– Rutyna, mój drogi. Sto trzydzieści lat praktyki w kosmosie – uśmiechnął się Sloth. – To zresztą drobnostka.
Jego skromność była oczywiście najzupełniej fałszywa. To jasne, że chciał czymś zaimponować młodym pilotom, co to ani rusz bez komputera sobie nie radzą. A co do owych stu trzydziestu lat, to zapomniał dodać, że sto dziesięć z nich przeleżał w biostatorach, różnego typu i coraz to nowocześniejszych. Ale doświadczenie pozostałych lat dwudziestu wystarczało, by umiał szybko i trafnie wybrać i ocenić manewr stosowny dla wykonania danego zadania.
– Przygotuj program dla autopilota – zwrócił się do Omara. – Polecisz ze mną.
– Ty też, komandorze? – zdziwił się Silva.
– Wszystko mi jedno, czy prześpię te dwa tygodnie tutaj, czy w kabinie samodzielnego modułu. A poza tym, czy któryś z was widział kiedykolwiek statek międzygwiezdny typu RQ-2? Na pewno żaden. Jeżeli spotkaliśmy jeden ze statków Konwoju, to tylko ja znam jego konstrukcję. Dlatego, między innymi, jestem tutaj! Jako ekspert od wszelkiego rodzaju staroci. Ty, Silva, pozostaniesz na wachcie. Zwitalizujemy ci jeszcze jakiegoś pilota do pomocy.
Sloth pospieszył za Omarem, by obejrzeć kabinę modułu napędowego, który zamierzali odłączyć. Po drodze wstąpili do sekcji biostatorów, zbudzili jednego z pilotów pierwszej zmiany i posłali go do Silvy, by zapoznał się z sytuacją.
Gdy wrócili do sterowni, na ekranie oczekiwał już obraz przyniesiony przez odbite impulsy świetlne lokalizatora Kontur zbliżającego się obiektu był obrysowany dość wyraźnie, nawet z pewnymi szczegółami.
– Jasne! To RQ-2 widziana od przodu – powiedział Sloth bez chwili wahania, – W kosmosie nie ma cudów. To mógł być tylko asteroid albo jeden z tamtych statków. Albo…
– Co, komandorze? – spytali równocześnie wszyscy trzej pozostali.
– Powiedziałem, że w kosmosie nie ma cudów! – powtórzył, lecz wszyscy czterej wiedzieli dobrze, że każdy z nich dopuszczał jeszcze trzecią, najmniej prawdopodobną możliwość, którą w skrytości ducha uwzględnia każdy, kto spędza życie jak oni na gwiazdowych szlakach…
– Dokładniej mówiąc – dodał Sloth patrząc uważnie w ekran – jest to Alfa, flagowy statek Konwoju. Spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
– Odczytałeś napis na burcie? – zaśmiał się Omar.
– Widzicie ten występ na kadłubie, u dołu? Tylko Alfa miała coś takiego. To emiter radiowy dalekiego zasięgu. Antena do łączności z Ziemią.
– Leci bardzo wolno, bez napędu – Omar spojrzał na wydruk danych pomiarowych. – Jeśli przyjmiemy, że wystartował z układu gwiezdnego, do którego zmierzamy, to musi być w drodze od jakichś pięćdziesięciu lat.
– To znaczy tyle, ile upłynęło od wysłania ostatniej depeszy stamtąd? – upewnił się Achmat, nowo zwitalizowany pilot.
– Mniej więcej – potaknął Sloth w zamyśleniu. – To, co widzimy, jest samym tylko głównym członem Alfy. Pojemniki lądujące zostały odrzucone. Osadzono je… lub próbowano osadzić na powierzchni planety.
– Komandorze! – odezwał się nagle Silva.
– Jeśli Alfa była jedynym przekaźnikiem łączności, to po prostu nie mogli nadać kolejnej depeszy, gdy odleciała. Stąd ich milczenie.
– To jest oczywiste – zgodził się Sloth.
– Można by zatem przypuszczać, że wylądowali szczęśliwie. Oby tak było. Ale… te dziwne depesze? Odlot Alfy? Wszystko to bardzo mi się nie podoba… Za dużo tych pytań.
Co zaszło tam, na tajemniczej planecie Ksi, która wydawała się tak dobrze znaną, że ośmielono się wysłać na nią od razu tak wielu ludzi? Co się wydarzyło, nim Alfa wyruszyła w tę bezsensowną podróż powrotną jako martwy, milczący wrak, dryfujący beznadziejnie powoli w kierunku macierzystego globu?
Nikt nie wątpił teraz, że operacja podejścia do wraku i zbadania jego zawartości jest konieczna i że trzeba ją przeprowadzić za każdą rozsądną cenę, nawet gdyby wypadało wyhamować cały statek przed celem podróży i rozpędzać go potem na nowo. Mogło to dać odpowiedź na wiele pytań, ale… mogło także dostarczyć nowych wątpliwości.
Dziewczyna stała tyłem do Slotha, wsparta obiema rękami o balustradę tarasu. Patrzyła w kierunku plaży i morza. Jej bardzo ciemne, długie włosy opadały na ramiona i śniade plecy, których obszerny fragment widać było w wycięciu dekoltu. Chciał koniecznie dotknąć pasma jej włosów, lecz gdy dłoń jego powolnym ruchem zbliżyła się do nich, dziewczyna odwróciła się nagle. Wąskie oczy Estar spojrzały na niego ironicznie, chłodno. Postąpił jeden krok w jej kierunku, chcąc objąć ją obiema rękami, lecz zniknęła nagle, a on przeleciał przez niską balustradę i coraz wolniej opadając poszybował w dół nad stokiem piaszczystego wzgórza. Na sekundę przed upadkiem zbudził się.
"Aha – przypomniał sobie od razu, gdzie jest. – Moduł silnikowy. Lot do Alfy".
Omar stał nad nim w kompletnym ubiorze próżniowym, tylko hełm trzymał pod pachą.
– W porządku, komandorze – powiedział. – Proszę wstać i ubrać się. Wyrównaliśmy prędkość. Lecimy równolegle do Alfy. Widać ją nawet bez teleskopu.
Sloth poruszył się i poczuł nieważkość. Sięgnął dłonią do uchwytu zwisającego nad łożem i wyciągnął swe ciało z biostatora. Po kilku minutach był już w skafandrze.
Na ekranie wizyjnym w sterowni widać było Alfę w całej okazałości, tym razem z profilu.
– Nie widzę żadnych uszkodzeń zewnętrznych – mruknął Sloth, przyglądając się uważnie statkowi. – Podchodzimy bliżej.
– To trochę potrwa – powiedział Omar, ujmując dźwignie manewrowe. – Silniki korekcyjne są dość słabe.
– Nie spiesz się. Musimy przylgnąć do gładkiej powierzchni kadłuba w pobliżu jednego z zaczepów po ładownikach.
– Niestety, nie będziemy pasować do zaczepu – uśmiechnął się Omar. – Standardy się zmieniły.
– Myślę, że znajdzie się tu kawałek dobrej, stalowej liny cumowniczej…
– Jest lina i trochę narzędzi do prucia metalu.
– Mam nadzieję, że dostaniemy się przez śluzę z doku promu ładowniczego. Ale narzędzia trzeba zabrać.
Milczeli patrząc na rosnący kształt statku.
W odległości kilkunastu metrów od niego Omar włączył dysze hamujące i teraz podpływali powoli, centymetr po centymetrze.
– Gotowe! – zameldował Omar. – Proszę włożyć hełm, komandorze. Pójdę zacumować.
– Zaraz. Może ja to zrobię. Wolę, żebyś ty został przy sterach.
– Tak jest.
"To mi się podoba u tych młodych – pomyślał Sloth z uznaniem. – W normalnych warunkach są zupełnie rozluźnieni, gotowi nawet do poufałych żartów z dowódcy. Ale kiedy sytuacja wymaga dyscypliny, znają swoje miejsce… To jedno nie zmienia się w naszym fachu od czasu, jak ukończyłem Akademię".
Sloth dokręcił zawory hełmu i wziął parę oddechów by sprawdzić działanie systemu powietrznego. Omar podał mu zwój liny cumowniczej i uruchomił mechanizm klapy wyjściowej. Powietrze uszło z sykiem przez zawór, otwór w ścianie odsłonił się powoli. Sloth zaczepił karabińczyk swej linki ubezpieczającej o wystające z kadłuba oczko i wypłynął na zewnątrz. Wydobył z kieszeni pistolet manewrowy i ruszył w stronę rufy szukając miejsca dla zaczepienia liny cumowniczej. Przesuwając się wzdłuż kadłuba spojrzał w szczelinę pomiędzy rakietą i statkiem. Dwa cylindry – większy i mniejszy – stykały się prawie, lecz niezupełnie. W najwęższym miejscu szczelina miała szerokość dłoni.
"Zdolny chłopak" – pomyślał z uznaniem o pilocie. Zaczepił hak cumy o ażurową konstrukcję łącznika, potem drugi – o wspornik na kadłubie Alfy.
– Gotowe – powiedział. – Bierz narzędzia i chodź tutaj.
– Tak jest – usłyszał w słuchawce hełmu.
Po chwili płynęli obok siebie, tuż przy powierzchni kadłuba Alfy. Otwór doku był odsłonięty, wnętrze puste. Wpłynęli do środka, świecąc latarkami.
– Tu jest śluza. Zdaje się że… – Sloth wcisnął przycisk. – Tak. Działa!
Drzwi rozsunęły się. Musieli odpiąć linki ubezpieczające i zaczepić o barierkę na zewnątrz Śluzy. Zamknęła się, gdy weszli. Słyszeli syk napływającego powietrza.
– Jak dotąd, wszystko działa! – stwierdził Omar z pewnym zdziwieniem.
– Dobra, solidna, stara robota! – uśmiechnął się Sloth.
Poczuli rosnące ciążenie. To komora śluzy zaczynała wirować, łącząc się z wewnętrznym, obracającym się rdzeniem statku.
– Nawet sztuczna grawitacja…
– To znaczy, że elektrownia wciąż pracuje. No, już…
Zielona lampka zapaliła się nad wyjściem, drzwi otworzyły się ukazując główny korytarz modułu załogowego, oświetlony słabym światłem lamp systemu bezpieczeństwa.
Ruszyli w kierunku sterowni. Sloth znał dokładnie rozkład pomieszczeń. Oglądał kiedyś, dawno temu, prototyp takiego statku. Przed odlotem dostał dokładne rysunki i wszystko raz jeszcze sobie przypomniał.
– Sprawdź biostatory – powiedział, wskazując mijane drzwi bocznego pomieszczenia, a sam pchnął inne, po drugiej stronie korytarza i wszedł do centrali układu zabezpieczenia warunków biologicznych. Rzucił okiem na tablicę kontrolną. Rząd zielonych wskaźników płonących u góry tablicy upewnił go, że nie zdarzyła się tu żadna awaria. Powietrze było sprawnie regenerowane, układ oczyszczania wody działał, klimatyzacja, zasilanie w energię, syntetyzatory – wszystko było sprawne.
Wyszedł na korytarz, zdejmując hełm skafandra. Odetchnął głęboko. Powietrze było czyste, bez zapachów. Omar czekał na niego przy otwartych drzwiach sekcji biostatorów.
Sloth pokazał mu na migi, że można zdjąć hełm.
– Sprawne i puste – powiedział Omar, wskazując za siebie. – Jakby przygotowane na przyjęcie ludzi.
Śloth pokiwał głową.
– Do sterowni! – powiedział ruszając przodem.
Drzwi rozwarły się cicho. Wewnątrz panował półmrok. Jedyne oświetlenie stanowiła dyżurna lampa nad pulpitem sterowniczym. Lampy kontrolne i ekrany były wygaszone.
Jeden z foteli był odchylony głęboko do tyłu. Podeszli bliżej, stając po obu stronach. Na fotelu leżał człowiek… Był ubrany w strzępy brudnej odzieży, spod której prześwitywało chude ciało o białej pomarszczonej skórze. Ręce miał rozrzucone na boki, żylaste i kościste. Stara, pocięta zmarszczkami twarz o głęboko osadzonych oczach przykrytych cienkimi powiekami sprawiała wrażenie oblicza mumii. Na czole porysowanym poziomymi bruzdami widniała gładka, różowa blizna o kształcie regularnego prostokąta.
– Żyje? – wyszeptał Omar, wpatrując się w leżącego.
Sloth ujął przegub dłoni starca. Tętno było wyraźne, lecz niezmiernie powolne.
– Przeszukaj dokładnie całą część załogową – powiedział półgłosem. – Przy okazji zrób fotograficzną dokumentację stanu ważniejszych urządzeń. Niczego nie zmieniaj, tylko zanotuj uwagi.
Omar wyszedł, a Sloth otworzył kieszeń skafandra i wydobył strzykawkę. Wbił igłę w przedramię leżącego człowieka. Oczekując na rezultat zastrzyku, rozglądał się po sterowni.
Po kątach poniewierały się puste opakowania po żywności, brudne naczynia, napoczęte puszki. Wszędzie było pełno śmieci i odpadków. System sterylizujący musiał działać wyjątkowo sprawnie, gdyż wszystko to nie rozkładało się i nie cuchnęło.
Na pulpicie przed starcem leżała otwarta księga. Sloth rozpoznał typowy dziennik pokładowy. Ostatnie zapisane strony ukazywały nierówne rzędy słów kreślonych trzęsącą się ręką. Sloth zajrzał na początek dziennika. Rozpoczynał się zapisami z ostatniego roku podróży Konwoju.
Podszedł do pulpitu radiostacji. Czołowa płyta urządzenia była potrzaskana, jakby ktoś celowo uderzył w nią kilkakrotnie młotkiem. Zauważył zerwaną plombę przełącznika kasowania zapisu. Przełącznik był przekręcony na pozycję kasowania.
Sloth przekartkował dziennik. Ostatni regularny zapis w rubrykach kończył się uwagami dotyczącymi przygotowań do odłączenia ładowników. Dalej był już tylko jakiś ciągły tekst, ignorujący rubryki, na które podzielono stronice dziennika.
Zamknął dziennik i położył obok swego hełmu, na podłodze. Starzec w fotelu poruszył się, lecz nadal pogrążony był jak gdyby w głębokim śnie.
– Nie ma nikogo więcej – powiedział Omar wracając. – W pomieszczeniach załogi bałagan, jak tutaj. Wygląda na to, że sam wybrał się w tę podróż… Może zabrakło mu paliwa, albo… silniki przestały działać?
Sloth podszedł do pulpitu i włączył komputer. Tablica rozjarzyła się światłami wskaźników.
– Chyba… wszystko w porządku – powiedział po chwili, sprawdzając wynik testu. – Układ napędowy sygnalizuje gotowość. Paliwo… też jest, chociaż trochę za mało dla uzyskania pełnej szybkości… On po prostu nie włączył głównego ciągu po wyjściu na trajektorię podróżną.
– Dlaczego?
– Może dowiemy się od niego – Sloth wzruszył ramionami i spojrzał na starca, którego chuda klatka piersiowa unosiła się teraz w wyraźniejszym oddechu. – Aktywator zaczyna działać…
Powieki starca drgnęły. Pochylili się obaj obserwując jego twarz. Otworzył oczy, patrzył nieprzytomnie, szklistym wzrokiem. Jego ręka uniosła się powoli ku twarzy, przesłonił na chwilę oczy, znów spojrzał jakby przytomniej, przenosząc wzrok z jednego na drugiego. Usta poruszyły się. Wyszeptał coś cicho i zamknął oczy. Potem nagle otworzył je raz jeszcze i unosząc głowę z oparcia fotela, wpatrywał się przez chwilę w twarz Slotha.
– To… wy? Jesteście tutaj?… Gdzie… Letto…? Czy on… Ja nie chciałem, zostawcie mnie! Gdzie ona? Ty… Jesteś Sokołów? Nie, przecież cię nie znam, ciebie nie ma, nie możesz być tutaj, to niemożliwe… Więc to… znowu… Obudzić się, obudzić…
Jego słowa, przerywane zadyszką, cichły coraz bardziej. Głowa opadła bezwładnie, zamknął oczy i znieruchomiał.
– Poszukaj jakiegoś skafandra – powiedział Sloth. – Przeniesiemy go do rakiety.
– Gotowe – zameldował Omar. – Staruszek w biostatorze, program lotu sprawdzony. Proszę się kłaść, komandorze. Ja muszę jeszcze uruchomić autopilota.
– Uhm. Zaraz…
Sloth rozsiadł się w fotelu i studiował dziennik zabrany z pokładu Alfy. Omar po raz drugi delikatnie przypomniał mu o starcie. Trwało to już około godziny. Odkąd wrócili do rakiety, Sloth ani na chwilę nie oderwał się od dziennika.
– Nadaj rozkaz dla Silvy – powiedział wreszcie, zamykając księgę.
– Są o osiem godzin światła stąd. Chyba nie będziemy czekać na odpowiedź? – Omar podał mikrofon. – Proszę wcisnąć przełącznik i nadawać.
– Dowódca statku do pierwszego pilota. Rozkaz specjalny. Zakazuję witalizacji kogokolwiek z załogi przebywającej w biostatorach.
Omar spojrzał ze zdziwieniem, ale nie spytał o nic.
– To… na wszelki wypadek – uśmiechnął się Sloth, odkładając mikrofon. – A teraz pokaż mi, jak się uruchamia automat czasowy. Ty pierwszy wejdziesz do biostatora, a ja uruchomię program lotu i położę się ostatni. Też na wszelki wypadek.
– Co się stało, komandorze?
– Jeszcze chyba nic… Nie wiem. Kładź się.
– Tak jest. Potem trzeba przesunąć tę dźwignię, a następnie nacisnąć zielony przycisk. To wszystko. Idę do biostatora.
Sloth patrzył przez chwilę za nim, a potem z dziennikiem w dłoni rozejrzał się po kabinie. Odchylił pokrywę skrzynki na odpadki i ukrył w niej gruby zeszyt.
Tym razem budził się bez snów. Jego pamięć przechowała dokładnie ostatni moment przed zaśnięciem i teraz, po dziesięciu prawie dniach lotu śladem fotonowca, wpasował się dokładnie w tamtą chwilę, jakby nie było tej dziesięciodniowej przerwy. Uniósł się szybko z biostatora. Miejsce Omara było puste. Znalazł go w sterowni.
Na ekranie widać było fotonowiec. Omar rozmawiał przez radio z Silvą,
– Wyłącz silniki. Zaraz będę was wyprzedzał.
Sloth przypasał się do fotela i obserwował manewry.
Rakieta musiała podejść do statku od strony zwierciadeł fotonowych, zwróconych teraz do przodu, w kierunku centralnej gwiazdy układu. Była podobna do Słońca, widzianego z orbity Saturna…
Wyprzedzili statek, a następnie, hamując małym ciągiem i uruchamiając na chwilę silniki korekcyjne, powoli, precyzyjnie wsunęli się w obręcz pustego miejsca w pęku segmentów napędowych. Od tej chwili wszystko odbywało się samoczynnie: mocowanie segmentu, spajanie połączeń kablowych i śluz przejściowych.