Ponieważ technik wcisnął na swoim pulpicie przycisk „zaostrzonej kontroli", tester dał mi elektrohipnozę i zadał test, który wykazał moją rzeczywistą czwórkę. Gdy wyszedłem z kabiny, na pulpicie operatora świeciła cyfra „4", oznaczająca pozytywny wynik testu.
Podałem operatorowi znowu twój Klucz, on sprawdził tylko, czy jest na nim „czwórka", wsunął go do szczeliny transmitera i posłał do Centralnego Rejestru informację, że weryfikacji dokonano i Klucz można odblokować.
– Diablo proste! – mruknął Sneer.
– Owszem. Tylko trzeba to wymyślić… mając samemu czwórkę! – Downer poklepał się dumnie po piersi. – Kto by się spodziewał po czwartaku!
– Na czym polegało niedopatrzenie operatora?
– Na tym – zaśmiał się downer – że oglądał mecz. A poza tym, rzecz w lenistwie i rutynie. Zauważ, jak to wygląda od jego strony: przychodzi facet i pokazuje Klucz z czwórką; operator sprawdza na końcówce Syskomu, że Klucz jest zablokowany. W kolejności powinien upewnić się, czy Klucz należy do faceta, który go przyniósł. Ale po co, myśli operator, któremu spieszno do oglądania meczu, skoro i tak za chwilę automat testujący sprawdzi tożsamość klienta i nie przetestuje niewłaściwej osoby. Po teście, gdy facet oddaje Klucz, jest na nim „czwórka", podobnie jak na pulpicie kontrolnym. Zatem wszystko gra: test się odbył, wykazał czwórkę, Klucz można odblokować. Technik odblokowuje Klucz, chociaż właściwie powinien najpierw sprawdzić, czy to ten sam Klucz, który był przed chwilą weryfikowany w testerze. Ale, po pierwsze, skoro już raz zdecydował się pominąć kontrolę tożsamości, to nie ma powodu, by teraz nagle nabrać podejrzeń. A po drugie, ogląda wciąż jednym okiem telewizję. Siedzi wygodnie w fotelu, mając w zasięgu ręki tylko terminal Syskomu. By sięgnąć do konsoli kontrolnej, musiałby dźwignąć tyłek z fotela i przejść trzy kroki. Trzymam sto do jednego, że tego nie zrobi! Odblokuje Klucz i odda klientowi, klnąc w duchu, że go cholera przyniosła właśnie podczas trasmisji meczu!
– A gdyby jednak sprawdził?
– Zdarza się to niekiedy. Wówczas uruchamiam wariant ratunkowy: „ach, strasznie przepraszam! Oczywiście, że to nie ten Klucz! Człowiek jest tak zdenerwowany, gdy idzie na test. Na śmierć zapomniałem; to jest Klucz, który znalazłem właśnie tutaj, przed budynkiem. Pewnie drugi taki, roztargniony jak ja, zgubił i teraz się martwi, więc miałem oddać i trzymam cały czas w garści, żeby nie zapomnieć. A mój Klucz, proszę, mam tutaj, w drugiej ręce. Oczywiście, to ten właśnie był przed chwilą w automacie testującym!" Podaję mój autentyczny Klucz, a technik, zły już okropnie, bo uciekło mu parę ciekawych akcji podbramkowych, teraz jednak sprawdza wszystko dokładnie. No, i rzeczywiście: klient nie łże! Testował swój Klucz, a tamten pewnie naprawdę znalazł. Więc odblokowuje mój Klucz, choć nie jest on wcale zablokowany (ale tego nie widać gołym okiem). Zbędne „odblokowanie" po prostu niczego nie zmienia na czynnym Kluczu. Aby sprawdzić, czy mój Klucz istotnie był zablokowany, operator musiałby znów przesiadać się do innego pulpitu, który normalnie powinien obsługiwać trzeci technik, aktualnie nieobecny, bo poszedł po piwo. A w ogóle, to po cholerę przychodziłby klient odblokowywać niezablokowany Klucz? Poza tym, na początku, gdy operator sprawdzał Klucz przed testem, był on zablokowany (o tym rzekomo znalezionym operator zapomniał natychmiast, gdy odłożył go na bok, a zresztą „Niedźwiedzie" właśnie strzeliły bramkę).
Nie ma, poza tym, żadnego powodu, by fatygować się sprawdzaniem tego znalezionego Klucza. Gdybyś zgłosił się po godzinie i zapytał o zgubę, wydano by ci Klucz, nie sprawdzając niczego oprócz tożsamości linii papilarnych.
– Tylko że wówczas to ty byłbyś mi winien dwieście, a nie ja tobie – westchnął Sneer. – No, dobra. A teraz powiedz, dlaczego cię zgarnęli.
– Dziwna sprawa. Kiedy już miałem twój Klucz z powrotem, bo wszystko poszło bez pudła, jak przewidywałem, wpadli policjanci i bez gadania zawieźli mnie do Komendantury. Miałem w kieszeni oba Klucze, ale to żadna tragedia. Powiedziałem, że ten drugi znalazłem, a weryfikowałem własny. Sprawdzili w zapisie testera, wszystko się zgadzało. Potrzymali mnie trochę, popytali, ale wreszcie cóż mogli zrobić? Wypuścili mnie, nie znajdując winy!
– A mój Klucz? Nie zdziwili się, że jest odblokowany?
– Może się i zdziwili, ale to przecież nie moja sprawa! Czy sądzisz, że technik, który mnie obsługiwał, przyznałby się, że odblokował ten Klucz bez sprawdzenia tożsamości właściciela? Bądź spokojny! Zaparłby się nawet tego, że miał go w ogóle w rękach!
Sneer kręcił głową z podziwu. Trudno było odmówić sprytu temu czwartakowi. Ale, z drugiej strony, wszystko to razem nie wyjaśniało jeszcze powodów, dla których policja tak łatwo przeszła do porządku dziennego nad sprawą Sneera. Blokada, aresztomat, afera z downerem – i nic, żadnych konsekwencji! To zbyt piękne, by mogło być zakończeniem serii kłopotów.
Jak to się dzieje, że w tak doskonale zorganizowanym świecie mogą swobodnie i bezkarnie działać takie pasożyty, jak Pron czy ten, jak mu tam, Aber? – rozmyślał w drodze do „Raju Majsterkowiczów".
Wielki magazyn narzędzi i materiałów, oprócz działów handlowych, stawiał do dyspozycji klientów liczne warsztaty i pracownie, gdzie zapaleni majsterkowicze mogli za parę punktów uprawiać swe hobby. Były tu pracownie mechaniczne, elektroniczne, chemiczne, studia nagrań, fotolaboratoria. Wśród użytkowników przeważała młodzież, lecz spotykało się tutaj także sporo osób dorosłych. Było tajemnicą publiczną, że tu właśnie powstaje większość narzędzi, którymi posługują się ludzie uprawiający nielegalne zawody. Tu konstruowano przemyślne wytrychy do automatów, przeróżne urządzenia i aparaty do oszukańczych machinacji punktowych, kompozycje chemiczne – symulatory, którymi posługiwali się podejrzani osobnicy w celu znalezienia się w szpitalu miejskim lub klinice psychiatrycznej.
Sneer także korzystał dość często z kabin warsztatowych „Raju". Ukryty przed niepowołanym okiem w zamknięciu wynajętej kabiny, realizował tu swoje pomysły: mikroskopijne urządzenia transmisyjne, owe barwne pigułki, tak pomocne przy liftingu, oryginalne, unikalne mikroukłady, montowane z superminiaturowych elementów krystalicznych. Pomysły i schematy kreślone na bibułkowych serwetkach w kawiarni podczas wielodniowych włóczęg Sneera po lokalach Argolandu, przeradzały się tutaj w gotowy, znakomicie funkcjonujący produkt jednorazowego użytku – za każdym razem inny, oparty na nowej idei, wyprzedzającej myśl techniczną konstruktorów starających się zabezpieczyć automaty testujące przed oszustwem.
Sneer był specjalistą od mikroelektroniki układowej. Studiował tę dziedzinę z prawdziwym zamiłowaniem, nie ograniczając się do wąskiej specjalizacji wymaganej na uczelni. Dzięki temu mógł teraz bez trudu rywalizować z profesjonalistami z kilku innych, pokrewnych dziedzin, nadzorującymi różne funkcje Ogólnego Systemu Komputerowego, zwanego w skrócie Syskomem.
Szlachetna idea rozwijania technicznych umiejętności młodzieży, przyświecająca istnieniu instytucji „Raj Majsterkowiczów", jak wiele szlachetnych idei, produkowała uboczne efekty społeczne, wymykające się kontroli władz aglomeracji.
Czy naprawdę? – zastanowił się Sneer, wchodząc do „Raju". – Czy rzeczywiście władze nie zdają sobie sprawy z tego, co się tu dzieje? A może tolerują taki stan rzeczy w ściśle określonych celach? Przecież każdy, kto korzysta z urządzeń warsztatowych, płaci za to ze swojego Klucza. Bank rejestruje na jego koncie wydatki na materiały, na wynajęcie pracowni. Jeśli trzeba, nietrudno odtworzyć z zapisu bankowego, czym zajmuje się właściciel Klucza.
Sneer od dawna zdawał sobie z tego sprawę i nie był tak naiwny, by potrzebne mu materiały kupować w automatach. Mikroelementy elektroniczne nabywał od pracowników zajmujących się naprawami i konserwacją automatów i nawet nie wnikał specjalnie w pochodzenie tych drobiazgów.
Tym razem nie zamierzał niczego konstruować. Potrzebna mu była tylko dobra piła do metalu. Poszukał wolnej kabiny mechanicznej, zapłacił Kluczem i zamknął się starannie od środka. Z zestawu narzędzi wybrał odpowiednią piłę, poszukał kawałka blachy dla zabezpieczenia przegubu przed skaleczeniem i odchylił mankiet bluzy.
– O, do diabła! – wyrwało mu się, gdy spojrzał na przegub swej prawej ręki.
Zamiast stalowej obręczy, stanowiącej fragment policyjnego automatu, rękę otaczała miedziana bransoleta o gładkiej, wypolerowanej powierzchni, zaopatrzona w zwykłe, łatwo dające się otworzyć zapięcie.
Sneer odłożył piłę i przez chwilę przyglądał się bransoletce. Odpiął zamek i zdjął ją z przegubu. Była torusem złożonym z dwóch łukowatych części, spojonych zawiasą.
Kiedy? – Myślał intensywnie, starając się zrozumieć, jak to się stało. – Pokazywałem downerowi, wczoraj wieczorem… A potem… Tak! Alicja!
Tylko Alicja mogła zamienić bransolety, gdy spał w jej kabinie. Lecz w jaki sposób otworzyła ten trickowy, policyjny zamek? Czyżby pracowała dla policji? I dlaczego to zrobiła? Co oznacza ta miedziana obręcz?
Sneer obejrzał dokładnie bransoletę. Na wewnętrznej jej stronie, przylepiony kawałkiem przejrzystej taśmy, widniał skrawek papieru z sześcio-cyfrowym numerem. Obok, na gładkiej powierzchni metalu, był wygrawerowany napis: „Pamiętaj o mnie".
W zamyśleniu zapiął bransoletę na przegubie. Więc jednak Alicja. O co właściwie chodziło tej dziewczynie, w tak dziwny sposób starającej się pozostać w jego pamięci?
Podświadomie czuł, że ma to jakiś związek z nocną rozmową. O czym rozmawiali? Po kolei przypominał sobie jej słowa.
Mam! – ucieszył się wreszcie. – Nagranie! Mówiła o jakiejś piosence, balladzie. Numer nagrania! Obiecała zanotować… Oryginalny sposób, ale trzeba to sprawdzić!
W drodze na drugie piętro, gdzie mieściły się studia nagrań dźwiękowych, kupił w automacie czysty krążek akustyczny – cienką tarczkę wielkości małego guzika, na której można było pomieścić zapis półgodzinnej audycji.
Włożył krążek do automatu i wybrał na klawiaturze numer. Po kilkunastu sekundach krążek wypadł do podstawionej dłoni. Sneer rozejrzał się za wolnym stanowiskiem odsłuchowym, lecz wszystkie były okupowane przez młodzież ze słuchawkami w uszach, podrygującą w rytmie modnych przebojów.
– Sneer! – usłyszał tuż obok znajomy głos. Obejrzał się. Przy urządzeniu do kopiowania nagrań stał Matt i ktoś jeszcze, młody chłopak, którego Sneer widział po raz pierwszy.
– Cześć, Matt! Co porabiasz? Obiecałem do ciebie zadzwonić, ale wybacz, miałem trochę kłopotów.
– Nie szkodzi – uśmiechnął się Matt. – Jakoś sobie radzę.
– Bawisz się nagraniami?
– Niezupełnie – Matt zmieszał się jakby.
Jego towarzysz zgarnął do pudełka stertę krążków akustycznych i spojrzał pytająco.
– Idź, spotkamy się wieczorem – powiedział Matt i sięgnął do pudełka, wyjmując jeden z krążków.
Chłopak zabrał pudełko z pozostałymi, a Matt ujął Sneera pod rękę i poprowadził do kąta sali, gdzie stało kilka stolików i szereg automatów z napojami.
– Dziś ja zapraszam na kufelek – powiedział, stawiając przed Sneerem plastykowe naczynie.
– Znalazłeś pracę?
– Mam do ciebie prośbę – bąknął Matt cicho, rozejrzawszy się czujnie dokoła. – Gdyby cię ktoś pytał o mnie, to nie widziałeś mnie tutaj.
– Jakaś trefna robótka? – domyślił się Sneer.
– Posłuchaj sobie w domu. – Matt wcisnął mu w dłoń krążek dźwiękowy.
– Co to jest?
– Parę pytań dla tych, którzy oduczyli się je zadawać. Przeciwwaga dla codziennej porcji papki informacyjnej, którą nas karmią.
– Bawisz się w konspirację, Matt? – raczej stwierdził, niż zapytał Sneer. – Dawniej to się nazywało „bibuła".
– Niestety – westchnął Matt. – Od czasu, gdy wynaleziono samorozpadający się papier, nie można robić ulotek. Prawdziwy, trwały papier jest zupełnie niedostępny. Drukuje się na nim tylko podręczniki i dzieła uznane za klasykę.
– Nietrwały papier to znakomity wynalazek. Nie trzeba sprzątać z ulic starych opakowań, nie gromadzą się stare gazety.
– Właśnie. To bardzo wygodne dla administracji: po tygodniu nie ma żadnego śladu oficjalnych wypowiedzi władz i można bez rumieńca wstydu głosić coś wręcz przeciwnego. Zapis akustyczny wypiera inne sposoby notowania informacji, ale ludzie tak przywykli do informacyjnego szumu, że natychmiast wypuszczają prawym uchem to, co wpada w lewe. O wiele skuteczniej można im coś przekazać na piśmie. Ale wobec braku papieru musimy nagrywać te krążki.
– Z kim wojujesz, Matt? – uśmiechnął się Sneer pobłażliwie.
– Jak to: „z kim?" Oczywiście z administracją, z tymi zerowcami z Rady, którzy robią z nas durniów, stwarzając dla nas ten obłędny cyrk.
– To tak, jakbyś wojował ze mną.
– Czyżbyś pracował dla Rady?
– Nie. Ale żyję dzięki temu, co nazywasz cyrkiem.
– Nie wiem, co robisz. Ale, jeśli żyjesz dzięki sytuacji, jaką stworzyli zerowcy z Rady Aglomeracji, to po prostu pasożytujesz na tych wszystkich, którym jest gorzej niż tobie w tym mieście.
– Jestem im potrzebny.
– Tak długo, dopóki istnieje ten wynaturzony system społeczny.
– Właśnie dlatego powiedziałem, że wojujesz ze mną – zaśmiał się Sneer. – Chcesz zdewastować moje tereny łowieckie i rozpędzić zwierzynę.
– Jesteś paskudnym cynikiem.
– Moi klienci są odmiennego zdania. Wszyscy, co do jednego, okazują mi wdzięczność.
– Co robisz? Klucze, rękawiczki, downing?
– Liftuję, i to nieźle. Mogę ci załatwić lepszą klasę, jeśli zechcesz.
– Mówiłeś, że jesteś „po drugiej stronie". Myślałem, że po tej samej, co ja.
– Więc może jestem po trzeciej stronie – Sneer wzruszył ramionami. – Nie mogę podcinać gałęzi, na której siedzę i z której zrywam zupełnie smaczne owoce.
– Niczego nie rozumiesz! – Matt zacisnął pięści i widać było, że traci cierpliwość. – Ten świat upadnie, zawali się! Siedząc na swojej gałęzi nie widzisz, że korzenie tego drzewa próchnieją w oczach. Mało kto rozumie sytuację, wszyscy oślepli, mają przed oczami tylko kolorowe punkty. Musimy jakoś przeciwstawić się tej piwno-telewizyjnej pseudokulturze, która się tu wytworzyła. Czy nie zastanowiłeś się, dlaczego oni poją nas piwem i karmią tanią masową rozrywką? Jedno i drugie zawiera ten sam podstawowy składnik: ogłupiacz! Popatrz na tych ludzi! Cóż widzą przed sobą? Życie wypełnione piwkiem i bezsensownymi programami rozrywkowymi! Uczą się, bo muszą. Majsterkują, bo się nudzą. Ale przez cały czas mają świadomość, że zarówno ich wiedza, jak nabyte zdolności manualne nie zostaną nigdy wykorzystane w jakimkolwiek pożytecznym celu. Człowiek przestał być potrzebny.
– Owszem – wtrącił Sneer. – Jest nadal potrzebny. Jako konsument. Bez niego wszystko traci sens.
– Straciło już dawno. To wszystko, co widzisz dookoła, jest jednym wielkim cyrkiem, komedią reżyserowaną przez grupę zerowców dla całej nieświadomej reszty. To wszystko jest jednym wielkim bluffem!
– Przesadzasz!
– Ani trochę. Przekonasz się wkrótce. Przekonają się wszyscy, nawet najgłupszy szóstak w tym mieście pojmie, że jest obiektem bezsensownej manipulacji.
– Posłuchaj, Matt! – zniecierpliwił się Sneer. – Nasza administracja jest tolerancyjna. Znosi różne rzeczy, czasem przymyka oko na spore kanty i niezbyt czyste interesy. Obawiam się jednak, że nie będzie wyrozumiała dla tych, co chcieliby wywołać jakieś ogólne zamieszanie lub powszechne niezadowolenie. Bo chyba, jak zrozumiałem, do tego zmierza wasza konspiracja.
– Mniejsza o to, Sneer. Zapomnijmy o tej rozmowie – westchnął Matt. – Czy znasz najnowszy dowcip o zerowcach?
– Nie słyszałem.
– Więc… mają ich przemianować na e l i p t y k ó w.
– Dlaczego?
– Bo się p ł a s z c z ą.
– Przed kim?
– No, nie! – Matt pokręcił głową z niedowierzaniem. – Czy ty naprawdę nie chwytasz pointy?
Sneer naprawdę nie rozumiał ani dowcipu, ani sensu tych wszystkich aluzji.
Matt wdał się w jakąś głupią, szczeniacką aferę – myślał, idąc z powrotem w stronę hotelu. – Nic dziwnego, że go przeklasyfikowali. Powinienem wyciągnąć go z tej kabały. To w gruncie rzeczy niegłupi facet. Załatwię mu choćby trójkę i jakąś sensowną pracę.
Wiedział, że może liczyć na kilku dość wpływowych urzędników, którzy dzięki niemu zajmowali teraz niezłe pozycje w administracji Argolandu. Załatwienie pracy dla trojaka nie byłoby dla nich żadnym problemem.
Pod warunkiem, że ten kretyn przestanie spiskować przeciwko porządkowi w aglomeracji! – pomyślał z irytacją o koledze.
W gruncie rzeczy Sneer nie był wcale taki pewny, jak to jest naprawdę z tą argolandzką rzeczywistością. Chyba jednak Matt ma trochę racji: albo wolność, albo porządek. A może i jedno, i drugie jest nieprawdziwe?
Sneer doznał olśnienia w momencie, gdy idąc w kierunku hotelu stał się przypadkowym świadkiem zajścia pod pawilonem Banku.
Wśród szwendających się tam, jak zwykle, handlarzy i kameleonów, krążył niepozorny, mały człowieczek. Sneer dostrzegł, że podobnie jak inni miejscowi kombinatorzy, on też dyskretnie zaczepiał przechodniów. Zbliżył się także do Sneera. W półotwartej dłoni trzymał mały, plastykowy krążek do nagrań akustycznych.
– Prawda po cenie kosztów! – powiedział cicho, schrypniętym szeptem. – Płacisz tylko tyle, ile za czysty krążek.
– Dziękuję – mruknął Sneer i nie zatrzymując się poszedł dalej.
Nim uszedł kilkanaście kroków, usłyszał za sobą tupot nóg i odgłosy szamotaniny. Obejrzał się. Dwóch cywilów wlokło małego handlarza w kierunku zaparkowanego w bocznej ulicy samochodu. Cała reszta punkciarzy – jakby nigdy nic – kontynuowała swą działalność.
Już wiem! – ucieszył się Sneer, obserwując to wydarzenie. – Wiem, jak to jest z tym porządkiem w Argolandzie. Mamy tutaj po prostu doskonale kontrolowany bałagan, stwarzający pozory zarówno porządku, jak wolności.
Sformułowanie tego – paradoksalnego na pozór – algorytmu działania Argolandu okazało się nadspodziewanie owocne dla wyjaśnienia wielu zjawisk – tych, z którymi zetknął się w tym mieście, oraz tych, które miał poznać w najbliższej przyszłości.
To jedyne logiczne wyjaśnienie wielu pozornych absurdów, na które napotyka człowiek w codziennym życiu – kontynuował Sneer swoje rozważania, znalazłszy się w kabinie mieszkalnej. – Wprost trudno uwierzyć, by administracja dysponująca tak precyzyjnym systemem kontroli i sterowania ludnością, nie mogła poradzić sobie z tymi wszystkimi ujemnymi zjawiskami, z nielegalną działalnością różnych kombinatorów i kanciarzy.
Scena pod bankiem świadczyła o tym, że służba porządkowa tylko pozornie nie zauważa jednych, by natychmiast reagować na pojawienie się innych podejrzanych facetów. Wniosek stąd jest zupełnie oczywisty: niektórzy są władzom po prostu potrzebni, ich działalność jest wkalkulowana w funkcjonowanie systemu, być może nawet jest administracji na rękę, pomaga w czymś, stwarza jakieś specyficzne sytuacje społeczne czy gospodarcze.
Wiele spraw wygląda zupełnie inaczej, gdy spojrzeć na nie przez pryzmat tej zasady. Choćby taki lifting: może nie jest tak bardzo istotną rzeczą, czy wysoki urzędnik administracji albo dyrektor instytucji, ma klasę zerową, czy – powiedzmy – drugą. Jeśli jednak stawia się wymagania co do klasy – to wówczas kandydat na dane stanowisko musi za wszelką cenę zdobyć to zero. Gdyby nie pomoc liftera, wielu takich kandydatów nigdy by nie sprostało wymaganiom. A przecież są wśród nich – na przykład – synowie czy kuzyni wysoko postawionych osób, protegowani ważnych zerowców! Formalnie nie można dla nikogo robić wyjątków, poprzeczka jest ustawiona równie wysoko dla każdego. Podliftowany zerowiec – de facto dwojak – radzi sobie lepiej lub gorzej na swej posadzie, ale nikt mu nie może czynić formalnych zarzutów z powodu klasy. Z drugiej zaś strony, gdyby odpowiednie czynniki kontrolujące zechciały pogrzebać w zapisach bankowych, można by wreszcie wykazać, kto i kiedy korzystał z usług liftera. Wobec tego, liftowany dygnitarz jest potulny i niekontrowersyjny w swym służbowym środowisku, łatwo nim sterować, wywierać na niego pewne naciski, bo zrobi wszystko, by nie grzebano w jego przeszłości i nie badano kwalifikacji.
Prawdziwy zerowiec, mający swój intelekt w głowie, a nie tylko na Kluczu, ma w nosie te wszystkie naciski i układy personalne. On poradzi sobie sam, nikt mu nie wykaże niedostatków umysłowych, a weryfikacja nie grozi mu przeklasyfikowaniem. Taki pracownik – choć faktycznie zdolny i samodzielny w pracy – nie jest pożądanym elementem w służbowej hierarchii instytucji publicznych czy placówek naukowych.