Riley jednak ciągle sobie przypominała, że tak naprawdę nigdy nie byli funkcjonującą rodziną.
Czy to może się teraz zmienić?, zastanawiała się. I czy ja chcę, żeby to się zmieniło?
Riley czuła się rozdarta, a nawet trochę winna. Od dawna próbowała zaakceptować fakt, że prawdopodobnie w jej własnej przyszłości nie było Ryana. Możliwe, że w jej życiu był nawet inny mężczyzna.
Między nią a Billem zawsze istniało pewne przyciąganie. Ale od czasu do czasu oni także walczyli i kłócili się. Poza tym ich relacja zawodowa była wystarczająco wymagająca, nie trzeba było dodawać do niej romansu.
Jej miły i atrakcyjny sąsiad z sąsiedztwa, Blaine, wydawał się lepszą perspektywą, szczególnie że jego córka, Crystal, była najlepszą przyjaciółką April.
Mimo to, w takich momentach jak ten, Ryan wydawał się nadal być tym samym mężczyzną, w którym zakochała się tak wiele lat temu. Dokąd to wszystko zmierzało? Naprawdę nie miała pojęcia.
Drzwi gabinetu otworzyły się i wyszła doktor Lesley Sloat.
– Chciałybyśmy teraz porozmawiać z wami dwojgiem – oznajmiła z uśmiechem.
Riley już dawno polubiła niską, krępą, dobroduszną psycholożkę, a April najwyraźniej też żywiła do niej sympatię.
Riley i Ryan weszli do biura i usiedli na wygodnych tapicerowanych krzesłach. Siedzieli twarzą do April, która z kolei siedziała na kanapie obok doktor Sloat. April uśmiechała się słabo. Doktor Sloat skinęła głową, żeby zaczęła mówić.
– Coś się wydarzyło w tym tygodniu – zaczęła April. – Trochę trudno o tym mówić…
Oddech Riley przyspieszył i poczuła, że jej serce zabiło szybciej.
– To ma związek z Gabrielą – dodała April. – Może powinna być tutaj dzisiaj, aby o tym porozmawiać, ale nie ma jej, więc…
Głos April ucichł.
Riley była zaskoczona. Gabriela, tęga kobieta w średnim wieku pochodząca z Gwatemali, przez lata była ich gospodynią. Zamieszkała w nowym domu z Riley i April i była jak członek rodziny.
April wzięła głęboki oddech i kontynuowała:
– Kilka dni temu powiedziała mi coś, czego ci nie powiedziałam. Ale myślę, że powinnaś to wiedzieć. Gabriela powiedziała, że musi odejść.
– Dlaczego? – Riley westchnęła.
Ryan wyglądał na zdezorientowanego.
– Czy nie płacisz jej wystarczająco dużo? – zapytał.
– To przeze mnie – wyjaśniła April. – Powiedziała, że nie może już tego robić. Powiedziała, że powstrzymywanie mnie przed skrzywdzeniem siebie lub chronienie śmiercią z rąk zabójcy to dla niej zbyt duża odpowiedzialność.
April przerwała. Łza napłynęła jej do oka.
– Powiedziała, że było mi zbyt łatwo wymknąć się bez jej wiedzy. Nie mogła spać w nocy, bo zastanawiała się, czy narażam się na niebezpieczeństwo. Powiedziała, że teraz, kiedy znów jestem zdrowa, natychmiast się wyprowadza.
Riley była wstrząśnięta. Nie miała pojęcia, że Gabriela myślała o czymś takim.
– Błagałam ją, żeby tego nie robiła – wyjaśniła April. – Rozpłakałam się, ona też, ale nie mogłam przekonać jej do zmiany zdania i byłam przerażona.
April stłumiła szloch i wytarła oczy chusteczką.
– Mamo – ciągnęła April – właściwie padłam przed nią na kolana. Obiecałam, że nigdy, przenigdy nie sprawię, że znowu poczuje się w ten sposób. Wreszcie… w końcu przytuliła mnie i powiedziała, że nie wyjedzie tak długo, jak długo dotrzymam mojej obietnicy. I ja tej obietnicy dotrzymam. Naprawdę. Mamo, tato, nigdy więcej nie sprawię, że ty, Gabriela czy ktokolwiek inny będzie się o mnie tak martwić.
Doktor Sloat poklepała April po dłoni i uśmiechnęła się do Riley i Ryana.
Dodała:
– Myślę, że April próbuje wam powiedzieć, że wyszła na prostą.
Riley zobaczyła, jak Ryan wyjmuje chusteczkę i ociera oczy. Bardzo rzadko widziała go płaczącego. Rozumiała, jak się teraz czuł. Ona także poczuła ścisk w gardle. To Gabriela – nie Riley czy Ryan – sprawiła, że April wreszcie oświeciło.
Mimo to Riley była niesamowicie wdzięczna, że jej rodzina będzie razem i w dobrym zdrowiu na Boże Narodzenie. Zignorowała strach, który czaił się głęboko w środku – to okropne uczucie, że potwory w jej życiu zabiorą jej święta.
Rozdział 3
Kiedy Shane Hatcher wszedł do więziennej biblioteki w dzień Bożego Narodzenia, zegar ścienny wskazywał dokładnie dwie minuty przed wyznaczoną godziną.
Idealne wyczucie czasu, pomyślał.
Za kilka minut miał się uwolnić.
Bawiły go wiszące tu i ówdzie ozdoby świąteczne – wszystkie wykonane z kolorowego styropianu, oczywiście – żadnych twardych elementów, ostrych krawędzi, ani nic przydatnego, jak na przykład sznurek. Hatcher spędził wiele świąt bożonarodzeniowych w Sing Sing, a pomysł, by przywołać tu świąteczny nastrój, zawsze wydawał mu się absurdalny. Niemal roześmiał się głośno, kiedy zobaczył Freddy’ego, małomównego bibliotekarza więziennego, ubranego w czerwoną czapkę świętego Mikołaja.
Siedzący przy biurku Freddy odwrócił się do niego i uśmiechnął się trupim uśmiechem. Ten uśmiech powiedział Hatcherowi, że wszystko szło zgodnie z planem. Hatcher w milczeniu skinął głową i odwzajemnił uśmiech. Następnie Hatcher wszedł między dwa regały i czekał.
Gdy zegar odmierzał godzinę, Hatcher usłyszał dźwięk otwieranych drzwi rampy załadunkowej na drugim końcu biblioteki. Po kilku chwilach przyjechał kierowca ciężarówki. Pchał duży plastikowy kosz na kółkach. Drzwi do rampy zamknęły się za nim z łoskotem.
– Co masz dla mnie w tym tygodniu, Bader? – zapytał Freddy.
– A jak myślisz, co mogę mieć? – odpowiedział kierowca. – Książki, książki i jeszcze więcej książek.
Kierowca szybko zerknął w kierunku Hatchera, po czym odwrócił się. Kierowca oczywiście wiedział o planie. Od tego momentu zarówno kierowca, jak i Freddy traktowali Hatchera tak, jakby go w ogóle tam nie było.
Świetnie, pomyślał Hatcher.
Bader i Freddy razem wyładowali książki na stalowy stół na kółkach.
– Co powiesz na filiżankę kawy w kantynie? – powiedział Freddy do kierowcy. – A może jakiś gorący ajerkoniak? Podają to na święta.
– Brzmi świetnie.
Gdy dwaj mężczyźni wychodzili przez wahadłowe podwójne drzwi z biblioteki, prowadzili niedbałą pogawędkę.
Hatcher stał przez chwilę w milczeniu, przyglądając się dokładnemu położeniu pojemnika. Zapłacił strażnikowi, by przez kilka dni stopniowo poruszał kamerą monitorującą, aż w bibliotece pojawił się martwy punkt – taki, którego strażnicy obserwujący monitory jeszcze nie zauważyli. Wyglądało na to, że kierowca trafił w dziesiątkę.
Hatcher wyszedł cicho spomiędzy regałów i wszedł do kosza. Kierowca zostawił na dole gruby, ciężki koc. Hatcher naciągnął koc na siebie.
To była jedyna faza planu Hatchera, w której obawiał się, że wszystko mogło pójść nie tak. Wątpił jednak, czy nawet gdyby ktoś wszedł do biblioteki, zajrzałby do kosza. Inni, którzy normalnie mogliby dokładnie sprawdzić ciężarówkę z książkami po jej opuszczeniu, również zostali opłaceni.
Nie, żeby był zmartwiony czy zdenerwowany. Nie czuł takich emocji już od trzech dekad. Człowiek, który nie miał nic do stracenia w życiu, nie miał powodu do niepokoju czy lęku. Jedyne, co mogło go zainteresować, to obietnica tego, co nieznane.
Leżał pod kocem, uważnie nasłuchując. Słyszał, jak zegar ścienny odmierza minutę.
Jeszcze pięć minut, pomyślał.
Taki był plan. Te pięć minut dałoby Freddy’emu możliwość wyparcia się. Mógłby szczerze powiedzieć, że nie widział Hatchera wchodzącego do kosza. Mógłby powiedzieć, że myślał, że Hatcher faktycznie wcześniej opuścił bibliotekę. Po pięciu minutach Freddy i kierowca mieli wrócić, a Hatcher zostanie wywieziony z biblioteki, a następnie z więzienia.
W międzyczasie Hatcher pozwolił swoim myślom skupić się na tym, co zamierzał zrobić ze swoją wolnością. Niedawno usłyszał wiadomości, które sprawiły, że warto było ryzykować – a nawet, że to ryzyko było interesujące.
Hatcher uśmiechnął się, kiedy pomyślał o innej osobie, która byłaby żywo zainteresowana jego ucieczką. Żałował, że nie widział twarzy Riley Paige, kiedy dowiedziała się, że jest na wolności.
Zaśmiał się bardzo cicho.
Miło będzie znów ją zobaczyć.
Rozdział 4
Riley patrzyła, jak April otwiera pudełko zawierające prezent bożonarodzeniowy, który kupił jej Ryan. Zastanawiała się, w jakim stopniu Ryan był obecnie dostrojony do gustu swojej córki.
April uśmiechnęła się, wyjmując bransoletkę.
– Jest śliczna, tatusiu! – powiedziała i pocałowała go w policzek.
– Słyszałem, że są teraz modne – wyjaśnił Ryan.
– Tak! – potwierdziła April. – Dzięki!
Potem ledwo zauważalnie mrugnęła do Riley. Riley stłumiła chichot. Zaledwie kilka dni wcześniej April powiedziała Riley, jak bardzo nienawidziła tych głupich bransoletek, które nosiły teraz wszystkie dziewczyny. Mimo to April spisała się świetnie, udając entuzjazm.
Oczywiście Riley zdawała sobie sprawę, że to nie była do końca gra. Widziała, że April była zadowolona z tego, że jej ojciec podjął przynajmniej próbę kupienia prezentu bożonarodzeniowego, który by jej się spodobał.
Riley bardzo podobnie myślała o drogiej torebce, którą kupił jej Ryan. To wcale nie był jej styl i nigdy nie będzie jej nosiła – chyba że Ryan będzie przebywał w pobliżu. I z tego, co wiedziała, Ryan dokładnie tak samo myślał o portfelu, który ona i April kupiły dla niego.
Znowu staramy się być rodziną, pomyślała Riley.
I na razie wydawało się, że im się to udaje.
Był świąteczny poranek i Ryan właśnie przyszedł spędzić z nimi dzień. Riley, April, Ryan i Gabriela siedzieli przy kominku, popijając gorącą czekoladę. Z kuchni unosił się wspaniały zapach świątecznej kolacji przygotowanej przez Gabrielę.
Riley, April i Ryan mieli na sobie szaliki, które zrobiła dla nich Gabriela, a Gabriela miała na sobie puszyste kapcie, które kupili jej April i Riley.
Zadzwonił dzwonek do drzwi i Riley podeszła, żeby otworzyć. Jej sąsiad Blaine i jego nastoletnia córka Crystal stali na zewnątrz.
Riley była jednocześnie zachwycona i zaniepokojona ich widokiem. W przeszłości Ryan okazał Blaine’owi więcej niż odrobinę zazdrości – i nie bez powodu, musiała przyznać Riley. Prawda była taka, że uważała go za całkiem atrakcyjnego.
Riley nie mogła powstrzymać od mentalnego porównania go z Billem i Ryanem. Blaine był kilka lat młodszy od niej, szczupły i wysportowany. Poza tym podobało jej się, że nie był na tyle próżny, by ukrywać cofającą się linię włosów.
– Zapraszam do środka! – zawołała Riley.
– Przepraszam, nie mogę – odpowiedział Blaine. – Muszę iść do restauracji. Ale przywiozłem Crystal.
Blaine był właścicielem popularnej restauracji w centrum miasta. Riley zdała sobie sprawę, że nie powinna być zaskoczona, że knajpa jest otwarta w Boże Narodzenie. Świąteczny obiad w Blaine’s Grill musiał być pyszny.
Crystal wbiegła do środka i dołączyła do grupy przy kominku. Razem z April, chichocząc, natychmiast rzuciły się na prezenty, które dla siebie kupiły.
Riley i Blaine dyskretnie wymienili kartki świąteczne, po czym Blaine wyszedł. Kiedy Riley ponownie dołączyła do grupy, Ryan minę miał raczej kwaśną. Riley schowała kartkę, nie otworzywszy jej najpierw. Zaczeka, aż Ryan zniknie.
Moje życie z pewnością jest skomplikowane, pomyślała. Ale zaczynało się wydawać podobne do prawie normalnego życia – wersji życia, którą mogłaby się cieszyć.
*
Kroki Riley odbiły się echem w dużym ciemnym pokoju. Nagle rozległo się głośne trzaskanie wyłączników. Zapaliły się światła, które oślepiły ją na kilka sekund.
Riley znalazła się na korytarzu czegoś, co wyglądało na muzeum figur woskowych wypełnione przerażającymi eksponatami. Po jej prawej stronie znajdowało się zwłoki nagiej kobiety, rozrzucone jak lalka na drzewie. Po jej lewej stronie była martwa kobieta owinięta łańcuchami i zwisająca z latarni. Eksponat dalej przedstawiał zwłoki kilku kobiet z rękami związanymi za plecami. Dalej leżały zagłodzone trupy z groteskowo ułożonymi kończynami.
Riley rozpoznała każdą scenę. To były wszystkie sprawy, nad którymi pracowała w przeszłości. Weszła do swojej osobistej komnaty horroru.
Ale co ona tutaj robiła?
Nagle usłyszała młody głos wołający z przerażeniem.
– Riley, pomóż mi!
Spojrzała prosto przed siebie i zobaczyła sylwetkę młodej dziewczyny wyciągającej ręce w desperackim apelu.
Wyglądała jak Jilly. Znów miała kłopoty.
Riley rzuciła się w jej stronę. Potem zapaliło się kolejne światło i okazało się, że sylwetka wcale nie należała do Jilly.
Był to siwy starzec w pełnym mundurze wojskowym pułkownika piechoty morskiej.
To był ojciec Riley i śmiał się z jej pomyłki.
– Nie spodziewałeś się znaleźć tu kogoś żywego, prawda? – zapytał. – Nikt nie ma z ciebie pożytku, co najwyżej zmarli. Ile razy muszę ci to mówić?
Riley była zdziwiona. Jej ojciec zmarł kilka miesięcy wcześniej. Nie tęskniła za nim. Starała się nigdy o nim nie myśleć. Zawsze był twardym mężczyzną, który nigdy nie dawał jej nic poza bólem.
– Co tu robisz? – spytała Riley.
– Tylko przechodziłem – zachichotał. – Wpadłem zobaczyć, jak psujesz sobie życie. Rozumiem, że jak zwykle.
Riley miała ochotę rzucić się na niego. Chciała go uderzyć tak mocno, jak tylko mogła. Ale stała w miejscu, nie mogąc się ruszyć.
Potem rozległ się głośny brzęczący dźwięk.
– Chciałbym porozmawiać – powiedział. – Ale ty jesteś zajęta innymi sprawami.
Brzęczenie stawało się coraz głośniejsze. Jej ojciec odwrócił się i odszedł.
– Nigdy dla nikogo nie zrobiłaś nic dobrego – powiedział. – Nawet dla samej siebie.
Riley otworzyła oczy. Uświadomiła sobie, że dzwonił jej telefon. Zegar wskazywał godzinę szóstą rano.
Zobaczyła, że dzwonili do niej z Quantico. Telefon o tej porze musiał oznaczać coś strasznego.
Odebrała połączenie i usłyszała surowy głos szefa swojego zespołu, Agenta Dowodzącego Brenta Mereditha.
– Agentko Paige, potrzebuję cię teraz w moim biurze – powiedział. – To rozkaz.
Riley przetarła oczy.
– O co chodzi? – zapytała.
Nastąpiła krótka pauza.
– Będziemy musieli omówić coś osobiście – odrzekł.
Zakończył rozmowę. Przez chwilę oszołomiona Riley zastanawiała się, czy może spotkać ją nagana za jej zachowanie. Ale nie, od miesięcy była poza służbą. Telefon od Mereditha mógł oznaczać tylko jedno.
To nowa sprawa, pomyślała Riley.
Nie dzwoniłby do niej w czasie urlopu z żadnego innego powodu.
Z tonu głosu Mereditha domyśliła się, że będzie to coś ważnego – coś, co może nawet zmieni jej życie.
Rozdział 5
Riley weszła do budynku BAU z rosnącą obawą. Kiedy wkroczyła do biura Brenta Mereditha, szef czekał już na nią przy biurku. Meredith, wielki mężczyzna o kanciastych, afroamerykańskich rysach, zawsze był imponujący. Teraz wyglądał także na zmartwionego.
Był tam także Bill. Riley zorientowała się po jego minie, że nie wiedział jeszcze, o co chodziło w tym spotkaniu.
– Siadaj, agentko Paige – przywitał się Meredith.
Riley usiadła na wolnym krześle.
– Przepraszam, że zakłócam twój urlop – powiedział Meredith do Riley. – Minęło trochę czasu, odkąd rozmawialiśmy ostatnio. Jak sobie radzisz?
Riley znów była zaskoczona. Rozpoczęcie spotkania w ten sposób – przeprosinami i zapytaniem o jej samopoczucie – nie było w stylu Mereditha. Zwykle przechodził od razu do rzeczy. Oczywiście wiedział, że była na urlopie z powodu kryzysu z April. Riley zrozumiała, że Meredith naprawdę się martwił. Mimo to wydało jej się to dziwne.
– Lepiej, dzięki – odpowiedziała.
– A twoja córka? – zapytał Meredith.
– Wraca do zdrowia, dziękuję – odrzekła Riley.