Reece podniósł się, strząsając wilgoć z odzienia, a w oczach jego rozgorzał ogień.
– Nie będziemy zatem czekać do świtu – powiedział. – Wyruszymy teraz. Nim słońce wzejdzie.
Matus także z wolna się podniósł, a Reece spojrzał na Sroga.
– Srogu? – zapytał Matus. – Podołacie?
Srok skrzywił się, wstając nieporadnie. Matus podał mu rękę.
– Nie będę was spowalniał – powiedział Srog. – Idźcie beze mnie. Zostanę tutaj, w jaskini.
– Umrzecie tutaj, w jaskini – rzekł Matus.
– Zatem wy nie umrzecie ze mną – odparł.
Reece pokręcił głową.
– Nikt nie zostaje z tyłu – powiedział. – Pójdziesz z nami, bez względu na to, jakie będą tego skutki.
Reece, Matus i Srog podeszli do Stary stojącej u wyjścia z jaskini i wyjrzeli w wyjący wicher i deszcz. Stara omiotła spojrzeniem trzech mężczyzn, zastanawiając się, czy postradali zmysły.
– Pytałaś o plan – rzekł Reece, zwracając się ku niej. – Cóż, właśnie go wymyśliliśmy.
Pokręciła powoli głową.
– Jest nierozważny – powiedziała. – Tak właśnie mają w zwyczaju postępować mężczyźni. Najpewniej zginiemy w drodze ku okrętom.
Reece wzruszył ramionami.
– Kiedyś i tak wszyscy umrzemy.
Stali, przyglądając się szalejącej na zewnątrz pogodzie, czekając na odpowiedni moment. Stara czekała, by Reece coś zrobił – cokolwiek – by ujął jej dłoń, by pokazał jej, choćby w nieznaczny sposób, że wciąż mu na niej zależy.
Nie uczynił tego jednak. Trzymał dłoń przy sobie i Stara czuła, jak hartuje się, pęka wewnątrz. Zebrała się w sobie, gotowa wyruszać, nie dbając już o to, co szykuje dla niej los. Dali krok w ciemność i do Stary dotarło, że – pozbawiona miłości Reece’a – nie ma już nic do stracenia.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Alistair stała na statku, przerażona, z rękoma skrępowanymi za plecami, a serce waliło jej jak młotem, gdy tuziny marynarzy zacieśniały się dokoła niej z pożądaniem i śmiercią w oczach. Pojęła, że ci mężczyźni zamierzali ją pohańbić, torturować i zabić, i że będą czerpać z tego przyjemność. Nie mogła się nadziwić, że takie zło istnieje na świecie i przez chwilę miała trudności ze zrozumieniem ludzkości.