Limes Inferior - Януш Зайдель 11 стр.


Dziewczyna była nowym konserwatorem automatów spożywczych w stołówce Zarządu Aglomeracji. Pracowała tu dopiero dwa tygodnie i wszyscy szeptali, że jest dziewczyną jednego z Wysokich Szefów, lecz nie wiadomo którego. Zdania w tej sprawie były podzielone, ale sam fakt nie ulegał wątpliwości. Dziewczyna miała trzecią klasę, jednakże liczba niesprawnych automatów w stołówce nie najlepiej świadczyła o jej kwalifikacjach. Przypuszczano, że wcale nie jest elektronikiem ani mechanikiem precyzyjnym. Miała za to idealną figurę i była bardzo ładna.

Gdyby jej przyjaciel był Wysokim Szefem w Zarządzie Masowej Rozrywki, na pewno bez trudu umieściłby ją na etacie spikerki telewizyjnej – pomyślał Banfi sarkastycznie. – Nadawałaby się równie dobrze do takiej pracy, a otrzymywałaby najwyższą możliwą liczbę żółtych. Jej trzecia klasa wygląda na podliftowaną. Właściwie, można by ustalić, czyja to przyjaciółka. Wystarczyłoby sprawdzić, czy jeden spośród notowanych lifterów inkasował ostatnio sto żółtych od któregoś z wyższych szefów.

Taką rzecz Banfi mógłby sprawdzić bez trudu we własnym wydziale. Miał dostęp do kont wszystkich mieszkańców Argolandu osiągających prywatne dochody za bliżej nie określone usługi świadczone innym obywatelom. Mógłby to jednak zrobić jedynie dla zaspokojenia ciekawości, bo przecież samobójstwem byłoby zadzieranie z którymkolwiek z Wysokich Szefów, jakimś ważnym zerowcem z wyższego szczebla administracji.

Cóż zresztą mógłby takiemu zrobić, on, zwykły dwojak? Przecież nie pójdzie i nie spyta po prostu, dlaczego ta smarkata, prosto po studiach, dostaje prawie tyle samo żółtych co on, stary pracownik na odpowiedzialnym stanowisku, w dodatku o klasę od niej lepszy?

– Czym się martwisz? – usłyszał za plecami.

Poznał głos Bustona, inspektora z Wydziału Kontroli Klas.

– Wprost przeciwnie. Cieszę moje oczy – powiedział, nie odwracając głowy i wskazując podbródkiem wypięty tyłek dziewczyny.

– No, no! – uśmiechnął się Buston. – Nie rób sobie apetytu. Nie stać cię na taki kąsek.

– Wiem, i to właśnie przyprawia mnie o zgrzytanie zębów. Człowiekowi opadają ręce w obliczu pewnych… praktyk w naszym urzędzie – powiedział Banfi zniżonym głosem.

– Mój drogi! Nie myśl o tym, bo nabawisz się nadkwasoty – poradził kolega, sadowiąc się ze swoją kawą obok Banfiego, tak aby też mieć w polu widzenia okrągłości Sally. – Wiesz, że niczego tu nie zmienisz, nie naprawisz. Mnie też czasem diabli biorą. Człowiek jest bezsilny wobec zerowców z góry. Robisz, co do ciebie należy, naganiasz się jak idiota, żeby spełnić swój obowiązek, przepisy są po twojej stronie, a tu nagle, w ostatniej fazie sprawy, dzwonią do ciebie z Centrali i mówią: „zaniechać wszelkich działań, zostawić człowieka w spokoju, żadnych wyjaśnień". Ot, choćby przed chwilą. Miałem w garści Klucz faceta. Ewidentny usługowiec, może lifter albo gorzej jeszcze. Wyglądało na to, że ma zaniżoną klasę, robił jakieś manipulacje z downerem. Chciałem go przesłuchać, a tu nagle telefon: żadnych przesłuchań, oddać Klucz w normalnym trybie, tak jakby został zwyczajnie zgubiony.

– Co za facet?

– Jeden taki, ze śródmieścia. Sneer go nazywają, czy jakoś tak.

Banfi z trudem opanował drgnienie powiek.

– Nie przypominam sobie – powiedział z udaną obojętnością.

– Ma duże wpływy z różnych prywatnych Kluczy.

– Będziecie go rozpracowywać?

– Po co? Góra go chroni. Może ma kogoś wśród Wysokich Szefów?

– Myślisz, że niektórzy z nich wolą chłopców niż dziewczynki? – roześmiał się Banfi, już zupełnie odprężony.

Nie byłoby dobrze, gdyby zaczęli rozpracowywać tego Sneera. Bez trudu mogliby znaleźć na jego koncie w Banku zapis przelewu stu pięćdziesięciu żółtych z Klucza żony Banfiego. Żałował teraz, że nie poprosił o tę przysługę kogoś z dalszej rodziny. Trick z zapłatą poprzez Klucz żony był bardzo prymitywny i niczego właściwie nie ukrywał. Wtedy, dwa lata temu, wolał jednak, by sprawa została w rodzinie.

– Nasz system prawny zupełnie wiąże nam ręce – Bustonowi zebrało się właśnie na utyskiwania zawodowe. – Nawet, kiedy masz w garści faceta prawie przyłapanego na liftingu, niewiele możesz mu udowodnić. Wczoraj wywiadowca przyprowadził mi jednego. Nominalnie czwartak, lecz z rozmowy od razu wyczuwasz, że sprytna bestia. Udaje prymitywnego głupka, ale przepisy zna na pamięć. Do niczego się nie przyznaje, więc odtwarzam mu zapis jego dialogu z wywiadowcą. Pod stacją testów proponował mu „cztery na trzy" z gwarancją. A on mi na to: „Jak to? Nie wolno udzielać korepetycji? Przecież władze popierają podnoszenie poziomu intelektualnego obywateli". Więc go pytam, czy wie, że działalność usługowa wymaga zgody administracji miejskiej. Wie, oczywiście. „Ale – powiada – przepisy nie zabraniają działalności społecznej ani też świadczenia uprzejmości". Roześmiałem mu się w nos i mówię: „Przecież nie będziesz mi tu, bracie, opowiadał, że chcesz kogoś za darmo liftować na trójkę?". A on, uważasz, z gębą bezczelnie, na mnie: „Co mi tu, bracie przyszywany, będziesz imputował? Mówiłem o korepetycjach, nie o liftowaniu. A poza tym, nie ma przepisu zabraniającego komukolwiek wyrażania i przyjmowania wdzięczności w jakiejkolwiek formie. Czy, gdyby mi dziewczyna zaproponowała parę miłych chwil w zamian za podniesienie jej poziomu umysłowego, to też według was byłaby nielegalna działalność usługowa?". Widzę, że facet jest szczwany, więc zaczynam z innej beczki: „Ma pan tylko czwórkę – mówię. – Więc, jak pan sobie wyobraża pomoc w uzyskaniu trójki?" A on: „Według mnie, jestem trojakiem. Chyba to nie przestępstwo, mieć dobre mniemanie o sobie? A że wasze testy są do kitu, to nie moja wina. Możecie mi podwyższyć klasę, proszę bardzo. Parę zielonych więcej zawsze się przyda. Ale ostrzegam, że o pracę dla mnie niełatwo i Wydział Zatrudnienia będzie was klął w żywy kamień. Jestem z wykształcenia archeologiem. A w ogóle, to proszę się ode mnie uprzejmie odpieprzyć". Tak mi dosłownie powiedział i poszedł sobie, a ja nawet nie mogłem go zatrzymać.

– Co to znaczy "imputować"? – zainteresował się Banfi.

– Pojęcia nie mam – mruknął Buston i obaj pogrążyli się w kontemplacji zgrabnej figury dziewczyny bezradnie szamocącej się z zepsutym automatem.

*

Ani wizyta w gabinecie bioregeneracji, gdzie wziął kąpiel, masaż, ogolił się i przebrał w czystą bieliznę, ani nawet obfite śniadanie w „żółtym" barze przy alei Tibigan, nie wymazały z pamięci Sneera przykrych wspomnień ubiegłej doby. Usilnie starał się, by wszystko wróciło do normy; odbył nawet – jak każdego dnia – półgodzinną przechadzkę ulicami śródmieścia, lecz niełatwo było przejść do porządku dziennego nad wydarzeniami, które tak niespodziewanie spiętrzyły się i zagęściły wokół jego osoby. Niby wszystko zakończyło się pomyślnie, sytuacja obecna nie różniła się niczym od tej sprzed dwudziestu czterech godzin, sprzed momentu, gdy jakiś głupi tajniak czy kontroler posiał niepokój w jego umyśle, żądając pokazania Klucza i notując jego numer ewidencyjny. A jednak…

Zatrzymując się w tym samym miejscu, przed tą samą wystawą dużego sklepu ze sprzętem elektronicznym, usiłował odtworzyć tamtą wczorajszą sytuację. W oknie wystawowym stały dziś inne już nowości – drogie zabawki dla dorosłych: jakieś nowe urządzenia do rejestracji przestrzennego, barwnego i ruchomego obrazu holograficznego. Wczoraj prezentowano tu mikrosystem komputerowy, na którym Sneer znał się dużo lepiej, niż wypadało przyzwoitemu czwartakowi gardzącemu perwersyjnymi fanaberiami zerowców.

To wprost niemożliwe, by odczepili się ode mnie tak łatwo – pomyślał Sneer, rozglądając się wokoło, jakby spodziewał się ujrzeć znowu tego samego młodego człowieka, który wczoraj zagadnął go o jakiś niuans z zakresu teorii organizacji systemów komputerowych.

Instynkt mówił mu, że wciąż coś się tu nie zgadza, że brakuje jakiegoś dalszego ogniwa łańcucha zdarzeń, w które wplątał go… przypadek czy celowe działanie jakichś nieznanych sił.

Historia z Kluczem, aresztomatem i policją domagała się innego, logicznego finału. Ten, który nastąpił, musiał być tylko pozornym happy endem, jak w dobrym filmowym dreszczowcu czy kryminale, gdzie bohatera – pewnego już, że skończyły się mrożące w żyłach krew przeżycia – czeka jeszcze parę zaskoczeń, rujnujących rzekomy ład i spokój.

Do tego jeszcze dziewczyna. Sneer nie musiał nawet zamykać oczu, by ujrzeć twarz Alicji; jej głos brzmiał mu w uszach na tle ulicznego szumu, przebijał się nawet poprzez jazgot staroświeckiej kolejki miejskiej – zabytku z ubiegłego stulecia, kursującej po estakadzie nad ulicami centrum Argolandu.

Kim była Alicja? Czy tylko przypadek wplótł ją w bieg wydarzeń, w które zamieszany był Sneer? A może pojawiła się właśnie po to, by go w te wydarzenia wplątać? Nie, nonsens! Przecież zaczęło się od tajniaka. Niemniej jednak, Pron odnalazł Sneera dzięki wskazówce Alicji. Gdyby nie to, wydarzenia musiałyby potoczyć się inaczej. Chociaż, kto wie?

W tym zautomatyzowanym otoczeniu człowiek staje się także takim małym automacikiem, nie dostrzegającym nawet, do jakiego stopnia podlega sterowaniu przez nadrzędny system kontroli – westchnął Sneer, krocząc coraz śmielej główną ulicą Argolandu.

Próbował myśleć o swych zwykłych, codziennych sprawach, układać jakieś plany, obmyślać nowe, bardziej wyrafinowane lifterskie chwyty do zastosowania przy najbliższej okazji, ale nieposłuszna wyobraźnia podsuwała mu wciąż przed oczy obraz dziewczyny, która zjawiła się przy nim w momencie, gdy miał po uszy zmartwień i – jakby nie było tego dość – otumaniła go zupełnie tymi błękitnymi oczyma, których nie sposób zapomnieć.

Poczuł gwałtowną potrzebę zobaczenia się z Alicją. Przyspieszył kroku, lecz po chwili zatrzymał się i skręcił w przecznicę. Wszedł do magazynu damskiej konfekcji, gdzie napakował pełną torbę różnych drobiazgów, które – jak mu się wydawało – mogłyby ucieszyć każdą dziewczynę. Będąc nieraz obiektem mniej lub bardziej nachalnego naciągania na drogie prezenty przez różne przelotne znajome, miał w tych sprawach niezłe rozeznanie.

Czujnik kasowy przy wyjściu ze sklepu, po obwąchaniu torby, zainkasował z Klucza Sneera czterdzieści parę żółtych, co wydało mu się zbyt małym wydatkiem na prezenty dla tak wspaniałej dziewczyny, wstąpił więc jeszcze do sklepu z importowanymi kosmetykami oraz biżuterią i zaokrąglił wydaną sumę do setki. Teraz wyglądało to już zupełnie przyzwoicie. Dwie torby z zakupami za sto żółtych nie mogły nie przekonać najwybredniejszej nawet argolandki o szczerym zaangażowaniu ofiarodawcy.

Zgłupiałeś zupełnie – zgromił sam siebie. – W życiu nie wydałeś na żadną dziewczynę więcej niż dziesięć naraz…

Ale dziś był szczególny dzień, a Alicję uważał za kogoś zupełnie wyjątkowego. Poza tym Sneer wciąż nie był pewien, czy niespodziewanie odzyskany Klucz nie straci nagle swych normalnych właściwości. Może zwrócono go tylko przez niedopatrzenie zaspanego policjanta z nocnego dyżuru? Każdym kolejnym zakupem upewniał się, że Klucz wciąż funkcjonuje.

Alicja! Byle tylko zastać ją w hotelu! – Sneer poczuł nagły niepokój. Serce zaczęło mu bić dziwnie mocno, gdy wbiegał do hotelowego hallu.

Co się ze mną dzieje? – powtarzał, obłudnie próbując oddalić od siebie nasuwającą się odpowiedź. Nie chciał dopuścić do świadomości tej prostej prawdy, tego oczywistego faktu, że Alicja przełamała jego niezłomną dotąd zasadę nieangażowania się w damskie sprawy.

Położył na pulpicie recepcji obie torby z zakupami i w tejże chwili uświadomił sobie, że nie zna numeru kabiny, w której spędził noc. Nie znał także nazwiska Alicji, nie pamiętał nawet, na którym piętrze mieszka.

Na każdej z sześćdziesięciu kondygnacji gmachu znajdowało się co najmniej sto kabin mieszkalnych.

Drżącą ręką wystukał na klawiaturze informatora imię „Alicja". Ekran rozświetlił się paroma wierszami napisów. W hotelu mieszkało kilka kobiet noszących to imię.

„Klasa czwarta", dopisał Sneer.

Wszystkie nazwiska zniknęły z ekranu jak zdmuchnięte. W ich miejsce pojawił się napis informujący, że wśród mieszkanek hotelu nie ma – i od tygodnia nie było – żadnej czwartaczki o takim imieniu.

To wprost niemożliwe – myślał Sneer gorączkowo. – Przecież otwierała drzwi własnym kluczem, pokój musiał być wynajęty na jej nazwisko. Dopiero po chwili zrozumiał, że dziewczyna mogła posłużyć się pseudonimem albo zgoła zmyślonym imieniem.

Pytanie o młode kobiety z czwartą klasą, mieszkające w hotelu, spowodowało wyrzucenie na ekran ponad setki nazwisk i numerów. Komputer ewidencyjny był cierpliwy, lecz Sneer poddał się wobec perspektywy sprawdzania tylu kabin.

Jeśli tu mieszka… – pomyślał, zbierając paczki i wlokąc się w stronę windy – spotkam ją wreszcie, choćby w barze na śniadaniu. Chyba że…

Zatrzymał się gwałtownie w wejściu do windy, blokując mechanizm drzwi.

– Wchodzi pan, czy nie? – ofuknął go jakiś niecierpliwy współpasażer, więc Sneer wszedł w zamyśleniu do klatki windy i wcisnął przycisk siedemnastego piętra, gdzie miał swoją kabinę, w której nie był od wczorajszego popołudnia.

Czyżby to wszystko wcale się nie zdarzyło? – zastanawiał się, podczas gdy dźwig minął dawno jego siedemnaste piętro i zatrzymał się na sześćdziesiątym. – Przyśniło mi się, czy jak? Tam, w hallu, na kanapie?

Po chwili zastanowienia z niepokojem stwierdził, że nic nie przeczy tej hipotezie. Żaden materialny dowód nie potwierdzał realności spotkania z Alicją. Czyżby jego umysł, zmęczony tyloma wydarzeniami, wśród sennych marzeń wytworzył sobie postać czułej, troskliwej dziewczyny – jedynej osoby w tym mieście, którą szczerze obchodził los Sneera owej fatalnej nocy? Potrzebował kogoś takiego i… przyśnił sobie?

Jeśli to był sen, to chyba zaczynam wariować! – pomyślał Sneer i ze złością wcisnął ponownie przycisk windy, by znaleźć się na swoim piętrze. – Wydałem całą setkę z powodu sennych halucynacji!

Nie mógł uwierzyć, by Alicja naprawdę nie istniała. Zbyt dobrze pamiętał jej słowa, zbyt realnie widział w wyobraźni jej twarz. Dlaczego podała mu fałszywe imię, zatarła swe ślady? Przecież sama wbijała mu to imię do głowy, wielokrotnie nakazując, by o niej pamiętał.

Wszystko to było zbyt rzeczywiste jak na najbardziej nawet realistyczny sen.

– Znajdę ją! Jeśli istnieje, muszę ją znaleźć! – postanowił, rzucając torby z zakupami na tapczan.

Na kolejną pointę wczorajszej historii nie trzeba było długo czekać: w cocktail-barze na dole, gdzie wstąpił w poszukiwaniu Alicji, spotkała go następna niespodzianka.

Przy automacie z piwem siedzieli w najlepsze ci dwaj, których Sneer w swych przewidywaniach widział już co najmniej w policyjnym areszcie. Pron i downer w seledynowej wiatrówce rozprawiali wesoło z kuflami w dłoniach i wyglądali na zupełnie zadowolonych z życia. Gdy Sneer zatrzymał się w drzwiach, Pron pomachał mu dłonią, jakby właśnie tu i na teraz byli umówieni.

– Zdaje się, że jestem ci coś winien za wczoraj – zaczął Sneer, wydobywając Klucz, lecz Pron zamachał rękami.

– Broń Boże! – zaprotestował. – To była koleżeńska przysługa. Nie ma mowy o żadnych należnościach. Stawiam ci piwo za wczorajsze kłopoty w mojej kabinie.

Podał Sneerowi pełny kufel i podsunął mu stołek.

– Trzeba oblać to miłe spotkanie! – dodał jowialnie. – Niewiele brakowało, a spotkalibyśmy się w takim samym składzie, tylko że w miejscu, gdzie nie dają piwa.

– Taak… – wtrącił downer przeciągle. – Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Należy mi się dwieście.

– Jak to? – Sneer spojrzał na niego z ukosa.

– A zwyczajnie. Masz Klucz?

– Mam!

– Czynny?

– Czynny…

– Zrobiłem swoje, punkty się należą.

Sneer milczał przez chwilę, zaskoczony bezczelnością młodego człowieka. Trudno jednak było znaleźć lukę w jego prostym wywodzie.

– Dobra. Fakt jest faktem – powiedział wreszcie. – Sprawę załatwiłeś, aczkolwiek, niech mnie wszyscy diabli, jeśli cokolwiek rozumiem… Jakim cudem cię puścili?

– To proste! – zaśmiał się downer. – Nie można nikogo aresztować bez powodu. Byłem czysty jak kryształ.

– Wypłacę ci dwieście żółtych i dołożę jeszcze pięćdziesiąt, jeśli mi wyjaśnisz, jak to zrobiłeś.

– Tajemnic zawodowych nie sprzedaję, Mogę ci powiedzieć za darmo, bo i tak nie wykorzystasz tego tricku w lifterskiej praktyce, a na downing masz za dobrą klasę. Tylko nie puszczaj tego dalej.

– W porządku! – zgodził się Sneer. – Ale najpierw załatwimy rozliczenia.

Kolejne dwieście punktów opuściło Klucz Sneera.

To już trzysta w dniu dzisiejszym – zsumował w myślach. – Nie licząc drobnych wydatków. Jest dziesiąta trzydzieści rano. Jeśli dalej pójdzie w takim tempie, to do wieczora zostanę nędzarzem.

– Nie dopadli cię w końcu? – zagadnął Prona, gdy usiedli znów obok niego.

– Sam się zgłosiłem. To robi dobre wrażenie.

– Też, oczywiście, okazałeś się kryształowy? – uśmiechnął się Sneer.

– Ma się rozumieć.

– A tak naprawdę?

– Powiem ci kiedyś. – Pron zmrużył swoje nieco wyłupiaste oczy. – Jak się wszystko ładnie zakończy.

– Aha, jeszcze jedno! – przypomniał sobie Sneer. – Wczoraj rano rozmawiałeś o mnie z dziewczyną w barze.

– Zgadza się. Blondynka, duże niebieskie oczy.

– Nie spotkałeś jej tu dzisiaj?

Pron zastanawiał się przez chwilę.

– Nie. Dziś jej tu nie było. Przynajmniej po dziewiątej. Szukasz jej?

– Uhm. Gdybyś ją spotkał…

– To co?

– Powiedz jej, że proszę o telefon. Mieszkam tutaj, w „Kosmosie". Pron wiercił się na stołku, jakby miał coś jeszcze do powiedzenia i nie mógł się zdecydować.

– Słuchaj, Sneer… – wykrztusił wreszcie. – Muszę się uczciwie przyznać, że policja wie, kto załatwił aresztomat. Podeszli mnie, nie mogłem nic skręcić. Wierz mi, byłem przekonany, że to policjanci zastali cię w mojej kabinie… Dopiero Aber mi powiedział… o przygodzie z aresztomatem.

– Trudno, cholera – zafrasował się Sneer. – Wiedziałem, że to musi się źle skończyć. Trzeba szybko pozbyć się tej bransoletki.

– Wciąż ją masz?

– Nie daje się otworzyć. Będę musiał wybrać się zaraz do „Raju Majsterkowiczów" na Czwartą Przecznicę i spróbować rozciąć to piłką do metalu.

– Pokaż, jak to wygląda? – zainteresował się Pron.

– Tutaj ci nie będę pokazywał. – Sneer rozejrzał się po barze, w którym siedziało po kątach parę osób. – Podałeś moje nazwisko?

– Skądże! – obruszył się Pron. – Znam cię tylko jako Sneera.

– To pół biedy. Niczego mi nie udowodnią. Pseudonim nie jest zakodowany na Kluczu. A to głupie urządzenie nie umiało nawet stwierdzić, kim jestem. No, więc jak to było tam, w Stacji Testów?

Downer, nazwany przez Prona Aberem", odstawił pusty kufel na blat stolika.

– Wy, lifterzy – zaczął z kpiącym uśmieszkiem – wykorzystujecie w swojej pracy własną inteligencję i cudzą głupotę. My natomiast staramy się wykorzystać własną głupotę i cudze lenistwo. No, może trochę przesadzam z tą głupotą, ale czwartak nie jest oficjalnie uważany za umysłowego orła, i właśnie to pomaga nam podejść dumnych ze swej klasy dwojaków i trojaków obsługujących Stację Testów. Są różne metody downingu. Nie muszę ci tego tłumaczyć, sam też stosujesz indywidualne podejście do każdej sprawy. Opowiem ci, jak zrobiłem twoją czwórkę. To był dość prosty trick. Nie ma mowy o oszukaniu komputera, który testuje delikwenta pod elektrohipnozą. Pozostaje więc oszukać operatorów. Pierwsza rzecz to wybór odpowiedniej chwili. Wybrałem czas, kiedy telewizja transmitowała interesujący mecz: drużyna „Niedźwiedzi Argolandu" walczyła właśnie z „Zielonymi Kaskami". Zgodnie z moimi przewidywaniami, w chwili gdy wszedłem do Stacji, obaj dyżurni technicy siedzieli z patrzawkami na oczach i słuchawkami w uszach, śledząc kolejną akcję naszej czołowej drużyny. Jeden z techników łypnął okiem spod patrzawki i półgębkiem spytał, o co chodzi. Podałem mu twój Klucz, a on wsunął go do szczeliny kontrolnej, spojrzał na ekran i burknął: „Kontrola klasy w trybie zaostrzonym. Do kabiny!" Teraz już wiedziałem, o co chodzi. Po prostu, na twoim Kluczu było zakodowane zastrzeżenie Wydziału Kontroli Klas bez żadnych konkretnych dyspozycji, poza sprawdzeniem, czy rzeczywiście masz czwórkę. Technik oddał mi twój Klucz i przestał się mną interesować, wracając do oglądania meczu. Poszedłem do kabiny testowej, założyłem kask i wsunąłem do testera m ó j własny Klucz, nie zablokowany wprawdzie, ale to nie ma żadnego znaczenia dla automatu testującego, którego zadaniem jest, po pierwsze, stwierdzenie zgodności linii papilarnych z ich obrazem na Kluczu, a po drugie przetestowanie delikwenta i ocena jego klasy umysłowej.

Назад Дальше