Morgan Rice
Rządy Królowych (Księga 13 Kręgu Czarnoksiężnika)
PRZEKŁAD: SANDRA WILK
O autorce
Morgan Rice plasuje się na samym szczycie listy USA Today najpopularniejszych autorów powieści dla młodzieży. Morgan jest autorką bestsellerowego cyklu fantasy KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA, złożonego z siedemnastu książek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, złożonej, do tej pory, z jedenastu książek; bestsellerowego cyklu thrillerów post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, złożonego, do tej pory, z dwóch książek; oraz najnowszej serii fantasy KRÓLOWIE I CZARNOKSIĘŻNICY, składającej się z dwóch części (kolejne w trakcie pisania). Powieści Morgan dostępne są w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 językach.
Morgan czeka na wiadomość od Ciebie. Odwiedź jej stronę internetową www.morganricebooks.com i dołącz do listy mailingowej, a otrzymasz bezpłatną książkę, darmowe prezenty, darmową aplikację do pobrania i dostęp do najnowszych informacji. Dołącz do nas na Facebooku i Twitterze i pozostań z nami w kontakcie!
Wybrane komentarze do książek Morgan Rice
„KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA ma wszystko, czego potrzeba książce, by odnieść natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnicę, walecznych rycerzy i rozwijające się związki, a wśród nich złamane serca, oszustwa i zdrady. To świetna rozrywka na wiele godzin, która przemówi do każdej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znaleźć dla niej miejsce w swojej biblioteczce.”
– Books and Movie Reviews, Roberto Mattos“Zajmujące epickie fantasy.”
– Kirkus Reviews„Początki czegoś niezwykłego.”
– San Francisco Book Review„Powieść pełna akcji… Styl Rice jest równy, a początek serii intryguje.”
– Publishers Weekly„Porywające fantasy… Zapowiada się obiecująca epicka seria dla młodzieży.”
– Midwest Book ReviewKsiążki autorstwa Morgan Rice
KRÓLOWIE I CZARNOKSIĘŻNICY
POWRÓT SMOKÓW (CZĘŚĆ #1)
POWRÓT WALECZNYCH (CZĘŚĆ #2)
POTĘGA HONORU (CZĘŚĆ #3)
KUŹNIA MĘSTWA (CZĘŚĆ #4)
KRÓLESTWO CIENI (CZĘŚĆ #5)
KRWAWA NOC (CZĘŚĆ #6)
KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA
WYPRAWA BOHATERÓW (CZĘŚĆ 1)
MARSZ WŁADCÓW (CZĘŚĆ 2)
LOS SMOKÓW (CZĘŚĆ 3)
ZEW HONORU (CZĘŚĆ 4)
BLASK CHWAŁY (CZĘŚĆ 5)
SZARŻA WALECZNYCH (CZĘŚĆ 6)
RYTUAŁ MIECZY (CZĘŚĆ 7)
OFIARA BRONI (CZĘŚĆ 8)
NIEBO ZAKLĘĆ (CZĘŚĆ 9)
MORZE TARCZ (CZĘŚĆ 10)
ŻELAZNE RZĄDY (CZĘŚĆ 11)
KRAINA OGNIA (CZĘŚĆ 12)
RZĄDY KRÓLOWYCH (CZĘŚĆ 13)
PRZYSIĘGA BRACI (CZĘŚĆ 14)
SEN ŚMIERTELNIKÓW (CZĘŚĆ 15)
POTYCZKI RYCERZY (CZĘŚĆ 16)
ŚMIERTELNA BITWA (CZĘŚĆ 17)
THE SURVIVAL TRILOGY
ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (CZĘŚĆ 1)
ARENA TWO (CZĘŚĆ 2)
WAMPIRZE DZIENNIKI
PRZEMIENIONA (CZĘŚĆ 1)
KOCHANY (CZĘŚĆ 2)
ZDRADZONA (CZĘŚĆ 3)
PRZEZNACZONA (CZĘŚĆ 4)
POŻĄDANA (CZĘŚĆ 5
ZARĘCZONA (CZĘŚĆ 6)
ZAŚLUBIONA (CZĘŚĆ 7)
ODNALEZIONA (CZĘŚĆ 8)
WSKRZESZONA (CZĘŚĆ 9)
UPRAGNIONA (CZĘŚĆ 10)
NAZNACZONA (CZĘŚĆ 11)
Słuchaj książek z serii KRĘGU CZARNOKSIĘŻNIKA w formie audiobooków!
Teraz dostępne na:
Amazon
Audible
iTunes
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Thorgrin uderzał głową o skały i błotnistą ziemię, spadając na łeb na szyję setki stóp w dół zbocza wraz z osuwającą się górą. Wszystko wokoło niego wirowało, a on próbował się zatrzymać, zwolnić, lecz nie potrafił. Kątem oka spostrzegł, że jego bracia także spadają, koziołkując. Każdy, także Thor, wyciągał rozpaczliwie ręce, by chwycić się korzeni, skał – czegokolwiek – i spowolnić upadek.
Thor zdał sobie sprawę, że z każdą upływającą chwilą oddala się od szczytu wulkanu, od Guwayne’a. Pomyślał o tych dzikusach na górze, gotujących się, by złożyć jego dziecko w ofierze, i zawrzał z wściekłości. Rył paznokciami w błotnistej ziemi, wrzeszcząc, rozpaczliwie pragnąc dostać się z powrotem na szczyt.
Jednak choć starał się z całych sił, nie mógł temu zaradzić. Thor ledwie widział i ledwie mógł oddychać, nie wspominając już o tym, by osłonić się przed uderzeniami, gdy góra osypywała się na niego. Miał wrażenie, że dźwiga na barkach ciężar całego świata.
Wszystko działo się niewiarygodnie szybko – zbyt szybko, by Thor zdołał objąć to myślą – a gdy spojrzał kątem oka w dół, ujrzał ostro zakończone skały. Wiedział, że gdy tylko w nie wpadną, zginą.
Przymknął powieki i próbował przywołać w myślach swe szkolenie, nauki Argona, słowa swej matki, starał się odnaleźć ciszę pośród burzy, przyzwać skrytego w sobie wojownika. Poczuł, że życie przebiega mu przed oczyma. Czy był to – zastanawiał się – jego ostateczny sprawdzian?
Proszę, Boże, modlił się Thor, jeśli istniejesz, ocal mnie. Nie pozwól, bym zginął w ten sposób. Pozwól mi przyzwać mą moc. Pozwól mi ocalić mego syna.
Wypowiadając w myślach te słowa, Thor poczuł, że jest poddawany próbie, że zmuszony jest uwierzyć, i to silniej niż kiedykolwiek. Matka ostrzegała go, że jest teraz wojownikiem i poddawany jest sprawdzianowi wojownika.
Gdy zamknął oczy, wszystko wokoło poczęło zwalniać i ku swemu zdumieniu Thor poczuł spokój, ciszę pośród burzy. Poczuł, jak wzbiera w nim ciepło, które przepływa przez jego żyły i dłonie. Poczuł, że jest większy niż jego ciało.
Thor poczuł, że znajduje się poza swym ciałem i spojrzawszy w dół, ujrzał siebie spadającego na łeb na szyję ze zbocza. W tej chwili pojął, że on i jego ciało nie stanowią jedności. Był czymś większym.
Nagle Thor znalazł się na powrót w swym ciele. Uniósł dłonie wysoko nad głowę i spostrzegł, że emanuje z nich białe światło. Pokierował nim i utworzył wokół siebie i swych braci bańkę, a wtedy lawina błota raptownie zatrzymała się w miejscu, a ściana pyłu odbiła się od tarczy i nie opadała już na nich.
Nadal się zsuwali, lecz teraz już znacznie wolniej, i zatrzymali się w końcu na niewielkim występie skalnym niemal u podnóża góry. Thor opuścił wzrok i spostrzegł, że zatrzymał się w płytkiej wodzie, a gdy wstał, przekonał się, że sięga mu do kolan.
Rozejrzał się wokoło ze zdumieniem. Podniósł wzrok ku górze, na zastygły w powietrzu pył, który wyglądał, jakby miał lada chwila opaść, utrzymywany w miejscu przez jego bańkę światła. Potoczył wzrokiem po tym wszystkim, zadziwiony, że zdołał to uczynić.
– Wszyscy żywi? – zawołał O’Connor.
Thor ujrzał Reece’a, O’Connora, Convena, Matusa, Eldena i Indrę. Z wolna podnosili się, poturbowani, lecz jakimś cudem wszyscy przeżyli i żadne z nich nie doznało większych ran. Przecierali pokryte czarnym pyłem twarze. Wyglądali, jak gdyby wyczołgali się z kopalni. Thor widział, jak wdzięczni są, że przeżyli i dostrzegł w ich oczach, że sądzą, iż to jemu zawdzięczają ocalenie życia.
Thor, wspomniawszy sobie nagle, odwrócił się i wzniósł wzrok ku szczytowi, a myśli jego zajmowało tylko jedno: jego syn.
– Jakim sposobem mamy się wdrapać… – zaczął Matus.
Jednak nim zdołał dokończyć, Thor nagle poczuł, jak coś owija się dokoła jego kostek. Spojrzał w dół z zaskoczeniem i ujrzał grube, oślizgłe, muskularne stworzenie, oplątujące raz po raz jego kostki i łydki. Z przerażeniem patrzył na długiego stwora, niby węgorza, o dwóch niedużych łbach, który syczał, wysuwając długie języki. Stwór patrzył na niego, oplatając go mackami. Dotyk jego skóry parzył Thora w nogi.
Thor zareagował natychmiast. Dobył miecza i ciął, podobnie jak pozostali dokoła niego, którzy także byli atakowani. Starał się uderzać ostrożnie, by nie drasnąć siebie. Zadał cios, rozcinając węgorza, a ten rozluźnił uścisk i potworny ból w kostkach Thora zelżał. Stwór z sykiem wślizgnął się na powrót do wody.
O’Connor chwycił swój łuk, wypuszczał strzały w dół i chybiał, a Elden wrzeszczał, gdy trzy węgorze atakowały go jednocześnie.
Thor rzucił się naprzód i ciął węgorza, który zaciskał się wokół nogi O’Connora, a Indra dała krok naprzód i wrzasnęła do Eldena:
– Nie ruszaj się!
Uniosła łuk i wystrzeliła szybko jedną po drugiej trzy strzały. Zabiła wszystkie węgorze, ledwie drasnąwszy skórę Eldena.
Ten podniósł na nią zdumione spojrzenie.
– Postradałaś zmysły? – wykrzyknął. – O mało nie trafiłaś w moją nogę!
Indra uśmiechnęła się.
– Ale nie trafiłam, prawda? – odparła.
Thor usłyszał kolejne pluski i spojrzawszy w wodę ze zdumieniem ujrzał tuziny wyłaniających się węgorzy. Zrozumiał, że muszą zareagować natychmiast i prędko się stamtąd wydostać.
Thor był pozbawiony sił, wycieńczony przyzwaniem swej mocy i wiedział, że niewiele już jej w nim pozostało; wiedział, że nie jest jeszcze wystarczająco silny, by stale ją przyzywać. Wiedział jednak, że musi posłużyć się nią ten jeden ostatni raz, bez względu na cenę, jaką przyjdzie mu za to zapłacić. Wiedział, że w przeciwnym razie nigdy nie uda im się powrócić, że zginą w tej wodzie pośród węgorzy i jego syn nie zyska najmniejszej nawet szansy na przeżycie. Być może wyczerpie całą swą siłę, być może osłabi go to na wiele dni, lecz nie dbał o to. Pomyślał o bezbronnym Guwaynie, który pozostał na szczycie góry, na łasce tych dzikusów, i wiedział, że uczyni, co tylko będzie musiał.
Gdy kolejne węgorze poczęły się ku niemu zbliżać, Thor opuścił powieki i wzniósł dłonie ku niebu.
– W imię jedynego boga – rzekł Thor głośno. – Niebiosa, rozkazuję wam, byście się rozstąpiły! Rozkazuję wam, byście zesłały nam obłoki, które poniosą nas ku górze!
Thor wyrzekł te słowa poważnym, głębokim głosem, nie lękając się już być druidem. Czuł, jak drgają w jego piersi, w powietrzu. Poczuł, że wzbiera w nim ogromne ciepło, a gdy wypowiedział te słowa, pewien był, że się wypełnią.
Rozległ się potężny huk i Thor wzniósł wzrok ku niebiosom, które poczęły się zmieniać, przybierając barwę ciemnego fioletu. Obłoki poczęły się kłębić. Wśród nich pojawił się okrągły otwór, przejaśnienie na niebie, i nagle w dół wystrzelił promień szkarłatnego światła, a za nim stożkowata chmura, która opadła prosto na nich.
Po kilku chwilach Thora i resztę wessał wir powietrzny. Thor poczuł wokół siebie wilgoć miękkich obłoków, poczuł, że zanurza się w świetle, a po kilku chwilach – że unosi się w powietrzu. Nigdy wcześniej nie czuł się tak lekki. Całym sobą czuł, że on i wszechświat są jednym.
Thor unosił się coraz wyżej i wyżej, wzdłuż zbocza góry, obok znieruchomiałego pyłu, obok swej bańki, aż na sam szczyt. W kilka chwil chmura uniosła ich na sam wierzchołek wulkanu i postawiła delikatnie, po czym równie szybko się rozproszyła.
Thor stanął pośród swych braci, a oni przyglądali mu się z najwyższym podziwem, jak gdyby był bogiem.
Nie o nich jednak myślał; odwrócił się i szybko rozejrzał wokoło. W głowie jego krążyła jedna tylko myśl: trzech dzikusów stojących przed nim. I niewielki kosz, który trzymali w dłoniach nad skrajem wulkanu.
Thor wydał z siebie okrzyk bitewny i rzucił się naprzód. Jeden z dzikusów odwrócił się twarzą do niego, zbity z tropu, a wtedy Thor bez wahania rzucił się naprzód i ściął mu głowę.
Pozostałych dwóch zwróciło się ku niemu z przerażeniem na twarzy, a wtedy Thor dźgnął jednego z nich w serce, następnie zamachnął się i uderzył głownią miecza drugiego w twarz. Dzikus poleciał w tył, krzycząc, i wpadł do krateru.
Thor odwrócił się i prędko chwycił kosz, nim wpadł do środka. Spojrzał w dół, a serce tłukło mu się z wdzięczności, że zdołał pochwycić go w czas. Pragnął wyciągnąć Guwayne’a i utulić go.
Jednak gdy zajrzał do kosza, cały jego świat rozprysnął się na milion kawałków.
Był pusty.
Wszystko wokoło niego zatrzymało się, a on zastygł w miejscu.
Spojrzał w głąb wulkanu i ujrzał w dole wznoszące się wysoko płomienie. Pojął, że jego syn nie żyje.
– NIE! – krzyknął.
Thor osunął się na kolana, wrzeszcząc ku niebiosom. Wyrzucił z siebie krzyk, który odbił się echem od gór, niby pierwotny krzyk człowieka, który stracił wszystko, dla czego żył.
– GUWAYNE!
ROZDZIAŁ DRUGI
Wysoko ponad samotną wyspą pośrodku morza leciał smok. Był nieduży, niedorosły jeszcze. Krzyk jego był przenikliwy, przeszywający, wróżąc już smoka, którym miał się kiedyś stać. Leciał triumfalnie, a jego niewielkie łuski pulsowały, powiększając się z każdą chwilą. Uderzał skrzydłami i zaciskał swe szpony wokół najcenniejszej rzeczy, jaką niósł w swym niedługim jeszcze życiu.
Smok opuścił wzrok, czując ciepło w swych szponach, i spojrzał na swą cenną zdobycz. Słyszał łkanie, czuł wiercenie się i uspokoił się widząc, że dziecię wciąż jest w jego szponach, nietknięte.
Guwayne, zawołał mężczyzna.
Smok leciał wysoko w górze i wciąż słyszał krzyki niosące się echem od gór. Nie posiadał się z radości – zdołał uratować dziecię w sam czas, nim ci mężczyźni zdążyli opuścić sztylety. Wyrwał im Guwayne’a z rąk w ostatniej chwili. Dobrze poradził sobie z zadaniem, które rozkazano mu wykonać.
Smok wznosił się coraz wyżej i wyżej ponad samotną wyspą, ku chmurom. Zniknął już z oczu tym ludziom w dole. Leciał nad wyspą, nad wulkanami i pasmami gór, przez mgłę, coraz dalej i dalej.
Niebawem leciał już nad oceanem, pozostawiwszy niewielką wyspę za sobą. Przed nim znajdował się rozległy przestwór wody i nieba. Na milion mil przed nim nic nie zakłócało jednostajności krajobrazu.
Smok wiedział dokładnie, dokąd zmierza. Do miejsca, w które miał donieść to dziecię, dziecię, które kochał już bardziej niż byłby w stanie wyrazić.
Do doprawdy niezwykłego miejsca.
ROZDZIAŁ TRZECI
Volusia stała nad trupem Romulusa, patrząc na niego z zadowoleniem. Jego krew, wciąż ciepła, obmywała jej stopy, wciskała się pomiędzy jej palce. Volusia rozkoszowała się tym uczuciem. Nie pamiętała, ilu mężczyzn – w tak młodym jeszcze wieku – zabiła, zaskoczyła. Zawsze ją lekceważyli, a okazywanie, na jaką brutalność potrafiła się zdobyć, było jedną z największych rozkoszy w jej życiu.
A teraz zabiła samego Wielkiego Romulusa – i to własnymi rękoma, nie wysługując się swymi ludźmi – Wielkiego Romulusa, legendarnego człeka, wojownika, który uśmiercił Andronicusa i zagarnął jego tron. Najwyższego Władcę Imperium.
Volusia uśmiechnęła się z rozkoszą. Ten właśnie najwyższy władca leżał teraz w kałuży krwi obok jej stóp. I zginął z jej ręki.
Dodało jej to pewności. Czuła płonący w swych żyłach ogień, ogień, który pchał ją ku temu, by wszystko unicestwić. Czuła, że jej przeznaczenie popędza ją. Czuła, że nastał jej czas. Wiedziała – z taką samą pewnością jak to, że zamorduje matkę własnymi rękoma – że jednego dnia będzie władać Imperium.
– Zabiłaś naszego pana! – dobiegł ją drżący głos. – Zabiłaś Wielkiego Romulusa!
Volusia podniosła wzrok i ujrzała twarz dowódcy Romulusa. Stał przed nią, wpatrując się w nią ze zdumieniem, trwogą i podziwem.
– Zabiłaś – powiedział, przygnębiony. – Mężczyznę, którego nie można zabić.
Volusia posłała mu surowe, zimne spojrzenie. Za jego plecami spostrzegła setki żołnierzy Romulusa w najświetniejszych zbrojach, ustawionych na okręcie. Obserwowali ją, czekając na jej kolejny krok. Gotowi byli, by przypuścić szarżę.
Dowódca Romulusa stał w porcie z tuzinem swych ludzi, którzy czekali na jego rozkazy. Volusia wiedziała, że za nią stoją tysiące jej żołnierzy. Okręt Romulusa, choć wielki, nie miał przewagi liczebnej. Jego żołnierze byli otoczeni w tym porcie. Byli uwięzieni. Było to terytorium Volusii, a oni wiedzieli o tym. Wiedzieli, że i atak, i ucieczka byłyby daremne.
– Taki czyn nie przejdzie bez odpowiedzi – mówił dalej dowódca. – Lojalnych Romulusowi pozostaje milion ludzi w Kręgu. Drugi lojalny mu milion czeka na południu, w stolicy Imperium. Gdy dotrze do nich wieść o tym, coś uczyniła, zbiorą się i ruszą na ciebie. Może i uśmierciłaś Wielkiego Romulusa, lecz nie jego ludzi. A tysiące twych żołnierzy, choć mają przewagę liczebną nad nami dzisiaj, nie są w stanie stawić czoła jego milionom. Zapragną oni zemsty. I jej dokonają.