Tomek na Czarnym L?dzie - Шклярский Альфред Alfred Szklarski 22 стр.


LOWY NA GORYLE

Nazajutrz rano Tomek stwierdzil niemal uszczesliwiony, ze opuchlizna nad okiem Dinga znacznie zmalala, a pies nie utracil dobrego samopoczucia. Uczestnicy wyprawy zgodnie orzekli, ze niebezpieczenstwo juz minelo. Teraz mozna bylo nie obawiac sie wiecej o wiernego psa. Zaraz tez wszystkim poprawily sie humory.

– Ho, ho! Nasz Dingo to zuch psisko! – chwalil bosman Nowicki – Trafil frant na franta. Glupia afrykanska gadzina nie wiedziala, ze spotkala lepszego od siebie.

– Nie ma pan pojecia, jaki wielki ciezar spadl mi z piersi – zwierzyl sie Tomek. – Co by Sally powiedziala, gdyby Dingo zginal od ukaszenia weza?

– Jakos nie mozesz zapomniec tej turkaweczki – rozesmial sie bosman. – Przeciez po to ofiarowala ci Dinga, aby sluzyl wiernie i bronil cie w niebezpieczenstwie.

– To prawda, ale ciesze sie, ze nic mu juz nie grozi.

– Kto by sie nie przywiazal do takiego zucha!

W obozie rozpoczeto przygotowania. Murzyni pod kierownictwem Wilmowskiego skladali przyniesione w czesciach duze, zelazne klatki. W nich to wlasnie mialy byc zamkniete goryle, gdyby lowy zakonczyly sie pomyslnie. Santuru osobiscie pilnowal wyciskania soku z ziaren kukurydzy, z ktorego sporzadzono piwo majace ulatwic chwytanie wielkich malp czlekoksztaltnych. Smuga z Hunterem wydobyli z pak wielkie sieci oraz cale peki grubych rzemieni. Rozwiesili je na wbitych w ziemie dragach i uwaznie sprawdzili ich stan. Smuga przygotowal rowniez dlugie, mocne lassa.

Do chwili dokladnego przeszukania okolicy Wilmowski zabronil komukolwiek oddalac sie z obozu bez pozwolenia. Nie tyle obawial sie ewentualnej napasci goryli, ile nie chcial przedwczesnie ploszyc zwierzat. Tomek mial wiec sporo wolnego czasu, totez postanowil sprawdzic, czy nie zapomnial poslugiwac sie arkanem. Dingo sluzyl mu za ruchomy cel. Z wlasciwym sobie uporem rozpoczal Tomek zmudne cwiczenia, korzystajac z rad doswiadczonego Smugi.

Przez nastepne dni uczestnicy wyprawy odpoczywali w obozie. W tym czasie Hunter, Santuru i Smuga urzadzali wypady w okoliczna dzungle w poszukiwaniu goryli. Poczatkowo zadnemu z nich nie udalo sie spostrzec obecnosci malp. Aby przeszukac okolice w jak najwiekszym promieniu, podzielili sie na dwie grupy: Hunter z Santuru udali sie na zachod. Smuga wyruszyl na poludnie.

Byl to juz trzeci dzien od chwili rozbicia obozu na polanie. Murzyni rozkoszowali sie bezczynnoscia. Narzekali jedynie na skape racje zywnosciowe. Z zalem wspominali pozostawionego w Jeziorze Edwarda hipopotama. Tomek pokpiwal z obzartuchow, gdyz podniecony oczekiwaniem na niebezpieczne lowy zapomnial o jedzeniu. Tego dnia Hunter z Santuru wczesnie wyruszyli w dzungle. Smuga natomiast poprosil Tomka o wypozyczenie Dinga. Oczywiscie chlopiec napraszal sie zeby towarzyszyc podroznikowi na te wyprawe, lecz Smuga odmowil, pragnac miec wieksza swobode w poszukiwaniach.

Santuru i Hunter wrocili po poludniu. Wycieczka ich i tym razem nie przyniosla pozytywnych wynikow. Hunter podejrzewal nawet, ze goryle mogly spostrzec obecnosc ludzi i wyniosly sie w dalsze okolice. Slonce chylilo sie juz ku zachodowi, a Smuga nie wracal. Dopiero tuz przed zapadnieciem nocy plowe cielsko psa przemknelo przez polane. Dingo wielkim susem przesadzil ogrodzenie okalajace obozowisko, po czym podbiegl do Tomka laszac sie radosnie. Niebawem na skraju polany ukazal sie Smuga. Wilmowski odetchnal z ulga widzac przyjaciela calego i zdrowego. Od chwili niebezpiecznego zranienia zatrutym nozem stale sie o niego niepokoil.

Tymczasem Smuga, jak zwykle bardzo opanowany, spokojnie wkroczyl do obozu. Zaraz ochlodzil sie kapiela w pobliskim strumyku, a nastepnie z humorem nasladujac sposob mowy bosmana zagadnal:

– Coscie tak, szanowni panowie, pospuszczali nosy na kwinte? Dajcie mi piorunem jesc, bo jestem nie mniej glodny od zarlocznych malpoludow, ktorym przygladalem sie niemal pol dnia.

– Janie, czy naprawde wytropiles goryle? – zawolal podniecony Wilmowski.

– Obserwowalem je przez kilka godzin z odleglosci kilkudziesieciu metrow.

Wiadomosc o wytropieniu goryli lotem blyskawicy obiegla obozowisko. Tak biali lowcy, jak i wszyscy bez wyjatku Murzyni otoczyli Smuge, proszac o szczegolowa relacje.

Totez szybko sie posilil i zapaliwszy fajke zaraz rozpoczal sprawozdanie:

– Jestem pewny, ze goryle przebywaja w tej okolicy w wiekszej liczbie, lecz nic dziwnego, iz nie moglismy ich wytropic. Nie macie pojecia, jakie to czujne i zmyslne bestie. Gdyby nie Dingo, przeszedlbym prawdopodobnie obok goryla siedzacego na drzewie nie podejrzewajac nawet jego obecnosci. Dingo doskonale tropi zwierzyne. Trzeba go tylko bacznie obserwowac. Nie dalej jak o godzine drogi stad zaczal zdradzac niepokoj. Zjezywszy siersc na grzbiecie, co chwila spogladal na mnie. Przycupnelismy wiec w krzewach i czekalismy. Minelo sporo czasu, zanim spostrzeglem wielkiego goryla zrywajacego z drzewa dzikie brzoskwinie. Wkrotce samiec objadl jedno drzewo, a potem z lekkoscia, o ktora nie mozna by podejrzewac tak wielkiego i ciezkiego zwierzecia, zwinnie przeskoczyl na sasiednie. Nalamal cale narecze galezi razem z owocami, zeskoczyl i powedrowal w kierunku legowiska. Z daleka sunelismy za nim kryjac sie za drzewami. W ten sposob doprowadzil nas do malego, cienistego, wilgotnego parowu. Na platformie uwitej wsrod galezi rozlozystego drzewa znajdowala sie samica z malym gorylem. Im to wlasnie samiec zaniosl urwane razem z galeziami brzoskwinie.

– Czy obserwowales rowniez zachowanie goryli w stadle rodzinnym? – zapytal Wilmowski.

– Oczywiscie, nie moglbym przeciez nie skorzystac z tak wspanialej okazji. Napotkany samiec przekraczal wzrostem naszego bosmana.

– Za przeproszeniem, nie porownuj mnie z malpami! – zaoponowal urazony marynarz.

– Przepraszam, bosmanie – usmiechnal sie Smuga. – Uzylem tego porownania, aby nasi towarzysze mieli nalezyte wyobrazenie o poteznej budowie zwierzecia, na ktore bedziemy polowali.

– Ha, jezeli tak, to zgoda – odparl bosman. – Mow dalej, z laski swojej.

– Prosze sobie wyobrazic olbrzyma o nadzwyczaj szerokich barach, silnie rozwinietej, wypuklej klatce piersiowej, dlugich rekach siegajacych kolan, stapajacego bezszelestnie na stosunkowo krotkich nogach. Przyjrzalem mu sie dokladnie przez lunete. Jedynie twarz i dlonie o popielatej barwie pozbawione sa owlosienia, ktore, gesto pokrywa jego cialo. Leb nosi lekko pochylony ku przodowi. Przez gestwine pelznie na czworakach, natomiast gdy idzie na samych nogach, chod jego jest chwiejny, za przeproszeniem bosmana, jak chod marynarza. Najwieksze jednak wrazenie sprawia twarz pelna piekielnego wyrazu i dzikie, blyszczace oczy.

– Janie, bardzo cie prosze, abys dokladnie spisal wszystkie swe spostrzezenia. Sa to naprawde nadzwyczaj cenne, nie tylko dla nas, wiadomosci – odezwal sie Wilmowski.

– Jutro o swicie wyprawimy sie obydwaj w celu uzupelnienia moich obserwacji. Niewatpliwie spostrzezenia nasze zaciekawia w Europie wielu ludzi.

– Czy potrafi pan odnalezc legowisko goryli? – niepokoil sie Tomek.

– Nie obawiaj sie, przyjacielu. Pozostawilem znaki, po ktorych z latwoscia odszukamy wlasciwe miejsce.

– Kiedy wobec tego rozpoczniemy oblawe na goryle? – zapytal Hunter, ktoremu udzielilo sie ogolne podniecenie.

– Otoz przechodzimy teraz do sedna rzeczy – odparl Smuga. – Z rana wyprawie sie z Wilmowskim, by poczynic dalsze obserwacje, a dopiero pozniej wyruszymy wieksza grupa. Podsuniemy gorylom naczynia napelnione piwem i poczekamy na miejscu na wynik. Jezeli malpy sa tak lase na piwo, jak zapewnia Santuru, powinnismy bez wiekszego ryzyka zamknac cala rodzine w klatkach.

– Slyszycie, co mowi pan Smuga o waszych lesnych ludziach? – triumfujaco odezwal sie bosman do tragarzy i Matomby. – I bylo to przed czym miec tyle cykorii? Wstyd wam chyba teraz, co?

– Wielki bialy buana jest odwazny jak bawol lub slon – przyznal Matomba. – Ale soko jeszcze dotad nie siedza w waszych mieszkaniach z zelaznych pretow.

– Popatrz, czlowieku! Tymi dwoma lapami sam wpakuje je do klatek – chelpil sie bosman mile polechtany porownaniem ze sloniem i bawolem, uchodzacymi za najgrozniejsze zwierzeta kontynentu.

– Buana, czy naprawde sam wlozysz soko do klatki? – z podziwem zapytal Matomba.

– Moglbys to zobaczyc, gdyby tylko starczylo ci odwagi pojsc tam z nami – zapewnil bosman.

Matomba dlugo sie zastanawial, lecz tak charakterystyczna dla Murzyna ciekawosc wziela widocznie w nim gore, gdyz oznajmil:

– Dobrze, buana. Matomba boi sie soko, ale pojdzie z toba, zeby zobaczyc, czy wsadzisz sam lesnego czlowieka do klatki.

– Niech cie kule bija! Podobasz mi sie, Matomba, czy jak cie tam twoj szanowny tatus nazwal.

– No, wiec jutro przystepujemy do dziela. Sluchajcie, jezeli schwytamy goryle, wyprawimy sowita uczte dla wszystkich – obiecal rozochocony Wilmowski.

Murzyni podnieceni zapowiedzianym polowaniem oraz obietnica uczty rozchodzili sie do namiotow zywo dyskutujac, a tymczasem Tomek, jakos dziwnie markotny, zblizyl sie do ojca.

– Czy nie cieszysz sie na sama mysl o rozpoczeciu lowow? – zapytal Wilmowski, uwaznie przygladajac sie chlopcu.

– Cieszylbym sie, nawet bardzo bym sie cieszyl, ale… – Tomek urwal zdanie w polowie i zamilkl, opuszczajac glowe na piersi.

– Coz tam cie znow gnebi? Dlaczego nie mowisz po prostu, co masz na sercu?

Tomek szybko spojrzal ojcu prosto w oczy.

– Zabierz mnie jutro rano, gdy bedziesz szedl z panem Smuga sledzic goryle! – wyrzucil z siebie jednym tchem.

– Hm, wlasciwie mialem ci to zaproponowac, chcialem jednak przedtem zasiegnac zdania pana Smugi – odparl Wilmowski tlumiac smiech, gdyz domyslil sie od razu, o co synowi chodzilo. – Co o tym sadzisz, Janie?

– Skoro postanowilismy uczynic Tomka doskonalym lowca zwierzat, to uwazam za bardzo wskazane zabrac go na te wyprawe. Niepredko moze nam sie znow nadarzyc tak wspaniala okazja. Tym samym bedziemy mieli o jednego swiadka wiecej, ze nie wyssalismy z palca naszych spostrzezen o zyciu goryli – odparl Smuga.

Uszczesliwiony Tomek zabral sie natychmiast do przegladu broni.

Nastepnego dnia o swicie we trzech wyruszyli w kierunku malego lesnego parowu. Pierwszy szedl Smuga. Z wprawa wytrawnego tropiciela odszukiwal pozostawione dnia poprzedniego znaki na drzewach badz ulozone odpowiednio na ziemi kawalki galezi. Za nim, czujnie rozgladajac sie na wszystkie strony, maszerowal Tomek ze sztucerem pod pacha, a na samym koncu kroczyl Wilmowski. Przedzierajac sie wolno przez krzewy, dotarli na sam skraj gesto poroslego drzewami stoku zamykajacego parow. Zaszyli sie w maly wykrot. Smuga z najwieksza ostroznoscia rozgarnal krzewy. Wydobyl lunete. Przez dluzsza chwile rozgladal sie po parowie.

– Sa, sa w legowisku! – szepnal podniecony.

Podal lunete Tomkowi, ktory zaraz spojrzal we wskazanym kierunku. W rozwidleniu poteznego drzewa, nie wyzej niz piec metrow nad ziemia, znajdowala sie upleciona z galezi i lian mala platforma. Na niej to ujrzal samice. Cienka, dobrze ulistniona galazka oganiala owady bzykajace nad uspionym jeszcze gorylatkiem. Na ziemi, oparty plecami o pien drzewa, siedzial olbrzymi samiec. Obok niego lezala kupka jakichs roslin wyrwanych razem z korzeniami, ktore obgryzal i zul poteznymi szczekami. Wkrotce ukonczyl poranny posilek, zgarnal garsc roslin i dzwignal sie na krotkich nogach. Z wprawa doskonalego akrobaty wspial sie na drzewo. Wszedl na platforme nie wypuszczajac z dloni roslin, podal je samicy, lecz ta gniewnie go wypchnela. Bez ociagania sie zeskoczyl na ziemie i powedrowal w las.

Smuga orzekl, ze samica nie byla widocznie zadowolona z przyniesionego przez meza pokarmu i wyprawila go po owoce lesne, za ktorymi malpy potrafia przewedrowac wielkie przestrzenie lasu.

Przez kilka godzin lowcy obserwowali zachowanie goryli. Samica zniosla swe malenstwo na ziemie. Pilnowala, by zbytnio sie od niej nie oddalalo, karmila je brzoskwiniami i jakimis liscmi przyniesionymi przez ojca. W najgoretszych godzinach wziela dziecko na reke, wspiela sie z nim z powrotem na drzewo i ulozyla do snu. Gdy nieposluszne gorylatko wychylalo sie z legowiska, dala mu lekkiego klapsa i znow ulozyla je na spoczynek, kladac sie obok.

W koncu lowcy wycofali sie z parowu. Zaraz po przybyciu do obozu Tomek, zachecony przez ojca, zabral sie do spisania poczynionych obserwacji, oznaczajac nawet przy pomocy Smugi miejsce na mapie, w ktorym wytropiono goryle.

Podroznicy nadzwyczaj starannie przygotowywali sie do pierwszych w Afryce lowow. Jeszcze raz sprawdzili stan sieci, zbadali wytrzymalosc rzemieni, a takze dokonali uwaznego przegladu zelaznych klatek. Z kolei Wilmowski oznajmil Murzynom, ze moga zglaszac sie na ochotnika do wziecia udzialu w niebezpiecznych lowach, za co otrzymaja specjalne wynagrodzenie. Ku jego zdziwieniu pierwszy zglosil sie Matomba, ktory od chwili, gdy bosman oswiadczyl butnie, iz wlasnymi rekami umiesci w klatce goryla, niemal nie spuszczal z niego wzroku. Za przykladem Matomby wszyscy Murzyni postanowili pojsc na polowanie. Wilmowski nie mogl pozostawic obozu bez opieki, wybral wiec dwunastu najsilniejszych i najsprawniejszych, raz jeszcze obiecujac wyprawic suta uczte dla wszystkich, jezeli lowy pomyslnie sie zakoncza. W obozie pozostalo dwoch uzbrojonych Masajow oraz osmiu tragarzy, podczas gdy reszta ruszyla w oznaczonym kierunku.

Tym razem Smuga poprowadzil towarzyszy najkrotsza droga. Zatrzymali sie dopiero w poblizu lesnego parowu i tam przycupneli w gaszczu. Smuga i Hunter wybrali pieciu ludzi do niesienia naczyn z piwem, po czym razem z nimi zaczeli sie skradac w kierunku legowiska goryli. Murzyni, oslaniani przez dwoch znamienitych strzelcow, bezszelestnie niemal wslizneli sie do parowu. Santuru na migi dal strzelcom do zrozumienia, aby byli gotowi kazdej chwili do strzalu, a w koncu rozstawil piec tykw napelnionych mocnym napojem. Teraz Murzyni powoli wycofali sie z parowu, w ktorym zostal Santuru i obydwaj biali strzelcy. Zaledwie tragarze odeszli, Santuru ulamal z drzewa galaz. Rozlegl sie glosny trzask; Lowczy krolewski pospiesznie przebiegl kilka krokow, umyslnie przedzierajac sie przez najgesciejsze krzewy. Strzelcy rowniez rozpoczeli odwrot. Zatrzymali sie dopiero okolo stu metrow od tykw z piwem. Smuga obserwowal przez lunete zachowanie goryli. Olbrzymi samiec bez wahania ruszyl do wylotu parowu, by sprawdzic, czy rodzinie jego nie zagraza niebezpieczenstwo. Szybko biegl na czworakach w kierunku, skad przed chwila doszedl go trzask galezi. Naraz przystanal niezdecydowanie, ujrzawszy dziwne przedmioty. Podchodzil ostroznie krok za krokiem, az w nozdrza uderzyl go nieznany zapach. Dlugo i nieufnie obwachiwal tykwy napelnione piwem. Slodko-kwasna won necila go coraz bardziej. Po chwili ostroznie sprobowal napoju.

Podstep udal sie. Lowcy widzieli z daleka, jak goryl, nasladujac najwytrawniejszych piwoszow, oproznil szybko dwie tykwy. Wilmowski chcac, aby zwierzeta jak najszybciej ulegly oszolomieniu, dodal do piwa troche spirytusu, totez na skutki malpiego pijanstwa nie trzeba bylo zbyt dlugo czekac. Chwiejny normalnie chod goryla stal sie obecnie jeszcze bardziej groteskowy. Olbrzym zataczal sie, przewracal, wydawal glosne pomruki, czym zwrocil uwage swej czujnej malzonki. Zjawila sie niebawem obok pijanego meza i wkrotce obydwie malpy z glosnym mlaskaniem oproznily pozostale naczynia. Gdy stwierdzily, ze juz nic wiecej nie da sie z nich wysaczyc, porozbijaly je o drzewa i rozdeptaly, po czym poczolgaly sie ku piszczacemu malenstwu.

Dla naszych strzelcow bylo to haslem do odwrotu. Bez dalszej zwloki pobiegli do oczekujacych na nich towarzyszy i zdali krotka relacje. Zaraz tez cala grupa podazyla do parowu, niosac klatki i rzemienie. Jedynie Tomek i Hunter trzymali karabiny w pogotowiu, aby celnymi strzalami zabic bestie, gdyby probowaly rzucic sie na ludzi.

Lowcy wkroczyli do parowu, a wtedy oczom ich ukazal sie widok godny pozalowania. Goryle w niedbalych pozach lezaly u stop drzewa, na ktorym byla zbudowana platforma. Male gorylatko przykucnelo przy piersi samicy i skomlalo bezradnie. Ujrzalo lowcow. Teraz zaczelo szarpac siersc matki, lecz obydwa goryle chrapaly glosno, pograzone w pijackim, glebokim snie.

– Tfu, tylko bydle moze sie tak spic – mruknal bosman, obrzucajac malpy pogardliwym wzrokiem.

– Widzialem juz i ludzi zamroczonych wodka – szepnal Tomek.

– Nie gadaj, tacy ludzie sa tez prawdziwymi bydletami – oburzyl sie bosman. – Porzadny czlowiek pije zawsze w miare i… najlepiej rum.

– Cicho! – syknal Hunter.

Murzyni jak duchy zblizyli sie do lezacych bezwladnie goryli. W naboznym niemal skupieniu postawili klatki na ziemi. Matomba niedwuznacznie zajrzal bosmanowi w oczy.

Trzeba przyznac, ze zartobliwemu marynarzowi nigdy nie braklo smialosci, gdy chodzilo o popisanie sie nadzwyczajna sila i odwaga. Zaledwie poczul na sobie podniecony wzrok Matomby, odrzucil w trawe karabin.

– Przysuncie blizej otwarta klatke – rzekl do Huntera, po czym ruszyl ku malpom.

– Bosmanie, podchodz do nich z tylu i trzymaj rece z dala od pyskow goryli – ostrzegl Smuga.

Marynarz kocim krokiem zblizyl sie do samca, chwycil go za potezne bary i odwrocil na brzuch. Zylaste rece silnym chwytem objely goryla w pasie. Waga olbrzymiej malpy musiala byc znaczna, gdyz zyly wystapily na skroniach bosmana, kiedy unosil z ziemi bezwladne cielsko. Po chwili goryl lezal w obszernej, zelaznej klatce.

Pochwalne szepty Murzynow byly dla bosmana najwieksza nagroda. Zadowolony z siebie spojrzal chelpliwie na Matombe. Murzyn stal z szeroko otwartymi ustami, a jego pelen uwielbienia wzrok wyrazal wiecej, niz jakiekolwiek slowa moglyby wypowiedziec.

Z kolei marynarz przystapil do samicy. Ta jednak mniej pochlonela piwa niz jej malzonek, a poza tym do polzamroczonej swiadomosci zwierzecia musial docierac rozpaczliwy pisk malenstwa, totez szczerzyla kly nie otwierajac sennych slepi. Widzac to, Wilmowski i Hunter pospieszyli bosmanowi z pomoca. Zaledwie Hunter odrzucil karabin, czujny jak zwykle Smuga natychmiast podjal z ziemi swa bron i zblizyl sie do Tomka, ktory rowniez z zainteresowaniem obserwowal wyczyny bosmana.

Naraz, tuz za lowcami unoszacymi z ziemi opierajaca sie samice, dal sie slyszec jakis szelest w zaroslach. Z gestwiny wypelznal na czworakach potwornych rozmiarow goryl. Ujrzawszy ludzi stanal na tylnych lapach. Wysokosc bestii musiala przekraczac dwa metry, gdyz chcac patrzec na dziwne, nie znane sobie istoty, pochylil potezny kark i spogladal w dol. Ciemnoszare, blyszczace dziko oczy bez strachu patrzyly na ludzka gromade. Nagle goryl zacisnal dlonie. Piesciami wielkimi jak bochny chleba zaczal sie mocno walic w piersi. Rozleglo sie gluche dudnienie. Malpolud jakby szczeknal glosno, a potem z paszczy wydarl mu sie ryk tak okropny, ze ludzie zamarli z przerazenia. Oczy goryla palaly wsciekloscia. Krotka, wlochata grzywka na niskim czole jezyla sie i opadala. Bil piesciami w piersi, ryczal bez przerwy, jakby wzywal na pomoc zle moce drzemiace w glebi dzungli. Postapil dwa kroki ku lowcom, zatrzymal sie na chwile, po czym pochylil tulow i chwiejnym krokiem ruszyl ku grupce ludzi.

Zwierz pojawil sie tak nieoczekiwanie, ze poza Smuga i Tomkiem nikt wiecej nie zdolal chwycic za bron. Nawet Masajowie porzucili karabiny, przygladajac sie, jak bosman pakowal samca do klatki. Wilmowski, Hunter i marynarz znajdowali sie w tej chwili zaledwie o jakies piec metrow od atakujacego goryla. Natychmiast zdali sobie sprawe z okropnej sytuacji. Wilmowski i Hunter przerazili sie w pierwszej chwili, lecz nieustraszony bosman nie stracil zimnej krwi. Nie podnoszac sie z kolan, wyszarpnal zza pasa ostry noz; Postanowil chociaz na krotka chwile zatrzymac rozdraznione zwierze i tym samym dac towarzyszom moznosc przygotowania sie do obrony.

Male gorylatko nieoczekiwanie przerazilo sie straszliwego ryku obcego goryla. Niezgrabnym susem przeskoczylo przez cialo matki i rzucilo sie w kierunku Tomka i Smugi. Goryl ryczac bez przerwy ruszyl za malenstwem. Smuga uniosl karabin do ramienia, lecz nie odwazyl sie pociagnac za spust. Lewa reka nieustraszonego podroznika drzala, uniemozliwiajac celny strzal. Twarz Smugi pokryla sie bladoscia, a czolo zwilgotnialo. Mimo to nie stracil zimnej krwi.

Назад Дальше