Zaręczona - Морган Райс 4 стр.


Zauważyła też natychmiast, że ziemia na drogach sprawiała niezłą trudność w poruszaniu się. Wyglądało na to, że najlepszym sposobem pokonywania dróg była jazda konno, bądź też podróż w powozie i Caitlin zauważyła, że rzeczywiście zdarzały się sporadyczne przypadki podróżujących w ten sposób osób. Ale był to raczej wyjątek. Większość ludzi poruszało się pieszo – a raczej brnęło. Wszyscy zdawali się walczyć o każdy krok na błotnistych ulicach, nie tracąc przy tym równowagi.

Dostrzegła też walające się na ulicach ekskrementy i uderzył ją odór, który docierał aż do miejsca, w którym stała. Bydło, które od czasu do czasu przechodziło obok, nijak nie poprawiało tej sytuacji. Jeśli kiedykolwiek rozważałaby podróż w czasie, jako coś romantycznego, widok ten z pewnością skłoniłby ją do zastanowienia.

Co więcej, nie widziała tu ludzi, którzy przechadzaliby się w najlepszych strojach, nosili parasolki, popisywali się najnowszą modą, jak to miało miejsce w Paryżu, czy Wenecji. Właściwie, wszyscy mieli na sobie proste okrycia, mocno przestarzałe. Mężczyźni ubrani byli w proste, rolnicze odzienie, przypominające w większości łachmany i tylko kilku miało na sobie białe bryczesy sięgające do ud i krótkie tuniki, które wyglądały jak spódnice. Za to kobiety skrywały się pod taką ilością materiału, że z trudem poruszały się po ulicach, trzymając w dłoniach rąbek sukni i podnosząc go wysoko, na ile tylko zdołały – nie tyko po to, by trzymać je z dala od błota i odchodów, ale również szczurów, które, ku przerażeniu Caitlin, wałęsały się całymi gromadami.

Jednakże, pomimo tego wszystkiego, rzeczywistość ta miała w sobie najwyraźniej coś wyjątkowego – a przynajmniej charakteryzowała się dużą swobodą. Caitlin odnosiła wrażenie, że znalazła się w wielkiej wsi. Brakowało tu miejskiego zamętu typowego dla dwudziestego pierwszego wieku. Nie było tu rozpędzonych samochodów; żadnych odgłosów dochodzących z placów budowy. Żadnych klaksonów, autobusów, ciężarówek, maszyn.. Nawet odgłosy koni były przytłumione, gdyż ich kopyta zapadały się w błocie. W rzeczy samej, jedyne słyszalne dźwięki, poza okrzykami sprzedawców, pochodziły od bijących bez przerwy kościelnych dzwonów, niczym chóralna kakofonia niosąca się przez całe miasto. Miasto było wyraźnie zdominowane przez liczne kościoły.

Jedyną rzeczą, która mogłaby być oznaką nadchodzącej rozbudowy miasta, były paradoksalnie owe antyczne kościoły – pnące się wysoko ponad resztę skromnej architektury i dominujące na widnokręgu dzięki ich wznoszących się wysoko iglicom. W istocie, budynek, który właśnie opuszczali, Opactwo Westminsterskie, górował nad wszystkimi w zasięgu wzroku. Widać było, że jego wieża stanowiła punkt orientacyjny całego miasta.

Spojrzała na Caleba i zobaczyła, jak lustrował okolicę z równym jej zdumieniem. Wyciągnęła dłoń i z radością poczuła, jak objął ją swoją. Tak dobrze było móc poczuć jego dotyk ponownie.

Odwrócił się i spojrzał na nią. W jego wzroku dostrzegła miłość, którą ją darzył.

– Cóż – powiedział odchrząknąwszy. – Nie jest to osiemnastowieczny Paryż.

Uśmiechnęła się do niego.

– Nie, nie jest.

– Ale jesteśmy tu razem i tylko to się liczy – dodał.

Czuła jego miłość, kiedy spoglądał głęboko jej w oczy i przez chwilę odwróciła myśli od swej misji.

– Tak mi przykro z powodu tego, co stało się we Francji – powiedział. – Z Serą. Nigdy nie chciałem cię zranić. Mam nadzieję, że o tym wiesz.

Spojrzała na niego. Widać było, że mówił poważnie. I ku swemu zdziwieniu, łatwo mu to teraz wybaczyła. Dawna Caitlin chowałaby urazę. Lecz czuła się silniejsza, niż kiedykolwiek i naprawdę zdolna puścić to w niepamięć. Zwłaszcza po tym, jak do niej wrócił. Zwłaszcza dlatego, że najwidoczniej nie darzył Sery żadnym uczuciem.

A nawet więcej. Po raz pierwszy uświadomiła sobie własne błędy z przeszłości, ferowanie wyroków bez zastanowienia, brak zaufania do niego, ograniczanie go.

– Ja również przepraszam – powiedziała. – Zaczynamy nowe życie. Razem. Tylko to się liczy.

Ścisnął jej dłoń, a ona w tym samym momencie poczuła, jak przeszył ją dreszcz.

Nachylił się i pocałował ją. Była zdziwiona, ale również uradowana. Czuła przeszywający ją prąd i odwzajemniła się równie gorącym pocałunkiem.

Ruth zaczęła skomleć u ich stóp.

Oderwali się od siebie, spojrzeli w dół i roześmiali się.

– Jest głodna – powiedział Caleb.

– Ja również.

– Sprawdzimy w Londynie? – spytał z uśmieszkiem. – Możemy polecieć – dodał – jeśli oczywiście jesteś na to gotowa.

Wygięła ramiona i poczuła znajdujące się za nimi skrzydła, poczuła się naprawdę gotowa. Czuła też, że doszła już do siebie po podróży w czasie. Być może, w końcu, zaczynała przyzwyczajać się do tego.

– Jestem – powiedziała – ale wolałabym iść piechotą. Chcę doświadczyć pierwszego wrażenia, jakie to miejsce sprawia na każdym nowo przybyłym.

I będzie to również romantyczne, pomyślała sobie, ale nie wymówiła tych słów na głos.

On jednak spojrzał na nią i się uśmiechnął. Przyszło jej do głowy, że może odczytał jej myśli.

Wyciągnął dłoń, którą ona chwyciła, i oboje ruszyli w dół po schodach.

*

Kiedy opuścili kościół, Caitlin zauważyła w oddali rzekę oraz szeroką drogę około pięćdziesiąt jardów dalej, ze znakiem noszącym z grubsza wyrytą nazwę ulicy King Street. Stanęli przed wyborem, skręcić w lewo, czy w prawo. Po lewej miasto wydawało się bardziej zagęszczone.

Skręcili w lewo, kierując się na północ ulicą King Street, biegnącą równolegle do rzeki. Caitlin była zdumiona widokami i dźwiękami, które otaczały ich ze wszystkich stron. Po prawej stały rzędy wspaniałych, drewnianych domów, wspaniałych posiadłości zbudowanych na modłę rezydencji Tudorów, z białym otynkowaniem na zewnątrz, brązowym obramowaniem i zwieńczonych krytym strzechą dachem. Po lewej zobaczyła ze zdumieniem wiejskie parcele ziemskie, na których widniały sporadyczne, niewielkie, skromne domki, oraz owce i krowy znaczące cały krajobraz. Caitlin uważała, że Londyn w tysiąc pięćset dziewięćdziesiątym dziewiątym roku był po prostu fascynujący. Jedna strona ulicy była kosmopolityczna i zamożna, podczas gdy drugą zamieszkiwali nadal rolnicy.

Sama ulica również miała w sobie coś zdumiewającego. Ich stopy z każdym krokiem niemal więzły w ziemi, którą spulchniał dodatkowo cały ruch przechodniów i koni. To można było jeszcze znieść, jednak z ziemią zmieszane były różnego rodzaju odchody pozostawione przez watahy dzikich psów lub wyrzucone przez ludzi z okien. I rzeczywiście, w miarę jak szli dalej, mogli zauważyć otwierane co jakiś czas okiennice, w których pojawiały się kubły, a za nimi kobiety pozbywające się w ten sposób domowych nieczystości. Smród był o wiele większy niż w Wenecji, Florencji, czy Paryżu. Caitlin zaczęła się krztusić i żałować, że nie miała przy sobie jednej z tych małych perfumowanych sakiewek, którą mogłaby zasłonić teraz nos. Na szczęście, miała na stopach praktyczne obuwie bitewne, które podarował jej Aiden jeszcze w Wersalu. Nie potrafiła wyobrazić sobie chodzenia po tych ulicach w szpilkach.

Mimo to, wśród całej tej dziwacznej mieszaniny uprawnych pól i okazałych posiadłości zdarzały się też cuda architektury. Caitlin ze zdumieniem zauważyła niektóre budowle znane jej z ilustracji z dwudziestego pierwszego wieku − bogato zdobione kościoły. Trafił się również i pałac.

Droga skończyła się nagle wielką sklepioną bramą, przy której stało na baczność kilku ubranych w mundury strażników z halabardami. Brama była jednak otwarta, więc przeszli przez nią.

Napis wyryty w kamieniu obwieścił nazwę miejsca – Pałac Whitehall. Ruszyli dalej wydłużonym, wąskim dziedzińcem, potem przez kolejną, zwieńczoną łukiem bramę i wyszli z powrotem na główną ulicę. Wkrótce dotarli do kolistego skrzyżowania, przy którym widniał znak z napisem Charing Cross oraz wielkim, pionowym pomnikiem po środku. Droga rozwidlała się na lewo i prawo.

– Którędy? – spytała.

Caleb wyglądał na równie przytłoczonego, co ona. Wreszcie powiedział: – Instynkt podpowiada mi, by trzymać się blisko rzeki i odbić w prawo.

Zamknęła oczy i spróbowała również to wyczuć.

– Zgadzam się – powiedziała, a potem dodała – Masz w ogóle jakiś pomysł, czego szukamy?

Potrząsnął głową.

– Równie dobrze mógłbym zgadywać za ciebie.

Spojrzała w dół na pierścień i przeczytała zagadkę ponownie.

Za Mostem, Za Niedźwiedziem,

Przy Wietrze, czy też Słońcu, ominiemy Londyn

Nic a nic jej to nie mówiło, i nie wyglądało również na to, żeby Caleb cokolwiek z tym kojarzył.

– Cóż, jest tu coś o Londynie – powiedziała – więc wydaje mi się, że jesteśmy na dobrej drodze. Instynkt podpowiada mi, że musimy iść dalej, zapuścić się głębiej w miasto, i że będziemy wiedzieć, kiedy już to zobaczymy.

Zgodził się z nią. Chwyciła jego dłoń i ruszyli w prawo, idąc równolegle z rzeką, zgodnie ze znakiem wskazującym drogę do Strande.

W miarę, jak szli coraz dalej, Caitlin zauważyła, że miasto robiło się bardziej zwarte, więcej budynków stało bliżej siebie po obu stronach ulicy. Mieli wrażenie, jakby zbliżali się do centrum miasta. Na ulicach pojawiły się też gęste tłumy ludzi. Pogoda była idealna – Caitlin miała wrażenie, że była wczesna jesień, a słońce świeciło dość mocno. Przez chwilę zastanawiała się, który to mógł być miesiąc. Ze zdziwieniem stwierdziła, jak łatwo straciła poczucie czasu.

Przynajmniej nie było zbyt gorąco. Jednak im więcej pojawiało się ludzi na ulicach, tym większego doznawała uczucia klaustrofobii. Zdecydowanie zbliżali się do centrum ogromnej aglomeracji miejskiej, nawet mimo tego, że brakowało typowej, nowoczesnej wytworności. Była zaskoczona: zawsze wyobrażała sobie, że w dawnych czasach żyło mniej ludzi i nie było tak dużych tłumów. Jeśli już, to było wręcz przeciwnie: z każdą chwilą ulice wypełniał coraz większy tłum, w co Caitlin ledwie mogła uwierzyć. Przypominało jej to Nowy Jork w dwudziestym pierwszym wieku. Ludzie przepychali się łokciami i nawet nie raczyli odwrócić się i przeprosić. I do tego cuchnęli.

Scenę tę dopełniali uliczni handlarze stojący na każdym rogu i brutalnie oferujący swe wyroby. Ludzie wykrzykiwali na wszystkie strony w różnych, dziwacznych akcentach brytyjskich.

A kiedy głosy handlarzy w końcu ucichły, inne wypełniły otaczające ich powietrze. Należące do niezliczonych kaznodziejów. Caitlin dostrzegła wszędzie prowizoryczne podwyższenia, podia, mównice i ambony, z których kaznodzieje wygłaszali swoje kazania w stronę tłumów, krzycząc, by być lepiej słyszanymi.

– Jezus mówi ŻAŁUJ ZA GRZECHY! – wrzasnął jeden duchowny ze śmiesznym cylindrem na głowie i surową miną twarzy, spoglądając w dół na tłum powłóczystym wzrokiem. – Powiadam, WSZYSTKIE TEATRY muszą zostać zamknięte! Wszelkie nieróbstwo ZAKAZANE! Powróćcie do swych domów modlitwy!

Caitlin przypomnieli się ludzie wygłaszający kazania u zbiegu ulic Nowego Jorku. Pod niektórymi względami nic się nie zmieniło.

Doszli do kolejnej bramy, stojącej na samym środku ulicy, na której wisiał znak z napisem Temple Barre, Brama Miejska. Caitlin była zdumiona, że miasta posiadały jakieś bramy. Wielka, robiąca wrażenie brama była otwarta dla przechodniów. Caitlin przyszło do głowy pytanie, czy zamykali ją na noc. Po obu jej stronach stały straże.

Brama ta różniła się jednak od pozostałych. Wyglądało na to, że było to również miejsce zgromadzeń. Wokół cisnęły się wielkie tłumy ludzi, a wysoko w górze, na niewielkiej płaszczyźnie stał strażnik z batem w dłoni. Caitlin spojrzała tam i ze zdziwieniem zauważyła skutego łańcuchami i ledwie odzianego mężczyznę, przywiązanego do pręgierza. Strażnik wziął zamach i chłostał go raz po raz, a cała gawiedź, widząc to, wydawała okrzyki zachwytu.

Caitlin zlustrowała twarze ludzi i nie mogła uwierzyć w wyzierającą z nich obojętność, jakby zdarzało się to codziennie, jakby było popularną formą rozrywki. Czuła, jak na widok barbarzyństwa zebranych wzbierał w niej gniew. Szturchnęła Caleba. Jego również pochłonęła ta scena. Chwyciła jego dłoń i pospiesznie minęła bramę, zmuszając się do odwrócenia wzroku. Obawiała się, że jeśli nadal będzie się nad tym rozwodzić, to straci panowanie nad sobą i zaatakuje strażników.

– Barbarzyństwo – powiedziała, kiedy znaleźli się z dala od tego ponurego widoku, a odgłosy uderzeń bata ucichły nieco.

– Okropne – zgodził się z nią Caleb.

Idąc dalej, Caitlin próbowała pozbyć się z głowy tego obrazu. Siłą woli skoncentrowała się na czymś innym. Spojrzała w górę na uliczny znak i zauważyła, że nazwa ulicy, po której szli zmieniła się na Fleet Street. Z każdym ich krokiem tłumy rosły jeszcze bardziej, robiło się coraz ciaśniej, a budynki i drewniane domy stały jeszcze bliżej jeden obok drugiego. Na tej ulicy widniały również sklepy. Jedna tabliczka głosiła: Golenie za pensa. Przed innym kołysała się tabliczka kowala z podkową zwisającą z przodu. Jeszcze inny napis wyryty wielkimi literami oznajmiał: Siodła.

– Może nową podkowę, panienko? – zapytał miejscowy sklepikarz, kiedy przechodzili obok.

Zbił ją z tropu.

– Hm, nie, dziękuję – odparła.

– Może ty, panie – nalegał mężczyzna. – Może golenie? Mam najczystsze brzytwy na całej ulicy.

Caleb uśmiechnął się do mężczyzny

– Dziękuję, nie trzeba.

Caitlin spojrzała na Caleba i zdała sobie sprawę, że cały czas wyglądał na świeżo ogolonego. Jego twarz była bardzo gładka. Wyglądała jak porcelana.

Idąc dalej ulicą Fleet Street, Caitlin nie mogła nie zauważyć, że tłum uległ zmianie. Zrobiło się bardziej obskurnie, kilka osób otwarcie piło z flaszek, zataczając się, śmiejąc za głośno i jawnie łypiąc okiem na kobiety.

– DŻIN SPRZEDAJĘ! DŻIN! – wrzeszczał jakiś chłopiec, zaledwie dziesięciolatek, trzymając skrzynkę niewielkich, zielonych butelek z dżinem. – KUPUJCIE! PÓŁ PENSA! KUPUJCIE!

Caitlin znowu ktoś popchnął, a tłum jeszcze bardziej zgęstniał. Obejrzała się i zauważyła grupkę kobiet z nadmiernym makijażem, ubrane w grube, ważące z tonę suknie, wydekoltowane tak nisko, że widać była niemal całe piersi.

– Chcesz się zabawić? – wrzasnęła jedna z nich, najwyraźniej podpita, chwiejąc się na nogach. Podeszła do przechodnia, który odepchnął ją brutalnie.

Caitlin była zdumiona grubiaństwem w tej części miasta. Poczuła, jak Caleb instynktownie przysunął się do niej i objął ręką w pasie, okazując w ten sposób swoją opiekuńczość. Przyspieszyli kroku i przeciskali się przez tłum, Caitlin natomiast spuściła wzrok, by sprawdzić, czy Ruth nadal za nimi nadążała.

Wkrótce ulica skończyła się i ujrzeli przed sobą niewielką kładkę, a kiedy weszli na nią, Caitlin spojrzała w dół. Zobaczyła wielki znak z napisem Fleet Ditch i zdumiała się na widok tego, co znajdowało się poniżej. Był to niewielki kanał, szeroki może na dziesięć stóp, całkowicie wypełniony mętną wodą. Na jej powierzchni kołysały się najróżniejsze śmieci i odpady. Podniosła wzrok i zobaczyła ludzi oddających do kanału mocz, innych wrzucających tam zawartość nocników, kości kurcząt, domowe odpady i wszelkiego rodzaju paskudztwo. Wyglądało to jak jeden potężny, pływający ściek, niosący ze sobą wszystkie miejskie odpadki.

Назад Дальше