Prawiek i inne czasy - Tokarczuk Olga 29 стр.


Na górze skrzypiały deski pod powłóczącym, ciężkim krokiem Izydora, który nie schodził już na dół. Obecność szwagra denerwowała Pawła. Dlatego poszedł kiedyś do niego na górę i namówił go na dom starców.

– Będziesz miał opiekę i gorące jedzenie – powiedział.

Ku jego zdziwieniu Izydor nie protestował. Nazajutrz był już spakowany. Kiedy Paweł zobaczył dwie tekturowe walizki i reklamówkę z ubraniami, targnęły nim wyrzuty sumienia, ale tylko na chwilę.

„Będzie miał opiekę i gorące jedzenie" – powiedział teraz sam do siebie.

W listopadzie spadł pierwszy śnieg, a potem już padało i padało. W pokojach zapachniało wilgocią i Paweł wyciągnął skądś elektryczny grzejnik, który z trudem był w stanie ogrzać pokój. Telewizor strzelał od wilgoci i zimna, ale działał. Paweł śledził prognozy pogody i oglądał wszystkie dzienniki, choć go wcale nie obchodziły. Zmieniały się jakieś rządy. Jakieś postacie pojawiały się i znikały w srebrnym okienku. Przed świętami przyjechały córki i zabrały go na Wigilię. Kazał się odwieźć do domu w drugi dzień świąt i wtedy zobaczył, że pod śniegiem zawalił się dach chałupy Stasi. Śnieg padał teraz do środka i pokrywał mięciutką warstwą meble: pusty kredens, stół, łóżko, na którym spał kiedyś stary Boski, i szafkę nocną. Najpierw Paweł chciał ratować rzeczy przed zimnem i mrozem, ale potem pomyślał, że nie da rady wyciągać samemu ciężkich mebli. I po co mu one?

– Tato, zrobiłeś marny dach – powiedział do mebli. – Twoje gonty przegniły. Mój dom stoi.

Wiosenne wiatry przewróciły dwie ściany. Pokój w domku Stasi zamienił się w kupę gruzów. Latem na Stasinych grzędach pojawiły się pokrzywy i mlecz. Między nimi rozpaczliwie zakwitły kolorowe anemony i piwonie. Zapachniały zdziczałe truskawki. Paweł nie mógł się nadziwić, jak szybko postępuje zniszczenie i rozpad. Jakby budowanie domów było przeciwko całej naturze nieba i ziemi, jakby wznoszenie ścian, układanie kamieni jedne na drugich szło pod prąd czasu. Przeraził się tej myśli. W telewizji hymn ucichł, a ekran zaśnieżył się. Paweł pozapalał wszystkie światła i otworzył szafy.

Zobaczył równiutko poskładane stosy pościeli, obrusy, serwety, ręczniki. Dotknął ich brzegów i nagle całym ciałem zatęsknił do Misi. Wyciągnął więc stos poszew i wtulił w nie twarz. Pachniały mydłem, czystością, porządkiem, jak Misia, jak świat, który był dawniej. Zaczął wyciągać z szaf wszystko, co w nich było: ubrania swoje i Misi, stosy bawełnianych podkoszulków i kalesonów, woreczki ze skarpetami, bieliznę Misi, jej halki, które tak dobrze znał, śliskie pończochy, pasy i staniki, jej bluzki i sweterki. Zdejmował z wieszaków garnitury (wiele z nich, tych z watowanymi ramionami, pamiętało jeszcze czasy wojny), spodnie z uwięzionymi w szlufkach paskami, koszule o sztywnych kołnierzykach, sukienki i spódnice. Długo przyglądał się szaremu kostiumowi z cienkiej wełenki i przypomniało mu się, że kupował ten materiał, a potem woził do krawca. Misia zażyczyła sobie szerokich klap i ciętych kieszeni. Z górnej półki ściągał kapelusze i apaszki. Z dołu wygarniał torebki. Zanurzał dłoń w ich chłodnych, śliskich wnętrzach, jakby patroszy! martwe zwierzęta. Na podłodze urósł stos rzeczy rzucanych bezładnie. Pomyślał, że powinien rozdać to dzieciom. Ale Adelka odeszła. Tak samo Witek. Nawet nie wiedział, gdzie są. Potem jednak przyszła mu do głowy myśl, że ubrania oddaje się tylko po tych, którzy umarli, a przecież on wciąż żył.

– Żyję i czuję się nieźle. Daję sobie radę -powiedział do siebie i zaraz wyciągnął z zegara nie używane od dawna skrzypce.

Wyszedł z nimi przed dom na schody i zaczął grać, najpierwOstatnią niedzielę,potemNa sopkach Mandżurii.Ćmy zlatywały się do lampy i krążyły nad jego głową – ruchoma aureola pełna skrzydełek i czułków. Grał tak długo, aż zakurzone zesztywniałe struny popękały, jedna po drugiej.

Czas Izydora

Kiedy Paweł zaprowadził Izydora do domu starców, starał się dokładnie wyjaśnić całą sytuację zakonnicy, która go przyjmowała:

– Może nie jest taki stary, ale schorowany, a na dodatek upośledzony. Mimo że jestem inspektorem sanitarnym – słowo „inspektor" Paweł szczególnie podkreślił – i znam się na wielu rzeczach, nie mógłbym mu zapewnić właściwej opieki.

Izydor chętnie przystał na przeprowadzkę. Stąd miał bliżej na cmentarz, gdzie leżała mama, ojciec i teraz Misia. Cieszył się, że Pawłowi nie udało się skończyć grobowca i że Misie pochowano przy rodzicach. Codziennie po śniadaniu ubierał się i szedł posiedzieć przy nich.

Ale czas w domu starców płynie inaczej niż gdzie indziej, cieńszy jest jego strumyczek. Izydor z miesiąca na miesiąc tracił siły i w końcu zrezygnował z tych odwiedzin.

– Chyba jestem chory – powiedział do siostry Anieli, która zajmowała się nim. – Chyba będę umierał.

– Ależ Izydorze, jesteś jeszcze młody i pełen sił – próbowała dodać mu otuchy.

– Jestem stary – powtarzał uparcie.

Był rozczarowany. Myślał, że starość otwiera to trzecie oko, którym widzi się wszystko na wskroś, które pozwala rozumieć, jak działa świat. Ale nic się nie wyjaśniło. Bolały go tylko kości i nie mógł spać. Nikt go nie odwiedzał, ani zmarli, ani żywi. W nocy widywał swoje obrazy – Rutę, taką, jaką zapamiętał, i geometryczne wizje – puste przestrzenie, a w nich kanciaste i obłe figury. Coraz częściej te obrazy wydawały mu się spłowiałe i zamazane, a figury powykręcane i byle jakie. Jakby starzały się razem z nim.

Nie miał już siły zajmować się tabelami. Zwlekał się jeszcze z łóżka i wędrował po budynku, żeby ujrzeć swoje cztery strony świata, i to zajmowało mu cały dzień. Dom starców nie był zbudowany po bożemu i nie miał okien od północy, jakby jego budowniczowie próbowali zaprzeć się tej czwartej, najciemniejszej części świata, żeby nie psuć nastroju staruszkom. Izydor musiał więc wychodzić na taras i wychylać się przez barierkę. Widział wtedy zza rogu budynku nie kończące się ciemne lasy i wstążkę szosy. Zima zupełnie pozbawiła go widoku północy – tarasy były pozamykane. Siedział więc w fotelu w tak zwanej świetlicy, gdzie bez ustanku szemrał telewizor. Izydor starał się zapomnieć północ.

Uczył się zapominać i zapominanie przynosiło mu ulgę, a było prostsze, niż się tego kiedykolwiek spodziewał. Wystarczyło nie myśleć jeden dzień o lasach, o rzece, nie myśleć o mamie i Misi czeszącej swoje kasztanowe włosy, wystarczyło nie myśleć o domu i strychu z czterema oknami, a na drugi dzień te obrazy były coraz bledsze, coraz bardziej wyblakłe.

W końcu Izydor nie mógł już chodzić. Jego kości i stawy, pomimo wszystkich antybiotyków i naświetlań, zesztywniały i odmówiły wszelkiego ruchu. Położono go do łóżka w izolatce i tam powoli umierał.

Umieranie było procesem systematycznego rozpadu tego, czym był Izydor. Był to proces lawinowy i nieodwracalny, samodoskonalący się i cudownie efektywny. Jak kasowanie niepotrzebnych informacji w komputerze, na którym w domu starców prowadzono rachunki.

Najpierw zaczęły znikać idee, myśli i abstrakcyjne pojęcia, które Izydor z trudem przyswajał sobie za życia. Z trzaskiem znikały rzeczy poczwórne:

I w końcu:

Potem zbladły kochane miejsca, potem twarze ukochanych osób, ich imiona, i wreszcie cali ludzie ulegli zapomnieniu. Przepadły uczucia Izydora -jakieś dawne wzruszenia (kiedy Misia urodziła pierwsze dziecko), jakieś rozpacze (gdy odeszła Ruta), radości (gdy przyszedł od niej list), pewność (gdy tropił poczwórność), strach (kiedy strzelano do niego i Iwana Mukty), duma (gdy dostawał pieniądze z poczty) i wiele, wiele innych. I wreszcie, na samym końcu, gdy siostra Aniela powiedziała: „On umarł", zaczęty zwijać się te przestrzenie, które miał w sobie Izydor, przestrzenie ani ziemskie, ani niebieskie – rozpadały się na małe kawałeczki, zapadały w siebie i znikały na zawsze. Był to obraz zniszczenia straszniejszy niż wszystko inne, niż wojna, pożary, niż wybuchy gwiazd i implozje czarnych dziur.

Wtedy w domu starców zjawiła się Kłoska.

– Spóźniłaś się. On umarł – powiedziała do niej siostra Aniela.

Kłoska nie odpowiedziała. Usiadła przy łóżku Izydora. Dotknęła jego szyi. Ciało Izydora już nie oddychało, nie biło w nim serce, ale wciąż było ciepłe. Kłoska nachyliła się nad Izydorem i powiedziała mu do ucha:

– Idź i nie zatrzymuj się w żadnym ze światów. I nie daj się skusić na powrót.

Siedziała przy ciele Izydora, aż je zabrali. Potem pozostała przy jego łóżku całą noc, cały dzień i bezustannie mamrotała. Poszła sobie dopiero wtedy, gdy upewniła się, że Izydor odszedł na zawsze.

Czas Gry

„Bóg się zestarzał. W Ósmym Świecie Bóg jest już stary. Jego myśl jest coraz słabsza i pełno w niej dziur. Słowo stało się bełkotliwe. Tak samo świat, który powstał z Myśli i Słowa. Niebo pęka jak wyschnięte drzewo, ziemia miejscami zetlała i rozpada się teraz pod nogami zwierząt i ludzi. Krawędzie świata strzępią się i zamieniają w kurz.

Bóg chciał być doskonały i zatrzymał się. To, co się nie porusza, stoi w miejscu. To, co stoi w miejscu, rozpada się.

«Nic nie wynika ze stwarzania światów – myśli Bóg. – Stwarzanie światów do niczego nie prowadzi, nic nie rozwija, nie poszerza, nie zmienia. Jest daremne.»

Dla Boga śmierć nie istnieje, choć czasem Bóg chciałby umrzeć, jak umierają ludzie, których uwięził w światach i wplątał w czas. Czasem dusze ludzi wymykają się mu i znikają z jego wszystkowidzących oczu. To wtedy Bóg tęskni najbardziej. Wie bowiem, że poza nim istnieje niezmienny porządek, łączący to, co zmienne, w jeden wzór. A w tym porządku, w którym zawiera się nawet sam Bóg, wszystko, co wydaje się przemijające i rozproszone w czasie, zaczyna istnieć jednocześnie i wiecznie poza czasem."

Czas Adelki

Adelka wysiadła z kieleckiego autobusu na Gościńcu i miała wrażenie, że się obudziła. Że spała i śniła swoje życie w jakimś mieście, z jakimiś ludźmi, wśród pomieszanych i niejasnych zdarzeń. Potrząsnęła głową i zobaczyła przed sobą leśną aleję do Prawieku, lipy po jej obu stronach, ciemną ścianę Wodenicy – wszystko było na swoim miejscu.

Przystanęła i poprawiła torebkę na ramieniu. Popatrzyła na swoje włoskie pantofle i płaszcz z wielbłądziej wełny. Wiedziała, że wygląda pięknie, jak z żurnala, jak z wielkiego miasta. Ruszyła przed siebie, balansując na wysokich szpilkach.

Gdy wyszła z lasu, uderzył ją ogrom nieba, które nagle całe się odsłoniło. Zapomniała, że niebo może być takie wielkie, jakby mieściło w sobie jeszcze inne, nieznane światy. Nigdy nie widziała takiego nieba w Kielcach.

Zobaczyła dach domu i oczom nie wierzyła, jak bardzo rozrósł się krzak bzu. Kiedy podeszła bliżej, na chwilę zamarło jej serce – nie było domu ciotki Papu-gowej. W miejsce, gdzie zawsze stał, weszło niebo.

Adelka otworzyła furtkę i stanęła przed domem. Drzwi i okna były zamknięte. Poszła na podwórko. Było zarośnięte trawą. Wybiegły do niej małe kurki liliputki, kolorowe jak pawie. Wtedy przyszło jej do głowy, że ojciec i wuj Izydor umarli, a jej nikt nie zawiadomił i teraz przyjechała do pustego domu w tym swoim płaszczu z „Telimeny" i włoskich szpilkach.

Postawiła walizkę, zapaliła papierosa i poszła przez sad tam, gdzie kiedyś stał domek ciotki Papugowej.

– A więc ty palisz papierosy – usłyszała nagle. Odruchowo rzuciła papierosa na ziemię i poczuła

w gardle stary dziecinny strach przed ojcem. Podniosła oczy i zobaczyła go. Siedział na kuchennym taborecie w stercie gruzów, który był kiedyś domem jego siostry.

– Co ojciec tu robi? – zapytała zdumiona.

– Obserwuję dom.

Nie wiedziała, co powiedzieć. Patrzyli na siebie w milczeniu.

Widać było, że nie golił się od tygodni. Jego zarost był teraz całkiem biały, jakby na twarzy ojca osiadł szron. Spostrzegła, że bardzo się zestarzał przez te wszystkie lata.

– Zmieniłam się? – zapytała.

– Postarzałaś się – odpowiedział, zwracając wzrok na dom. – Jak wszyscy.

– Co się stało, tato? Gdzie wujek Izydor? Czy nikt ci nie pomaga?

– Wszyscy domagają się ode mnie pieniędzy i chcą zawładnąć domem, jakbym już nie żył. A ja jeszcze żyję. Dlaczego nie przyjechałaś na pogrzeb matki?

Dłonie Adelki zatęskniły za papierosem.

– Przyjechałam po prostu powiedzieć ci, że daję sobie radę. Skończyłam studia, pracuję. Mam już dużą córkę.

– Dlaczego nie urodziłaś syna?

Znowu poczuła znajomy ucisk w gardle i miała wrażenie, że obudziła się po raz kolejny. Nie istnieją Kielce, nie ma włoskich szpilek i płaszcza z wielbłądziej wełny.

Назад Дальше