Zaślubiona - Морган Райс 6 стр.


Caitlin była uradowana jego widokiem. O tyle rzeczy chciała go zapytać i, jak zwykle, pojawił się akurat w chwili, kiedy najbardziej potrzebowała jego rady.

– Nie wiedziałam, czy cię jeszcze kiedykolwiek zobaczę – powiedziała.

– Zawsze mnie zobaczysz – odparł. – Czasami osobiście, a czasami inaczej – odparł zagadkowo.

Między nimi zaległa cisza, w miarę, jak Caitlin próbowała pozbierać myśli.

– Został już tylko jeden klucz – powiedziała bez zastanowienia. – Czy to oznacza, że wkrótce zobaczę swego ojca?

Zlustrował ją wzrokiem, po czym odwrócił głowę.

W końcu powiedział:

– To zależy od twych czynów, prawda?

Jego zwyczaj odpowiadania pytaniem na pytanie zawsze doprowadzał ją do szału. Musiała spróbować inaczej.

– Ta nowa wskazówka – powiedziała. Ta strona. Wydarta stronica. Nie wiem, dokąd prowadzi. Nie wiem, czego mam szukać. Ani też gdzie.

Aiden tkwił wpatrzony w horyzont.

– Czasami to wskazówka szuka ciebie – odparł. – Wiesz już o tym. Czasami musisz poczekać, aż to zostanie tobie ujawnione.

Caitlin zamyśliła się nad tymi słowami. Czy kazał jej nic nie robić?

– W takim razie… mam nic nie robić? – spytała.

– Masz wiele do zrobienia – odparł Aiden.

Odwrócił się twarzą do niej i powoli, po raz pierwszy od niepamiętnej chwili, uśmiechnął się do niej. – Musisz zaplanować wesele.

Caitlin uśmiechnęła się.

– Chciałam, ale sądziłam, że to będzie zbyt błahe. Że powinnam dać na wstrzymanie. Że powinnam przede wszystkim kontynuować poszukiwania.

Aiden powoli potrząsnął głową.

– Ślub wampirów nie jest czymś błahym. To godne czci wydarzenie. To zjednoczenie dwóch wampirzych dusz. Przysparza mocy wam obojgu i całemu naszemu klanowi. I pogłębi tylko twój rozwój, twoje umiejętności. Jestem z ciebie dumny. Wiele już zyskałaś. Ale jeżeli chcesz się rozwijać, wspiąć się na następny poziom, potrzebujesz tego ślubu. Każdy związek wnosi własną moc. Zarówno dla pary, jak i pojedynczej osoby.

Caitlin poczuła ulgę i podekscytowanie – ale też i podenerwowanie.

– Ale nie wiem, jak planować taki ślub. Nie wiem nawet, jak zorganizować ludzki.

Aiden uśmiechnął się.

– Masz wielu przyjaciół, którzy ci pomogą. Ja natomiast będę przewodniczył ceremoniałowi. Uśmiechnął się. – Wszakże jestem kapłanem.

Caitlin uśmiechnęła się szeroko. Spodobał się jej ten pomysł.

– Co więc mam teraz zrobić? – spytała podekscytowana, podenerwowana, nie wiedząc, od czego zacząć.

Uśmiechnął się.

– Idź do Caleba. I powiedz tak. I niech miłość zatroszczy się o resztę.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Kyle wędrował bagnami południowej Szkocji, kipiąc nienawiścią. Z każdym krokiem wpadał w coraz większy szał na myśl o Caitlin, która wymykała mu się i zwodziła w każdym kolejnym stuleciu, w każdym nowym miejscu. Rozmyślał nad sposobami schwytania jej i zabicia, wzięcia odwetu.

Wyczerpał już niemal wszystkie możliwości, które przychodziły mu na myśl, a ona zawsze zdołała mu się wyśliznąć. Co prawda, zdołał zemścić się, trując jej rodzinę. Uśmiechnął się do siebie na samą myśl o tym.

Lecz to mu nie wystarczyło. Za długo to wszystko już trwało. O wiele za długo. Ostatnim razem, kiedy się spotkali, pokonała go. Musiał to przyznać. Był zszokowany jej siłą, jej bitewnymi umiejętnościami. W zasadzie − walczyła lepiej od niego. Nie spodziewał się tego.

W jakiejś mierze obawiał się jej siły i dlatego zadał sobie tyle trudu, by ją otruć, by uniknąć bezpośredniej konfrontacji. Ale i ten plan nie wypalił. Przez przypadek otruł Caleba, Miał pewność, że trucizna go zabiła, lecz nie mógł tego potwierdzić, jako że musiał ratować się ucieczką po nocnym niebie.

Kyle przyrzekł sobie, że był to ostatni raz i ostatnie miejsce, kiedy coś takiego się wydarzyło, kiedy musiał ją ścigać. Zamierzał albo zabić ją tym razem już na pewno, albo samemu umrzeć, próbując tego dokonać. Nie było odwrotu. Ani poddawania się. Żadnych kolejnych stuleci, ani nowych miejsc. Zamierzał stoczyć walkę na śmierć i życie. Tu, w Szkocji.

W tym celu opracował świetną strategię, najlepszą ze wszystkich. Trucizna wampirów była dobrym pomysłem, jak na tamtą chwilę, lecz z perspektywy czasu wiązała się z za dużym ryzykiem, pozostawiała zbyt wiele miejsca na przypadek. Jego nowy pomysł nie powinien zakończyć się niepowodzeniem.

Uknuł swój plan, wróciwszy myślami do wszystkich chwil i miejsc, kiedy zdołał osaczyć Caitlin, kiedy przypomniał sobie moment, w którym był najbliższy jej zabicia. Doszedł do wniosku, że było to w Nowym Jorku, kiedy uwięził jej brata Sama; kiedy miał go pod kontrolą i użył jego zdolności zmiany kształtu, by przechytrzyć Caitlin. Wtedy prawie mu się udało.

Zdał sobie sprawę, że zmiennokształtność była kluczem. Przy pomocy takiego podstępu mógł nabrać Caitlin, zyskać jej zaufanie i wtedy raz na zawsze z nią skończyć.

Problem polegał na tym, że Kyle nie posiadał tej umiejętności. Znał jednak kogoś, w tych czasach i miejscu, kto je miał.

Jego dawny protegowany.

Rynd.

Wieki temu Kyle wytrenował zgraję najbardziej bestialskich, sadystycznych wampirów, jakie kiedykolwiek włóczyły się po ziemi. Rynd stał się jednym z najlepszych z jego uczniów. Stał się jednak zbyt bezwzględny nawet jak dla Kyle’a i ten w końcu musiał się go pozbyć.

Ostatnim razem, kiedy Kyle o nim słyszał, Rynd żył w tej epoce, zaszyty w odległych, południowych krańcach Szkocji. Kyle zamierzał go teraz odnaleźć. Jakby nie było, nauczył go wszystkiego, co sam umiał i pomyślał, że Rynd był mu coś winien. Przynajmniej tyle mógł zrobić dla swego dawnego mentora. Kyle chciał jedynie, by Rynd wykorzystał dla niego swą zmiennokształtność, tylko jeden raz.

Tkwiąc po kostki w błocie, Kyle uśmiechnął się na samą tę myśl. Właśnie tak, Rynd był dokładnie tym, czego Kyle potrzebował, by oszukać Caitlin i skończyć z nią raz na zawsze. Tym razem obmyślił plan, który nie mógł go zawieść.

Podniósł wzrok i ogarnął nim okolicę. Było zimno i wietrznie, a wilgoć unosząca się w powietrzu przenikała go do kości. Był zmierzch, jego ulubiona pora dnia, i nad pradawną puszczą zawisła gęsta mgła. Taki dzień odpowiadał mu najbardziej. Jeśli istniało cokolwiek, co Kyle lubił bardziej niż zmierzch, to była to mgła. Kyle czuł się wręcz jak w domu.

Nagle, jego zmysły ostrzegły go o czymś. Poczuł, jak włosy zjeżyły się mu na głowie. Coś mu podpowiadało, że Rynd czaił się gdzieś w pobliżu.

Kiedy wszedł w mgłę, usłyszał delikatne skrzypienie, podniósł wzrok i zauważył jakiś ruch. Kiedy mgła ustąpiła, Kyle dostrzegł jałowy las obumarłych drzew, a kiedy przyjrzał się dokładniej, zauważył coś zwisającego z gałęzi.

Kiedy podszedł bliżej i przyjrzał się lepiej, zdał sobie sprawę, że były to ciała – ludzi – nieżywych, wiszących do góry nogami, uwiązanych liną za kostki do gałęzi. Zwłoki bujały się powoli na wietrze, a w powietrzu rozlegał się odgłos ocierających się o drzewa, skrzypiących lin. Sądząc po ich wyglądzie, wydawało się, że zostali zabici dawno temu; ich skóra była sina, a w szyjach widniały znamienne otwory. Kyle zorientował się, że posłużyli jako pokarm, że wyssano z nich całą krew.

Robota Rynda.

Kiedy mgła ustąpiła jeszcze bardziej, Kyle zauważył setki – nie, tysiące – ciał, wszystkie powieszone na drzewach. Najwyraźniej przez jakiś czas utrzymywano ich przy życiu, powoli torturowano całymi dniami. Był to czyn sadystyczny i nikczemny.

Kyle był zachwycony. Było to coś, co sam chętnie by uczynił w swoim najlepszym okresie.

Wiedział, że Rynd musiał być bardzo, bardzo niedaleko.

Nagle z mgły wyłoniła się samotna postać i powoli zaczęła zbliżać się do niego. Kyle zmrużył oczy, starając się dostrzec, kto to.

A kiedy się zorientował, jego serce zatrzymało się.

Nie, to niemożliwe.

Stała przed nim jego matka. Jego prawdziwa matka, ludzka, ta sprzed jego przemiany. Była tą, którą kochał najbardziej na świecie, tą, która pamiętała jeszcze, jaki był życzliwy, zanim został przemieniony – i tą, która przypominała mu o jego ludzkim pochodzeniu.

Kyle poczuł, jakby coś przeszyło jego serce. Poczuł wyrzuty sumienia, które rozdarły jego świat na dwoje.

Назад