Prawiek i inne czasy - Tokarczuk Olga 12 стр.


Starała się płakać cicho, żeby jeszcze bardziej nie rozeźlić ojca.

Kiedy Boski dowiedział się od syna, że Michał Niebieski kupił grunt pod budowę domu dla córki, nie mógł usnąć. Kilka dni potem wygrzebał wszystkie swoje oszczędności i też kupił ziemię – tuż przy Michałowej. Postanowił zbudować tam dom dla Stasi. Długo nad tym myślał, siedząc na dachu pałacu. „Dlaczego Michał Niebieski może postawić dom córce, a ja, Boski, nie mogę? – rozważał. – Dlaczego i ja nie mógłbym wybudować domu?"

I Boski zaczął budować dom.

Wyznaczył kijem na ziemi prostokąt, a następnego dnia zaczął kopać fundamenty. Dziedzic Popielski dał mu urlop. Był to pierwszy urlop w życiu Boskiego. Potem Boski znosił z okolicy wielkie i mniejsze kamienie, białe kawałki wapiennych skał, które układał równo w wykopanych dołach. Trwało to miesiąc. Do Boskiego przychodził Paweł i lamentował nad wykopanymi dołami.

– Co tata robi? Skąd tata weźmie pieniądze? Niechże się tata nie ośmiesza i nie buduje mi pod nosem jakiegoś kurnika.

– Już ci się w głowie przewróciło? Buduję twojej siostrze dom.

Paweł wiedział, że nie istnieje żaden sposób, żeby przekonać ojca, i w końcu przywiózł mu furmanką deski.

Teraz domy rosły prawie równolegle, jeden był duży i kształtny, o wielkich oknach i przestronnych pokojach. Drugi mały, przyparty do ziemi, zgarbiony, z malutkimi oknami. Jeden stał na otwartej przestrzeni, na tle lasu i Rzeki. Drugi – wciśnięty w klin między Gościńcem a wolską drogą, ukryty w porzeczkach i dzikim bzie.

Gdy Boski zajęty był budowaniem domu, Stasia miała więcej spokoju. Do południa musiała nakarmić zwierzęta, a potem brała się do gotowania obiadu. Najpierw szła na pole i z piaszczystej ziemi wykopywała ziemniaki. Marzyła, że może znajdzie skarb pod krzakami, zawinięte w szmatkę klejnoty albo puszkę z dolarami. Kiedy później obierała drobne ziemniaki, wyobrażała sobie, że jest znachorką, a ziemniaki to chorzy ludzie, którzy do niej przychodzą, ona zaś ściąga z nich choroby i czyści ich ciała z wszelkiego paskudztwa. Potem wrzucała obrane ziemniaki do wrzątku i wyobrażała sobie, że warzy eliksir piękności, a gdy go sama wypije, jej życie zmieni się raz na zawsze. Zobaczy ją na Gościńcu jakiś lekarz albo mecenas z Kielc, obsypie prezentami i pokocha jak księżniczkę.

Dlatego gotowanie obiadu trwało tak długo.

Wyobrażanie sobie jest w gruncie rzeczy stwarzaniem, jest mostem pojednania między materią a duchem. Zwłaszcza gdy robi się to często i intensywnie. Wtedy obraz przekształca się w kroplę materii i włącza do przepływów życia. Czasem po drodze coś się w nim zniekształca i zmienia. Wszystkie ludzkie pragnienia zatem, jeżeli są wystarczająco silne, spełniają się. Nie zawsze jednak do końca tak, jak się tego oczekiwało.

Raz, kiedy Stasia wylewała przed dom brudną wodę, zobaczyła obcego mężczyznę. I było zupełnie tak, jak w jej marzeniach. Podszedł do niej i zapytał o drogę kielecką, a ona odpowiedziała. Kilka godzin potem wracał i znów spotkał Stasię, tym razem z no-sidłami na ramionach, pomógł jej i porozmawiali dłużej. Nie był wprawdzie mecenasem ani lekarzem, lecz robotnikiem pocztowym, który pracował przy zakładaniu linii telefonicznej z Kielc do Taszowa. Stasi wydał się wesoły i pewny siebie. Umówił się z nią na spacer w środę, a na zabawę w sobotę. I było zadziwiające, że spodobał się staremu Boskiemu. Przybysz nazywał się Papuga.

Od tego dnia życie Stasi zaczęło toczyć się inaczej. Stasia rozkwitła. Bywała w Jeszkotlach i robiła zakupy u Szenbertów, a wszyscy widzieli, jak Papuga woził ją bryczką. Jesienią trzydziestego siódmego roku Stasia zaszła w ciążę i na Boże Narodzenie wzięli ślub. Została Papugową. Skromne przyjęcie weselne odbyło się w jedynej izbie świeżo ukończonego domku. Na drugi dzień stary Boski postawił w poprzek izby drewnianą ścianę i w ten sposób przedzielił dom na pół.

Latem Stasia urodziła syna. Linia telefoniczna znalazła się już daleko poza granicami Prawieku. Papuga zjawiał się tylko na niedziele, był zmęczony i wymagający. Denerwowały go czułości żony i złościł się, że tak długo trzeba czekać na obiad. Potem przyjeżdżał tylko w co drugą niedzielę, a na Wszystkich Świętych nie pojawił się w ogóle. Mówił, że musiał odwiedzić groby rodziców, i Stasia mu wierzyła.

Kiedy czekając na niego z wigilijną kolacją, zobaczyła swoje odbicie w szybie, którą noc zamieniła w lustro, zrozumiała, że Papuga odszedł na zawsze.

Czas anioła Misi

Kiedy Misia rodziła swoje pierwsze dziecko, anioł pokazał jej Jerozolimę.

Misia leżała na łóżku w sypialni w białej pościeli, w zapachu wyszorowanych ługiem podłóg, oddzielona od słońca rypsowymi zasłonami w lilie. Był lekarz z Jeszkotli i pielęgniarka, i Genowefa, i Paweł, który wciąż sterylizował wszelkie narzędzia, i anioł, którego nikt nie mógł zobaczyć.

Misi mieszało się wszystko w głowie. Była zmęczona. Bóle przychodziły nagle i nie potrafiła dać sobie z nimi rady. Zapadała w sen, półsen, marzenia na jawie. Zdawało jej się, że jest maleńka jak ziarnko kawy i wpada w lej młynka ogromnego niczym pałac. Spada w czarną czeluść i dostaje się w tryby mielącej maszyny. Boli. Jej ciało zamienia się w pył.

Anioł widział myśli Misi i współczuł jej ciału, choć nie rozumiał, na czym naprawdę polega ból. Zabrał więc duszę Misi na jedną chwilę zupełnie gdzie indziej. Pokazał jej Jerozolimę.

Misia zobaczyła ogromne połacie płowej pustyni, które falowały, jakby były w ruchu. W tym morzu piasku, w łagodnym obniżeniu, leżało miasto. Było okrągłe. Otaczały je mury, w których umieszczono cztery bramy. Pierwsza brama była Mleczna, druga Miodowa, trzecia Winna, a czwarta – Oliwna. Z każdej bramy prowadziła do środka jedna droga. Pierwszą gnano woły, drugą prowadzono lwy, trzecią niesiono sokoły, a czwartą szli ludzie. Misia znalazła się w środku miasta, gdzie na wybrukowanym ryneczku stał dom Zbawiciela. Stanęła przed jego drzwiami.

Ktoś zapukał od wewnątrz i zdziwiona Misia zapytała: „Kto tam?" „To ja" – odpowiedział głos. „Wyjdź" – odrzekła. Wtedy wyszedł do niej Pan Jezus i przytulił ją do piersi. Misia poczuła zapach płótna, w które był ubrany. Wtuliła się w lnianą koszulę i czuła, jak bardzo jest kochana. Kochał ją Pan Jezus i cały świat.

Lecz tu anioł Misi, który bezustannie baczył na wszystko, zabrał ją z ramion Pana Jezusa i rzucił z powrotem w rodzące ciało. Misia westchnęła i urodziła syna.

Czas Kioski

W czasie pierwszej jesiennej pełni Kłoska wykopywała korzenie ziół – mydlnicy, żywokostu, kolendry, cykorii i prawoślazu. Wiele z nich rosło nad stawami w Prawieku. Kłoska brała więc córkę i obie szły nocą przez las i wieś.

Kiedyś, gdy mijały Chrabąszczową Górkę, zobaczyły zgarbioną kobiecą postać w otoczeniu psów. Srebrna poświata księżyca bieliła im wszystkim czubki głów.

Kłoska ruszyła w stronę kobiety, pociągając za sobą Rutę, Podeszły do staruszki. Psy powarkiwały niespokojnie.

– Florentynko – odezwała się cicho Kłoska.

Kobieta odwróciła do nich twarz. Oczy miała wyblakłe, jakby wypłukane. Jej twarz przypominała zwiędłe jabłko. Na chudych plecach leżał cienki siwy warkoczyk.

Usiadły na ziemi obok staruszki. Patrzyły, jak ona, w wielką, okrągłą i zadowoloną z siebie gębę księżyca.

– Zabrał mi dzieci, omamił chłopa, a teraz mnie pomieszał zmysły – poskarżyła się Florentynka.

Kłoska westchnęła ciężko i popatrzyła w twarz księżycowi.

Jeden z psów nagle zawył.

– Miałam sen – odezwała się Kłoska. – Do moich okien zapukał księżyc i powiedział: „Nie masz matki, Kłosko, a twoja córka nie ma babki, czy tak?" „Tak" -odpowiedziałam. A on na to: Jest we wsi dobra samotna kobieta, którą kiedyś skrzywdziłem, już nawet nie wiem dlaczego. Ona nie ma dzieci ani wnuków. Idź do niej i powiedz jej, żeby mi wybaczyła. Jestem już stary i mam słaby umysł." Tak powiedział. I dodał jeszcze: „Znajdziesz ją na Górce. Tam mnie przeklina, gdy co miesiąc ukazuję się światu w całej mojej postaci." Zapytałam go wtedy: „Dlaczego chcesz, żeby ci przebaczyła? Po co ci przebaczenie jakiegoś człowieka?" A on odrzekł na to: „Bo ludzkie cierpienia żłobią ciemne zmarszczki na mojej twarzy. Kiedyś zgasnę od ludzkiego bólu." Tak mi powiedział, więc tu przyszłam.

Florentynka przenikliwie spojrzała w oczy Kioski.

– Czy to prawda?

– Prawda. Szczera prawda.

– Chciał, żebym mu przebaczyła? -Tak.

– I żebyś ty stała się moją córką, a ona wnuczką?

– Tak mi powiedział.

Florentynka podniosła twarz ku niebu i w jej bladych oczach coś błysnęło,

– Babuniu, jak ten duży pies się nazywa? -zapytała mała Ruta.

Florentynka zamrugała.

– Kozioł.

– Kozioł?

– Tak. Pogłaszcz go.

Ruta ostrożnie wyciągnęła rękę i położyła ją na głowie psa.

– To mój kuzyn. Jest bardzo mądry – powiedziała Florentynka i Kłoska zobaczyła, że po jej pomarszczonych policzkach płyną łzy.

– Księżyc to tylko maska słońca. Wkłada ją, kiedy wychodzi nocą pilnować świata. Księżyc ma krótką pamięć, nie pamięta, co było miesiąc temu. Wszystko mu się plącze. Przebacz mu, Florentynko.

Florentynka westchnęła głęboko.

– Przebaczam mu. I on, i ja jesteśmy starzy, po co mamy się kłócić – powiedziała cicho. – Przebaczam ci, ty stary durniu! – krzyknęła w niebo.

Kłoska zaśmiała się i śmiała się coraz głośniej, aż zbudzeni ze snu psowie zerwali się na nogi. Zaśmiała się i Florentynka. Wstała i podniosła rozłożone ręce do nieba.

– Przebaczam ci, księżycu. Przebaczam ci całe zło, jakie mi wyrządziłeś! – zawołała mocnym, przenikliwym głosem.

Nagle, ni stąd, ni zowąd, znad Czarnej zerwał się wietrzyk i rozwiał siwe kosmyki staruszki. W jednym z domów zapaliło się światło i jakiś męski głos zawołał:

– Cicho, kobieto! Chcemy spać.

– A śpijcie sobie, śpijcie do śmierci! – odkrzyknęła mu Kłoska przez ramię. – Po co się było rodzić, żeby teraz spać?

Czas Ruty

– Nie chodź do wsi, bo narobisz sobie kłopotu – mówiła Kłoska do córki. – Czasem myślę, że oni tam wszyscy są pijani – tacy ociężali i powolni. Ożywiają się tylko wtedy, gdy dzieje się coś złego.

Ale Rutę ciągnęło do Prawieku. Był tam młyn i młynarz z młynarzową, byli biedni parobcy, był Cherubin, który rwał obcęgami zęby. Biegały dzieci takie same jak ona. Przynajmniej tak wyglądały. I były domy z zielonymi okiennicami, i suszyła się na płotach biała bielizna, która była najbielszą rzeczą w świecie Ruty.

Kiedy szły z matką przez wieś, Ruta czuła, że wszyscy im się przyglądają. Kobiety przysłaniały od słońca oczy, a mężczyźni ukradkiem spluwali. Matka nie zwracała na to uwagi, ale Ruta bała się tych spojrzeń. Starała się iść jak najbliżej matki i ściskała mocno jej dużą dłoń.

Wieczorami, latem, kiedy źli ludzie siedzieli już w domach i zajmowali się swoimi sprawami, Ruta lubiła podejść pod wieś i patrzeć na szare bryły chałup i jasny dym z kominów. Potem, gdy trochę podrosła, ośmieliła się na tyle, że podchodziła cicho pod same okna i zaglądała do wnętrza. U Serafinów zawsze były małe dzieci, które raczkowały po deskach podłogi. Ruta mogła oglądać je godzinami, patrzeć, jak zatrzymują się nad kawałkiem drewna, smakują je językiem i obracają w pulchnych łapkach. Jak wkładają do buzi różne przedmioty i ssą je, jakby to był cukier, albo włażą pod stół i w zadziwieniu długo oglądają drewniane stołowe niebo.

W końcu ludzie kładli swoje dzieci spać i wtedy Ruta przyglądała się rzeczom, które gromadzili: naczyniom, garnkom, sztućcom, firankom, świętym obrazom, zegarom, makatkom, kwiatom w doniczkach, ramkom ze zdjęciami, wzorzystym ceratom na stołach, kapom na łóżkach, koszykom, tym wszystkim drobnym przedmiotom, które sprawiają, że ludzkie domy stają się niepowtarzalne. Znała wszystkie przedmioty we wsi i wiedziała, do kogo należą. Siateczkowe, białe firanki miała tylko Florentynka. U Malaków był komplet niklowych sztućców. Młoda Cherubinowa robiła piękne poduszki szydełkiem. U Serafinów wisiał ogromny obraz Jezusa nauczającego z łodzi. Zielone kapy w róże mieli tylko Boscy, a potem, kiedy ich dom pod samym lasem był prawie gotowy, zaczęli zwozić do niego prawdziwe skarby.

Ruta upodobała sobie ten dom. Był największy i najpiękniejszy. Miał spadzisty dach z piorunochronem i okna w dachu, miał prawdziwy balkon i oszklony ganek, było też drugie kuchenne wejście. Ruta urządziła sobie siedzisko w wielkim bzie, skąd wieczorami obserwowała dom Boskich. Widziała, jak rozkładano nowy, miękki dywan w największym pokoju, cudny niby poszycie jesiennego lasu.

Назад Дальше