Umilkli, zasłyszawszy łacinę, Zych, Maćko i Zbyszko i schylili głowy przed mądrością opata, gdyż żaden ni jednego słowa nie wyrozumiał; on zaś toczył jeszcze czas jakiś wokoło gniewnymi oczyma, a wreszcie rzekł:
– Kto go wie, czy on i tu na mnie napadnie?
– Owa! niech jeno napadnie – zawołali wędrowni klerycy, chwytając za rękojeść mieczów.
– A niechby napadł! Cni się1061 już i mnie bez bitki.
– Nie uczyni on tego – rzekł Zych – prędzej z pokłonem i zgodą przyjdzie. Borów się już wyrzekł, a o syna mu chodzi… Wiecie!… Ale niedoczekanie jego!…
Tymczasem opat uspokoił się i rzekł:
– Młodego Wilka widziałem, jako pił z Cztanem z Rogowa w gospodzie w Krześni. Nie uznali1062 nas zrazu, było ciemno – i precz1063 uradzali o Jagience.
Tu zwrócił się do Zbyszka:
– I o tobie.
– A oni czego ode mnie chcieli?
– Oni od ciebie niczego nie chcieli, jeno nie po myśli im to, iż jest w pobliżu Zgorzelic trzeci. Tak tedy mówi Cztan do Wilka: „Jak mu skórę wygarbuję1064, to przestanie być gładki”. A Wilk mówi: „Może się nas będzie bojał1065, a nie, to mu gnaty w mig połamię!” A potem poczęli się obaj upewniać, że się będziesz bojał.
Usłyszawszy to, Maćko spojrzał na Zycha, Zych na niego, i oblicza obu przybrały wyraz chytry i radosny. Żaden nie był pewny, czy opat słyszał istotnie taką rozmowę, czy też zmyśla dlatego jedynie, by Zbyszkowi dodać bodźca; natomiast rozumieli obaj, a zwłaszcza znając dobrze Zbyszka Maćko, że nie było na świecie lepszego sposobu, aby go popchnąć do Jagienki.
A opat jakby umyślnie dodał:
– I po prawdzie, morowe to chłopy!…
Zbyszko zaś nie pokazał po sobie nic, tylko począł pytać Zycha jakimś jakby nieswoim głosem:
– A to jutro niedziela?
– Niedziela.
– Na mszę świętą zaś pojedziecie?
– Ano!…
– Dokąd? do Krześni?
– Bo najbliżej. Gdzieżbyśmy jechali?
– No, to dobrze!
Rozdział szesnasty
Zbyszko, dogoniwszy Zycha i Jagienkę jadących w towarzystwie opata1066 i jego kleryków do Krześni, przyłączył się do nich i jechał razem, chodziło mu bowiem o to, by dowieść opatowi, że się ni Wilka z Brzozowej, ni Cztana z Rogowa nie lęka i chować się przed nimi nie myśli. Zdziwiła go znów w pierwszej chwili uroda Jagienki, bo chociaż nieraz widywał ją i w Zgorzelicach, i w Bogdańcu przybraną pięknie do gości, ale nigdy tak, jak teraz do kościoła. Odzież miała z czerwonego sukna podbitą gronostajami1067, czerwone rękawiczki i gronostajowy, naszyty złotem kapturek na głowie, spod którego wysuwały się na ramiona dwa warkocze. Nie siedziała też na koniu po męsku, ale na wysokim siodle z poręczą i z ławeczką pod stopy, które ledwie było widać spod długiej i ułożonej w równe zagiętki spódnicy. Zychowi, który pozwalał dziewczynie ubierać się w domu w kożuch i jałowicze1068 buty, chodziło o to, by przed kościołem każdy poznał, iż przyjechała nie córka byle szarego włodyczki1069 albo ścieciałki1070, lecz panna z możnego rycerskiego domu. W tym celu konia jej prowadziło dwóch wyrostków1071, przybranych od dołu obcisło, od góry w buchaste1072 szaty, jakie nosili zwykle paziowie. Czterech dworskich ludzi jechało z tyłu, a z nimi opatowi klerycy, z kordami1073 i lutniami1074 przy pasach. Zbyszko podziwiał wielce cały orszak, szczególnie zaś Jagienkę, wyglądającą jak obrazek, i opata, który w czerwieni i z olbrzymimi rękawami u sukni wydawał mu się jak jaki podróżujący książę. Najskromniej ze wszystkich przybrany był sam Zych, który dbał o okazałość dla innych, dla siebie zaś tylko o wesołość i śpiewanie.
Zrównawszy się, jechali w szeregu: opat, Jagienka, Zbyszko i Zych. Opat z początku kazał śpiewać nabożne pieśni swoim szpylmanom1075 – później atoli1076, mając ich dosyć, począł rozmawiać ze Zbyszkiem, który z uśmiechem spoglądał na jego potężny kord, nie mniejszy od dwuręcznych niemieckich brzeszczotów.
– Widzę – rzekł z powagą – że cudujesz się nad moim mieczem: wiedz przeto, że synody1077 zezwalają duchownym na miecze, a nawet na balisty1078 i katapulty w podróży – my zasie jesteśmy w podróży. Wreszcie gdy Ojciec Święty mieczów i czerwonych szat księżom zabraniał, to pewnikiem myślał o ludziach niskiego stanu, ślachcica bowiem Bóg stworzył do broni, i kto by mu chciał ją odjąć, ten by się odwiecznym Jego wyrokom przeciwiał.
– Widziałem księcia mazowieckiego Henryka, który się w szrankach1079 potykał – odrzekł Zbyszko.
– Nie to mu się też gani, że się potykał – odpowiedział, podnosząc w górę palec opat – ale to, że się ożenił, i do tego nieszczęśliwie, albowiem fornicariam1080 i bibulam1081 wziął mulierem1082 – która, jak mówią, Bacchum1083 od młodości adorabat1084, a do tego i adultera1085 była, z czego też nic dobrego wypaść nie mogło.
Tu aż zatrzymał konia i począł nauczać z większą jeszcze powagą:
– Kto-li bo masz się żenić, czyli uxorem1086 wybierać, masz baczyć, aby była bogobojna, dobrych obyczajów, gospodarna i ochędożna1087, co wszystko, oprócz Ojców Kościoła, jeszcze ci i pewien pogański mędrzec imieniem Seneka1088 poleca. A jakoż uznasz, iżeś dobrze utrafił, jeśli nie znasz gniazda, z którego towarzyszkę dozgonną wybierasz? Albowiem – inny mędrzec Pański powiada: Pomus non cadit absque arbore1089… Jaki wół, taka i skóra, jaka mać, taka i córa… Z czego bierz, grzeszny człowiecze, tę naukę, abyś nie w dalekości, ale w pobliżu żony szukał, bo jeśli złą i fryjowną1090 dostaniesz, nieraz na nią zapłaczesz, jako płakał oto filozof, gdy mu swarliwa niewiasta aquam sordidam1091 na głowę w gniewie wylała.
– In saecula saeculorum, amen1092! – zagrzmieli jednym głosem wędrowni klerycy, którzy odpowiadając tak zawsze opatowi, nie bardzo baczyli, czy odpowiadają do sensu.
Wszyscy słuchali w wielkim skupieniu słów opata, dziwiąc się jego wymowie i biegłości w Piśmie, on zaś nie mówił rzekomo wprost do Zbyszka, owszem, więcej zwracał się do Zycha i Jagienki, jakby szczególnie ich chciał zbudować. Jagienka jednak pojęła widocznie, o co chodzi, gdyż spoglądała pilnie spod swoich długich rzęs na chłopaka, który namarszczył brew i spuścił głowę niby głęboko rozważając to, co słyszał.
Po chwili orszak ruszył dalej, ale w milczeniu; dopiero gdy już Krześnię było widać, zmacał się opat po pasie, obrócił go ku przodowi, tak aby łatwo było chwycić za rękojeść korda, i rzekł:
– A stary Wilk z Brzozowej pewnie z dobrym pocztem przyjedzie.
– Pewnie – potwierdził Zych – ale coś tam słudzy gadali, że zachorzał.
– A jeden z moich kleryków słyszał, że ma na nas nastąpić1093 przed gospodą po kościele.
– Nie uczyniłby on tego bez zapowiedzi i zwłaszcza po mszy świętej.
– Niech mu tam Bóg ześle upamiętanie. Ja wojny z nikim nie szukam i krzywdy cierpliwie znoszę.
Tu obejrzał się na swoich szpylmanów i rzekł:
– Nie wydobywać mi mieczów i pamiętać, żeście duchowni słudzy, a dopiero gdyby tamci pierwsi wydobyli, to w nich!
Zbyszko zaś, jadąc wedle Jagienki, wypytywał ją ze swej strony o sprawy, o które mu głównie chodziło.
– Cztana i młodego Wilka zastaniem niechybnie w Krześni – mówił. – Pokażesz mi ich z daleka, abym wiedział, którzy są.
– Dobrze, Zbyszku – odrzekła Jagienka.
– Przed kościołem i po kościele zapewne cię oni spotykają. Coże wówczas robią?
– Służą mi, jako umieją.
– Nie będą ci dziś służyli, rozumiesz?
A ona odrzekła znów niemal z pokorą:
– Dobrze, Zbyszku.
Dalszą rozmowę przerwał im głos drewnianych kołatek, gdyż w Krześni nie było jeszcze dzwonów. Po chwili dojechali. Z tłumów czekających na mszę przed kościołem wysunęli się natychmiast młody Wilk i Cztan z Rogowa, lecz Zbyszko uprzedził ich, zeskoczył z konia, nim zdołali dobiec, i chwyciwszy pod boki Jagienkę, zsadził ją z siodła, po czym wziął za rękę i spoglądając na nich wyzywająco, prowadził do kościoła.
W przedsionku kościelnym czekał ich nowy zawód. Obaj pospieszyli do kropielnicy1094 i obaj zanurzywszy w nią ręce wyciągnęli je do dziewczyny. Lecz to samo uczynił Zbyszko, ona zaś dotknęła jego palców, a następnie przeżegnała się i z nim razem weszła do kościoła. Wtedy nie tylko młody Wilk, ale i Cztan z Rogowa, chociaż miał rozum miałki1095, domyślił się, iż to wszystko było uczynione umyślnie, i obydwóch ogarnął gniew tak dziki, że aż włosy poczęły się im jeżyć pod pątlikami1096. Zachowali zaledwie tyle przytomności, że w gniewie nie chcieli, bojąc się kary boskiej, wchodzić do kościoła; natomiast Wilk wypadł z przedsionka i leciał jak szalony przez cmentarz między drzewami, sam nie wiedząc dokąd. Cztan leciał za nim także nie wiedząc, w jakim to czyni celu.
Zatrzymali się aż w rogu parkanu, gdzie leżały wielkie kamienie przygotowane pod fundamenta dzwonnicy, którą miano stawiać w Krześni. Tam Wilk, chcąc spędzić złość, która burzyła mu się aż pod szyję w piersiach, chwycił za jeden z głazów i jął nim potrząsać ze wszystkich sił, co widząc Cztan chwycił go także i po chwili poczęli obaj toczyć go ze wściekłością przez cały cmentarz, aż ku wrotom kościelnym.
Ludzie patrzyli na nich ze zdziwieniem mniemając, że uczynili ślub jakowyś i że w ten sposób chcą się do budowy dzwonnicy przyczynić. Lecz im wysiłek ów ulżył znacznie, tak że oprzytomnieli obaj, stali tylko bladzi z natężenia, sapiąc i spoglądając na się niepewnym wzrokiem.
Milczenie przerwał pierwszy Cztan z Rogowa.
– No i co? – spytał.
– A co? – odpowiedział Wilk.
– Zaraz-li go napadniem?
– Jakoże w kościele będziesz napadał?
– Nie w kościele, jeno1097 po mszy.
– Z Zychem jest – i z opatem. A toś zabaczył, co mówił Zych, że niech-li się zdarzy bitka, obydwóch ze Zgorzelic wyżenie1098. Gdyby nie to, byłbym ci dawno żebra połomił1099.
– Albo ja tobie! – odparł Cztan, ściskając swe potężne pięści.
I oczy poczęły im się skrzyć złowrogo, lecz wnet pomiarkowali obaj, że teraz więcej im potrzeba zgody niż kiedykolwiek. Nieraz już oni bili się z sobą, lecz zawsze jednali się po bitce, bo chociaż rozdzielała ich miłość do Jagienki, jednak żyć bez siebie nie mogli i tęsknili jeden do drugiego zawsze. Obecnie zaś mieli wspólnego wroga i czuli obaj, że jest to wróg okrutnie niebezpieczny.
Po chwili Cztan spytał:
– Co robić? Chyba mu zapowiedź1100 posłać do Bogdańca?
Wilk, który był mądrzejszy, nie wiedział jednakże na razie, co robić. Na szczęście przyszły mu w pomoc kołatki, które ozwały się znowu na znak, iż nabożeństwo się poczyna. Więc rzekł:
– Co robić? Pójść na mszę, a potem będzie, co Bóg da.
Ucieszył się z tej rozumnej odpowiedzi Cztan z Rogowa.
– Może ta Pan Jezus nas natchnie – rzekł.
– I pobłogosławi – dodał Wilk.
– Po sprawiedliwości.
I poszli do kościoła, a wysłuchawszy pobożnie nabożeństwa nabrali otuchy. Nie stracili głów nawet wówczas, gdy Jagienka po mszy w przedsionku znowu przyjęła wodę święconą z ręki Zbyszka. Na cmentarzu przy wrotach podjęli pod nogi Zycha, Jagienkę, a nawet i opata1101, choć ten był nieprzyjacielem starego Wilka z Brzozowej. Na Zbyszka patrzyli wprawdzie spode łba, ale żaden nie warknął, chociaż serca skowytały im w piersiach z bólu, z gniewu i zazdrości, gdyż nigdy Jagienka nie wydawała im się tak cudną i tak do królewny podobną. Dopiero gdy świetny orszak ruszył z powrotem i gdy z dala doszła ich wesoła pieśń wędrownych kleryków, Cztan począł ocierać pot ze swych zarosłych policzków i parskać jak koń. Wilk zaś ozwał się, zgrzytając zębami:
– Do gospody! do gospody! gorze1102 mi!…
Po czym pamiętając, co im poprzednio ulżyło, chwycili znów głaz i potoczyli go zapalczywie na dawne miejsce.
Zbyszko zaś jechał wedle Jagienki, słuchając pieśni opatowych szpylmanów, lecz gdy ujechali pięć albo sześć stajań1103, zatrzymał nagle konia i rzekł:
– Ba, miałem dać na mszę za stryjkowe zdrowie i zabaczyłem1104, wrócę się.
– Nie wracaj! – zawołała Jagienka – poślem ze Zgorzelic.
– Wrócę, a wy nie czekajcie na mnie. Z Bogiem!
– Z Bogiem! – rzekł opat. – Jedź!
I twarz mu poweselała, a gdy Zbyszko znikł im z oczu, trącił nieznacznie Zycha i rzekł:
– Rozumiecie?
– Co mam rozumieć?
– Pobije się w Krześni z Wilkiem i Cztanem, jako amen w pacierzu, ale tegom chciał i do tegom prowadził.
– To morowe chłopy! Jeszcze go poranią, i co z tego?
– Jak to co z tego? Jeśli za Jagienkę się pobije, to jakże mu potem o tej Jurandównie myśleć? Jagienka ci mu odtąd będzie panią – nie tamta; tego zaś chcę, bo to mój krewny i udał mi się!
– Ba, a ślubowanie?
– Na poczekaniu go rozgrzeszę! Zaliście nie słyszeli, żem to już obiecał?
– Wasza głowa na wszystko poradzi – odrzekł Zych.
Opat uradował się pochwałą, po czym przysunął się do Jagienki i zapytał:
– Czegożeś taka frasobliwa1105?
Ona pochyliła się w siodle i chwyciwszy rękę opatową podniosła ją do ust:
– Ojcze krzestny, a może byście też podesłali z paru szpylmanów do Krześni.
– Po co? Popiją mi się w gospodzie i tyla.
– Ale może jakowej zwadzie przeszkodzą.
Opat spojrzał jej bystro w oczy i nagle rzekł ostro:
– A choćby go tam i zabili!
– To niech i mnie zabiją! – zawołała Jagienka.
I gorycz, która nagromadziła się z żalem w jej piersiach od czasu rozmowy ze Zbyszkiem, spłynęła teraz nagłym potokiem łez. Widząc to, opat objął ramieniem dziewczynę, tak że nakrył ją prawie całą swoim olbrzymim rękawem, i począł mówić:
– Nie bój się, córuchno, o nic. Zwada może się przygodzić1106, ale przecie i tamci są ślachtą, przeto go kupą nie napadną, jeno na pole rycerskim obyczajem pozwą, a już tam on da sobie rady, choćby się na raz z obydwoma miał potykać. A co do Jurandówny, o której słyszałaś, to ci jeno tyle rzekę, że drzewo na tamtą łożnicę w nijakim boru nie rośnie.
– Skoro mu tamta milsza, to i ja o niego nie dbam! – odpowiedziała przez łzy Jagienka.
– To czegóż chlipiesz?
– Bo się o niego boję.
– Ot, babski rozum! – rzekł śmiejąc się opat.
Po czym schyliwszy się do ucha Jagienki począł mówić:
– Pomiarkuj się, dziewczyno, że choć cię i weźmie, to też nieraz zdarzy mu się potykać, bo od tego ślachcic.
Tu schylił się jeszcze niżej i dodał:
– A weźmie cię – i to niezadługo, jako Bóg w niebie!
– Zaśby tam brał! – odpowiedziała Jagienka.
A jednocześnie poczęła się uśmiechać przez łzy i spoglądać na opata, jakby się go chciała zapytać, skąd to wie.
A tymczasem Zbyszko wróciwszy do Krześni zajechał wprost do księdza, chciał bowiem rzeczywiście dać na mszę za zdrowie Maćka; po załatwieniu zaś tej sprawy udał się wprost do gospody, w której spodziewał się znaleźć młodego Wilka z Brzozowej i Cztana z Rogowa.
Jakoż zastał obydwóch, a oprócz tego pełno ludzi – i szlachty, i skartabellów1107, i kmieciów, i kilku „sowizdrzałów1108” pokazujących rozmaite niemieckie sztuki. W pierwszej chwili nie mógł jednakże nikogo rozeznać, gdyż okna karczmy z błonami z wołowych pęcherzy mało przepuszczały światła – i dopiero gdy miejscowy pachołek dorzucił na komin szczypek1109 sosnowych, ujrzał w kącie za łagwiami piwa włochaty pysk Cztana i srogą, zapalczywą twarz Wilka z Brzozowej.
Wtedy począł iść zwolna ku nim, roztrącając po drodze ludzi i doszedłszy, uderzył pięścią w stół, aż zagrzmiało w całej gospodzie.
A oni podnieśli się natychmiast i jęli śpiesznie przekręcać na sobie skórzane pasy, nim jednakże chwycili za rękojeści, Zbyszko rzucił na stół rękawicę i mówiąc przez nos, jak mieli zwyczaj mówić rycerze przy wyzwaniu, ozwał się w następujące, niespodziane dla nikogo słowa:
– Pakliby1110 który z was dwóch albo z innych ludzi rycerskich w izbie będących przeciwił się temu, iże najcudniejsza i najcnotliwsza dziewka na świecie jest panna Danuta Jurandówna ze Spychowa, tego pozywam na walkę konną albo pieszą do pierwszego klęknięcia alibo1111 do ostatniego tchu.