Limes Inferior - Януш Зайдель 5 стр.


– A co… z wpłatami dokonywanymi bezpośrednio na konto bankowe?

– Nie może być żadnych wpłat! Dlatego właśnie potrzebowaliśmy kogoś, kto nie pracuje i nie dostaje żółtych. Nasza modyfikacja dotyczy tylko żółtych rejestrów Klucza. Stan żółtych w Banku i na Kluczu musi być wciąż, niezmiennie ten sam i taki sam.

– Jaki?

– To zależy wyłącznie od nas. Może to być na przykład tysiąc żółtych… Możesz operować tym Kluczem zupełnie dowolnie, jak legalnym, w zakresie czerwonych i zielonych punktów. Tylko żółtych dotyczy nasza modyfikacja i wynikające z niej zakazy niedozwolonych operacji.

– To znaczy: kupuj, co chcesz, bez ograniczeń, ale nikomu ani żółtego, i od nikogo żadnych żółtych. No, i Boże broń, nie wolno pracować i zarabiać żółtych punktów.

– Dokładnie tak. Z tym, że najdroższy jednorazowy sprawunek nie może przekraczać kwoty, na jaką nastawiony jest główny rejestr Klucza.

– A… ile to będzie? – spytał Karl nieśmiało.

W marzeniach już widział siebie za sterem własnego jachtu albo za kierownicą własnego, osobistego samochodu. Wprawdzie jedno i drugie można było – mając żółte – bez ograniczeń, codziennie wynająć na godziny, ale to już nie to, co mieć własne. Na własne jachty i motorówki stać było tylko nielicznych. Ceny celowo zawyżono, by uniknąć nadmiernego tłoku na szosach i jeziorze, a zwłaszcza – na parkingach i przystaniach.

– Na pewno ci wystarczy! – uśmiechnął się brodaty. – Zobaczysz, jak dostaniesz. A teraz weź swój Klucz i chodź tutaj.

Karl poszedł za brodaczem do małego automatu w kącie. Był to automat rozliczeniowy.

– Musimy najpierw opróżnić dokładnie twoje konto w Banku. Nasz nowy Klucz ma wszędzie same zera, z wyjątkiem oczywiście rejestru głównego żółtych, gdzie ma na stałe wpisaną pewną kwotę, która, jak ten wielokrotnie sprzedawany pies ze starego dowcipu, zawsze wraca do właściciela. Musimy spowodować, by taka sama kwota żółtych znalazła się na twoim koncie w Banku. Użyjemy w tym celu twojego legalnego Klucza. Włóż go najpierw tutaj, do otworu zdawczego. Najprościej będzie, jeśli oddasz mi wszystkie punkty, jakie masz na wszystkich rejestrach, zielone i czerwone także.

Brodacz włożył swój Klucz do otworu odbiorczego. Karl zawahał się na moment. To głupio oddawać tak do ostatniego punktu wszystko, co się ma. Opanował jednak ten odruch ostrożności. Przecież oni dali mu tyle żółtych do wydawania przez ubiegły tydzień, że trudno ich posądzać, by czyhali na parę nędznych punktów, które mu zostały. Szybko sprawdził stan rejestrów Klucza i wystukał odpowiednie kwoty na czerwonej, zielonej i żółtej klawiaturze automatu.

– No, i już. Jesteś golutki jak noworodek – powiedział brodacz dobrodusznie. – Teraz jeszcze sprawdź, czy ci czegoś tam nie dopisali w Banku, bo mogłyby być kłopoty. Ale najpierw ja potwierdzą to, co dostałem.

Wsunęli kolejno swe Klucze w pierwszy z brzegu automat handlowy, który na Klucz Karla zareagował trzema – czerwonym, zielonym i żółtym – rzędami zer w okienkach.

– Hej, Sandy! – zawołał brodacz w stronę zaplecza. – Pozwól no tutaj, z Kluczem.

Dziewczyna wynurzyła się zza automatów w głębi sklepu, podeszła do automatu rozliczeniowego, wsunęła Klucz do otworu i wystukała coś na żółtej klawiaturze. Karl spojrzał i wybałuszył oczy w osłupieniu. Zamarł w bezruchu z Kluczem w dłoni.

– No, dawaj ten Klucz! – zaśmiała się głośno. – Zatkało cię? Wsunął Klucz do automatu i po chwili mógł się przekonać, że mu się nie przywidziało: dziesięć tysięcy żółtych!

– A teraz jeszcze raz włóż do handlowego, żeby Bank zapisał to na twoje konto – powiedział brodaty. – A tutaj… jest twój nowy. Na nim też jest zapisane dziesięć tysięcy żółtych.

– Te punkty… były prawdziwe? – spytał szeptem, patrząc w ślad za Sandy wychodzącą ze sklepu.

– A jak myślisz? Pewnie, że prawdziwe. Tu nie ma miejsca na żadne kanty! – zaśmiał się brodacz. – Bank musi wiedzieć, skąd na twoim koncie znalazło się dziesięć tysięcy. Ta dziewczyna jest prostytutką. One miewają takie sumy i nikogo to nie dziwi. Tych dziesięć tysięcy wpłacaliśmy na jej konto małymi sumami przez ostatni rok. Pochodzą z kont wielu różnych mężczyzn, wszystko więc wygląda legalnie. A ty… możesz być na przykład jej przyjacielem, u którego zdeponowała swoje oszczędności. Ostatnio mnożą się przypadki wymuszania zakupów przez bandy młodocianych, szóstaków i studentów: łapią bogatą w punkty samotną kobietę i pod groźbą żyletki prowadzą do jakiegoś odludnego automatu z napojami alkoholowymi, gdzie zmuszają do zakupienia dla nich dużych ilości trunków. Prostytutki są ich częstymi ofiarami i dlatego zwykle starają się nie trzymać dużych sum na własnym Kluczu. Tak więc, wszystko, jak widzisz, wygląda bardzo prawdopodobnie.

– A ja zostałem przy okazji alfonsem! – skrzywił się Karl.

– Za dziesięć tysięcy.

– Jak to?

– Zwyczajnie. To jest twoje honorarium. Kiedy skończymy nasz eksperyment, dostaniesz z powrotem swój legalny Klucz, a te dziesięć tysięcy pozostanie na twoim koncie. Będziesz je mógł wykorzystać wedle chęci. Nie licząc tego, co wykorzystasz z naszego wiecznie pełnego Klucza w czasie trwania testu.

– To znaczy… – zastanowił się Karl – że mając taki Klucz, trzeba jednak mieć sporo żółtych na początek?

– A co? Nie wiesz, że punkty idą do punktów? Gdybyś podarował taki Klucz nędzarzowi, nic by z niego nie miał! Może uciułałby trochę czerwonych i zielonych, zamienił je na parę żółtych, i cóż z tego? Mógłby co najwyżej operować w granicach kilkunastu czy, powiedzmy, stu żółtych! Mógłby robić drobne zakupy, pić dobre trunki, ale nigdy nie zdołałby kupić sobie jachtu czy willi, bo na to potrzeba mieć tysiące na koncie.

– Punkty lubią punkty… – zgodził się Karl – ale, wobec tego, skoro macie tyle żółtych, to… po cholerę wam Klucze? Chcecie je sprzedawać?

– Nonsensy pleciesz! Nie musimy ich sprzedawać, mając je do dyspozycji. Rozpowszechnienie ich szybko doprowadziłoby do wykrycia afery. Robimy je wyłącznie dla naszych ludzi. Po prostu utworzyliśmy zespół, rodzaj spółdzielni, w celu zmajstrowania takich Kluczy. Potem rozstaniemy się, każdy pójdzie w swoją stronę i będzie sobie żył spokojnie i beztrosko.

– Aż do wpadki – mruknął Karl.

Brodacz skierował na niego ciemne krążki szkieł.

– Właśnie za to płacimy tobie. Tyle punktów nie daje się za nic. Będziesz naszym balonem próbnym. Jeśli gdzieś tkwi błąd, jeśli czegoś nie przewidzieliśmy do końca, ty wpadniesz, nie my. Sam musisz sobie radzić. Do nas nie dotrą, choćby nawet odkryli własności tego Klucza.

– Rozumiem – Karl skinął głową.

Wymienili Klucze. Brodacz schował do kieszeni Klucz Karla.

– A teraz wypróbuj – powiedział.

– Gdzie?

– Ot, choćby w tym automacie. Kup sobie ostrza „Atra Super". I ogól gębę. Posiadacz takiej fortuny musi wyglądać elegancko!

Karl kupił paczkę ostrzy, maszynkę i krem do golenia. Potem sprawdził stan żółtych punktów na swym nowym Kluczu.

Było wciąż dziesięć tysięcy żółtych.

Dziesięć lat luksusowego życia! – pomyślał. – Albo dziesięć lat kryminału za oszustwo Kluczowe. Paragraf 784.

– Co mam robić? – spytał, widząc że brodaty zdejmuje z drzwi wejściowych tabliczkę informującą o zamknięciu sklepu.

– Żyć. Normalnie, jak zamożny człowiek. Bez żadnych oszustw i kombinacji. Tylko pamiętaj, że nie wolno brać ani dawać żółtych. Dziwkom płać zielonymi albo dawaj prezenty.

– Jak długo ma to trwać?

– Zobaczymy. Skontaktujemy się z tobą.

Brodacz wyszedł pierwszy, pozostawiając Karla z nowym, czarodziejskim Kluczem w dłoni.

Mają mnie w garści. Zawsze mogą zrobić jakiś numer z moim prawdziwym Kluczem i policja będzie mnie szukała. Ale ja też mam ich w garści…

Nie, to nie było prawdą. Już po chwili zrozumiał, że nie ma w garści niczego oprócz trefnego Klucza. Jego zleceniodawcy rozpłynęli się jak we mgle, a on, nie chcąc zdechnąć w dżungli Argolandu, musiał tego Klucza używać. Trudno przeżyć jedną dobę bez Klucza, wiedział o tym.

Dżungla, psiakrew! – pomyślał o Argolandzie i jego mieszkańcach.

Przypomniał sobie – ni stąd, ni zowąd – znany z filmów przygodowych sposób polowania na tygrysy: do drzewa przywiązuje się beczące, bezbronne jagnię. A myśliwi czają się, ukryci w krzakach.

Może nie było z nim aż tak źle, ale czuł, że nim tamci upolują swego tygrysa, on, Karl Pron, może zostać pożarty zupełnie mimochodem i nikt się tym nawet nie wzruszy.

*

Jak to dobrze – myślał Sneer, gdy pożegnawszy Matta szedł na umówione spotkanie -

Nie, to niemożliwe. Tego nie można udowodnić. Na tym można tylko złapać – pocieszał się, wkraczając do hotelowego hallu.

Było tu chłodno i przyjemnie. Sneer rozsiadł się w fotelu blisko okna. Obserwował wchodzących i wychodzących. Sięgnął do kieszeni i wydobył Klucz. Obracał w dłoniach plastykową płytkę bezmyślnie wpatrując się w białą cyfrę „4" świecącą w okienku, gdy palec dotykał odpowiedniego sensora na jej powierzchni.

– Przepraszam – usłyszał nieśmiały głos nad sobą.

Podniósł głowę. Stał przed nim młody chłopak, blondyn o krótko przyciętych słomkowych włosach i różowej cerze. Błękitnymi oczami wpatrywał się ciekawie w Sneera. O kilka kroków za nim czekał Pron. Gdy Sneer spojrzał w jego stronę, tamten lekko skłonił głowę i oddalił się w stronę windy.

Czyżby ten lifciarzyna mieszkał w takim hotelu? – pomyślał Sneer, patrząc za nim z dezaprobatą. – Błąd. Ale to jego sprawa.

– No, dobra – mruknął do stojącego wciąż chłopaka i wskazał mu fotel obok. – Siadaj.

Odrobina lekceważenia w głosie, błyskawiczne przejście na formę „ty" wobec klienta – wszystko to należało do wypraktykowanego obrządku: miało od razu wytworzyć odpowiedni dystans i szacunek. Było poza tym pewną moralną rekompensatą dla liftera, dodatkowym honorarium za sprzedaż własnej osobowości.

– Próbowałem na dwójkę, ale… – zaczął chłopak, opuszczając wzrok.

Siedział w fotelu sztywno, z dłońmi zaciśniętymi na podłokietnikach.

– Co robisz? – spytał Sneer obojętnie.

– Jestem asystentem programisty. Z trójką nie mam szansy na nic więcej.

– Chcesz być programistą?

– No… może… – blondyn zarumienił się po końce uszu.

– Jednym słowem, jak najwyżej. Masz ambicję, chłopcze. Nie ma się czego wstydzić.

Sneer klepnął go dłonią po kolanie.

– Pomogę ci przeskoczyć ten próg. Dalej sam musisz sobie poradzić.

Blondyn podniósł oczy. Uśmiechnął się nieśmiało. Widać było, że jest wdzięczny już teraz, za samą obietnicę.

Czyż któryś z nich mógłby mnie sypnąć? – pomyślał Sneer. – Przecież oni mnie wprost kochają!

– Chodźmy na górę. W kabinie można porozmawiać spokojnie. Aha, jeszcze jeden drobiazg…

Zatrzymał się przed automatem rozliczeniowym i wsunął swój Klucz do otworu odbiorczego. Wystukał na klawiaturze liczbę „100" i wcisnął żółty przycisk, i

– Połowa z góry, reszta po robocie – powiedział.

Chłopak sięgnął po swój Klucz. Maleńki, ledwo dostrzegalny moment wahania… Sneer uśmiechnął się. Znał to dobrze. Wszyscy prawie klienci podobnie przeżywają tę chwilę. Chłopak wsunął Klucz do otworu zdawczego. Cyfry w okienku potwierdziły dokonanie przelewu stu żółtych punktów na Klucz Sneera.

– Chcesz o coś spytać? – Sneer pozwolił pytaniu zabrzmieć ironicznie.

– N… nie – zająknął się chłopak.

– Ale ja ci i tak odpowiem – roześmiał się Sneer. – Gramy uczciwie. W razie niepowodzenia zwracam wszystko, co do jednego punktu. Ale to się nie zdarza, przynajmniej u mnie!

Dwieście żółtych punktów wydaje się ceną dość wygórowaną, lecz trzeba wiedzieć, że przeprowadzenie dobrego liftu też kosztuje sporo wysiłku i ryzyka. Dla artysty, jakim niewątpliwie był Sneer, sprawa „trzy na dwa" nie była niczym niezwykłym. Robił parę razy nawet „jeden na zero". Unikał tak wysokich klas, ale czasem ponosiła go żyłka hazardzisty. Oszukiwanie testerów było bowiem czymś w rodzaju hazardu, było pojedynkiem zakonspirowanego zerowca z innymi, jawnie działającymi, którzy usilnie starali się nie dopuścić do zawyżenia czyjejkolwiek klasy. Ambitny lifter, ściskający w garści swój skromny (aczkolwiek nafaszerowany żółtymi punktami) Klucz z czwórką, pragnął sam dla siebie potwierdzić czasem swą prawdziwą klasę. Zrobienie zerowca było takim właśnie potwierdzeniem, testem dla liftera, który na co dzień zajmuje się „wypożyczaniem" swego najwyższej klasy intelektu mniej zdolnym klientom. Ale struny nie wolno przeciągać. Poza tym, operacje „jeden na zero" zdarzają się rzadko. Kosztują też niemało. Taka jedna sprawa „ustawia" liftera na pół roku pod względem finansowym. A klientom też się to opłaca: z zerem można sięgać po najlepsze posady. Jeśli ktoś lubi pracować, oczywiście. Albo – jeśli ma tak zwane „dobre układy".

Sneer wierzył, że te „układy" też są ważne. To nic, że o przydziale stanowisk decydują obiektywne komputery. Sneer miał już odnotowane na swym koncie niejedno zwycięstwo nad obiektywnym komputerem testującym…

Podobno dawniej – przypomniał sobie, wyciągnięty na tapczanie w hotelowej kabinie, po wyjściu klienta – takich, jak ja, nazywano „murzynami". Podstawiali się za ludzi na różnych egzaminach, pisali za nich rozprawy doktorskie i prace naukowe. Dlaczego sami nie mogli, czy nie chcieli robić tego na własny rachunek, lecz windowali w górę innych? Widocznie, per saldo, lepiej się to opłacało. Podobnie, jak mnie.

Wywiódłszy tak genealogię swego zawodu i osadziwszy jej korzenie w zamierzchłych wiekach, poczuł się jakby nieco pewniejszy: nie zginie lifterski fach, mając tak długie i bogate tradycje.

Doszedł do wniosku, że przed południem zbyt się przejął incydentem z tajniakiem. Prowokacja, której uległ, nie musiała być przecież wymierzona przeciwko niemu jako lifterowi. Równie dobrze mogło chodzić o zwykłą kontrolę Kluczy, ostatnio słyszało się o pojawieniu się fałszywych. Może była to po prostu wyrywkowa kontrola przypadkowych przechodniów. Tylko… to pytanie! Pytanie było na poziomie co najmniej dwójki, jak wyjęte z testu. A on, Sneer, bez zastanowienia, machinalnie, z zawodową biegłością odpowiedział na nie przypadkowemu rozmówcy! On, rzekomy czwartak!

Może jednak chodzi o Klucze? Sprawdzają ich autentyczność. Sneer miał Klucz najprawdziwszy w świecie, bez żadnych przeróbek, podmagnesowań, nic z tych rzeczy. To był przyzwoity, legalny Klucz obywatela czwartej klasy intelektualnej, co miesiąc przedstawiany do przekodowania i nigdy nie kwestionowany ani przez władze, ani przez automaty handlowe, kasowe czy rozliczeniowe. A że było na nim sporo żółtych punktów? Za to jeszcze nikomu głowy nie urwano. To sprawa osobista. Wolno, do cholery, dostać czasem coś w prezencie od życzliwych przyjaciół!

Przyłapał się na tym, że układa sobie w myślach mowę obrończą, więc szybko zajął się rozważaniami na inny temat. Trzeba było ułożyć jakiś plan dla tego chłopaka.

W sytuacji niezbyt jasnej, póki nie wiadomo, czego chce policja, Sneer postanowił nie ryzykować osobiście. Z chłopakiem umówił się na dzisiejszy wieczór w jednej ze stacji badań testowych z dala od śródmieścia. Wiedział, że najlepiej działa się w późnych godzinach, gdy personel techniczny jest zmęczony, ogląda telewizję i nie zwraca tak bacznej uwagi na petentów. Przebiegł pamięcią wszystkie znane sposoby liftingu, które wypróbował już w praktyce, i zdecydował, że najlepsza będzie w tym przypadku metoda „na pigułki". Sięgnął do kieszeni kurtki wiszącej na krześle, wydobył sprzęt i sprawdził jego działanie.

Była czwarta. Do spotkania z klientem pozostało sporo czasu. Sneer leżał z rękami pod głową. Brakowało mu jednak czegoś do pełni zadowolenia. Po dłuższej dopiero chwili skonstatował, że od śniadania przełkniętego rano w hotelowym barze przez cały dzień niczego oprócz piwa nie miał w ustach. Zwlókł się z tapczanu, narzucił na ramiona kurtkę i rozejrzał się po pokoiku. Nigdy nie zostawiał niczego w hotelowych kabinach, nawet gdy wychodził na chwilę. To też był zawodowy nawyk. Lifter nosi cały swój warsztat pracy w kieszeniach. Oprócz głowy, oczywiście, którą ma na karku.

Zjechał windą do baru, wsunął Klucz do automatu i zadysponował sandwicze z kawiorem i sok pomarańczowy. Stał przez chwilę, oczekując na realizację zamówienia. Spojrzał na płytę automatu i zmartwiał.

W okienku jarzył się napis: „Klucz nieważny".

Od dziesięciu lat nie zdarzyło mu się nic podobnego. Kiedyś wprawdzie przeoczył termin przekodowania Klucza, ale to była czysta formalność i w ciągu pół godziny sprawa się wyjaśniła. Wyjął Klucz z automatu i obracał go w dłoniach. Ten sam numer. Jego Klucz… Co się stało? Czyżby ten tajniak? Nie, on przecież tylko zapisał numer. A zresztą, później, przez cały dzień Klucz był dobry.

Mogło być tylko jedno wytłumaczenie: Klucz został zastrzeżony w centrali i od tej chwili Sneer nie dostanie kropli piwa ani kromki suchego chleba, dopóki nie zgłosi się do najbliższej stacji kontrolnej. W ten sposób zmuszają go, by się zgłosił niezwłocznie. Bo jak długo można wytrwać w takiej sytuacji w środku miasta?

Do cholery! Przecież nie mogę się tam zgłosić! – pomyślał, chowając trefny Klucz do kieszeni. Przypomniał sobie o Pronie. Podszedł do pulpitu recepcji i zapytał o niego. Tak, zajmuje tu kabinę, jest u siebie.

Sneer zadzwonił do Prona i poprosił go na dół.

– Zablokowali mi Klucz – powiedział. – Pożycz parę żółtych.

– W porządku. Dziękuję, że wziąłeś sprawę tego chłopaka. Co chcesz dostać?

Sneer ponowił zamówienie, zabrał wszystko na tacę i skierował się do windy. Był wściekły, że on, król lifterów, musi prosić o pożyczkę takiego szmaciarza, taką kreaturę. Ale robił dobrą minę. Już w windzie zorientował się, że z nieważnym Kluczem nie dostanie się do wynajętej uprzednio kabiny. Znów musiał prosić Prona, tym razem o gościnę.

– Dobra, chodź – zaprosił go mały kanciarz. – Postaram się zaraz dowiedzieć czegoś w twojej sprawie. Rozmawiałem już z jednym takim.

Sneer usiadł na brzegu tapczana i pochłaniał kanapki, a Pron telefonował.

– Załatwione – powiedział, odkładając słuchawkę. – Pójdziesz o ósmej wieczorem do tej stacji przy placu Astronautów. Będzie tam czekał odpowiedni… fachowiec. Pomoże ci. To będzie trochę kosztowało.

– Musi, jasne – zgodził się Sneer. – Kto to jest?

– Chłopak z branży. Młody, ale zdolny.

– Jak on to załatwi?

– Nie bój się, czysta sprawa. Będziesz miał zweryfikowaną czwartą klasę i przekodowany Klucz. Wystarczy?

– O niczym innym nie marzę.

– No, i dobrze. Będziesz miał spokój do następnej wpadki.

– Tfu, tfu, odpukać w nie laminowaną płytę paździerzową! – Sneer roześmiał się i postukał palcem w spód blatu stolika. – Myślisz, że gdybym sam się zgłosił, przetestowaliby mnie przed przedłużeniem ważności Klucza?

Назад Дальше