List Pożegnalny - Януш Зайдель 3 стр.


w różnych kierunkach kablami. Na szczycie rusztowania, pod samym su

fitem stał dziwny, półprzejrzysty graniastosłup wielkości sporej beczki od wina – nie wiem, dlaczego od razu skojarzył mi się z beczką – a po obu jego stronach widniały dwa potężne nabiegunniki elektromagnesów. Graniastosłup miał w podstawie foremny sześciokąt, był wykonany z jakiegoś szkliwa i w świetle rtęciówek wyraźnie fluoryzował zielono.

– Siadaj! – Ray podsunął mi fotel. – I pozwól, że cię ponudzę jeszcze przez chwilę.

Usiadłem. Ray milczał przez chwilę, jakby wahał się przed doniosłą decyzją.

– Pamiętasz, co powiedziałem na temat zakrzywienia przedmiotów w czasoprzestrzeni? – spytał po chwili. – I o tym, że nie można praktycznie zmienić dowolnie własnego zakrzywienia?

Przytaknąłem, a on ciągnął:

– Istnieje jednak pewna możliwość przeniesienia się w inną czasoprzestrzeń, bez zmian w zakrzywieniu. Gdyby tak… odwrócić się, jakby… „wypukłą" stroną do wypukłości wszechświata… mówię oczywiście językiem naszego trójwymiarowego modelu, abyś mnie lepiej zrozumiał… W czterech wymiarach jest to również do pomyślenia! Po takiej transformacji nasza krzywizna wyznaczy nową czasoprzestrzeń, jakby symetryczne odbicie naszej! Wyobrażasz to sobie?

Nie bardzo sobie wyobrażałem, ale kiwnąłem na wszelki wypadek •głową.

– Takie odwrócenie spowoduje znalezienie się obiektu w antyczasoprzestrzeni, w przestrzeni stycznej do naszej – na powierzchni „kuli" stycznej w danym punkcie do naszej czterowymiarowej kuli – wszechświata! A co najważniejsze – znalazłem sposób na zrealizowanie tego eksperymentu. Zasada jest dosyć skomplikowana, polega na odwróceniu fazy fal materialnych…

– Ależ… – przerwałem, prawie przerażony – to prowadzi do zamiany materii w antymaterię?

– Brawo! – ucieszył się Ray. – Uchwyciłeś sens mojej metody! Właśnie o to chodzi!

– Chcesz się… zantymaterializować?

– Oczywiście! I wbrew pozorom, nie równa się to samobójstwu…

Zauważ tylko, że ze względu na zasadę symetrii w przyrodzie, w antyprzestrzeni musi dominować antymateria! Tu tkwi rozwiązanie zagadki powstania naszego Wszechświata: z potężnego kwantu energii powstała niegdyś para „cząstek": Wszechświat, który wytworzył przestrzeń przez wypełnienie jej materią, oraz Antywszechświat, złożony z antymaterii wyznaczającej antyprzestrzeń. To, że w naszej przestrzeni obserwujemy obecność stosunkowo niewielkiej ilości antycząstek, stanowi dowód, że możliwe jest „przeciekanie" tychże z antyprzestrzeni! To nasunęło mi myśl, że można by transformować całe struktury atomowe i cząsteczkowe z przestrzeni do antyprzestrzeni i odwrotnie. Tu dopiero wyłoniły się trudności techniczne! Co innego w obliczeniach: wystarczy zmienić znak plus na minus i gotowe! Z doświadczeniem jest o wiele trudniejsza sprawa… Ale dosyć, nie mamy czasu! Ta fluoryzująca bryła tam na górze, to monokryształ pewnej złożonej substancji, mniejsza o nazwę, wątpię nawet, czy takową posiada… Wewnątrz jest wydrążona i dopasowana do mojego kształtu. Elektromagnesy dają niezwykle silne pole szybkozmienne o dużej niejednorodności. Rezonansowe drgania siatki krystalicznejdają… zresztą, to nie jest teraz istotne. Musisz mi dopomóc w eksperymencie!

– Jak to? Więc naprawdę wybierasz się w antyprzestrzeń?

– A co myślałeś? Że ciebie wyślę? O, nie, nie potrafię odmówić sobie tej przyjemności!

– A jak zamierzasz wrócić stamtąd? Bo, o ile dobrze zrozumiałem, całe urządzenie pozostanie tu, na miejscu…

– Tak, tak! – niecierpliwie tłumaczył Ray. – Ale to wystarczy. Wrócę samorzutnie. Jeśli wzbudzenie nie jest zbyt silne, układ,, to znaczy ja i kryształ, po pewnym czasie powraca samorzutnie do stanu wyjściowego. Na początek damy minimalne parametry…

Podszedł do stojącego w kącie pulpitu rozdzielczego i pokręcił gałkami, kontrolując równocześnie wskazania mierników.

– Gdy będę gotów, naciśniesz ten oto klawisz – powiedział wskazując zielony przycisk na tablicy. – Po dziesięciu sekundach urządzenie zadziała samo. Powinienem zniknąć ci na chwilę z oczu. Spróbuj złapać czas na stoperze.

– Czy… jesteś pewien, że nic się nie stanie? – spytałem drżącym głosem, a ręce trzęsły mi się z emocji.

– Przecież to j a się wybieram, a nie ty! Czego się boisz? Musi się udać!

Jego pewność siebie uspokoiła mnie nieco. Widocznie ryzyko nie było zbyt wielkie…

– Mam zapas tlenu na cztery godziny. To powinno wystarczyć aż nadto… – mówił wciągając jakiś dziwny kombinezon i przypinając butlę z gazem. – No, uważaj, za minutę start!

Wgramolił się na szczyt rusztowania i rozsunął dwie połówki kryształu. Były tak idealnie dopasowane, że przedtem nie zauważyłem nawet rozcięcia. Po chwili siedział w środku, a kryształ zamknął się za nim. Liczyłem sekundy. Ledwo mogłem trafić palcem na przycisk, tak mi dłonie latały z podniecenia. Nacisnąłem – lampy zgasły. Ciemna sylwetka Raya odcinała się wyraźnie na tle gasnącej luminescencji.

Owad w kawałku bursztynu! przemknęło mi przez myśl porównanie.

W następnej sekundzie zawarczał generator, szczęknęły przekaźniki i… ciemna sylwetka, jakby zdmuchnięta, zniknęła mi sprzed oczu! Zapłonęły lampy. Przede mną stało rusztowanie, lecz na jego szczycie nie było ani kryształu, ani Raya! Z wrażenia zapomniałem uruchomić stoper. Uczyniłem to pospiesznie dopiero po jakichś dwóch sekundach. Czekałem w napięciu. Siedem, osiem sekund… ledwo dosłyszalny trzask i na dawnym miejscu nagle pojawił się kryształ z Rayem wewnątrz. Otworzył się i Ray wysunął zeń głowę.

– No i co? – pytałem niecierpliwie. – Jak wygląda tamten świat?

– Nic nie zdołałem zobaczyć oprócz okropnej jasności, która mnie od razu oślepiła. Trzeba spróbować na dłużej! Nastaw na tym pierwszym z lewej woltomierzu dwa… nie, trzy kilowaty. Tak. I jeszcze raz od początku to samo!

Schował głowę do środka i już miał się zamykać, gdy przyszło mi coś do głowy:

– Poczekaj, Ray! Zostaw mi na wszelki wypadek klucze od drzwi wejściowych! Gdyby coś się stało…

– A co może się stać? Powrócę za kilkanaście minut! Ale masz, łap! – Wydobył klucze z kieszeni i rzucił w moje wyciągnięte ręce. – Tylko nie zgub!

Schował się do wnętrza kryształu, a ja powtórzyłem wszystko od początku: nacisnąłem zielony klawisz i w półmroku oczekiwałem skutku. Nagły huk jak wystrzał poderwał mnie z fotela. Światło nie zapaliło się, lecz dostrzegłem, że na miejscu kryształu panuje nieprzenikniona ciemność. Wydobyłem pospiesznie zapalniczkę i poświeciłem. Kryształu nie było! Natychmiast też odnalazłem przyczynę huku, główny bezpiecznik na tablicy wystrzelił automatycznie. A więc zwarcie! Nie wiadomo, jak wielki prąd popłynął przez uzwojenie elektromagnesów… Machinalnie wcisnąłem przycisk bezpiecznika. Zapłonęło światło. Równocześnie poczułem swąd nadpalonej izolacji. Lewy elektromagnes dymił jeszcze z lekka. Czy tylko wzbudzenie nie przekroczyło progowej wartości! Ray mówił, że powrót jest możliwy przy niewielkich wzbudzeniach! Postanowiłem czekać, bo cóż innego pozostało? Minęła jedna i druga godzina. Zacząłem sobie robić wyrzuty, że pozwoliłem na ten przeklęty eksperyment. Powinienem był odwieść tego szaleńca od wariackiego pomysłu!

Z końcem czwartej godziny czekania straciłem wszelką nadzieję – zapas tlenu Raya był na wyczerpaniu, jeśli nie pojawi się w ciągu najbliższych minut, nie ma na co czekać!

Postanowiłem działać. Wydobyłem z kieszeni klucze i chciałem otworzyć drzwi wejściowe. Nie mogłem przez chwilę dopasować klucza do dziurki… Dopiero po kilku próbach i zajrzeniu w dziurkę stwierdziłem, że klucze, które trzymam w ręku, są… lustrzanym odbiciem właściwych, które pasowałyby do wycięcia w zamku! Zrozumiałem: te klucze były w antyprzestrzeni wraz z Rayem podczas pierwszego eksperymentu! I wróciły stamtąd odwrócone! Jedyny efekt, którego Ray nie przewidział!

Zrozumiałem również, że za pomocą tych kluczy nie wydostanę się stąd. Wśród narzędzi Raya odnalazłem piłę do metalu i zacząłem wypiłowywać kratę w oknie. Zajęło mi to sporo czasu. Nieprzyjemny zgrzyt piły rozdzierał ciszę nocną. Po półgodzinie mogłem wydostać się na zewnątrz. Skoczyłem wprost na trawnik pod oknem – na szczęście to tylko wysoki parter. Było bardzo ciemno. Co dalej robić? Znaleźć Berta? Zawiadomić władze? Przedzierałem się właśnie przez żywopłot. Zatrzymałem się na chwilę, aby wyplątać się z gmatwaniny krzewów, w które wpadłem, gdy nagle tuż nad moim uchem rozległ się okrzyk:

– Stój! Co tu robisz? – Ostre światło latarki stróża publicznego porządku, którego widać zwabił tu odgłos piłowania krat, rozcięło ciemność. Odruchowo szarpnąłem się w bok i rozdarłem sobie spodnie. Policjant już trzymał mnie mocno za przegub dłoni. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tragizmu sytuacji…

– Gdzie pan ukrył zwłoki, panie Mils? – pytał mnie, po raz nie wiem już który, chudy inspektor policji. – Tylko niech pan nie próbuje opowiadać tych bredni o anty… anty…

– …antyczasoprzestrzeni! – podpowiedziałem drwiąco. – Nikogo nie zamordowałem i koniec!

– Pańscy koledzy widzieli, jak wczoraj wieczorem szedł pan z Raymondem Crainem w kierunku jego domu. Czy tak?

– Tak!

– A więc gdzie on jest?

– W… – chciałem powiedzieć coś brzydkiego, ale w porę ugryzłem się w język. Wolałem nie dorzucać do oskarżenia o morderstwo drugiego oskarżenia o obrazę funkcjonariusza na służbie… A swoją drogą, co za tępy bałwan…!

Do dyżurki wszedł sierżant i szepnął coś na ucho inspektorowi. Ten otworzył szeroko oczy, zapytał jeszcze o coś cicho i zwrócił się z zakłopotaniem do mnie:

– Pan wybaczy… Zaszła pomyłka… Pański znajomy odnalazł się przed chwilą w tajemniczy sposób. Jest pan wolny!

Burknąłem coś niegrzecznie i wybiegłem na ulicę. Na progu willi Raya stał Tol.

– Cześć, morderco! – powitał mnie z daleka. – Twoja ofiara ma się zupełnie nieźle.

Przed domem stała karetka pogotowia. Ray leżał na kanapie w swoim pokoju, pod opieką lekarza i Berta. Nie odzyskał jeszcze przytomności, lecz oddychał równo, jakby spał. Dowiedziałem się, że policjant zabezpieczający domniemane miejsce zbrodni zauważył nagle dziwny szklisty graniastosłup z człowiekiem we wnętrzu. Wszyscy gotowi byli przysiąc, że przedtem nie było go w pokoju.

– Coś mi się w tym nie podoba! – jak zwykle sceptycznie analizował Bert. – Pan doktor twierdzi, że Ray ma wszystko na swoim miejscu, serce z lewej i tak dalej, w przeciwieństwie do tych kluczy, o których opowiadałeś inspektorowi. Że też musiałeś je zgubić!

– Ależ wszystko się zgadza! – zaoponowałem. – Ray był przecież dwukrotnie w antyprzestrzeni, więc powrócił normalny!

Zielony kryształ w laboratorium stał jak gdyby nigdy nic na swoim dawnym miejscu…

*

Minęło już kilka miesięcy od incydentu, który opisałem. Ray wrócił do przytomności i wszyscy z niecierpliwością oczekiwaliśmy na pasjonujące sprawozdanie z niezwykłej wyprawy. Niestety! Do dziś dnia Ray nie odzyskał pamięci!

Zastanawiałem się kilka razy, czy wszystko to nie było jakąś kolosalną mistyfikacją, żartem na wielką skalę przygotowanym i wyreżyserowanym prze Raya. Podświadomie żywię nadzieję, że któregoś dnia Ray roześmieje się nam w nos i powie: ale was nabrałem!… Bo w rezultacie nie ma ani jednego namacalnego dowodu na prawdziwość tej całej historii. Przyznam się, że wolałbym już uchodzić za ofiarę żartu, trzeba przyznać, że genialnie obmyślonego, niż zrezygnować z takiego czy innego wyjaśnienia tajemnicy.

Fakty, niestety, zdają się przemawiać za tym, że Ray rzeczywiście stracił pamięć. Bo czyż można ciągnąć żart w nieskończoność? Zbadałem całą willę. Nie znalazłem w niej ani jednego takiego miejsca, które mogłoby być podejrzane o to, że Ray ukrywał się w nim wraz ze swym krystalicznym wehikułem.

Gdyby nie to, że aparatura była uszkodzona, a w całym domu nie znalazłem żadnych jej schematów ani opisów, uruchomiłbym ją sam, choćby z pustym kryształem, aby się przekonać, czy wszystko przebiegnie w ten sam sposób bez udziału Raya.

Siłą rzeczy muszę więc wierzyć, że wycieczka mojego przyjaciela w antyprzestrzeń była faktem. Przyjmując takie założenie, próbowałem stworzyć jakąś hipotezę tłumaczącą jego zanik pamięci. Nie wiem, czy to, co wymyśliłem, jest rozsądne z punktu widzenia neurologii i fizjologii, tym niemniej spróbuję wyjaśnić tę sprawę w sposób możliwie jak najbardziej poglądowy. Otóż przypomnijmy sobie, czym zasadniczo różniła się druga „podróż" Raya od pierwszej? 'Czasem trwania, ale przede wszystkim różnicą w prądzie wzbudzenia pola magnetycznego. Za drugim razem było ono wielokrotnie silniejsze. Po pierwszym eksperymencie Ray nie wykazywał objawów niewładu pamięci – rozmawiał przecież zupełnie normalnie ze mną i dawał mi wskazówki co do dalszego przebiegu doświadczenia.

Przypomnijmy sobie teraz, w jaki sposób kasuje się zapis impulsowej pamięci magnetycznej mózgów elektronowych, czy choćby zapis na zwykłej taśmie magnetofonowej. Jak wiadomo, rzecz polega na działaniu odpowiednio silnym polem magnetycznym!… Nie jest wykluczone, że w ten sposób zostały zakłócone bioprądy w mózgu Raya, co spowodowało wykasowanie z pamięci wszystkiego, co miało miejsce przed krytycznym dniem, a więc właściwie zanik osobowości!

I dlatego nie poznamy prawdopodobnie nigdy wyników wspaniałego eksperymentu, któremu stanął na przeszkodzie nieprzewidziany proces oddziaływania transformacji na mózg człowieka.

Nigdy zapewne nie dowiemy się, co widział w swej podróży pierwszy człowiek, któremu udało się wymknąć poza naszą przestrzeń. Nie dowiemy się, jak wygląda tamten, symetryczny do naszego świat po drugiej stronie lustra…

TOWARZYSZ PODROŻY

Pociąg ruszył z wolna, jakby z ociąganiem. Spojrzałem w okno. Wzdłuż peronu, jakieś dziesięć metrów za ostatnim wagonem, biegł jeszcze jakiś spóźniony pasażer. Spora walizka utrudniała mu bieg, obijając się o kolana. Przez przedramię miał przerzucony płaszcz nieprzemakalny, który rozwiał mu się w biegu i plątał pod nogami. Stałem w oknie przedostatniego wagonu i obserwowałem z ciekawością kibica sportowego: dobiegnie czy nie? Pociąg przyspieszał, peron prawie już się kończył… Biegnący nie dawał jednak za wygraną. Tuż przed końcem peronu udało mu się chwycić za poręcz przy drzwiach i ostatnim wysiłkiem podciągnąć się na stopień. Postawił walizkę na stopniu i otworzył drzwi wagonu.

Siedziałem w pustym przedziale. Po chwili za szybą dzielącą mnie od korytarza ukazała się twarz nieznajomego. Przeszedł widocznie z ostatniego wagonu. Pociąg był prawie pusty. Czego więc szukał? Zajrzał do mojego przedziału, wahał się przez chwilę, wreszcie odsunął drzwi i spytał cichym głosem:

– Czy można?

– Proszę bardzo! – odpowiedziałem obojętnie.

– Taki pusty pociąg… – zaczął, jakby się usprawiedliwiał, lokując równocześnie swoją walizkę na półce. – Bardzo nie lubię podróżować samotnie… To bardzo nieprzyjemnie nie mieć do kogo ust otworzyć.

– Owszem… – mruknąłem niezbyt zadowolony, gdyż nade wszystko nie lubię dużo mówić, gdy nie mam na to ochoty, a sądząc ze słów nieznajomego, zanosiło się na przymusową pogawędkę.

Postanowiłem, jak zwykle w takich wypadkach, że będę spał. Usadowiłem się w kącie przy oknie, oparłem głowę o wiszący płaszcz i zamknąłem oczy.

Słyszałem, jak mój towarzysz podróży sadowi się naprzeciw mnie. Szeleścił przez chwilę jakimiś papierami. Na pewno wydobył jajka na twardo i zaraz zacznie je spożywać! pomyślałem i nie mogłem się powstrzymać od otwarcia oczu. Nieznajomy siedział naprzeciwko mnie i przeglądał jakieś papiery, od czasu do czasu znacząc w nich coś ołówkiem. Był w średnim wieku, szpakowaty, miał niskie czoło i szerokie ramiona. Podniósł oczy, dostrzegł, że nie śpię, i uśmiechnął się do mnie.

– Widzę, że.pan nie może zasnąć – stwierdził. – Może światło panu przeszkadza?

– Nie, niech pan się nie przejmuje, nie chce mi się właściwie spać… Spojrzałem na papiery, które rozłożył na stoliku. Na pierwszy rzut oka wyglądały na jakąś pracę matematyczną.

– Przepraszam, czy pan zajmuje się może matematyką? – zapytałem.

– Ach… właściwie tak, ale… – zmieszał się nieco. – A pan… zna się pan na tym?

– O tyle, o ile jest mi to potrzebne w moim zawodzie… Pracuję w biurze konstrukcyjnym Instytutu Badań Kosmicznych…

Назад Дальше