Prawiek i inne czasy - Tokarczuk Olga 22 стр.


Nasiona wędrują daleko od miejsc swych narodzin: dmuchawce przekraczają strumień, trawy lecą ponad lasem na inne łąki, a czasem wiatr przenosi je nawet przez morza. Mioty zwierząt są słabe i niewielkie, ale z tych, które przetrwają pierwsze dni, wyrastają zdrowe i sprytne osobniki. Lisy urodzone w czasie jabłoni nie wahają się podchodzić do kurników, tak samo jastrzębie i kuny. Koty zabijają myszy nie dlatego, że są głodne, lecz dla samego zabijania, mszyce atakują ludzkie ogrody, a motyle biorą sobie na skrzydła najbardziej jaskrawe kolory. Lata jabłoni rodzą nowe pomysły. Ludzie wydeptują nowe ścieżki. Karczują lasy i sadzą młode drzewa. Budują na rzekach groble i kupują ziemię; kopią fundamenty pod nowe domy. Myślą o podróżach. Mężczyźni zdradzają swoje kobiety, a kobiety – mężczyzn. Dzieci nagle stają się dorosłe, odchodzą na swoje. Ludzie nie mogą spać. Zbyt wiele piją. Podejmują ważne decyzje i zaczynają robić to, czego nigdy do tej pory nie robili. Powstają nowe idee. Zmieniają się rządy. Giełdy są niestabilne i z dnia na dzień można stać się milionerem albo stracić wszystko. Wybuchają rewolucje, które zmieniają ustroje. Ludzie marzą i mylą marzenia z tym, co uważają za rzeczywistość.

W roku grusz nie wydarza się nic nowego. To, co już się zaczęło – trwa. To, czego jeszcze nie ma – zbiera swoje siły w nieistnieniu. Rośliny wzmacniają korzenie i pnie, nie strzelają w górę. Kwiaty kwitną powoli i leniwie, aż staną się wielkie. Na krzaku różanym niewiele jest róż, lecz każda z nich jest duża jak ludzka pięść. Takie są też owoce w czasie grusz -słodkie i aromatyczne. Nasiona upadają tam, gdzie rosły, i zaraz wypuszczają mocne korzenie. Kłosy zbóż są grube i ciężkie. Gdyby nie człowiek, ciężar nasion przygniótłby je do ziemi. Zwierzęta i ludzie obrastają w tłuszcz, bo stodoły pękają od plonów. Matki rodzą duże dzieci i częściej niż zwykle przychodzą na świat bliźniaki. Zwierzęta także mają liczne mioty, a mleka w sutkach tyle, że potrafią małe wykarmić. Ludzie myślą o budowie domów, a nawet całych miast. Rysują plany, mierzą ziemię, ale nie biorą się do roboty. Banki wykazują ogromne zyski, a w magazynach wielkich fabryk zalegają towary. Wzmacniają się rządy. Ludzie marzą i w końcu zauważają, że każde ich marzenie spełnia się – nawet wtedy, gdy jest już za późno.

Czas Pawła

Paweł musiał wziąć kilka dni urlopu z pracy z powodu śmierci ojca. Ojciec umierał trzeci dzień. Już wydawało się, że to koniec, a za godzinę stary Boski wstawał i szedł na Gościniec. Stał przy płocie i kiwał głową. Oboje ze Stasia brali go pod ręce i prowadzili do łóżka. Przez te trzy dni ojciec nie odzywał się. Pawłowi wydawało się, że patrzy na niego błagalnie, jakby czegoś chciał. Ale Paweł sądził, że zrobił wszystko, co mógł. Był przy nim cały czas, podawał mu picie i zmieniał prześcieradła. Jak można było jeszcze pomóc umierającemu ojcu, nie wiedział.

W końcu stary Boski umarł. Paweł zdrzemnął się nad ranem, a kiedy oprzytomniał po godzinie, zobaczył, że jego ojciec nie oddycha. Drobne ciało staruszka zapadło się, zwiotczało jak pusty worek. Nie było wątpliwości, że nie ma w nim już nikogo.

Lecz Paweł nie wierzył w nieśmiertelną duszę, dlatego ten widok wydal mu się straszny. Ogarnęła go groza, że niedługo on sam zamieni się w taki martwy strzępek ciała. I tyle po nim zostanie. Z oczu popłynęły mu łzy.

Stasia zachowywała się bardzo spokojnie. Pokazała Pawłowi trumnę, którą zrobił sobie ojciec. Stała w stodole oparta o ścianę. Miała wieko z gontów.

Teraz Paweł musiał zająć się pogrzebem i – czy chciał, czy nie – iść do księdza proboszcza.

Spotkał go na podwórku plebani przy samochodzie. Ksiądz proboszcz zaprosił go do chłodnej i mrocznej kancelarii, gdzie usiadł za błyszczącym politurą biurkiem. Długo szukał odpowiedniej strony w księdze zgonów i wpisał tam starannie dane starego Boskiego. Paweł stał przy drzwiach, a że nie lubił czuć się jak petent, sam podszedł do krzesła przy biurku i usiadł.

– Ile to będzie kosztowało? – zapytał.

Ksiądz proboszcz odłożył pióro i spojrzał na niego uważnie.

– Nie widziałem cię od lat w kościele.

– Jestem niewierzący, proszę pana.

– Twojego ojca też trudno było spotkać na mszy.

– Chodził na pasterkę.

Ksiądz proboszcz westchnął i wstał. Zaczął przemierzać kancelarię, strzelając palcami.

– Mój ty Boże – powiedział – na pasterkę. To za mało na porządnego katolika. „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił", tak jest napisane czy nie?

– Nie zajmowałem się tym, proszę pana.

– Gdyby przez ostatnich dziesięć lat zmarły uczestniczył w każdej niedzielnej mszy świętej i dawał na tacę przysłowiową złotówkę, wiesz, ile by się tego nazbierało?

Ksiądz proboszcz liczył przez chwilę w myślach, a potem powiedział:

– Pogrzeb będzie kosztował dwa tysiące. Paweł poczuł, jak krew uderza mu do głowy.

Zobaczył wszędzie czerwone plamki.

– To ja to wszystko pierdolę – powiedział i zerwał się z krzesła.

W jednej sekundzie był przy drzwiach i chwycił za klamkę.

– No dobra, Boski – usłyszał od biurka. – Niech będzie dwieście.

Czas Zmarłych

Kiedy Stary Boski umarł, znalazł się w Czasie Zmarłych. W jakiś sposób ten czas przynależał do cmentarza w Jeszkotlach. Na murze cmentarnym znajdowała się płyta, na której nieporadnie wyryto:

Bóg widzi Czas ucieka Śmierć goni Wieczność czeka.

Kiedy Boski umarł, zrozumiał zaraz, że popełnił błąd, że umarł źle, nieuważnie, że pomylił się w umieraniu i że będzie musiał jeszcze raz to wszystko przejść. Zrozumiał też, że jego śmierć jest snem, podobnie jak życie.

Czas Zmarłych więził w sobie tych, którzy naiw- gnie sądzili, że śmierci nie trzeba się uczyć, tych, którzy oblewali śmierć jak egzamin. A im bardziej świat posuwał się do przodu, im bardziej wychwalał życie, im mocniej przywiązywał do życia, tym większy tłok panował w Czasie Zmarłych i tym gwarniejsze stawały się cmentarze. Dopiero tutaj bowiem zmarli powoli przytomnieli po życiu i okazywało się, że stracili dany im czas. Po śmierci odkrywali tajemnicę życia, i było to odkrycie daremne.

Czas Ruty

Ruta gotowała na święta bigos i wrzuciła do niego garść kardamonu.

Wrzuciła kardamon dlatego, że jego ziarna były piękne – miały idealny kształt, połyskiwały czarno i pachniały. Nawet ich nazwa była piękna. Brzmiała jak nazwa dalekiej krainy – Królestwo Kardamonu.

W bigosie kardamon stracił czarny połysk, za to jego zapach przeniknął kapustę.

Ruta czekała z wigilijną kolacją na męża. Położyła się na łóżku i malowała paznokcie. Potem wyciągnęła spod łóżka niemieckie gazety, które znosił do domu Ukleja, i przeglądała je ciekawie. Najbardziej podobały się jej fotografie dalekich krajów. Były na nich widoki egzotycznych plaż, pięknie opaleni mężczyźni i zgrabne, gładkie kobiety. Ruta zrozumiała w całej gazecie jedno słowo: „Brasil". Ten kraj to Brasil. W Brasil płynęła wielka rzeka (sto razy większa niż Czarna i Białka razem wzięte) i rósł ogromny las (tysiąc razy większy niż Wielki Las). W Brasil miasta opływały we wszelkie bogactwa, ludzie wyglądali na szczęśliwych i zadowolonych. Nagle Ruta zatęskniła do matki, choć był środek zimy.

Ukleja przyszedł późno. Kiedy stanął na progu w futrze przysypanym śniegiem, Ruta od razu poznała, że jest pijany. Nie spodobał mu się zapach kardamonu ani nie smakował mu bigos.

– Dlaczego nigdy nie zrobisz uszek i barszczu? Przecież to Wigilia! – wrzasnął. – Ty umiesz się tylko pieprzyć. Wszystko jedno z kim, z ruskimi, z Niemcami czy z tym półgłówkiem Izydorem. Tylko to ci w głowie, ty suko!

Podszedł do niej na chwiejnych nogach i uderzył ją w twarz. Upadła. Ukląkł przy niej i próbował się do niej dostać, ale jego sina męskość nie chciała go słuchać.

– Nienawidzę cię – wycedziła przez zęby i plunęła mu w twarz.

– Bardzo dobrze. Nienawiść jest tak samo silna jak miłość.

Udało jej się wywinąć spod pijanego cielska. Zamknęła się na klucz w pokoju. Po chwili w drzwi uderzył garnek z bigosem. Rucie nie przeszkadzała krew płynąca z rozciętej wargi. Przymierzała przed lustrem sukienki.

Całą noc zapach kardamonu sączył się przez szpary do jej pokoju. Pachniały nim futra i szminki. To był zapach dalekich podróży i egzotycznej Brazylii. Ruta nie mogła spać. Kiedy przymierzyła wszystkie sukienki i dopasowała do nich wszystkie buty i kapelusze, wyciągnęła spod łóżka dwie walizki i włożyła do nich to, co miała najcenniejszego: dwa drogie futra, kołnierz ze srebrnego lisa, pudełko z biżuterią i gazetę z Brazylią. Ubrała się ciepło i cicho, na palcach, przeszła z walizkami przez stołowy pokój, gdzie na kanapie chrapał rozwalony Ukleja.

Wyszła za Taszów i trafiła na szosę kielecką. Kilka kilometrów ciężko brnęła w śniegu, wlokąc walizki, aż w końcu rozpoznała w ciemnościach miejsce, gdzie należało wejść w las. Zerwał się wiatr i zaczął sypać śnieg.

Ruta podeszła do granicy Prawieku, odwróciła się, stanęła twarzą do północy i odnalazła w sobie to uczucie, które pozwala przejść przez wszelkie granice, zamknięcia i bramy. Chwilę pieściła je w sobie. Zamieć rozpętała się na dobre i Ruta weszła w nią od początku do końca.

Czas Gry

Kiedy Gracz znajduje wreszcie wyjście do Piątego Świata i niezdecydowany, co robić dalej, szuka pomocy w instrukcji, jaką jestIgnis fatuus, czyli Pouczająca gra na jednego gracza,znajduje następującą historyjkę:

„W Piątym Świecie Bóg rozmawia sam ze sobą, gdy szczególnie doskwiera mu samotność.

Przygląda się z upodobaniem ludziom, a szczególnie jednemu z nich, zwanemu Hiobem. «Gdybym mu tak zabrał wszystko, co ma, to, na czym opiera tę swoją pewność, gdybym go obrał ze wszystkich dóbr, warstwa po warstwie, czy wtedy dalej byłby tym, kim jest teraz? Czy nie jąłby mi złorzeczyć i bluźnić? Czy szanowałby mnie i kochał pomimo to?»

Spogląda Bóg z góry na Hioba i odpowiada sobie: «Z pewnością nie. On mnie poważa tylko dlatego, że obdarzam go dobrem. Zabiorę Hiobowi to, co mu dałem.»

I Bóg obiera Hioba jak cebulę. I płacze nad nim ze współczucia. Najpierw pozbawia go wszystkiego, co Hiob miał: domu, ziemi, stada kóz, ludzi do pracy, gajów i lasów. Potem zabiera mu tych, których kochał: dzieci, kobiety, bliskich i krewnych. Wreszcie odejmuje Hiobowi to, co czyniło go tym, kim był: zdrowe ciało, zdrowe zmysły, nawyki i przywiązania.

Patrzy teraz na swe dzieło i musi zmrużyć boskie oczy. Hiob jaśnieje tym samym światłem, którym jarzy się Bóg. A może nawet blask Hioba jest większy, bo Bóg musi zmrużyć swoje boskie oczy. Przestraszony, w pośpiechu zwraca więc Hiobowi wszystko po kolei, a nawet przydaje mu jeszcze nowych dóbr. Ustanawia pieniądz dla ich wymiany, a wraz z pieniądzem sejfy i banki, daje piękne przedmioty, mody, pragnienia, pożądania. I nieustanny lęk. Zasypuje tym wszystkim Hioba, aż jego światło powoli zaczyna przygasać i wreszcie znika."

Czas Lili i Mai

Dziewczynki urodziły się tego roku, kiedy w taszowskim szpitalu umarł na serce Michał, a Adelka poszła do liceum. Miała im za złe, że się urodziły. Nie mogła, tak jak chciała, siedzieć do woli nad książką. Matka wołała ją z kuchni roztrzęsionym głosem i prosiła o pomoc.

To były liche lata, jak przedwojenne żakiety o przetartych szwach, które nosiło się teraz zamiast płaszczy, biedne, jak spiżarnia, gdzie wiecznie stoi tylko garnek ze smalcem i słoiki miodu.

Adelka pamiętała noc, kiedy matka urodziła bliźniaczki, i płakała. Dziadek, już wtedy chory, siedział przy jej łóżku.

– Mam prawie czterdzieści lat. Jak ja wychowam dwie dziewczynki?

– Tak samo jak inne dzieci – powiedział.

Ale cały ciężar wychowania tego podwójnego kłopotu spadł na Adelkę. Matka miała wiele innych zajęć – gotowanie, pranie, sprzątanie obejścia. Ojciec pojawiał się dopiero wieczorem. Odzywali się do siebie ze złością, jakby nie mogli znieść swojego widoku, jakby się nagle znienawidzili. Schodził zaraz do piwnicy, gdzie nielegalnie garbował skóry; dzięki temu żyli. Adelka po przyjściu ze szkoły musiała więc brać wózek i jechać z dziewczynkami na spacer. Potem obie z matką karmiły je, przewijały, a wieczorem pomagała matce w ich kąpaniu. Dopiero gdy dopilnowała, by usnęły, mogła wreszcie usiąść do lekcji. Dlatego kiedy zachorowały na szkarlatynę, pomyślała, że lepiej będzie dla wszystkich, jak umrą.

Leżały w swoim podwójnym łóżeczku nieprzytomne z gorączki; identyczne, podwojone dziecięce cierpienie. Przyszedł lekarz i kazał je zawijać w mokre prześcieradła, żeby gorączka spadła. Potem spakował swoją torbę i poszedł.

Назад Дальше