Rządy Królowych - Морган Райс 5 стр.


Rozejrzał się, szybko rozważając ich możliwości, i ujrzał obok nich strome, zasypane głazami zbocze. Uniósł rękę z dłonią wyciągniętą przed sobą, a drugą otoczył Loti, przygarniając ją do siebie. Darius nie chciał przyzywać swych mocy, lecz wiedział, że teraz – jeśli chciał przeżyć – nie miał wyboru.

Poczuł, jak przepływa przez niego ogromne ciepło, moc, nad którą ledwie był w stanie zapanować, i ujrzał, jak z jego otwartej dłoni na strome zbocze uderza światło. Rozległ się hałas – wpierw cichy, następnie coraz głośniejszy – i Darius zobaczył, jak głazy poczynają staczać się ze stromego zbocza, nabierając prędkości.

Lawina runęła na zertę i zmiażdżyła ją na chwilę przed tym, nim do nich dobiegła. W górę wzniósł się ogromny obłok kurzu, rozległ się głośny hałas, a po chwili wreszcie wszystko ucichło.

Darius stał bez ruchu. Dokoła niego panowała cisza, a w słońcu wirował pył. Ledwie był w stanie pojąć, co właśnie uczynił. Odwrócił się i spostrzegł, że Loti patrzy na niego. Na jej twarzy dojrzał przerażenie i wiedział, że wszystko się zmieniło. Ujawnił swą tajemnicę. I teraz nie było już odwrotu.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Thor siedział wyprostowany na niewielkiej łodzi. Nogi skrzyżował, a dłonie złożył na kolanach. Był zwrócony plecami do pozostałych, a wzrok utkwił w zimnym, okrutnym morzu. Oczy poczerwieniały mu od płaczu i nie chciał, by inni widzieli go takiego. Łzy obeschły już dawno, lecz oczy wciąż miał opuchnięte, gdy patrzył skonsternowany w morze, rozmyślając nad tajemnicami życia.

Dlaczego dano mu syna, skoro go odebrano? Jak ktoś, kogo darzył tak wielką miłością, mógł zniknąć, zostać mu odebrany bez żadnego ostrzeżenia i szansy, że powróci?

Życie było bez wątpienia okrutne, pomyślał Thor. Gdzie w tym wszystkim kryła się sprawiedliwość? Dlaczego jego syn nie mógł do niego powrócić?

Thor oddałby wszystko – wszystko – poszedłby w ogień, zginął tysiąc razy – gdyby tylko zwróciło mu to Guwayne’a.

Zamknął oczy i potrząsnął głową, próbując wyprzeć z głowy widok wulkanu, pustego kosza, płomieni. Próbował wyprzeć myśl, że jego syna spotkała tak bolesna śmierć. W jego sercu gorzała wściekłość, lecz nade wszystko smutek. I wstyd, że nie dotarł do swego synka wcześniej.

Thor czuł także silny ucisk w dołku, gdy próbował wyobrazić sobie spotkanie z Gwendolyn, to, jak przekazuje jej wieści. Z pewnością nigdy już nie spojrzy mu w oczy. I nigdy już nie będzie tą samą osobą. Thor miał wrażenie, że odebrano mu całe jego życie. Nie wiedział, jak je odbudować, jak pozbierać rozpryśnięte odłamki. Jakim sposobem, zastanawiał się, miał znaleźć inny sens życia?

Thor usłyszał za sobą kroki. Gdy łódź przechyliła się nieznacznie, poskrzypując, poczuł, że ktoś staje za nim. Obejrzał się i ze zdumieniem ujrzał, że siada obok niego Conven. Wzrok utkwił w dali. Thor miał wrażenie, że nie mówił z Convenem od wieków, przynajmniej od śmierci jego brata bliźniaka. Uradował się, że go widzi. Patrząc na niego, na wyryty na jego twarzy smutek, po raz pierwszy go zrozumiał. Naprawdę go zrozumiał.

Conven nie odezwał się ani słowem. Nie musiał. Wystarczyła sama jego obecność. Usiadł przy nim na znak współczucia. Byli niczym bracia połączeni w żalu.

Długi czas siedzieli w milczeniu. Ciszę przerywał jedynie hulający obok wiatr i fale delikatnie obmywające łódź, tę niewielką łódź dryfującą po niemierzonych wodach. Wyprawa, by odnaleźć i uratować Guwayne’a, odebrała im wszystkim siły.

Wreszcie Conven odezwał się:

– Nie ma dnia, bym nie wracał myślami do Convala – rzekł ponurym głosem.

Przez długi czas siedzieli dalej w milczeniu. Thor pragnął coś odrzec, lecz nie potrafił. Głos uwiązł mu w gardle.

W końcu Conven dodał:

– Ubolewam nad twą stratą. Pragnąłbym ujrzeć, jak Guwayne staje się wielkim wojownikiem, jak jego ojciec. Wiem, że tak by się stało. Życie bywa tragiczne, okrutne. Daje czasem coś po to tylko, by to odebrać. Chciałbym ci rzec, że wyzbyłem się swego smutku – lecz tak nie jest.

Thor spojrzał na niego. Brutalna szczerość Convena w jakiś sposób przywróciła mu spokój ducha.

– Co trzyma cię przy życiu? – zapytał Thor.

Conven patrzył w wodę przez długi czas, po czym wreszcie westchnął.

– Sądzę, że tego właśnie pragnąłby Conval – powiedział. – Pragnąłby, bym żył dalej. Więc żyję. Robię to dla niego. Nie dla siebie. Czasem żyjemy dla innych. Czasem nie dbamy o życie na tyle, by wieść je dla siebie, żyjemy zatem dla nich. Z wolna zaczynam pojmować, że czasem to musi wystarczyć.

Thor pomyślał o Guwaynie, który zginął, i zamyślił się nad tym, czego chciałby jego syn. Co oczywiste, pragnąłby, by Thorgrin żył, by opiekował się jego matką, Gwendolyn. Miało to sens. Trudno mu było jednak przekonać o tym swe serce.

Conven odchrząknął.

– Żyjemy dla naszych rodziców – powiedział. – Dla naszego rodzeństwa. Dla naszych żon, synów i córek. Żyjemy dla innych. I czasami, gdy życie uderzy tak silnie, że nie chcesz już żyć dla siebie, to musi ci wystarczyć.

– Nie zgadzam się – dobiegł ich głos.

Thor obejrzał się. Z drugiej strony zbliżał się Matus. Usiadł obok nich. Utkwił w morzu surowe, dumne spojrzenie.

– Wierzę, że żyjemy dla czegoś więcej – dodał.

– A dla czegóż to konkretnie? – zapytał Conven.

– Wiary – westchnął Matus. – Mój lud, mieszkańcy Wysp Górnych, składa modły do czterech bogów skalistych brzegów. Modlą się do bogów wody, wiatru, nieba i skał. Bogowie ci nigdy nie odpowiedzieli na me modlitwy. Ja modlę się do przedwiecznych bogów Kręgu.

Thor spojrzał na niego zaskoczony.

– Nie znałem nigdy żadnego mieszkańca Wysp Górnych, który wyznawałby wiarę Kręgu – rzekł Conven.

Matus skinął głową.

– Nie jestem podobny do mych ziomków – powiedział. – Nigdy nie byłem. Pragnąłem wstąpić do zakonu, gdy byłem młodszy, lecz ojciec mój nie chciał o tym słyszeć. Nalegał, bym chwycił do ręki oręż, jak moi bracia.

Westchnął.

– Wierzę, że żyjemy dla naszej wiary, nie dla innych – dodał. – To ona pozwala nam żyć. Jeśli nasza wiara jest wystarczająco silna, naprawdę silna, wszystko może się zdarzyć. Nawet cud.

– A czy przywróci mi mego syna? – zapytał Thor.

Matus skinął głową, nie zawahawszy się nawet. W jego oczach Thor dostrzegł pewność.

– Tak – odparł Matus zdecydowanie. – Wszystko może się zdarzyć.

– Kłamiesz – powiedział oburzony Conven. – Karmisz go złudną nadzieją.

– Nic podobnego – odrzekł Matus.

– Twierdzisz, że wiara przywróci mi mego zmarłego brata? – naciskał Conven, wściekły.

Matus westchnął.

– Twierdzę, że każda tragedia jest darem – powiedział.

– Darem? – spytał z przerażeniem Thor. – Twierdzisz, że utrata mego syna jest darem?

Matus skinął głową z pewnością.

– Choć brzmi to tragicznie, otrzymałeś dar. Nie wiesz jeszcze jaki. Być może przez długi czas się tego nie dowiesz. Lecz jednego dnia go dostrzeżesz.

Thor odwrócił głowę i spojrzał w morze, skołowany, niepewny. Zastanawiał się, czy była to próba. Czy była to jedna z prób, o których mówiła mu matka? Czy sama wiara byłaby w stanie przywrócić mu syna? Pragnął w to wierzyć. Naprawdę. Nie wiedział jednak, czy jego wiara jest wystarczająco silna. Gdy jego matka mówiła o próbach, Thor był święcie przekonany, że poradzi sobie ze wszystkim, co stanie mu na drodze; teraz jednakże, dręczony takimi uczuciami, nie wiedział, czy jest wystarczająco silny, by żyć dalej.

Kołysali się na falach, gdy wtem prąd zmienił bieg i Thor poczuł, jak ich niewielka łódź obraca się i zmierza w przeciwnym kierunku. Ocknął się z zadumy i obejrzał przez ramię, zastanawiając się, co się dzieje. Reece, Elden, Indra i O’Connor wciąż wiosłowali i zajmowali się niewielkim żaglem, który łopotał dziko na wietrze. Na ich twarzach gościła konsternacja.

– Północny Prąd – powiedział Matus, wstając z rękoma opartymi na biodrach. Rozejrzał się wokoło, przyjrzał wodom. Pokręcił głową. – Niedobrze.

– Co to takiego? – spytała Indra. – Nie możemy zapanować nad łodzią.

– Występuje czasem przy Wyspach Górnych – wyjaśnił Matus. – Nie widziałem go nigdy na własne oczy, lecz słyszałem o nim, jest częsty zwłaszcza tak daleko na północy. To prąd odpływowy. Gdy się w niego wpadnie, zabiera cię, dokąd tylko zechce. Bez względu na to, jak mocno będziesz wiosłować czy stawiać żagiel.

Thor opuścił wzrok i ujrzał, że woda pędzi z dwukrotnie większą prędkością. Spojrzał przed siebie i dostrzegł, że zmierzają ku nowemu, pustemu widnokręgowi. Niebo przed nimi znaczyły fioletowe i białe obłoki, zarazem piękne i złowrogie.

– Ale zmierzamy teraz na wschód – powiedział Reece. – A musimy udać się na zachód. Wszyscy nasi ludzie tam są. Imperium jest na zachodzie.

Matus wzruszył ramionami.

– Zmierzamy tam, dokąd wiedzie nas prąd.

Thor rozejrzał się, zdumiony i sfrustrowany. Pojął, że każda upływająca chwila oddala ich od Gwendolyn, oddala ich od ich ludzi.

– A gdzie się kończy? – spytał O’Connor.

Matus wzruszył ramionami.

– Znam jedynie Wyspy Górne – rzekł. – Nigdy nie byłem tak daleko na północy. Nie wiem, co leży dalej.

– Kończy się – odezwał się Reece ponurym głosem. Wszyscy spojrzeli na niego.

Reece obrzucił ich ponurym spojrzeniem.

– Wiele lat temu, gdy byłem młody, pobierałem nauki o prądach morskich. W pradawnej księdze Królów umieszczone były mapy każdej części świata. Północny Nurt płynie do wschodniego krańca świata.

– Wschodniego krańca? – powiedział Elden z niepokojem w głosie. – Znaleźlibyśmy się po innej stronie świata niż nasi ludzie.

Reece wzruszył ramionami.

– Księgi były pradawne, a ja byłem znacznie młodszy. Pamiętam w zasadzie jedynie to, że prąd prowadził do portalu do Krainy Duchów.

Thor spojrzał na Reece’a zaciekawiony.

– Bajania starych bab i bajki – rzekł O’Connor. – Portal do Krainy Duchów nie istnieje. Został zamknięty setki lat temu, nim nasi ojcowie przyszli na ten świat.

Reece wzruszył ramionami i zaległa cisza. Wszyscy odwrócili się i utkwili spojrzenia w morzu. Thor przyjrzał się rwącym wodom i przez myśl przeszło mu pytanie, dokąd też one ich zaprowadzą.

*

Thor siedział sam na brzegu łodzi, od wielu godzin wpatrując się w wodę. Kropelki zimnej wody opryskiwały mu twarz, on jednak popadł w otępienie i niemal tego nie czuł. Pragnął działać, podnieść żagiel, chwycić za wiosła – zrobić cokolwiek – lecz żadne z nich nie mogło nic teraz zrobić. Północny prąd zabierał ich tam, dokąd chciał, i mogli jedynie siedzieć bezczynnie i obserwować wodę, zastanawiając się, dokąd dopłyną. Łódź unosiła się na wysokich falach. Byli teraz w rękach losu.

Thor siedział, obserwując horyzont i zastanawiając się, gdzie kończy się morze. Poczuł, że i on sam pogrąża się w nicości, odrętwiały z zimna i wiatru, pogrążony w jednostajności głębokiej ciszy, która zapadła pomiędzy nimi. Morskie ptaki, które przedtem zataczały nad nimi koła, zniknęły już dawno. Cisza pogłębiała się, niebo ciemniało coraz bardziej i Thor odnosił wrażenie, że wpływają w jakieś pustkowie na samym krańcu ziemi.

Kilka godzin później, gdy niknęło ostatnie światło dnia, Thor wyprostował się raptownie, dostrzegłszy coś na widnokręgu. Z początku pewien był, że to iluzja; jednak gdy prąd przybrał na sile, kształt wyostrzył się. Nie zdawało mu się.

Thor wyprostował się po raz pierwszy od wielu godzin, po czym wstał. Stanął na kołyszącej się łodzi z dłońmi wspartymi na biodrach i spojrzał w dal.

– Czy wy też to widzicie? – dobiegł go głos.

Thor obejrzał się i spostrzegł, że Reece podchodzi do niego. Elden, Indra i pozostali wkrótce dołączyli do nich i wszyscy patrzyli z zadziwieniem.

– Wyspa? – zastanawiał się na głos O’Connor.

– Wygląda na jaskinię – rzekł Matus.

Gdy zbliżyli się, Thor począł dostrzegać jej zarys i ujrzał, iż w istocie jest to jaskinia. Była to ogromna, naga skała, wyłaniająca się z wody pośrodku bezwzględnego, bezkresnego oceanu, wysoka na setki stóp, z wejściem w kształcie wysokiego łuku. Wyglądała jak ogromna paszcza, gotowa pożreć cały świat.

A prąd pchał ich łódź w jej kierunku.

Thor przyglądał się w zadziwieniu, wiedząc, że może to być tylko jedno: wejście do Krainy Duchów.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Darius szedł powoli piaszczystą drogą, a obok niego szła Loti. Panowało między nimi pełne napięcia milczenie. Żadne nie odezwało się słowem od czasu potyczki z nadzorcą niewolników i jego żołnierzami i w umyśle Dariusa roiło się od miliona myśli, gdy zmierzał u jej boku w stronę wsi. Darius pragnął otoczyć ją ramieniem i wyznać, jak bardzo raduje go, że nic jej się nie stało, że ocaliła go, jak on ocalił ją, że był zdeterminowany nie pozwolić jej już nigdy odejść. Pragnął ujrzeć w jej oczach radość i ulgę, pragnął usłyszeć od niej, jak wiele znaczyło dla niej to, że zaryzykował dla niej życie – albo że choć uradowała się na jego widok.

Szli jednak w głębokiej, niezręcznej ciszy. Loti nic nie mówiła, nie spojrzała nawet na niego. Nie przemówiła do niego ani słowem odkąd wywołał lawinę ani nie spojrzała mu w oczy. Dariusowi serce tłukło się w piersi i zastanawiał się, o czym myślała. Widziała, jak przyzywa swą moc, widziała lawinę. Gdy głazy opadły, rzuciła mu przerażone spojrzenie i od tamtej pory nie spojrzała na niego więcej.

Być może, myślał Darius, Loti sądziła, że złamał zakaz jej ludu, który nie pochwalał magii, który pogardzał nią jak niczym innym. Być może lękała się go; albo – co gorsza – może już go nie kochała. Być może uważała go za jakieś dziwadło.

Szli powoli w kierunku wioski, a Darius czuł, że serce mu pęka i zastanawiał się, na cóż to wszystko uczynił. Zaryzykował życie, by ocalić dziewczynę, która już go nie kochała. Oddałby wszystko, by poznać jej myśli. Lecz ona nie odezwała się słowem. Czyżby była w szoku?

Darius chciał rzec coś, cokolwiek, byle przerwać ciszę. Nie wiedział jednak, od czego zacząć. Sądził, że ją zna, teraz jednak nie był już tego wcale pewien. Po części czuł się oburzony jej reakcją i zbyt dumny, by się odezwać, po części był jednak także nieco zawstydzony. Wiedział, co jego lud sądził o używaniu magii. Czy to, że użył magii, było takie straszne? Nawet jeśli ocalił życie Loti? Czy wyjawi to innym? Wiedział, że jeśli w osadzie się o tym dowiedzą, z pewnością go wygnają.

Szli i szli i wreszcie Darius nie mógł już tego znieść; musiał się odezwać.

– Twoja rodzina pewno uraduje się, widząc, że powróciłaś bezpiecznie – powiedział.

Ku jego rozczarowaniu Loti nie wykorzystała okazji, by na niego spojrzeć; nie zmieniła nawet wyrazu twarzy. Szli dalej w milczeniu. Wreszcie, po długiej chwili, pokręciła głową.

– Być może – powiedziała. – Sądzę jednak, że bardziej będą zaniepokojeni. Cała nasza wieś będzie.

– Co masz na myśli? – zapytał Darius.

– Zabiłeś nadzorcę. My zabiliśmy nadzorcę. Całe Imperium będzie nas szukać. Zniszczą naszą wieś. Nasz lud. Uczyniliśmy coś straszliwego, samolubnego.

– Straszliwego? Ocaliłem ci życie! – powiedział Darius poirytowany.

Wzruszyła ramionami.

– Moje życie niewarte jest życia wszystkich naszych ziomków.

Darius gotował się ze złości, nie wiedząc, co rzec. Szli dalej. Zaczynało docierać do niego, że Loti nie ma łatwego charakteru, że trudno ją zrozumieć. Zbyt mocno zakorzenione w niej były sztywne reguły jej rodziców, ich ludu.

– Nienawidzisz mnie zatem? – rzekł. – Nienawidzisz mnie, gdyż cię uratowałem.

Nadal nie chciała na niego spojrzeć. Szła dalej przed siebie.

– Ja także cię uratowałam – odparła z dumą. – Nie pamiętasz?

Darius poczerwieniał; nie rozumiał jej. Zbyt wiele było w niej dumy.

– Nie nienawidzę cię – dodała w końcu. – Lecz widziałam, jak tego dokonałeś. Widziałam, co zrobiłeś.

Назад Дальше