się tu zjawił, i chciał się dowiedzieć, czy to prawda. Jeśli tak, to zmieni wszystko, odwróci bieg wydarzeń na jego korzyść. Jeśli naprawdę istnieje, to wszystko – Andronicus, Rada – nie miałoby już dla niego żadnego znaczenia. Całe Imperium byłoby wreszcie naprawdę jego. Myśl o tej broni była jedyną rzeczą, która sprawiała, że Romulus pokonywał pewnie kolejne stopnie i jeszcze jedne wielkie drzwi, po czym wszedł do okrągłego pomieszczenia, w którym obradowała Wielka Rada.

We wnętrzu tej ogromnej sali znajdował się okrągły, czarny stół z otworem pośrodku i wąskim przejściem dla jednej osoby. Wokół niego siedzieli przedstawiciele Rady o srogich obliczach, dwadzieścia cztery czarne szaty. Wszyscy mieli siwiejące rogi i szkarłatne oczy, ociekające czerwienią pod wpływem lat. Romulus czuł się upokorzony, musząc stanąć przed nimi, musząc przecisnąć się przez wąskie przejście i stanąć pośrodku stołu, być otoczonym ludźmi, do których musiał się zwrócić. Upokarzające było to, że musiał odwracać się we wszystkie strony, by do nich mówić. Sala i ten stół celowo zostały zaprojektowane w ten sposób, była to kolejna zagrywka Andronicusa, by zastraszać innych.

Romulus stał pośrodku pomieszczenia w ciszy przez sam nie wiedział jak długo, gotując się ze złości. Nęciło go, by wyjść, lecz powstrzymał się.

– Romulus z Legionu Octakin – zaanonsował oficjalnie jeden z członków Rady.

Romulus obrócił się i ujrzał kościstego, starszego członka rady o zapadniętych policzkach i przyprószonych siwizną włosach, wpatrującego się w niego szkarłatnymi oczyma. Ten mężczyzna był poplecznikiem Andronicusa i Romulus wiedział, że zrobi wszystko, by zaspokoić pragnienia Andronicusa.

Starzec odchrząknął.

– Powróciłeś do Volusii okryty hańbą, poniósłszy porażkę. Nie brak ci śmiałości, skoro się tu pokazujesz.

– Stałeś się nieostrożnym i prędkim dowódcą – rzekł inny.

Romulus obrócił się i ujrzał wpatrujące się w niego pełne wzgardy oczy po drugiej stronie kręgu.

– Straciłeś tysiące naszych ludzi w bezowocnych poszukiwaniach Miecza, w twej nierozważnej potyczce ze smokami. Zawiodłeś Andronicusa i Imperium. Co rzekniesz na swą obronę?

Romulus wpatrywał się w niego wyzywająco.

– Nie żałuję swych czynów – rzekł. – Odzyskanie Miecza było ważkie dla Imperium.

Inny starzec nachylił się.

– Lecz nie odzyskałeś go, czy tak?

Krew napłynęła Romulusowi do twarzy. Ukatrupiłby tego człowieka, gdyby tylko mógł.

– Niemal odzyskałem – odrzekł w końcu.

– Niemal nic nie znaczy.

– Napotkaliśmy niespodziewane przeszkody.

– Smoki? – zauważył jeden z członków rady.

Romulus zwrócił się ku niemu.

– Jak można być tak nierozważnym? – rzekł członek rady. – Naprawdę sądziłeś, że uda ci się je zwyciężyć?

Romulus odchrząknął. Wzbierał w nim gniew.

– Nie. Mym celem nie było zabicie smoków. Było nim odzyskanie Miecza.

– Jak już wspomniałem, w tej kwestii także ci się nie powiodło.

– Co gorsza – rzekł inny. – Nastawiłeś smoki przeciwko nam. Z całego Imperium napływają raporty o ich atakach. Rozpętałeś wojnę, której nie jesteśmy w stanie wygrać. To ogromna strata dla Imperium.

Romulus nie próbował już odpowiadać; wiedział, że doprowadzi to jedynie do kolejnych oskarżeń i pretensji. Wszak byli to ludzie Andronicusa i kierowały nimi inne pobudki.

– Ogromna szkoda, iż nie ma tu wielkiego Andronicusa, by we własnej osobie cię wychłostał – rzekł inny członek rady. – Jestem przekonany, iż nie pozwoliłby ci przeżyć tego dnia.

Назад Дальше