Limes Inferior - Януш Зайдель 4 стр.


– Nie mam żółtych – wyznał szczerze przed automatem z piwem.

– Drobiazg. To ja zapraszałem – uśmiechnął się Sneer. Usiedli z kuflami przy stoliku w kącie. Sneer patrzył przyjaźnie na kolegę. Przypomniały mu się te dobre czasy sprzed dwudziestu prawie lat.

– Co u ciebie, Matt? – zagadnął, ale już po chwili żałował tego zdawkowego pytania. Nie zadaje się takich pytań człowiekowi, który nie ma żółtych na piwo.

– Jak widzisz. Średnio! – Matt nie robił przy tym tragicznych min, co Sneera jeszcze lepiej do niego usposobiło. – Właśnie wracam z testu. Nie udało mi się.

– Co chciałeś dostać?

– Startowałem na trójkę, ale…

– Po cholerę ci trójka?

– Żeby dostać pracę. Chcę nareszcie coś robić!

Sneer pokręcił głową w milczeniu. Że też ludzie nie mają większych problemów!

– To znaczy, że nic nie robisz!

– Nic. A ty?

– Też mam czwórkę. Ale, jak widzisz, nie narzekam. – Matt patrzył w kufel.

– Rozumiesz coś z tego wszystkiego? – powiedział nagle, półgłosem, rozglądając się dokoła. – Bo ja już się zgubiłem.

Sneer nie lubił rozmawiać o polityce, szczególnie w publicznych lokalach. Jednak kolega najwyraźniej potrzebował wsparcia. Może bardziej niż on, Sneer, w dzisiejszym fatalnym dniu.

– Wszystko jest w porządku, Matt – powiedział. – Tak miało być i tak jest. Zgodnie z założeniami.

– To, że większość ludzi nic nie robi?

– Przecież zawsze o to chodziło! Od najdawniejszych czasów ludzie próbowali przerzucić wysiłek fizyczny na zwierzęta, na maszyny… Potem wysiłek umysłowy na komputery, systemy informatyczne… No, i prawie się udało! Jeśli ktoś jeszcze musi tym kierować, ulepszać, to przecież powinni to robić najlepsi. Dla innych nie pozostaje nic do roboty.

– Ta cholerna klasyfikacja… – mruknął Matt. – Czy to potrzebne?

– Posłuchaj. – Sneer usiadł wygodnie, zapalił. – Jeśli nie przemawiają do ciebie oficjalne artykuły prasowe, ja ci to wyjaśnię prościej. Jest kilka podstawowych cech, jakie winno posiadać idealne społeczeństwo. Jasne, że nigdy się nie osiągnie ideału. Ale należy zbliżać się do niego maksymalnie. Pierwsza rzecz to równe szansę. A więc powszechny dostęp do wykształcenia. Ten warunek spełniliśmy. Mamy powszechne wyższe wykształcenie. Dawniej się mówiło: trzeba mieć „papierek", reszta nieważna. Kto miał ten „papierek", miał większe szansę. Kto go nie miał, pozostawał z poczuciem, że ten brak decyduje o wszelkich niepowodzeniach. Usunięto to źródło społecznej frustracji. Wprowadzono powszechne wyższe studia. Obowiązkowe! A jeśli miały stać się obowiązkowe, trzeba było umożliwić każdemu ich ukończenie. Umożliwić to znaczy dostosować poziom wymagań do poziomu studentów. Teraz już nikt nie powie, że nie dano mu szansy. Cóż dalej? Druga drażliwa sprawa to zarobki. Próbowano różnie. Dawanie „według potrzeb" to nieosiągalny ideał. Potrzeby są nieograniczone, rosną w miarę ich zaspokajania. A środki na to są zawsze skończone i ograniczone. Dawanie „według pracy", owszem, to dobra zasada. Ale zastosować ją w całej rozciągłości można tylko wówczas, gdy wszyscy mają pracę. Można jeszcze dawać wszystkim po równo. Też nieźle, ale niezupełnie sprawiedliwie, a ponadto powoduje to powstawanie różnych niepożądanych antybodźców. W naszym społeczeństwie realizuje się pewien szczególny „cocktail" tych różnych zasad podziału, przy równoczesnym zróżnicowaniu wymagań. Wymagamy od obywateli tym więcej, im wyższy jest ich poziom możliwości umysłowych, zdolności, aktywności intelektualnej. Gdy wszyscy mają równe wykształcenie, jedyną metodą określenia owego poziomu przydatności intelektualnej jest powszechna klasyfikacja przy użyciu systemu testów. Stąd siedem klas przydatności, od zera do szóstki. Każdy może być powołany do pracy, aczkolwiek, jak wiemy, w praktyce potrzebni są tylko ci, którzy mieszczą się między zerem a trójką. Z podziałem dóbr sprawa jest bardziej-skomplikowana, lecz, przyznasz, rozwiązano ją niezwykle zmyślnie. Wedle zasady: „każdemu po równo", każdy, niezależnie od klasy, dostaje tyle samo czerwonych punktów miesięcznie. Obojętne, czy pracuje, czy nie, bo to nie od niego zależy. Według zasady „każdemu według jego możliwości" obywatele otrzymują dodatkowo punkty zielone. Tym więcej, im wyższą klasę intelektu reprezentują. Stwarza to bodziec do zwiększenia swych możliwości, do osiągania wyższych klas, a więc do zwiększania swej potencjalnej przydatności społecznej. Liczba zielonych nie zależy od tego, czy się pracuje czy nie. Premiowana jest gotowość i odpowiedni poziom przydatności do pracy. A w końcu ci, którzy pracują, wynagradzani są dodatkowo, wedle zasady: „każdemu według jego pracy", punktami żółtymi. Muszą przecież mieć jakiś bodziec do wydajnego działania. Ot, i masz w skrócie nasz doskonały system społeczno-ekonomiczny. Nikt nie zostaje bez środków do życia, jeśli nawet nie ma dla niego pracy i jeśli natura nie obdarzyła go najwyższego lotu intelektem…

– Ładnie to przedstawiłeś – powiedział Matt cierpko. – Należy jeszcze tylko dodać, że za czerwone punkty można dostać jedynie podstawowe środki do życia: niezbędną odzież, najprostsze pożywienie i skromne mieszkanie…

– Zgoda, i zupełnie słusznie – wtrącił Sneer ironicznie. – Ponadto każdy, w zależności od klasy, dostaje mniej lub więcej punktów zielonych, za które ma prawo nabyć nieco bardziej wyszukane artykuły: naturalne tworzywa, prawdziwą szynkę… A ci, którzy wydajnie pracują, mogą za swoje żółte punkty dostać różne luksusy, a wśród nich dobre piwo… Czy nie uważasz, że wszystko jest w porządku?

Matt patrzył na Sneera wciąż nie mogąc odgadnąć, czy ten broni z przekonaniem przedstawionego systemu społecznego, czy kpi sobie z niego.

– A ty, jak uważasz? – spytał wprost.

– Mnie jest z tym wygodnie – powiedział Sneer, dopijając piwo.

– Nie rozumiem, skąd masz żółte, jeśli nie pracujesz – stwierdził nagle Matt.

Takie pytanie było dopuszczalne jedynie między bardzo zażyłymi przyjaciółmi, ale Sneer nie zamierzał się obrażać.

– Przecież wiesz, że można prywatnie wymienić zielone na żółte…

– Po kursie czarnorynkowym?

– Jasne. Nawet czerwone na żółte też czasem się udaje, chociaż to bardzo drogo wypada.

– Ale… to nie jest dozwolone…

– …ani też nie zabronione. Przecież nikogo to nie obchodzi. Są legalne automaty rozliczeniowe, w których możesz przepisać dowolną liczbę dowolnych punktów z jednego Klucza na drugi.

– Ale… – Matt zawahał się chwilę, potem ściszył głos -…ty przecież nie kupujesz żółtych punktów na czarnym rynku?

– Zgadłeś! – zaśmiał się Sneer. – Trzeba mieć tutaj zero – wskazał swoją głowę. – A tutaj – dodał wydobywając swój Klucz – co najwyżej czwórkę. Tyle ci mogę powiedzieć, bo nie jesteś kapuś.

– Skąd wiesz? – uśmiechnął się Matt.

– Stąd, że nie masz na piwo.

– Masz rację. To dość przekonywające kryterium – zaśmiał się Matt gorzko. – Tylko donosiciele zawsze znajdują zajęcie, niezależnie od posiadanej klasy.

– Policja musi mieć informatorów we wszystkich środowiskach. Ale czasem taki tajniak udaje tylko szóstaka. Ma nawet Klucz z szóstką, a naprawdę jest dużo lepszy.

– Ty masz czwórkę – mruknął Matt.

– Nie, nie! – Sneer poklepał uspokajająco dłoń kolegi. – Bądź spokojny. Jestem dokładnie po drugiej stronie. Sam też mam właśnie kłopoty. Ale kiedy z nich wyjdę, zrobię coś dla ciebie.

– Co możesz zrobić? Z czwórką nie dostanę żadnego etatu.

– To już moje zmartwienie, Matt.

– W porządku. Jeśli to będzie czysta sprawa, będę ci wdzięczny. Byle nie jakieś tam konszachty z policją.

– Mówiłem ci, że jestem po drugiej stronie. Wierzę, że zasługujesz na lepszą klasę niż czwórka, a więc, wedle mojego sumienia, sprawa będzie czysta.

– Powiem ci coś… – Matt zawahał się i milczał przez chwilę, patrząc w blat stolika. – Ja naprawdę mam co najmniej dwójkę. Miałem ją nawet. Tylko że… była taka sprawa… Po prostu, proponowali mi coś, odmówiłem i teraz mam trudności.

– Krótko mówiąc, nie chciałeś kapować? Kiedy to było?

– Ze trzy lata temu. Skradziono mi Klucz. Zgłosiłem stratę, znalazł się • po jakimś czasie, ale rozbebeszony. Oskarżyli mnie o próbę rozpracowania Klucza i dali do zrozumienia, że zatuszują sprawę pod pewnymi warunkami. Obiecywali nawet zaszeregować mnie o klasę wyżej. Powiedziałem, ze nie chcę ani jedynki, ani tej roboty. Wtedy zrobili mi weryfikację i spadłem do czwórki.

– Ciekawe! – Sneer pokręcił głową z niedowierzaniem. – Nie spotkałem się z czymś podobnym. Testy są zwykle przeprowadzane przez maszynę. Obsługa nie ingeruje…

– W normalnych warunkach istotnie tak jest…

Sneer zamyślił się. Jeśli zdarzają się podobne historie, to sprawy zaczynają wyglądać niewesoło.

– Zawsze wydawało mi się, że w tym świecie panuje przyzwoity, komputerowo obiektywny porządek. Władza nie zajmuje się pojedynczym obywatelem. Sterowaniu podlegają procesy dotyczące zbiorowości, nie jednostki… Wszystko potwierdzało taki pogląd. Od lat korzystam z tej sytuacji. Ale widocznie czasem bywa tak, jak w twoim przypadku… To oznacza naruszenie wolności osobistej. Ustalony porządek społeczny, panujący w Argolandzie, gwarantował zawsze wolność jednostkom…

– Wolność? – parsknął Matt, krztusząc się piwem. – To jest wolność? Człowieku, w jakim świecie żyjesz? Żółte punkty przesłaniają ci wzrok, czy co? Nie wiem, czym się na co dzień zajmujesz, ale chyba powinieneś dostrzegać tę prostą relację pomiędzy porządkiem i wolnością: one nie mogą współistnieć! Jeśli wolność jest realnym faktem, to porządek jest tylko pozorny, i vice versa! Taka sama sytuacja jak w przypadku równości i sprawiedliwości, o których wspominałeś: równy podział nigdy nie będzie sprawiedliwy, i odwrotnie. Zastanów się nad tym.

– Coś w tym jest, Matt… Jak powiedziałem, mnie jest wygodnie w istniejącej sytuacji. Przynajmniej dotychczas tak było. Wierzę, że nie wszystkim jest z tym dobrze… To nawet oczywiste. Mam szczególne zajęcie. Można powiedzieć, że mój zawód jest chorobliwym wykwitem systemu społecznego Argolandu. Albo… może jest on logiczną koniecznością tego systemu…

Zamilkł, rozglądając się po niewielkim wnętrzu piwiarni. Przy sąsiednim stoliku trzech podpitych mężczyzn prowadziło ożywioną rozmowę. Nie trzeba było długo słuchać, by nabrać pewności, że to szóstacy. Po drugiej stronie, samotnie kiwał się nad kuflem jakiś młody człowiek. Sneer złowił jego bystre spojrzenie, zbyt przytomne jak na pijanego.

– Czym się zajmujesz? – spytał Matt półgłosem. – Jeśli możesz powiedzieć…

– Mogę. Ale nie tutaj – mruknął Sneer, nie spuszczając oka z faceta przy stoliku obok. – Jak tylko ureguluję swoje sprawy, zrobię coś dla ciebie! Trzy lata, to sporo czasu. Może już nie będą się czepiać.

– Próbowałem dziś zrobić trójkę. Wydawało mi się, że test był specjalnie spreparowany. Albo wyniki oceniono według zaostrzonych kryteriów.

– Pomyślimy, co da się zrobić. Mam tu i ówdzie paru ważnych facetów, którzy mi trochę mają do zawdzięczenia. Jeśli nie przekonamy maszyny, to spóbujemy przekonać jej operatorów… Zapisz mi swój telefon.

*

Drogeria mieściła się przy bocznej uliczce, pustej i ocienionej ścianami wysokich wieżowców.

Za szybą drzwi wejściowych wisiała tabliczka z napisem: „Przepraszamy, nieczynne. Awaria zasilania". Karl pchnął drzwi. Nie były zamknięte. W głębi sklepu dostrzegł dwie osoby: dziewczynę, manipulującą we wnętrzu automatu z otwartą płytą czołową oraz mężczyznę, stojącego przed innym automatem.

– Nieczynne, proszę pana! – burknęła dziewczyna, przelotnie spojrzawszy na Karla, nie przerywając dłubania w obwodach automatu.

– Bardzo mi potrzebne ostrza do golenia marki „Atra Super Double Edge" – powiedział Karl.

– W porządku! – Dziewczyna podeszła do drzwi wejściowych i zamknęła je na zasuwkę, opuściła żaluzje w oknie wystawowym, a następnie zniknęła na zapleczu sklepu.

Teraz dopiero mężczyzna stojący przed automatem z kosmetykami odwrócił się w stronę Karla. Górną połowę jego twarzy maskowały ogromne okulary słoneczne, dolną zaś – obfity, gęsty zarost.

– Cześć, Pron! – powiedział podnosząc dłoń gestem przyjaznego powitania. – Siadaj i posłuchaj.

Karl usiadł na wyściełanym taborecie, brodacz stał dalej, piecami wsparty o automat pełen kolorowych pudełeczek i flakonów, widocznych za szybkami podajników. Milczał z minutę, mierząc Karla spojrzeniem spoza okularów.

– Sprawa jest prosta, Pron – powiedział wreszcie, uśmiechając się samymi ustami, co było ledwie widoczne pomiędzy gęstą brodą i sumiastym wąsem. – Mam tutaj Klucz, personalizowany na ciebie. Jest na nim numer twojego konta i wszystkie dane osobowe, a czujnik linii papilarnych jest przystosowany do twoich palców. To duplikat twojego legalnego Klucza i możesz posługiwać się nim podobnie jak swoim. Z kilkoma jednakże zastrzeżeniami. Musisz słuchać uważnie i zapamiętać, a przede wszystkim zrozumieć zasadę tego… hm… eksperymentu.

Karl przełknął ślinę i dwukrotnie kiwnął głową na znak, że jest gotów słuchać z całą uwagą.

– Nie będę wyjaśniał ci szczegółów technicznych, bo i tak nie zrozumiesz, a zresztą… nie musisz ich znać. Jesteś z wykształcenia ekonomistą, więc będę operował terminami z zakresu bankowości i finansów, które nie powinny być ci obce. Jak wiesz, istnieją dwie grupy automatów przeznaczonych do dokonywania transakcji punktowych przy użyciu Kluczy: do pierwszej należą automaty do drobnych transakcji: sprzedające gazety, papierosy, a także bramki wejściowe do metra, do kina i tak dalej. Słowem te, w których wydatkuje się drobne sumy punktów, nie dające możliwości większych nadużyć. Do grupy tej należą również automaty rozliczeniowe, to znaczy te, w których punkty z Klucza jednego obywatela mogą być przepisane na Klucz innego. Tutaj też nie zachodzi możliwość nadużyć na szkodę społeczeństwa, bo żaden towar nie zostaje wydany w prywatne ręce. Wszystkie automaty tej grupy działają w sposób bardzo prosty. Przy zakupie, gdy wprowadzasz swój Klucz do otworu automatu, on czyta stan rejestrów punktowych zapisany w Kluczu, czyli, innymi słowy, sprawdza, czy masz pokrycie na dokonanie transakcji. Z chwilą, kiedy dotykasz właściwego sensora na płytce automatu, żądając wydania określonego towaru, automat odejmuje od sumy figurującej w odpowiednim, powiedzmy, żółtym rejestrze punktowym Klucza kwotę należności, zapisuje tę należność w innym pomocniczym rejestrze obrotów bieżących twojego Klucza i dopisuje do tej pozycji, wciąż tylko w twoim Kluczu, numer identyfikacyjny automatu, w którym dokonano zakupu. Zapamiętaj, bo to bardzo ważne: automat nie kontaktuje się z Bankiem, nie sprawdza zgodności stanu punktowego na Kluczu ze stanem twojego konta zapisanym w Banku. Przyjmuje niejako "na wiarę", że stan Klucza jest prawdziwy. Również, i to też bardzo ważne, automat nie zapisuje „ u siebie" numeru Klucza, z którym odbyła się transakcja. Jedyny więc ślad dokonanego zakupu zostaje na twoim Kluczu i polega na przerzuceniu części punktów z rejestru głównego do bieżących obrotów oraz na zapisaniu numeru automatu, w którym dokonałeś zakupu. Podobnie ma się sprawa przy osobistych rozliczeniach: na Kluczu dawcy zmniejsza się stan rejestru głównego, w rejestrze bieżących obrotów pojawia się jako rozchód przelana kwota, a także numer Klucza, na który dokonano przelewu. Klucz biorcy rejestruje odpowiednio przychód i numer dawcy. Czy jest to dla ciebie jasne?

– Oczywiście, znam to wszystko! – potwierdził Karl skwapliwie.

– Bardzo dobrze. Wobec tego powiedz, jak odbywa się podobna operacja w drugiej grupie automatów, tych z droższymi towarami? Wybacz, że cię egzaminuję, ale sprawa wymaga znajomości podstawowych rzeczy, więc… rozumiesz…

– Hm… – Karl odchrząknął. – Więc te drugie mają bezpośrednie połączenie z Bankiem. Kiedy wkładam Klucz do szczeliny, automat czyta stan rejestru głównego i sprawdza, czy jest on zgodny ze stanem zapisanym w Banku. Jeśli w okresie od ostatniego takiego sprawdzenia nastąpiła zmiana na Kluczu, bo na przykład dostałem od kogoś prywatnie parę punktów lub kupiłem papierosy, o czym Bank jeszcze nie wie, to wówczas komputer Banku sprawdza rejestr pomocniczy mojego Klucza, notuje transakcje na moim koncie i zapisuje u siebie nowy stan konta. Jeśli natomiast wpłynęła na moje konto w Banku jakaś kwota, której nie mam jeszcze zapisanej w Kluczu (na przykład miesięczna wypłata), to wówczas Bank przy okazji dopisuje ją w moim Kluczu, tkwiącym w automacie. W ten sposób stan Klucza i konta w Banku zostaje uzgodniony i potwierdzony. Dopiero teraz mogę wybrać i otrzymać towar z automatu.

– Świetnie! – pochwalił brodacz. – I ty jesteś tylko czwartakiem?

– Tak naprawdę, to… mam pewnie klasę gdzieś około trójki… – uśmiechnął się Karl.

– Aa! Rozumiem! – uśmiechnął się tamten. – Liftujesz?

– Trochę, tak… Ale ostatnio, zgodnie z instrukcją, nie robiłem niczego z tych rzeczy…

– W porządku. Więc, wracając do naszych operacji kluczowo-bankowych… Kiedy już dokonałeś zakupu, automat handlowy… zwróć uwagę na ten szczegół: sam automat, nie Bank, odpisuje z głównego rejestru twojego Klucza kwotę należności i wpisuje ją do rejestru obrotów bieżących Klucza razem ze swoim numerem identyfikacyjnym. Dzieje się tak dlatego, że operacja zakupu może zawierać kilka pozycji. Z tego samego automatu możesz czasem brać kilka różnych rzeczy albo tę samą rzecz w kilku egzemplarzach. Łącza są przeciążone, więc dopóki operacja zakupów nie jest zakończona, nie ma sensu przekazywanie do Banku osobno każdej pozycji. I teraz następuje ostatni krok operacji: wyciągasz Klucz z otworu automatu. Dopiero w tym momencie, podczas tego ruchu Klucza w otworze, nowy stan twojego konta, wydane kwoty oraz numer automatu, w którym dokonałeś zakupu, zostają przekazane do Banku! Po wyjęciu Klucza masz teraz pewną nową kwotę na głównym rejestrze Klucza i ten sam zapis figuruje w Banku, a rejestr obrotów bieżących na Kluczu zostaje pusty. Tak wygląda to wszystko w przypadku twojego legalnego Klucza. W tym natomiast, który zrobiliśmy dla ciebie – brodacz uśmiechnął się szeroko – wprowadzono pewną drobną modyfikację. Stan rejestru głównego ulega wprawdzie zmianie przy każdej operacji płatniczej, a kwota wydatkowana i numer automatu zostają zapisane w rejestrze bieżącym, lecz stan taki jest niestabilny! Po upływie kilku mikrosekund, i to jest właśnie nasz wynalazek, stan rejestru obrotów bieżących zostaje wyzerowany, a stan rejestru głównego wraca do pewnej stałej wartości, uprzednio zaprogramowanej. Znika też oczywiście z Klucza numer automatu, w którym dokonywano transakcji! Rozumiesz? Dodaliśmy do Klucza maleńki element scalony, mikrokalkulatorek, który sam wykonuje tę dodatkową operację w czasie między odpisaniem należności przez automat handlowy a wyjęciem Klucza z automatu! W ten sposób do Banku trafia informacja, że… klient rozmyślił się, niczego nie kupił i wyciągnął Klucz z otworu zdawczego! Jeśli prześledzisz wszystkie operacje po kolei z uwzględnieniem tej drobnej zmiany, to zauważysz, jakie cudowne, wręcz bajkowe właściwości ma nasz znakomity Klucz: nie dość, że sam zawiera zawsze tyle samo punktów, to jeszcze utrzymuje zapis bankowy w takim samym stanie, niezależnie od dokonywanych zakupów. Operacje rozchodowe i numery automatów, gdzie kupowałeś, nie są nigdzie notowane. Możesz czerpać, ile chcesz!

– To rzeczywiście jak w tej bajce z cudowną sakiewką! – potaknął Karl z podziwem.

– Właśnie. Analogia jest jeszcze właściwsza, niż myślisz. Czy pamiętasz, jak było w tej bajce? Ten, kto miał sakiewkę, mógł z niej czerpać, ile chciał, ale nie wolno mu było ani grosza dać drugiemu człowiekowi, bo wtedy sakiewka przestałaby obdarzać swojego właściciela! Tu jest podobnie! Gdybyś bowiem chciał, na przykład, dać komuś sto żółtych w prezencie, to wówczas…

– Rozumiem! – Karl pokiwał głową. – Wprawdzie automat rozliczeniowy zapisze to na Kluczu biorcy wraz z numerem mojego Klucza, ale… na moim Kluczu zapis darowizny i numer biorcy znikną, nim wyjmę Klucz z automatu! Przy najbliższych użyciach obu Kluczy w automacie handlowym Bank porówna oba konta i stwierdzi, że jednemu przybyło, a drugiemu… nie ubyło!

– Chyba naprawdę jesteś trojakiem! – zaśmiał się brodacz. – Bystry z ciebie facet. Oczywiście, że nie można nikomu podarować punktów, które… nie istnieją. Taka operacja pociągnęłaby za sobą natychmiastowe zamknięcie obu kont i konieczność przedstawienia obu Kluczy do kontroli. A do tego nie wolno dopuścić. Podobnie zresztą stałoby się w przypadku, gdybyś to ty brał punkty od kogoś innego. Wtedy jemu by ubyło, a tobie nie przybyło i Bank też wyłapałby wcześniej czy później tę niezgodność.

Назад Дальше