Caitlin spojrzała we wskazanym kierunku i w oddali zobaczyła okrągłą budowlę z białymi stiukami i drewnianym wykończeniem w stylu Tudorów. Globe. Globe Shakespeare’a. To było niewiarygodne. Naprawdę tu była.
Wokół niego kłębiły się setki ludzi, nadchodzące ze wszystkich stron. A tłumy te wyglądały równie nieokrzesanie, co te garnące się do szczucia niedźwiedzi i byków. Zaskoczyło ją to. Zawsze uważała, że bywalcy szekspirowskiego teatru byli bardziej ucywilizowani, bardziej wytworni. Nigdy tak naprawdę nie przyszło jej na myśl, że mogła to być rozrywka dla mas – i to najprymitywniejszych z nich. Wydawało się, że teatr stał w szrankach na równi ze szczuciem niedźwiedzi.
O tak, z chęcią obejrzałaby nową sztukę Shakespeare’a, z chęcią poszłaby do Globe. Jednakże, była zdecydowana najpierw wypełnić swoją misję, rozwikłać zagadkę.
Znad niedźwiedziej areny dobiegł kolejny ryk. Caitlin odwróciła się i ponownie skupiła na niej uwagę. Zastanawiała się, czy klucz do rozwiązania zagadki krył się za tymi ścianami.
Zwróciła się do Caleba.
– Jak myślisz? – spytała. − Powinniśmy sprawdzić, o co w tym chodzi?
Caleb wyglądał, jakby się wahał.
Zagadka rzeczywiście wspominała o moście – powiedział – i niedźwiedziu, lecz moje zmysły podpowiadają mi coś innego. Nie jestem do końca pewien—
Nagle Ruth warknęła i pognała gdzieś w bok.
– Ruth! – krzyknęła Caitlin.
Już jej nie było. Nie odwróciła się nawet, by posłuchać. Pobiegła, co sił w łapach.
Caitlin była w szoku. Nigdy nie widziała, żeby Ruth w ten sposób postąpiła, nawet w chwilach bezpośredniego zagrożenia. Co mogło aż tak przykuć jej uwagę? Nigdy się jeszcze nie zdarzyło, żeby Ruth jej nie posłuchała.
Caitlin i Caleb zerwali się do biegu w tej samej chwili.
Ale nawet z ich wampirzą prędkością, biegli za wolno, spowalniani przez grząski piach. Ruth była znacznie szybsza. Widzieli, jak wykręcała i meandrowała w tłumie i musieli przepychać się, by nie stracić jej z oczu. Caitlin zauważyła, jak Ruth znikła w oddali za zakrętem i puściła się pędem w wąskiej alejce. Przyspieszyła jeszcze bardziej, wraz z Calebem, odpychając z drogi wielkiego człowieka i skręciła w tę samą alejkę.
Za czym u diabła tak goniła? zastanawiała się Caitlin. Przyszedł jej do głowy jakiś bezpański pies, albo też Ruth dotarła do apogeum swego głodu i puściła się w pogoń za jedzeniem. Była ostatecznie wilkiem. Caitlin musiała o tym pamiętać. Powinna postarać się o znalezienie dla niej pożywienia dużo wcześniej.
Kiedy jednak minęła róg i spojrzała w głąb uliczki, nagle uświadomiła sobie z szokiem, co to było.
W oddali, na końcu alejki, siedziała na ziemi mała dziewczynka, może ośmioletnia, struchlała, łkająca, trzęsąca się. Obok niej stał ogromny muskularny mężczyzna. Górował nad nią, pozbawiony koszuli, z wielkim sterczącym brzuszyskiem, nieogolony, z włosami pokrywającymi mu tors i ramiona. Patrząc gniewnie i pokazując braki w uzębieniu, smagał biedne dziecko po plecach skórzanym pasem.
– Oto, czego możesz się spodziewać za swoje nieposłuszeństwo! – krzyczał zjadliwie, co rusz unosząc pas.
Caitlin zmartwiała. Była gotowa rzucić się na niego.
Lecz uprzedziła ją Ruth. Miała nad nią dużą przewagę i kiedy mężczyzna wziął zamach, Ruth podbiegła i skoczyła w powietrze, rozdziawiając szeroko paszczę.
Runęła na przedramię człowieka i zatopiła w nim głęboko kły. Krew trysnęła na wszystkie strony, a mężczyzna wrzasnął nieludzko.
Ruth wpadła w szał i nic nie było w stanie jej ułagodzić. Warczała i potrząsała głową, wgryzając się coraz głębiej w ciało człowieka i nie puszczając.
Mężczyzna zaczął wymachiwać nią na lewo i prawo tylko dzięki swej słusznej posturze oraz temu, że Ruth nie była jeszcze w pełni wyrośniętym wilkiem. Warknęła. Odezwała się tak przerażającym głosem, że Caitlin włosy stanęły dęba.
Jednak mężczyzna ten najwyraźniej przywykł do przemocy. Zarzucił muskularnym ramieniem dokoła i zdołał uderzyć Ruth o ceglany mur. Potem zamachnął się pasem i zdzielił nim Ruth po karku.
Ruth pisnęła i zaskomlała. W końcu wypuściła rękę mężczyzny i opadła na ziemię.
Z wyrazem nienawiści w oczach mężczyzna zamachnął się obiema rękoma, gotowy uderzyć pasem ze wszystkich sił Ruth po głowie.
Caitlin ruszyła z miejsca. Zanim człowiek zdążył opuścić pas, skoczyła w powietrze z wyciągniętą prawą dłonią i chwyciła go za gardło. Uniosła go w górę wysoko, wyżej od siebie, i popchnęła w tył, aż walnął o mur i go ukruszył.
Przytrzymała go tak zwisającego przed nią, z siniejącą twarzą. Była znacznie od niego mniejsza, lecz nie miał żadnej szansy w jej stalowym uścisku.
W końcu pozwoliła mu osunąć się w dół. Sięgnął po pas, a wówczas Caitlin odchyliła się i kopnęła go mocno w twarz, łamiąc mu nos.
Potem odchyliła się znowu i kopnęła go w tors z taką siłą, że poleciał kilkanaście stóp w tył. Uderzył w mur na tyle silnie, że zostawił po sobie wklęsły ślad w cegłach i w końcu osunął się na ziemię, wyglądając jak nieboskie stworzenie.
Lecz Caitlin wciąż czuła krążący w jej żyłach gniew. Pomyślała o niewinnej dziewczynce, o Ruth. Od dawna już nie czuła takiej furii. Nie potrafiła nad sobą zapanować. Podeszła do niego, wyrwała pas z jego dłoni, wzięła zamach i uderzyła go mocno w ogromny brzuch.
Mężczyzna szarpnął się i złapał za brzuch.
Kiedy usiadł, kopnęła go wprost w twarz. Trafiła w podbródek. Jej uderzenie cisnęło nim do tyłu, aż uderzył tyłem głowy o ziemię. Wreszcie stracił przytomność.
Caitlin nadal jednak nie była zadowolona. Nie łatwo przychodziło jej wzniecić w sobie taką furię, ale kiedy już do tego doszło, nie potrafiła się uspokoić.
Podeszła, położyła mu stopę na gardle i już była gotowa zabić go na miejscu.
– Caitlin! – odezwał się ostry głos.
Odwróciła się i z wciąż pulsującym w niej gniewem zauważyła stojącego za sobą Caleba. Powoli potrząsnął głową i spojrzał na nią z reprymendą we wzroku.
– Już dość go sponiewierałaś. Zostaw go.
Coś w głosie Caleba dotarło do jej umysłu.
Niechętnie uniosła stopę.
Zauważyła w oddali ogromną balię wypełnioną ściekami. Zauważyła też tłustą, ciemną maź przelewającą się przez jej brzegi i poczuła idący od niej smród.
Idealnie.
Schyliła się, podrzuciła mężczyznę w górę, mimo, że z pewnością ważył grubo ponad trzysta funtów, i przeszła z nim przez alejkę. Wrzuciła go do kadzi głową w dół.
Wylądował z pluskiem. Zobaczyła jak utknął po szyję w odchodach. Z przyjemnością pomyślała o chwili, kiedy mężczyzna w końcu się obudzi i zda sobie sprawę, gdzie się znalazł. W końcu była usatysfakcjonowana.
I dobrze, pomyślała. To właśnie jest twoje miejsce.
Natychmiast przyszła jej na myśl Ruth. Podbiegła do niej i obejrzała ślad pozostawiony na jej karku przez pas; wilczyca kuliła się i powoli wracała do siebie. Caleb również podszedł i przyjrzał się jej uważnie. Ruth położyła głowę na kolanach Caitlin i zaskomlała. Ta pocałowała ją w czoło.
Nagle Ruth otrząsnęła się, wyrwała z ich objęć i pobiegła przez alejkę w stronę dziewczynki.
Caitlin obróciła się na pięcie. Nagle przypomniała sobie i również podbiegła do niej.
Ruth zbliżyła się i zaczęła lizać ją po twarzy. Jej język rozproszył uwagę dziewczynki na tyle, że powoli jej histeryczne łkanie minęło. Siedząc na ziemi, w zabrudzonej sukience, ze śladami po uderzeniach pasa na plecach, z których zaczęła sączyć się krew, dziewczynka spojrzała ze zdziwieniem na Ruth.
W miarę, jak Ruth lizała ją raz po raz, dziewczynka otworzyła szeroko oczy. W końcu wyciągnęła dłoń i powoli, z wahaniem pogłaskała Ruth. Potem objęła ją i przytuliła do siebie. Ruth odwzajemniła się, przysuwając jeszcze bliżej do dziewczynki.
Zadziwiające, pomyślała Caitlin. Ruth wyczuła tę dziewczynkę z odległości kilku skrzyżowań. Wyglądało to tak, jakby obydwie znały się od wieków.
Caitlin podeszła i uklękła przy dziewczynce. Podparła ją ręką i pomogła usiąść.
– W porządku? – spytała.
Zszokowana dziewczynka spojrzała na nią, potem na Caleba. Zamrugała powiekami kilkukrotnie, jakby zastanawiając się, kim są ci ludzie.
W końcu, powoli, skinęła głową potakująco. Miała szeroko otwarte oczy i wyglądała na zbyt przerażoną, by cokolwiek powiedzieć.
Caitlin sięgnęła dłonią i delikatnie sczesała zmierzwione włosy z jej twarzy. – Już dobrze – powiedziała. – Już nigdy więcej cię nie skrzywdzi.
Dziewczynka przybrała minę, jakby zaraz znów miała zacząć płakać.
– Jestem Caitlin – powiedziała. – A to Caleb.
Dziewczynka spojrzała na nich wciąż bez słowa.
– Jak masz na imię? – spytała Caitlin.
Po kilku sekundach dziewczynka odparła:
– Scarlet.
Caitlin uśmiechnęła się.
– Scarlet – powtórzyła. – Jakie piękne imię. A gdzie są twoi rodzice?
Potrząsnęła głową.
– Nie mam żadnych. A on jest moim opiekunem. Nienawidzę go. Codziennie mnie bije. Bez powodu. Nienawidzę go. Proszę, nie każcie mi wracać do niego. Nie mam nikogo innego.
Caitlin odwróciła się w stronę Caleba i zobaczyła, że oboje pomyśleli to samo w tej samej chwili.
– Jesteś już bezpieczna – powiedziała Caitlin. – Nie musisz już niczym się martwić. Możesz iść z nami.
Oczy Scarlet rozwarły się szeroko ze zdziwienia i zachwytu. Niemal się uśmiechnęła.
– Naprawdę? – spytała.
Caitlin uśmiechnęła się do niej, wyciągnęła dłoń i Scarlet chwyciła ją, korzystając z pomocy, by stanąć na nogach. Caitlin zauważyła rany na jej plecach. Wciąż broczyły krwią. Poczuła, jak gdzieś głęboko odezwała się i zawładnęła nią moc. Przypomniała sobie nauki Aidena, słowa o mocy jednoczącej cały świat i poczuła głęboko w sobie moc, której jeszcze nie znała. Od zawsze miała w sobie moc, którą wywoływał gniew, jednak czegoś takiego jeszcze nigdy nie doświadczyła. Ta moc była odmienna, nowa, rozchodziła się mrowieniem od stóp, przez całe ciało, ręce, aż po koniuszki palców.
Była to moc uzdrawiania.
Caitlin przymknęła oczy i delikatnie położyła dłonie na plecach Scarlet, tam, gdzie były ślady uderzeń. Zaczęła oddychać głęboko, wzywać moc całego świata, wiedzę przekazaną jej przez Aidena i wysłała ku dziewczynce białe światło. Poczuła, jak jej ręce stały się bardzo gorące, jak niewiarygodna energia zaczęła krążyć w całym jej ciele.
Nie była pewna, ile minęło czasu do chwili, kiedy znów otworzyła oczy. Podniosła wzrok i zobaczyła gapiącą się na nią Scarlet z oczyma szeroko otwartymi ze zdziwienia. Caleb wpatrywał się w nią, równie zdumiony.
Caitlin spuściła wzrok i zauważyła, że rany na plecach Scarlet całkowicie się zagoiły.
– Jesteś czarodziejką? – spytała Scarlet.
Caitlin uśmiechnęła się szeroko.
– Coś w tym rodzaju.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Sam szybował nad angielską ziemią wraz z Polly, która trzymała się jednak w pewnej odległości od niego. Ich skrzydła były w pełni rozpięte, ale daleko im było do siebie, jako że każde chciało zachować dystans. Samowi to odpowiadało i zakładał, że jej również. Lubił Polly. Naprawdę ją lubił. Lecz po niepowodzeniu z Kendrą, nie był gotowy zbliżyć się do kogokolwiek odmiennej płci jeszcze przez długi czas. Musiało minąć trochę czasu, zanim byłby w stanie zaufać komuś ponownie. Nawet komuś tak bliskiemu jego siostrze, jak zdawałoby się Polly.
Lecieli już od kilku godzin i kiedy Sam spojrzał w dół, w świetle porannego słońca ujrzał bezkresne połacie pól uprawnych, sporadycznie poprzetykanych niewielkimi domkami, z których kominów ulatywał dym nawet w tak piękny, jesienny dzień. Zauważył pojedyncze osoby na podwórzu domostw, zajęte pracą przy odzieży, rozwieszające pranie na sznurach. Samych domów nie było jednak zbyt wiele. Cały ten krajobraz był na wskroś wiejski, tak bardzo, że Sam zaczął się zastanawiać, czy w ogóle istniały jakieś miasta w tych czasach – kiedykolwiek i gdziekolwiek byli.
Nie miał pojęcia, dokąd się kierować, a i Polly nie była zbyt pomocna. Oboje użyli swych wampirzych zmysłów, by dostroić się do rzeczywistości, wykorzystać swoje bliskie relacje z Caitlin, by wyczuć gdzie mogłaby być. Intuicja podpowiadała im ogólnie, w jakim kierunku powinni się udać i lecieli tam już od kilku godzin. Od tego czasu jednak nie natrafili na żadną wskazówkę, żaden bezpośredni trop. Instynkt podpowiadał Samowi, że Caitlin była w jakimś dużym mieście. Lecz przez setki mil nie minęli po drodze nic, co choćby odrobinę przypominało miasto.
Kiedy zaczynał zastanawiać się, czy wybrali dobry kierunek, skręcili i widok, który odkryli nagle całkowicie ich zaskoczył. W oddali, na horyzoncie rozpościerało się miasto. Nie potrafił go rozpoznać i nie był pewien, czy w ogóle będzie w stanie je rozpoznać, nawet z bliska. Jego wiedza geograficzna była raczej skromna, tym bardziej historyczna. Powodem tego były zbyt częste przeprowadzki, złe towarzystwo i brak uwagi na zajęciach szkolnych. Był trójkowym uczniem, choć wiedział, że stać go było na więcej. Zważywszy jednak na wychowanie, nie widział powodu, by zaczęło mu zależeć. I teraz tego pożałował.
– To Londyn! – zawołała Polly z zachwytem i zaskoczeniem. – O mój Boże! Londyn! Nie wierzę! Jesteśmy w Londynie! Naprawdę! Co za niezwykłe miejsce! – zawołała z podekscytowaniem w głosie.
Dzięki Bogu za Polly, pomyślał Sam i poczuł się głupi, jak nigdy. Zdał sobie sprawę, że wiele mógł się od niej nauczyć.
Kiedy podlecieli bliżej i ich oczom ukazały się budynki, Sam nie mógł wyjść z podziwu dla piękna architektury. Nawet z tak dużej odległości dostrzegał kościelne iglice pnące się do nieba, szpikujące całe miasto niczym rząd kopii. Kiedy zbliżyli się jeszcze bardziej, Sam zauważył, jakie były wytworne i wspaniałe – i zdumiał się, ponieważ wyglądały bardzo staro i szacownie. Poza nimi cała reszta zabudowań była niewspółmiernie mała.
Kiedy ogarnął to wszystko wzrokiem, wyczuł z całą pewnością, że Caitlin tu była. Myśl ta uradowała go i podekscytowała.
– Tam jest Caitlin! – zawołał. – Czuję to.
Polly uśmiechnęła się
. – Ja również! – krzyknęła.
Po raz pierwszy, od kiedy wylądował w tym miejscu i w tych czasach Sam wreszcie poczuł się pewniej, odniósł silne wrażenie, że oto znał już kierunek i cel. W końcu uznał, że był na dobrej drodze.
Spróbował wyczuć, czy groziło jej jakieś niebezpieczeństwo. Choć bardzo się starał, nic z tego nie wynikło. Pomyślał o chwili, kiedy widział ją po raz ostatni, w Paryżu, zanim uciekła z Notre Dame. Była z tym facetem – Calebem – i zastanawiał się, czy nadal byli ze sobą. Spotkał Caleba raz czy dwa, ale to wystarczyło, żeby go bardzo polubił. Miał nadzieję, że Caitlin wciąż z nim była, i że Caleb troszczył się o nią. Miał dobre przeczucie co do ich związku.
Polly zanurkowała nagle nisko, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, podlatując do dachów. Albo nie obchodziło jej, czy Sam za nią poleci, albo założyła, że tak zrobi. Zdenerwowała go tym. Wolałby, żeby go uprzedzała lub przynajmniej okazywała mu szacunek, sygnalizując w jakiś sposób, co zamierzała zrobić. A mimo to, jakąś częścią swego serca czuł, że jej na nim zależało. Może tylko zgrywała taką trudną do zdobycia?
I dlaczego niby miałoby to jemu sprawiać jakąś różnicę? Czy nie wmówił sobie przed chwilą, że jak na razie nie interesowały go żadne dziewczyny?
Zanurkował nisko i wyrównał do jej wysokości. Lecieli zaledwie kilka stóp nad miastem. Postarał się zboczyć nieco w lewo, tak, żeby lecieli w jeszcze większej odległości od siebie. Co ty na to? pomyślał.