Limes Inferior - Януш Зайдель 6 стр.


– To bardzo prawdopodobne w takiej sytuacji…

– Sądzisz, że nie mógłbym symulować? Udawać idioty?

– O nie, mój drogi! – Pron uśmiechnął się szeroko. – Teraz już nie. Wycwanili się. Już wiedzą, że niektórym bardzo zależy na zaniżeniu klasy. W przypadkach takich jak twój, poddają faceta testom w stanie elektrohipnozy, patroszą całą podświadomość. Wywloką twoje zero, choćbyś nie wiem jak je ukrył. Nie wolno ryzykować.

– Pójdę. Jak wygląda ten twój człowiek?

– Pozna cię, sam do ciebie podejdzie – zapewnił Pron. – Teraz muszę wyjść. Mam jedną dużą sprawę do załatwienia. Możesz tu zostać. Wychodząc zatrzaśnij drzwi.

Sneer podziękował. Miał wciąż sporo czasu do spotkania z klientem Chciał jeszcze chwilę odpocząć, odprężyć się przed oczekującą go robotą Gdy Pron wyszedł, Sneer wyciągnął się wygodnie na jego tapczanie.

Z drzemki wyrwało go miarowe stukanie do drzwi. Spojrzał na zegarek. Było wpół do szóstej. Za trzy kwadranse powinien spotkać się z klientem.

Kto to może być? – zastanawiał się otwierając. Za drzwiami nie zauważył nikogo. Chciał je zamknąć i wtedy usłyszał cienki głosik, dobiegający gdzieś z dołu. Nim się zorientował, co się dzieje, poczuł zimny dotyk metalu na przegubie dłoni i usłyszał metaliczny brzęk. Cofnął się, usiłując zatrzasnąć drzwi, lecz nim się zamknęły, do pokoju wlazło coś w kształcie i wielkości piłki futbolowej, poruszające się na cienkich, pajęczych nogach. To z tego c z e g o ś wydobywał się ów cienki głosik. Przegub Sneera ujęty był w metalową bransoletkę, połączoną cienkim łańcuszkiem z tym dziwacznym stworem. Teraz dopiero dotarła do świadomości Sneera treść tego, co mówiło kuliste monstrum.

– Jest – pan – zatrzymany. Proszę – się – podporządkować. Proszę – stosować – się – do – poleceń. Niesubordynacja – będzie – karana – elektrowstrząsami.

– Co za cholera! – warknął Sneer, usiłując pozbyć się bransoletki, ale zainkasował ostrzegawczy impuls elektryczny i natychmiast przestał manipulować przy swoim przegubie.

– Jestem – aresztomat – numer – służbowy – zero-zero – jeden – ciągnął robot piskliwym, urywanym głosikiem. – Jestem – nową – formą – realizacji – zabezpieczenia – podejrzanego – do – czasu – wydania – nakazu – aresztowania. Nie – ograniczam – swobody – zatrzymanego – a – jedynie – uniemożliwiam – ukrycie – się – przed – organami – ścigania.

– Więc mogę stąd wyjść? – Sneer patrzył na robota i intensywnie myślał, co robić dalej.

Jakiś cholerny prototyp. Co za dzień, do diabła. Czego oni chcą ode mnie?

– Oczywiście – proszę – bardzo – ale – razem – ze – mną – odparł robot na zadane pytanie.

Sneer wziął swoją kurtkę i ruszył ku drzwiom. Aresztomat, jak pies na smyczy, podążył za nim na swych ośmiu pajęczych nóżkach. Szedł nawet dość zgrabnie i nie utrudniał poruszania się zatrzymanemu.

Jakim cudem znaleźli mnie tutaj? – pomyślał Sneer, wychodząc z pokoju. – Czyżby… O, do diabła, zaraz!

– Hej, ty, glino na szczudłach czy jak ci tam! – Sneer nie liczył się ze słowami. Nikt nie może oskarżyć go przecież o obrazę funkcjonariusza w osobie tego potworka. – Kogo miałeś właściwie zatrzymać?

– Obywatela – Karla – Prona – wyrecytował aresztomat. Sneer odetchnął.

– Więc puść mnie, do cholery. Nie jestem Pron.

– Numer – pokoju – się – zgadza. Proszę – wsunąć – swój – Klucz – w mój – otwór – kontrolny. Sneer wydobył pospiesznie Klucz z kieszeni.

– Ten – Klucz – jest – nieważny – stwierdził robot.

– Ale przecież jest na nim zakodowany numer ewidencyjny. Mój, a nie twojego Prona.

– Nie – mam – instrukcji – na – taką – okoliczność. Proszę – udać – się – ze – mną – do – centrali.

Sneer czuł już, że nie wygra z tym bydlakiem. Zaczynało mu się spieszyć. Ocenił na oko długość łańcuszka. Miał ponad półtora metra.

Cokolwiek zrobię, nie udowodnią, że to ja. Prona też się nie będą czepiać, bo go tu nie było – pomyślał.

Zjechał windą na dół i ruszył bocznymi ulicami w stronę stacji testów, gdzie miał spotkać się z dzisiejszym klientem. Nieliczni o tej porze przechodnie oglądali się za nim z dziwnymi uśmieszkami. Aresztomat dreptał przy nodze. Jakiś dzieciak głośno poinformował matkę:

– Mamo, zobacz, wariat prowadzi robota na smyczy!

Sneer już wiedział, co zrobi. Zszedł powoli po schodach na peron kolejki podziemnej. Peron był pusty. Spojrzał na tablicę informacyjną. Najbliższy pociąg miał nadejść za trzy minuty. Sneer ze swą elektroniczną „kulą u nogi", a właściwie u ręki, ustawił się na brzegu niskiego peronu.

Po chwili już tylko metr łańcuszka zwisał mu u przegubu. Przebiegł, dla bezpieczeństwa, o kilka uliczek dalej, a potem wstąpił do stacji obsługi pojazdów i poprosił o pożyczenie obcęgów. Po minucie już tylko gustowna bransoletka zdobiła jego prawy przegub. Łańcuszek nie był zbyt solidny. Konstruktorzy liczyli na elektrowstrząsy. Natomiast lifterzy specjalizowali się w przechytrzaniu konstruktorów.

*

Chłopak był blady i stremowany. Sneer udzielał mu ostatnich wskazówek.

– Kiedy się już zarejestrujesz i będziesz przechodził przez korytarzyk do kabiny testowej, połknij białą kulkę, a zieloną wciśnij w lewe ucho. W korytarzyku nie ma żadnych kamer, nikt tego nie spostrzeże. Potem, już w kabinie, usiądziesz w fotelu, założysz hełm ze słuchawkami i uruchomisz tester. Tłumaczyłem ci już, jak to działa: kiedy pytanie dotrze do twojego ucha, zielona kulka odbierze je i przekaże do białej, którą będziesz miał w żołądku. Biała kulka jest czymś w rodzaju lasera krystalicznego, emitującego promieniowanie rentgenowskie, zmodulowane sygnałem zielonej. Kabina jest ekranowana, więc fale o częstotliwości radiowej nie mogą z niej wyjść. Częstotliwości rentgenowskie przechodzą bez przeszkód, bo konstrukcja jest dość lekka, ale musisz siedzieć tak, aby twój żołądek znajdował się na wprost wywietrznika w ścianie. Musisz odpowiednio ustawić fotel. Będę tu, po drugiej stronie ściany i natychmiast odbiorę sygnał. Moją odpowiedź usłyszysz w lewym uchu. Będę mówił powoli. Powtarzaj dokładnie każde słowo. Nie spiesz się, limit czasu jest wystarczający. Aha! Musisz pamiętać, że mogą cię obserwować w czasie testowania, więc zachowuj się zupełnie normalnie i swobodnie. To wszystko.

Klepnął chłopaka po ramieniu, przesunął w kieszeni przełącznik, włożył do ucha mikrosłuchawkę i oddalił się w stronę skweru z krzewami ligustru, ciągnącego się wzdłuż ściany pawilonu Stacji Badań Testowych.

Po dwudziestu paru minutach było po wszystkim.

Sneer usłyszał w słuchawce sakramentalne „proszę wyjść z kabiny" i wiedział już, że się udało. Pytania nie były trudne.

Nie czekając na klienta, z którym umówił się na następny dzień w celu zainkasowania reszty honorarium (nieczynny Klucz uniemożliwiał operację przelewu), Sneer ruszył w kierunku placu Astronautów. Nie znał tamtejszej Stacji, nigdy tam nie pracował, a aktualizację swego Klucza przeprowadzał zwykle w śródmieściu.

Przed budynkiem kręciło się – jak zwykle w takich miejscach – sporo dziwnych indywiduów. Tajniacy i kombinatorzy, mniej więcej w liczebnej równowadze, zgodnie koegzystujący i nie wchodzący sobie w drogę, dopóki nic się nie działo. Drobni lifciarze, color-changerzy, keymakerzy…

Sneer naciągnął rękaw na swoją nieszczęsną nową bransoletkę. Miała jakiś paskudny zatrzask, którego bez klucza nie zdołał otworzyć, a nie miał pod ręką piłki do metalu.

– Dwanaście czerwonych za jeden żółty! – rzucił schrypnięty drab, mijając Sneera.

– Sam bym kupił za tyle! – burknął, nie odwracając głowy. Wiedział, że ostatnio żółte dochodzą do piętnastu czerwonych.

– Zrobię „cztery na trzy'" za sto zielonych, z gwarancją! Nowoczesną metodą! – zapewniał jakiś lifter, nie odrywając wzroku od słupa ogłoszeniowego. Sam nie wyglądał lepiej niż na piątaka.

– Kluczyk dla szanownego pana? Czwóreczka, trójeczka? Dobra robota, pasowany, do każdego paluszka. Zupełnie tanio! – Jakiś keymaker nachalnie reklamował swój towar. – A może wytryszek do automatów alkoholowych?

– Sneer? – na pół pytająco mruknął młody chłopak w seledynowej wiatrówce.

– Tak – Sneer uniósł wzrok i zwolnił kroku.

– Od Prona. Chcesz utrzymać swoją czwórkę, tak? Ten sam protekcjonalny ton i poczucie wyższości, które Sneer tak często demonstrował w kontaktach z klientami.

– Załatwię ci to – ciągnął seledynowy. – Bez pudła! Sneer skrzywił się z niesmakiem.

Do cholery, na co mi przyszło: być klientem takiego śmierdziela – pomyślał, ale zaraz uśmiechnął się z przymusem.:

– Za ile? – spytał rzeczowo.

– Pięćset żółtych. Albo dwa patyki zielonych.

– Z byka spadłeś – warknął Sneer, ale zaraz dodał grzeczniej. – Panie kolego?

– Taka taryfa. A co, nie kalkuluje się?

– Jaką masz klasę?

– Uczciwą czwórkę. Ani pół klasy wyżej.

– Ja mam zero, rozumiesz? A za „trzy na dwa" biorę sto pięćdziesiąt!

– Ale ja robię „zero na cztery", to też trudna robota. Jak ktoś musi mieć formalną czwórkę, to nie da rady beze mnie. Twoje zero nic ci nie pomoże. A ja, nawet w hipnozie, nie będę lepszy niż na czwórkę!

– Ale, do cholery – zniecierpliwił się Sneer – przecież co innego lifting, a co innego takie tam…

– To się teraz nazywa „downing". Nowa specjalność. Odkąd zaczęli sprawdzać podejrzanych o lift, downerzy są w cenie. Jak cię, bracie, raz wyzerują, to amen. Pogonią do główkowania za parę żółtych i nie będzie czasu na lift ani na dolce vita.

Downer zamilkł, bo jakiś tajniak zainteresował się ich przydługim dialogiem. Odeszli na bok, w stronę parku.

– To jak? – zagadnął downer. – Decyduj się. Czas to punkty.

– Jak to zrobisz? Na podstawkę? Czy na wcisk?

– Nie twoje zmartwienie. Każdy fach ma swoje sekrety.

– Czterysta.

– Dla ciebie, niech będzie. Jesteś kumpel Prona, to niech tam.

Cholera jasna, też mi kumpel! – Sneer zagryzł wargi. – Wlazłem w lepsze towarzystwo.

Był wściekły. Tyle punktów! I żeby on, Sneer, musiał pokornie targować się z takim gówniarzem. On, zerowiec!

– Prona zwiną lada moment. O ile już nie siedzi – rzucił mimochodem.

– Skąd wiesz?

– Dopadli mnie w jego kabinie. Przez pomyłkę.

– Gliny?

– Nie, jakiś taki mały elektryczny bydlak.

Sneer odchylił mankiet i pokazał bransoletkę.

– Tyle z niego zostało.

– Widziałem już ten nowy wynalazek – powiedział downer. – Nie przyjmie się. Aha, jeszcze tylko mała zaliczka. Dwie setki z góry, reszta potem.

– Przecież mam trefny Klucz, Pron ci nie mówił? Żaden automat nie zrobi przelewu, wszystkie dostały zastrzeżenie po linii zasilającej.

– Nie ma sprawy. Znam tu jednego pasera, niedaleko. Ma na melinie własny automat rozliczeniowy, domowej roboty, zasilany z baterii. Za dychę załatwi. To jak? Idziemy?

Sneer w milczeniu skinął głową. Downer poszedł przodem.

– To tutaj – powiedział, zatrzymując się przed drzwiami wysokiego mieszkaniewca. – Zaczekaj chwilę.

Sneer rozejrzał się po uliczce, obstawionej ponurymi, betonowymi blokami o jednostajnych fasadach. Na skrawkach zdeptanych trawników między budynkami bawiły się dzieci, choć pora była dość późna. Widocznie rodzice ich zajęci byli jakimiś ważnymi sprawami.

Według statystyk – pomyślał Sneer – zatrudnionych jest tylko osiemnaście procent dorosłych obywateli. Cała reszta to czwartacy, piątacy i szóstacy, dla których nie ma odpowiednich zajęć. Teoretycznie, nikt nie ma poważniejszych problemów materialnych. Nawet ci, którzy mają wielodzietne rodziny. A jednak wszyscy ci rezerwowcy są nieustannie czymś zajęci. Najczęściej świadczeniem podejrzanych usług na rzecz wyższych klas, za żółte, oczywiście.

Po kilku minutach seledynowa wiatrówka downera ukazała się w ciemnym prostokącie drzwi. Sneer wszedł za nim do sieni o ścianach pokrytych nieudolnymi bazgrołami. W poprzek jednej z nich biegł wielki napis: „Nie trać żółtych na dupę. Gówno kupisz za czerwone!" Po drugiej stronie Sneer odczytał: „Choćbyś miał najwyższą klasę, bez punktów jesteś…". Ostatnie słowo było zamazane.

Paser mieszkał w podwójnej kabinie na parterze. Gdy weszli, załatwiał jakąś transakcję z dwoma przyzwoicie wyglądającymi młodzieńcami. Sneer dostrzegł, że każdy z nich miał po kilka Kluczy.

– Opróżniają obce Klucze – wyjaśnił downer szeptem. – Ta maszynka ignoruje sygnał identyfikatora linii papilarnych. Możesz przelać wszystkie punkty z cudzego Klucza na własny.

– Jak to? – zdziwił się Sneer. – Przecież wiadomo, z czyjego Klucza pochodzą te punkty. Wystarczy, że właściciel zgłosi kradzież…

– Nie zgłosi. Leży w kostnicy. Ci chłopcy, to hieny szpitalne. Współpracują z personelem szpitala publicznego. Kiedy pacjent umiera, zgarniają punkty z jego Klucza, zanim szpital zgłosi zgon. Wiesz, jaka jest procedura: gdy facet umiera, Syskom blokuje jego konto i czeka na dyspozycje Wydziału Spadkowego. Po ustaleniu praw spadkowych, punkty zmarłego przechodzą na konta spadkobierców. Dopóki nie ma zgłoszenia, konto jest czynne, ale facet już nie żyje. Jeśli się w tym czasie przeleje punkty na czyjeś konto, to on już nie zakwestionuje tego przelewu i istnieje prawne domniemanie, że zadysponował przelew ciepłą ręką. Wiesz przecież, że czujnik linii papilarnych sprawdza także temperaturę skóry i tętno w kciuku.

Sneer wiedział o tym dobrze, bo sam niejednokrotnie w swej praktyce stosował metodę „na podstawkę". Polegała ona na użyciu cieniutkich, niewidocznych prawie, rękawiczek ze sztucznymi liniami papilarnymi, odpowiadającymi liniom klienta. Pozwalały one podszyć się pod inną osobę podczas sprawdzania tożsamości w automacie testującym. Ważne było wówczas, by temperatura zewnętrznej powierzchni rękawiczki mieściła się w granicach przeciętnej temperatury naskórka dłoni. Dlatego też przed wejściem do Stacji Testowej należało mieć dodatkowo na dłoni rękawiczkę z ogrzewaczem i termostatem, którą zdejmowało się na moment przed identyfikacją.

Sposób ten wymagał jednakże uprzedniego przygotowania rękawiczki, za zgodą i z udziałem klienta, który musiał udać się do fachowca zwanego rękarzem w celu zdjęcia miary. Kosztowało to sporo żółtych, zwykle koło pięćdziesięciu, i obciążało honorarium liftera, więc Sneer tylko w ostateczności imał się tej metody.

Hieny skończyły właśnie swe machinacje z Kluczami nieboszczyków, pozostających chwilowo między niebem a ziemią. Za Sneerem czekało już trzech następnych klientów.

– Dwie setki i dycha dla ciebie – powiedział downer, wtykając Klucz do prymitywnie wyglądającego aparatu.

Sneer włożył swój Klucz do drugiego otworu. Maszynka działała bezbłędnie. Przelew poszedł sprawnie, co Sneer natychmiast mógł sprawdzić na liczniku swego Klucza.

– To zdolny facet – powiedział downer, gdy wyszli. – Zerowiec chyba albo co najmniej jedynak. Ale oficjalnie jest na rencie. Ci ze szpitala podkręcili coś w komputerze medycznym i załatwili mu pełną niezdolność do pracy. Za to on robi im od czasu do czasu przelewy z nieboszczyków.

– A z żywych? Nie zdarza się?

– Owszem, ale to już inny proceder. Tym już nie zajmują się hieny, i w ogóle, personel szpitala nie macza w tym palców. Trudnią się tym tylko wampiry. To tacy, co potrafią dostać się na oddział szpitalny, symulując ciężki stan przez zażycie odpowiedniej kompozycji środków chemicznych i leków. Kradną Klucze innym pacjentom i przekazują wspólnikom, którzy je opróżniają, a potem zwracają niepostrzeżenie właścicielowi. Ale to duże ryzyko i niewielki zysk. W publicznym szpitalu leżą przeważnie piątacy i szóstacy. Ile można z takiego wyssać? Parę zielonych…

Sneer słuchał tych wyjaśnień z rosnącym obrzydzeniem. O ile do tej pory wykonywał swój zawód z pewnym starannie ukrywanym przed samym sobą poczuciem niesmaku, o tyle teraz zaczynał dochodzić do przekonania, że lifting jest czymś w rodzaju szlachetnej rozgrywki w porównaniu z machinacjami dziejącymi się w dolnej warstwie przestępczego światka Argolandu.

Downer zabrał Klucz Sneera i zniknął w drzwiach Stacji Testów. Sneer usiadł na ławce niedaleko wejścia do budynku i obserwował kręcących się w pobliżu osobników, bawiąc się w odgadywanie ich profesji.

Tajniaków rozpoznawało się najłatwiej. Poruszali się dość nerwowo, rozglądając się bacznie i unikając miejsc nie oświetlonych latarniami. Handlarze punktami snuli się powoli, jakby od niechcenia zbliżali się do przechodniów i głosem brzuchomówcy rzucali parę zwięzłych słów w rodzaju: „może żółte za zielone?" albo: „mamy coś do odstąpienia?". Lifterzy a raczej – jak pogardliwie nazywano nisko kwalifikowanych, pokątnych przedstawicieli tego zawodu – „windziarze" usiłowali skusić potencjalnych klientów kwiecistymi obietnicami zrobienia im piątej klasy w miejsce szóstej.

Downera nie było już od dobrych czterdziestu minut, gdy nagle – jak zdmuchnięci – ze skweru przed Stacją Testów zniknęli wszyscy spacerujący leniwie kombinatorzy, pozostawiając zdezorientowanych tajniaków, wyodrębnionych tym samym i zdekonspirowanych. Po chwili dopiero Sneer dostrzegł przyczynę paniki: niewielki, szary furgon z siatką w oknach, który wyłonił się z jednej z bocznych ulic i zmierzał w kierunku budynku stacji.

Samochód zatrzymał się przed wejściem. Dwóch cywilów i jeden mundurowy policjant weszli do Stacji. Wyszli dokładnie po dwóch minutach. Sneer zauważył między nimi seledynową kurtkę downera.

– A niech by to jasny szlag trafił! – zaklął, spluwając z wściekłością. – Co za dzień cholerny!

Sięgnął machinalnie do kieszeni, gdzie zazwyczaj nosił swój Klucz.

Trzeba natychmiast zgłosić kradzież Klucza! – pomyślał, wstając z ławki. – Mam nadzieję, że ten bałwan wie, co należy zeznawać w takich przypadkach!

Ruszył w stronę budki telefonicznej, by zadzwonić na posterunek policji. To była jedyna rzecz, którą mógł teraz zrobić – za darmo.

*

Brzęczyk nie wróżył niczego dobrego. Bann podnosił słuchawkę z ociąganiem.

– Invigil, słucham.

– To j a słucham! – To był sam szef.

– Więc, Szefie…

– Macie wreszcie jakiegoś?

– Mieliśmy… to znaczy… chwilowo… zniknął – jąkał się Bann, kręcą nerwowo sznur telefonu wolną dłonią.

– Jak to zniknął?

– Jeszcze nie wiem. Po szesnastej jeszcze był, i od tej pory żadnego śladu.

– Do mnie, z wyciągiem!

Bann westchnął ciężko i odłożył słuchawkę. Kiwnął na technika, który przysłuchiwał się rozmowie.

– Dawaj wydruki. Wszystkie, od wczoraj.

Technik zgarnął ze stołu cztery sterty szerokiej papierowej taśmy poskładanej w harmonijkę, włożył je wszystkie do kartonowego pudła, które Bann wziął pod pachę i powlókł się do szefa.

– Ja zupełnie nie rozumiem – zaczął już od drzwi.

– Dobrze, dobrze. Pokaż go!

– Którego?

– No, tego co zniknął.

Bann wybrał odpowiednią taśmę z pudła i rozpostarł ją przed szefem na biurku.

– Tutaj, o dziesiątej sześć, brał cztery bułki z szynką i dwie kawy w barze hotelu „Kosmos". Potem przelał osiem żółtych na czyjś Klucz. Taka jedna, studentka. Pierwszy raz miał z nią do czynienia. Też sprawdziliśmy, na jej koncie nie było innych przelewów z jego Klucza.

– Nieważne. Dalej! – ponaglał szef, przesuwając taśmę zapisu.

– Tutaj… o 10.50 kupował papierosy w automacie na rogu alei Tibigan i Czternastej Przecznicy – mamrotał Bann – potem… tak, wstępował do baru… dwa piwa… drugi bar… dwa piwa… Ale był sam, te piwa brał w parominutowych odstępach… Siedział chyba dość długo, bo następny zapis jest z bramki metro, ze stacji zaraz obok baru… Potem… Parę drobnych zakupów, ciągle w centrum, znów piwo, ale z kimś drugim, brane po dwa kufle naraz… Nie wiemy, kto to był. W każdym razie żaden z pozostałych śledzonych. Oni byli wtedy zupełnie gdzie indziej. No, i wreszcie, przelew… Nie potwierdzony na jego koncie, bo nie użył Klucza ani razu po tym, jak… ten młody przelał mu setkę.

– Pewnie zaliczka?

– Chyba tak. Bo potem, około siódmej wieczorem, Klucz tego młodego został zweryfikowany na dwójkę.

Назад Дальше