Podbiegł do niej z twarzą czerwoną ze złości.
− Sera! – warknął. – Musiałaś to powiedzieć? Musiałaś użyć dokładnie takich słów? Nic nas już nie łączy! I, jak zapewne dobrze wiesz, nic przed nią nie zataiłem. Pojawiłaś się tu, by przekazać wiadomości od klanu. To wszystko. Ale nie, ty musiałaś dać do zrozumienia, że mam jakąś tajemnicę, że ty i ja nadal jesteśmy ze sobą.
Jego złość nie zniechęciła jej. Jeśli już, to wydawało się, że sprawiała jej przyjemność. Udało się jej go zirytować i wyglądało na to, że właśnie na tym jej zależało.
Powoli na jej twarzy zagościł uśmiech. Podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu.
− A nie jesteśmy? – zapytała uwodzicielsko. – Gdzieś w głębi serca czujesz, że jesteśmy. I dokładnie dlatego tak bardzo się denerwujesz. Gdybyś nic do mnie nie czuł, w ogóle nie zawracałbyś sobie tym głowy.
Caleb zrzucił jej dłoń z ramienia.
− Wiesz, że to kompletna bzdura. Zerwaliśmy ze sobą setki lat temu. I nigdy już do siebie nie wrócimy. Sam nie wiem, ile razy mam ci to powtarzać – odparł rozdrażniony. – Chcę, byś trzymała się z dala od mego życia. A już przede wszystkim od Caitlin. Ostrzegam cię, zostaw ją w spokoju.
Na jej twarzy, w mgnieniu oka, pojawił się gniew.
− Ta żałosna dziewucha – warknęła. – Tylko dlatego, że jest teraz jedną z nas, nie oznacza, że ma nade mną przewagę. Ona nie może się ze mną równać. Nie rozumiem nawet, dlaczego wodzisz za nią oczyma. Nie wspominając o tym, że nasz klan nigdy nie zatwierdził twojej decyzji o jej przemianie – powiedziała i rzuciła mu pochmurne spojrzenie.
Caleb wiedział, co oznaczało. Groźbę. Ostrzegała go, ostrzegała przed skutkami złamania prawa. Mógł ponieść za to dotkliwą karę – a ona groziła, że ujawni prawdę przed wszystkimi.
− Twoje groźby mnie nie powstrzymają – odparł ponuro. – Możesz powiedzieć, co chcesz i komu chcesz. Przyjmę wszystko, z czym przyjdzie mi się zmierzyć.
− Jesteś odrażający – warknęła. – Mamy wojnę. Cała nasza rodzina, nasz klan stanął w obliczu zagrożenia, a ty co? Chowasz się tu, na tej wyspie, czekając aż ta żałosna dziewczyna wyzdrowieje. Powinieneś być w domu, bronić swoich ludzi, jak prawdziwy mężczyzna, którym kiedyś byłeś.
− Mój klan mnie porzucił – odburknął Caleb – po setkach lat oddanej służby. Nic im nie jestem winien. Mają dokładnie to, na co zasłużyli.
Odetchnął.
− Mimo to, zależy mi na nich i nie zawiodę ich ze względu na sytuację, jaką mamy. Powiedziałem ci, ze wrócę, kiedy nadejdzie odpowiednia pora.
− Powiedziałeś, że wrócisz, kiedy ona dojdzie do siebie. Najwyraźniej zdążyła już wyzdrowieć. Nie masz żadnych wymówek. Musisz wrócić i to w tej chwili!
− Dotrzymam słowa, jak zwykle. Chcę jednak, abyś dobrze mnie zrozumiała: wrócę tylko po to, aby ocalić klan, ludzi, których czeka rzeź – i odzyskać miecz. Nie łudź się, że jest jakiś inny powód. Kiedy tylko moja misja dobiegnie końca, odejdę ponownie i tym razem na dobre. I nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Nie snuj fantazji, że wróciliśmy do siebie i jesteśmy parą. Bo nie jesteśmy.
− Och, Calebie – odparła z mrocznym uśmieszkiem – wierz, w co tylko chcesz. W głębi serca czujesz, że ty i ja byliśmy razem od zawsze, i na zawsze pozostaniemy razem. Im bardziej z tym walczysz, tym bliższy mi się stajesz. Wiem, jak bardzo mnie kochasz. Czuję to. Każdego dnia.
− Masz urojenia – powiedział Caleb. – Z każdą chwilą ci się pogarsza.
Sera uśmiechnęła się szeroko. – Tak, tak – odparła. – Powtarzaj to sobie. Walcz z uczuciami. Walcz z tym, o czym oboje dobrze wiemy.
Nagle podeszła do niego w dwóch odważnych krokach, uwiesiła mu się na szyi i przyciągnęła do siebie jednym, silnych pociągnięciem.
Zanim zdążył zareagować, pocałowała go w usta intensywnie i z niesamowitą siłą.
Caleb wzdrygnął się ze wstrętem. Podniósł ręce i odepchnął ją. Wówczas, kątem oka spostrzegł, że ktoś wylądował na ziemi tuż przy nich.
Caitlin.
*
Kiedy zbliżyła się do wyspy, poczuła, jak na powrót wzbiera w niej nadzieja. Miała przejrzyste myśli. Zdała sobie sprawę, że Caleb nie zrobił przecież nic złego. Jaka była głupia. Powinna dać mu szansę, pozwolić, by wytłumaczył wszystko. Z tego, co wiedziała, Sera przybyła nieproszona, a między nimi nic nie było. Absolutnie nic. Dlaczego zatem postąpiła tak pochopnie?
Kiedy obniżyła lot i w zasięgu jej wzroku pojawiła się wyspa, zobaczyła potężny, kamienny zamek rozpościerający się poniżej. Dostrzegła liczne wampiry trenujące przy świetle pochodni. Miejsce to było naprawdę wspaniałe i wdzięczna była Calebowi, że ją tu sprowadził. Odniosła wrażenie, że wszystko się ułoży. Zrobiła jeszcze jedno okrążenie i wylądowała na górnym wale.
Kiedy podfrunęła bliżej, kiedy wylądowała, jej serce zamarło.
Zobaczyła Caleba i Serę. Tym razem jednak zwartych w pocałunku.
Całowali się. Świadomość tego zakłuła ją bardziej, niż miecz. Nie mogła się poruszyć. Nie potrafiła myśleć. Ani oddychać. Całowali się. Naprawdę się całowali.
A wiec byli ze sobą. Nie było żadnego nieporozumienia. Nadal był w niej zakochany.
Zdradzał Caitlin, jakby nic dla niego nie znaczyła, I robił to na jej oczach.
Caleb podbiegł do niej i tym razem Caitlin nie uciekła. Stała w miejscu, unieruchomiona doznanym szokiem, czując wzbierający w niej gniew. Czuła, jak ogarnia ją wściekłość, większa od jakiejkolwiek, której doświadczyła, będąc człowiekiem.
− Caitlin – zaczął Caleb. – To nie to, na co wygląda. Proszę, pozwól mi wyjaśnić−
Kiedy podszedł do niej, kiedy zaczął mówić, Caitlin podniosła jedynie palec i wskazała na horyzont.
− ODEJDŹ! – krzyknęła zagniewana.
Wydała mu rozkaz. Nie pytanie. Nie pozostawiła miejsca na jakąkolwiek dyskusję.
Caleb stał, sam zastygły w bezruchu, najwidoczniej zaszokowany jej ostrym tonem. Musiał dostrzec, jak bardzo była zrezygnowana.
− POWIEDZIAŁAM ODEJDŹ! – wykrzyknęła ponownie. – Nie chcę cię widzieć. Już nigdy w całym moim życiu!
Caleb stał bez ruchu, wyglądając na zszokowanego i zranionego, niczym mały chłopiec, któremu właśnie ktoś zrobił burę. Wyglądało na to, że miał jej wiele do powiedzenia, ale też wiedział, że nie wysłucha ani jednego jego słowa.
Zwiesił głowę powoli, przybity.
Odwrócił się, podszedł do krawędzi wału, wziął rozbieg, odbił się od poręczy i wyskoczył w powietrze. Wkrótce unosił się na wietrze, młócąc swymi wielkimi skrzydłami, i oddalał się w ciemną noc.
Caitlin zauważyła, że Sera odwróciła głowę i patrzyła, jak Caleb odlatuje. Wyglądała na zmartwioną, jakby chciała polecieć za nim. Wyglądała też na wewnętrznie rozdartą, jakby chciała przekazać coś Caitlin, zanim odleci.
Podeszła nagle do Caitlin i stanęła kilka stóp od niej.
− Nienawidzę cię – powiedziała powoli, a jej słowa ociekały jadem. – Zawsze będę cię nienawidzić. Próbowałaś odebrać mi mojego mężczyznę. Nigdy ci się to nie uda. Caleb nie chce ciebie. Chce mnie. Tylko mnie. Tak było zawsze.
Caitlin odczuwała zbyt wielki gniew, by zaprzątać sobie głowę odpowiedzią. Poza tym i tak nie miała jej nic do powiedzenia.
Sera rozwinęła skrzydła, gotując się do odlotu. Zanim zdążyła się odwrócić, nachyliła się nisko i wyszeptała coś jeszcze: − Z Calebem łączy mnie coś, czego ty nigdy nie będziesz miała. Nigdy w całym swym życiu. Jestem pewna, że ci nie powiedział. I że nigdy ci nie powie.
Caitlin spojrzała na nią z równą wściekłością, zastanawiając się jednocześnie, co też ta wstrętna kreatura mogłaby dodać, by jeszcze bardziej ją rozsierdzić. Nie sądziła, żeby jej się to udało.
Kiedy jednak usłyszała następne słowa, uświadomiła sobie, że rzeczywiście było coś, co mogło wprawić ją w jeszcze gorszy nastrój.
− Mam z nim dziecko.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Samantha szła kamiennym korytarzem w eskorcie dwóch niezdarnych strażników, wampirów. Trzymali się blisko niej, ale żaden nie śmiał jej dotknąć. Była wojownikiem o zbyt wysokiej randze – nigdy nie okazaliby takiego braku szacunku. Pomimo swych rozmiarów, pomimo tego, że byli mężczyznami, była od nich obydwu znacznie potężniejsza – i dobrze o tym wiedzieli.
Prowadzili ją głębiej i głębiej w czeluście siedziby klanu, do komnaty, w której trzymali Sama. Zeszli po kolejnych kamiennych schodach. Odgłos ich kroków, uderzeń twardych, skórzanych butów odbijał się echem od ścian. W sklepionych korytarzach zapadał coraz większy mrok, rozjaśniony gdzieniegdzie pochodniami.
Samantha była wściekła. Idąc za strażnikami, myślała, aby zabić ich tu, na miejscu. Lecz jeszcze nie teraz. Chciała, by zaprowadzili ją najpierw do miejsca, w którym przetrzymywali Sama. Gdziekolwiek to było. Musiała go ocalić.
Kyle był głupi. Czy naprawdę myślał, że zależało jej aż tak bardzo na własnym życiu, własnym honorze, że gotowa była przyprowadzić Sama i zabić go na oczach wszystkich? Musiał uważać ją za kolejnego pionka, jednego z wielu. Musiał wiele się jeszcze nauczyć. Samantha była inna. I to bardzo. Nie przeżyła tysięcy lat, ulegając innym. Robiła, co chciała i kiedy chciała. Czasami wymagało to śmiałych czynów.