Wyspa Przeznaczenia - Морган Райс 6 стр.


Angarthimowie nie byli bohaterami; ci, którzy wiedzieli, kim są, uznawali ich za potwory lub morderców, nie pojmując, że są jedynie dobrze przeszkolonymi rękoma przeznaczenia.

– Ja nadal słucham głosu przeznaczenia – powiedział Popiół. Różnica polegała teraz na tym, że zamiast jednego życia darowanego mu przez kapłanów, rozciągała się przed nim cała przyszłość, mnóstwo możliwych wyborów. Każda z tych możliwości prowadziła do tego portu.

Popiół wszedł do portowego miasta, a ludzie przypatrywali mu się, jak zawsze. Dzieci pokazywały go palcami, a niektóre schowały się przed nim. Kilku mężczyzn położyło dłonie na broni i kiedyś Popiół zaatakowałby ich za to. Znaki śmierci znajdowałyby się ponad nimi, a wtedy…

– Ponad Royce’em ich nie było – wyszeptał Popiół do siebie, próbując zrozumieć to, co się dzieje. Znaleźli się razem w lesie, on i chłopak, którego czyny miały zburzyć stary ład i zarazem sprowadzić na nich zniszczenie. Stali niedaleko siebie, a żaden znak nie nakazał mu uderzyć, działać.

Popiół nie rozumiał, dlaczego tak było.

– Odnajdę go – powiedział.

Mieszkańcy nie przestawali mu się przypatrywać. Było to nieuniknione, zważywszy na jego szarą skórę i pokrywające ją rozległe tatuaże, z których każdy był znakiem runicznym lub symbolem zapowiadającym przyszłość. Nie mógł żywić nadziei, by być zwyczajnym człowiekiem, ale być może mógł stać się kimś lepszym niż zwykły człowiek.

Popiół usiadł pośrodku głównego placu miasta. Było tam pusto, bo nikt nie chciał się do niego zanadto zbliżać. Usadowił się na ziemi, krzyżując nogi i wyciągnął sakiewkę z wyrytymi na kamieniach runami. Próbował rozluźnić się, lecz błądził gdzieś myślami. Zwykle wszystko wyglądało zupełnie inaczej, gdy zaczynał patrzeć w możliwe wersje przyszłości.

Назад