Prawiek i inne czasy - Tokarczuk Olga 11 стр.


Misia poczuła, że jest bardzo miękki i przyjemny, jak kocie pieszczoty, jak piórka, jak puch mleczów.

Tej niedzieli Paweł Boski podszedł do Misi i zapytał, czy może odprowadzić ją do domu. Zgodziła się.

Mówił przez całą drogę, a to, co mówił, zadziwiało ją. Powiedział, że jest maleńka jak luksusowy szwajcarski zegarek. Misia nigdy przedtem nie myślała, że jest maleńka. Powiedział, że jej włosy mają kolor najdroższej odmiany złota. Misia zawsze sądziła, że ma brązowe włosy. Powiedział też, że jej skóra pachnie wanilią. Misia nie śmiała się przyznać, że piekła ciasto.

Wszystko w słowach Pawła Boskiego odkrywało Misie na nowo. Przychodziła potem do domu i nie mogła się wziąć do żadnej pracy. Myślała jednak nie o Pawle, lecz o sobie: Jestem ładną dziewczyną. Mam małe stopy, jak Chinka. Mam piękne włosy. Uśmiecham się bardzo kobieco. Pachnę wanilią. Można tęsknić za tym, żeby mnie zobaczyć. Jestem kobietą."

Przed wakacjami Misia powiedziała ojcu, że nie będzie już chodzić do seminarium nauczycielskiego w Taszowie, że nie ma głowy do rachunków i kaligrafii. Wciąż jeszcze przyjaźniła się z Rachelą Szenbert, lecz teraz ich rozmowy były inne. Chodziły razem Gościńcem do lasu. Rachela namawiała Misie, żeby nie rzucała szkoły. Obiecała jej pomóc w arytmetyce. A Misia opowiadała Racheli o Pawle Boskim. Rachela słuchała, jak to przyjaciółka, ale była innego zdania.

– Ja wyjdę za lekarza albo kogoś takiego. Nie będą miała więcej niż dwoje dzieci, żeby nie popsuć sobie figury.

– Ja będę miała tylko córkę.

– Misiu, dotrwaj do matury.

– Chcę wyjść za mąż.

Tą samą drogą Misia chodziła na spacery z Pawłem. Pod lasem brali się za ręce. Dłoń Pawła była duża i gorąca, Misi – maleńka i zimna. Skręcali z Gościńca w którąś z leśnych dróg i wówczas Paweł zatrzymywał się, i tą dużą mocną dłonią przygarniał Misie do siebie. Pachniał mydłem i słońcem. Misia robiła się wtedy jakaś słaba, uległa, wiotka. Mężczyzna w białej, krochmalonej koszuli wydawał jej się ogromny. Sięgała mu ledwie do piersi. Przestawała myśleć. To było niebezpieczne. Przytomniała, gdy jej piersi były już nagie, a usta Pawła wędrowały po jej brzuchu.

– Nie – mówiła.

– Musisz wyjść za mnie.

– Wiem.

– Poproszę o twoją rękę.

– Dobrze.

– Kiedy?

– Niedługo.

– Zgodzi się? Czy twój ojciec się zgodzi?

– Nie ma nic do zgadzania się. Chcę za ciebie wyjść i już.

– Ale…

– Kocham cię.

Misia poprawiała włosy i wracali na Gościniec, jakby nigdy z niego nie schodzili.

Czas Michała

Michałowi nie podobał się Paweł. Może i był przystojny, ale to wszystko. Kiedy Michał patrzył na jego barczyste ramiona, mocne nogi w bryczesach i lśniące oficerki, czuł się boleśnie stary i skurczony jak wyschłe jabłko.

Paweł przychodził do nich teraz bardzo często. Siadał przy stole i zakładał nogę na nogę. Suka Lalka obwąchiwała z podkurczonym ogonem jego wyglansowane oficerki z cholewkami z psiej skóry. Opowiadał o interesach, które robią razem z Kozienickim na drzewie, o szkole dla felczerów, do której się zapisał, o swoich wielkich planach na przyszłość. Patrzył na Genowefę i cały czas się uśmiechał. Można było dokładnie przyjrzeć się jego równym, białym zębom. Genowefa była zachwycona. Paweł przynosił jej drobne prezenty. Z rumieńcami na twarzy wkładała kwiaty do wazonu, szeleściła celofanem bombonierek.

,Jakie naiwne są kobiety" – myślał Michał.

Miał wrażenie, że jego Misia została, niby rzecz, wpisana w życiowe, ambitne plany Pawła Boskiego. Z całkowitym wyrachowaniem: przez to, że była jedyną córką, praktycznie jedynaczką, bo przecież Izydor się nie liczył. Że będzie miała piękny posag, że jest z zamożniejszej rodziny, że jest taka inna, elegancka, pięknie ubrana, delikatna.

Michał niby mimochodem wspominał czasem przy żonie i córce o starym Boskim, który w życiu powiedział może sto, może dwieście słów i cały swój czas przesiedział na dachu pałacu, o siostrach Pawła

– niewydarzonych i nieładnych.

– Stary Boski to porządny człowiek – mówiła Genowefa.

– Cóż, nie odpowiada się za swoje rodzeństwo

– dodawała Misia i patrzyła znacząco na Izydora. -W każdej rodzinie jest ktoś taki.

Michał udawał, że czyta gazetę, kiedy jego wystrojona córka szła w niedzielę po południu na tańce z Pawłem. Mizdrzyła się przed lustrem z godzinę. Widział, jak pociąga brwi ciemnym ołówkiem matki i ukradkiem delikatnie maluje usta. Widział, jak stojąc bokiem przed lustrem sprawdza efekt stanika, jak skrapia się za uchem swoimi pierwszymi fiołkowymi perfumami, które wyprosiła na siedemnaste urodziny. Nie odzywał się, gdy Genowefa z Izydorem wyglądali za nią przez okno.

– Paweł wspomniał mi o małżeństwie. Powiedział, że chciałby się już oświadczyć – powiedziała którejś takiej niedzieli Genowefa.

Michał nawet nie chciał jej do końca wysłuchać.

– Nie. Jest jeszcze za młoda. Oddajmy ją do Kielc, do lepszej szkoły niż ta w Taszowie.

– Ona wcale nie chce się uczyć. Ona chce wyjść za mąż. Czy ty tego nie widzisz?

Michał kręcił głową.

– Nie, nie, nie. Jeszcze za wcześnie. Po co jej chłop i dzieci, niech użyje życia… Gdzie będą mieszkać? Gdzie Paweł będzie pracował? Przecież on też chodzi do szkół. Nie, trzeba jeszcze czekać.

– Na co czekać? Aż trzeba będzie brać ślub w pośpiechu, na gwałt?

Wtedy Michał wymyślił dom. Że zbuduje córce duży, wygodny dom na dobrej ziemi. Że obsadzi go sadem, zaopatrzy w piwnice i ogród. Taki dom, żeby Misia nie musiała odchodzić, żeby mogli tam mieszkać wszyscy razem. Będzie w nim wystarczająco dużo pokoi dla wszystkich, a ich okna będą wychodzić na cztery strony świata. I będzie to dom na podmurówce z piaskowca i o ścianach z prawdziwej cegły, którą ociepli się z zewnątrz najlepszym drewnem. I będzie miał parter i piętro, i strych, i piwnice, i oszklony ganek, i balkon dla Misi, żeby sobie z niego w Boże Ciało oglądała procesję sunącą po polach. W tym domu Misia będzie mogła mieć dużo dzieci. Będzie tam też służbówka, bo Misia powinna mieć służbę.

Następnego dnia zjadł obiad wcześniej i obchodził Prawiek w poszukiwaniu miejsca na dom. Myślał o Górce. Myślał o błoniach nad Białka.

Całą drogę kalkulował, że budowa takiego domu potrawa co najmniej trzy lata i o ten czas opóźni małżeństwo Misi.

Czas Florentynki

W Wielką Sobotę Florentynka wybrała się z jednym ze swoich psów do kościoła, żeby poświęcić jedzenie. Włożyła do koszyka słoik mleka, które żywiło ją i jej psów, bo tylko to miała w domu. Przykryła słoik świeżymi liśćmi chrzanu i barwinkiem.

W Jeszkotlach koszyki ze święconką stawia się na bocznym ołtarzu Matki Boskiej Jeszkotlowskiej. To kobieta powinna zajmować się jedzeniem – zarówno jego przyrządzaniem, jak i błogosławieniem. Bóg-mężczyzna ma ważniejsze sprawy na głowie: wojny, kataklizmy, podboje, dalekie wyprawy… Kobiety zajmują się jedzeniem.

Ludzie nieśli więc koszyki pod boczny ołtarz Matki Boskiej Jeszkotlowskiej i czekali w ławkach na księdza z kropidłem. Każdy siedział z dala od drugiego i w milczeniu, bo kościół w Wielką Sobotę jest ciemny i głuchy jak jaskinia, jak betonowy schron przeciwlotniczy, jak grobowiec zamordowanego Syna Bożego.

Florentynka podeszła do bocznego ołtarza ze swoim psem, który miał na imię Kozioł. Postawiła swój koszyk między innymi koszykami. W innych była kiełbasa, ciasto, chrzan ze śmietaną, kolorowe pisanki i biały, pięknie wypieczony chleb. Ach, jaka głodna była Florentynka, jaki głodny był jej pies.

Florentynka spojrzała w obraz Matki Boskiej Jeszkotlowskiej i zobaczyła na jej gładkiej twarzy uśmiech. Kozioł obwąchał czyjś koszyk i wyciągnął z niego kawałek kiełbasy.

– Tak sobie tu wisisz, dobra Pani, i uśmiechasz się, a psy ci dary wyjadają – powiedziała Florentynka półgłosem. – Czasem trudno jest człowiekowi zrozumieć psa. Ty, dobra Pani, pewnie na równi rozumiesz zwierzę i człowieka. Pewnie znasz nawet myśli księżyca…

Florentynka westchnęła.

– Idę pomodlić się do twojego męża, a ty popilnuj mi psa.

Przywiązała psa do barierki przed cudownym obrazem, między koszami, na które narzucono niciane serwetki.

– Zaraz wrócę.

Znalazła sobie miejsce w pierwszym rzędzie między wystrojonymi kobietami z Jeszkotli. Odsunęły się od niej nieznacznie i spojrzały po sobie porozumiewawczo.

Tymczasem do bocznego ołtarza Matki Boskiej Jeszkotlowskiej podszedł zakrystian, który miał pilnować porządku w kościele. Najpierw zauważył jakiś ruch, lecz jego oczy długo nie mogły zebrać do kupy tego, co ujrzały. Kiedy zrozumiał, że to ten wielki ohydny i sparszywiały pies buszował przed chwilą po koszykach ze święconką, zachwiał się z oburzenia, a twarz nabiegła mu krwią. Wstrząśnięty tym świętokradztwem, rzucił się, żeby wygnać bezczelne zwierzę. Chwycił sznurek i drżącymi ze zgrozy rękami rozplątywał węzeł. I wtedy od obrazu dobiegł go cichy kobiecy glos:

– Zostaw tego psa! Pilnuję go Florentynce z Prawieku.

Czas domu

Fundamenty wykopano w idealny kwadrat. Jego boki odpowiadały czterem stronom świata.

Michał, Paweł Boski i robotnicy wznosili ściany najpierw z kamienia – to była podmurówka – a potem z drewnianych bali.

Gdy zamknęli sklepienia piwnic, zaczęli mówić o tym miejscu „dom", lecz dopiero gdy zbudowali dach i uwieńczyli go wiechą, stał się domem na dobre. Dom bowiem zaczyna być wtedy, gdy jego ściany zamkną w sobie kawał przestrzeni. To ta zamknięta przestrzeń jest duszą domu.

Budowali dom dwa lata. Wiechę na dachu zatknęli latem trzydziestego szóstego roku. Przed domem zrobili sobie zdjęcie.

Dom miał piwnice. W jednej znajdowały się dwa okna i ta miała być sutereną i letnią kuchnią zarazem. W następnej było jedno okno – przeznaczyli ją na komórkę, pralnię i do przechowywania ziemniaków. W trzeciej nie było okien wcale – tu miał być schowek na wszelki wypadek. Michał pod tą trzecią kazał wykopać jeszcze jedną, czwartą piwniczkę, małą i zimną – na lód i na nie wiadomo co.

Parter był wysoki, na podmurówce z kamienia. Wchodziło się na ten parter po schodach z drewnianą balustradą. Były dwa wejścia. Jedno od drogi, przez ganek wprost do dużego przedpokoju, z którego szło się do pokojów. Drugie wejście prowadziło przez sień do kuchni. Kuchnia miała wielkie okno, a pod przeciwległą ścianą stał piec kuchenny z niebieskich kafli, które w Taszowie wybierała Misia. Piec wykończono mosiężnymi okuciami i wieszakami. W kuchni było troje drzwi: do największego pokoju, pod schody i do pokoiku. Parter był kręgiem pomieszczeń. Gdyby pootwierać wszystkie drzwi, można by chodzić w kółko.

Z przedpokoju schody prowadziły na piętro, gdzie następne cztery pokoje czekały na wykończenie.

Nad tym wszystkim była jeszcze jedna kondygnacja – strych. Szło się tam po drewnianych, wąskich schodach. Strych zafascynował małego Izydora, ponieważ miał okna na cztery strony świata.

Dom z zewnątrz obity był deskami ułożonymi jak rybie łuski. To był pomysł starego Boskiego. Stary Boski położył też dach, tak samo piękny jak dach pałacu. Przed domem rósł bez. Rósł tu wtedy, gdy domu jeszcze nie było. Teraz odbijał się w szybach okien. Pod bzem postawiono ławeczkę. Pod bzem przystawali ludzie z Prawieku i podziwiali dom. Nikt w okolicy nie postawił tak pięknego domu. Przyjechał konno także dziedzic Popielski i poklepał Pawła Boskiego po plecach. Paweł zaprosił go na wesele.

W niedzielę Michał pojechał po księdza proboszcza, żeby poświęcił dom. Ksiądz stanął na ganku i rozejrzał się z uznaniem.

– Piękny dom zbudowałeś córce – powiedział do Michała.

Paweł wzruszył ramionami.

W końcu zaczęto znosić meble. Większość z nich zrobił stary Boski, ale były i takie, które przywieziono furmanką z Kielc. Na przykład wielki stojący zegar, kredens pokojowy i okrągły dębowy stół z rzeźbionymi nogami.

Misi smutniały oczy, kiedy patrzyła na otoczenie domu. Płaska, szara ziemia pokryta suchą trawą, jaka rośnie na ugorach. Dlatego Michał nakupił dla Misi drzew. I w ciągu jednego dnia urządził wokół domu coś, co kiedyś będzie sadem. Jabłonie, grusze, śliwy i włoskie orzechy. W samym środku tego sadu posadził bliźniacze kosztele, drzewo rodzące owoce, które skusiły Ewę.

Czas Papugowej

Stasia Boska została sama z ojcem po śmierci matki i po tym, jak siostry wyszły za mąż, a Paweł ożenił się z Misia.

Ciężko żyło się ze starym Boskim. Był zawsze niezadowolony i porywczy. Bywało, że przyłożył jej czymś ciężkim, gdy spóźniła się z obiadem. Stasia szła wtedy w porzeczki, kucała między krzewami i płakała.

Назад Дальше