Tomek na Czarnym L?dzie - Шклярский Альфред Alfred Szklarski 23 стр.


– Strzelaj, Tomku! Miedzy slepia! – krzyknal wysuwajac sie cokolwiek przed chlopca.

Byla to juz ostatnia chwila. Goryl sunal coraz blizej. Krzyk Smugi ocalil zycie trzem lowcom znajdujacym sie przy bezwladnej samicy. Podraznione glosem ludzkim zwierze jednym machnieciem dlugich, sekatych ramion odrzucilo na boki Wilmowskiego i Huntera, przetoczylo sie po olbrzymim bosmanie, ktory kleczac pchnal je nozem, i zaczelo biec ku chlopcu i Smudze. Tomek nie rozumial, dlaczego Smuga opuscil bron nie nacisnawszy spustu, lecz skoro polecono mu strzelac, blyskawicznie podniosl sztucer do ramienia. Jeszcze szybciej pomyslal, ze wszyscy w tej chwili spogladaja na niego; mierzac krotko i pewnie miedzy palajace slepia bestii, nacisnal spust.

Rozlegl sie suchy strzal. Goryl steknal przerazajaco ludzko. Upadl twarza naprzod. Olbrzymie cielsko przez kilka minut drgalo konwulsyjnie.

Triumfalny krzyk Murzynow rozlegl sie w parowie i odbil o sciane lasu donosnym echem. Wilmowski i Hunter, ktorzy nie poniesli najmniejszego uszczerbku, poniewczasie chwycili za karabiny. Bosman dzwignal sie ciezko; klnac pod nosem zaczal rozcierac potluczone cialo. Smuga blady jeszcze, lecz zupelnie spokojny, zblizyl sie do goryla. Koncem lufy uniosl jego leb. Dokladnie miedzy slepiami widnial maly otwor po kuli sztucera.

Bosman przykustykal do zabitego zwierzecia. Spokojnym glosem, jakby nic nadzwyczajnego sie nie wydarzylo, powiedzial:

– Niech go kule bija, a to piorunski silacz! Czy widzieliscie, jak bez najmniejszego wysilku przetoczyl sie przeze mnie? Mescherje i wy tam, reszta! Przewalcie go na grzbiet. Wyjmijcie moj noz z jego piersi!

Wilmowski podszedl do syna i poklepal go po ramieniu bez slowa.

– Tomek i bosman uczynili wszystko, co bylo w ich mocy, aby nas ocalic. To bohaterowie dzisiejszego dnia – odezwal sie Smuga. – Dziwisz sie, Andrzeju, dlaczego sam nie strzelilem do goryla?

– Od razu spostrzeglem, ze dzieje sie z toba cos niezwyklego – cicho przyznal Wilmowski. – Gdy opusciles bron nie oddawszy strzalu, bardziej sie tym przerazilem niz nieoczekiwanym atakiem bestii. Co ci sie stalo, Janie?

– Przesladuje mnie cien msciwego Castaneda – smutno usmiechnal sie Smuga. – Teraz nie moge juz taic przed wami, ze co pewien czas odczuwam dziwny bezwlad w lewej rece. Drzy ona wtedy, jakby mnie trzesla febra. Ot, wszystko! Nie bylem pewny strzalu, a chybienie nioslo smierc dla wielu z nas. Winszuje ci, Tomku.

– Masz szczescie, brachu! Mnie taka piekna sztuka nie nawinie sie pod muszke. No, ale ze powodzenie sprzyjalo kumplowi, to ciesze sie, jakbym ja sam wyprawil gorylusa do Abrahama na piwo – wtracil bosman.

– Nie narzekaj, bosmanie – powaznie powiedzial Smuga. – Pierwszy i chyba ostatni raz w zyciu mialem moznosc ujrzec czlowieka rzucajacego sie z nozem na goryla. Cenie ludzi, ktorzy nie znaja uczucia strachu.

Bosman chrzaknal zazenowany tak wielka pochwala.

– Panowie, wpakujmy samice do klatki, bo gotowa wytrzezwiec, a wtedy trzeba bedzie i ja zastrzelic – ponaglil Wilmowski.

Podczas gdy lowcy zamykali w klatce samice, Tomek z Sambem odszukali gorylatko. Nie zwazajac na opor, wyciagneli malenstwo z pobliskich krzewow.

– Wsadzcie je do klatki samicy – poradzil Hunter. – Wkrotce uspokoi sie i pocieszy. Prawdopodobnie wrzask tego pedraka sciagnal nam na kark trzeciego goryla. Zbierajmy sie do powrotu, nic tu juz po nas.

– Co zrobimy z zabitym gorylusem?

– Zabierzemy go rowniez do obozu. To wspanialy okaz. Za skore i kosciec dobrze nam zaplaca – odparl Smuga.

O ile przedtem Murzyni drzeli na sama mysl o spotkaniu z lesnymi ludzmi, o tyle teraz krzyczeli glosno, tanczac z radosci. Natychmiast ucieli gruba galaz, po czym bez obawy zwiazali zabitemu zwierzeciu rece i nogi. Z kolei przesuneli drag miedzy skrepowanymi konczynami, aby w ten sposob mogli latwiej dzwigac olbrzymi ciezar.

Powrotna droga do obozu trwala dosc dlugo. Murzyni uginali sie pod ciezarem niesionych zwierzat. Odpoczywali tez co chwila, lecz byli rozradowani i nadzwyczaj gadatliwi. Bez przerwy chwalili sile oraz odwage bosmana, podziwiali zimna krew i celnosc strzalu malego buany, a takze cieszyli sie na przyobiecana przez Wilmowskiego uczte.

Wieczorem dotarli do obozu. Wilmowski polecil ustawic klatki na lace nie opodal obozowiska. Otoczono je obszernym ogrodzeniem zbudowanym z galezi. Wewnatrz ogrodzenia Murzyni musieli wkopac male drzewka, ktore doskonale ocienialy obydwie klatki. Troche sarkali na tyle zbednej, ich zdaniem, pracy, lecz Wilmowski byl niewzruszony. Wiedzial przeciez, jak trudno jest przewiezc przez morze wrazliwe na niewole goryle. Dlatego tez cena za zywe okazy malp czlekoksztaltnych byla w Europie bardzo wysoka.

NAJNIZSI LUDZIE SWIATA

Dopiero po czterech dniach rozdraznione niewola goryle uspokoily sie nieco. Z wyjatkiem Wilmowskiego i Santuru nikomu nie wolno bylo wchodzic w obreb ogrodzenia otaczajacego klatki ze zwierzetami, ktore stopniowo nalezalo przyzwyczajac do nowych warunkow bytowania. Schwytanie calej rodziny malp czlekoksztaltnych bylo nie lada sukcesem. Lowione dotad przez niektorych podroznikow pojedyncze okazy ginely przewaznie w czasie podrozy morskiej. Przyczyny szybkiego zdychania goryli w niewoli, zdaniem fachowcow zatrudnionych u Hagenbecka, byly raczej natury psychicznej niz fizycznej. Z tego tez wzgledu Wilmowski postanowil otoczyc specjalna opieka rodzine goryli oraz stworzyc im w niewoli warunki jak najbardziej zblizone do naturalnych.

Wilmowski nie mial slow uznania dla Santuru. Nikt tak jak lowczy krolewski nie potrafil zdobywac zaufania zwierzat. Przede wszystkim zaczal przyzwyczajac malpy do swej obecnosci w poblizu klatek. Przez pierwsze dwa dni dorosle zwierzeta odmawialy przyjmowania pokarmu i napoju. Mniej wytrzymaly okazal sie maly gorylek. Rozstawienie grubych, zelaznych pretow w klatkach umozliwialo mu przebywanie z matka badz ojcem, dopiero gdy ci nie byli go w stanie nakarmic, gorylatko zblizylo sie do cichego, lagodnego czlowieka. Na to tylko czekal Santuru. Spokojnie podsunal galaz oblepiona dzikimi brzoskwiniami. Malenstwo porwalo jeden soczysty owoc, potem drugi, trzeci, a kiedy najadlo sie do syta, Santuru polozyl na ziemi narecze galezi z owocami. Sprytne malpiatko ciagnelo po ziemi smakowite kaski i przenosilo je do klatki samicy, ktora z uporem odsuwala pokarm. Gdy jednak Santuru nastepnego dnia odwiedzil malpy, nie zastal ani odrobiny pozywienia. Teraz codziennie znosil cale narecza roznych gorylich smakolykow i kladl je tuz przy klatkach. Malpy zakonczyly glodowke.

Cierpliwosc obydwoch lowcow dawala dobre wyniki, lecz nie ulegalo watpliwosci, ze oswajanie zwierzat zajmie wiele czasu. Tymczasem podroznicy pragneli zakonczyc polowanie przed bliska juz pora deszczowa. Totez Wilmowski wcale sie nie zdziwil, gdy pewnego dnia Smuga powiedzial mu:

– Twoja obecnosc w obozie jest niezbedna ze wzgledu na goryle. Wobec tego moglbym tymczasem wyruszyc na poszukiwanie okapi. Nasze zapasy zywnosci kurcza sie gwaltownie. Wkrotce nie bedziemy w stanie wyzywic w dzungli takiej gromady ludzi. Dla mniejszych grup latwiej sie znajdzie cos do jedzenia.

– Ile czasu chcialbys poswiecic na poszukiwanie okapi? – zapytal Wilmowski.

– Przypuszczam, ze oswojenie goryli zajmie ci okolo trzech, a moze nawet czterech tygodni. Teraz za wszelka cene musimy sie starac dowiezc je zywe do Europy. Moglbys jednoczesnie zapolowac na szympansy, ktore spostrzeglem w rozpadlinach skalnych na poludniu. Tym samym zyskalbym od czterech do szesciu tygodni na wyprawe.

– Na wytropienie okapi warto poswiecic i wiecej czasu. Uchodzi ono jeszcze za legendarne zwierze. Wzbogacilibysmy wiedze o faunie afrykanskiej, a ponadto Anglicy ofiarowuja powazna sume za zywe badz martwe zwierze. Nie do pogardzenia jest taka gratka.

– Licze sie z tym. Obecna wyprawa pochlonela wszystkie nasze oszczednosci. Nie mozemy dopuscic do tego, aby Tomek stracil swe pieniadze.

– Badz spokojny, na pewno nie bedzie mial do nas zalu. Kogo masz zamiar zabrac na poszukiwanie okapi?

Smuga przemyslal widocznie caly plan samodzielnej wyprawy, gdyz odparl bez wahania:

– Jezeli nie masz nic przeciwko temu, to zabiore osmiu tragarzy, dwoch Masajow: Inusziego i Sekeletu oraz… Tomka i Dinga.

– Chcesz zabrac Tomka? – zdziwil sie Wilmowski.

– Kazdy czlowiek ulega jakims slabosciom. Lubie twego syna, a ponadto wydaje mi sie, ze wszystko, czego on bardzo pragnie musi sie spelnic. Powiesz na pewno, ze jestem przesadny, ale… przeczucie mowi mi, iz z nim wlasnie schwytam okapi.

Wilmowski ufal Smudze jak sobie samemu, lecz dlugo sie wahal. Nikt nie mogl przewidziec, na jakie trudnosci i niebezpieczenstwa bedzie narazona w dziewiczej dzungli mala ekspedycja. Przeciez lasy te zamieszkiwali dzicy Pigmejczycy, przed ktorymi Hunter dawno juz ostrzegal. Smuga zauwazyl wahanie przyjaciela. Po chwili milczenia dodal cicho:

– Widzisz, Andrzeju, nie jestem teraz pewny strzalu. Kto wie, czy nie zadrzy mi reka w decydujacej chwili. Gdyby chodzilo jedynie o starcie z krajowcami, nie bralbym tego pod uwage. Wystarczylaby mi prawa dlon i rewolwer, gdyby jednak trzeba bylo strzelac do znikajacego w gaszczu okapi, chcialbym, zeby strzal oddal Tomek. Twoj chlopak strzela tak, jak ja strzelalem przed wypadkiem z Castanedem.

– Dziekuje ci serdecznie w imieniu Tomka i swoim wlasnym – odparl wzruszony Wilmowski. – Najlepsi strzelcy uznaja w tobie mistrza!

– Tomek bedzie mistrzem nad mistrzami, mozesz mi wierzyc, jestem tego pewny.

– Prawde mowiac obawiam sie troche o Tomka. Moim zdaniem, jest za predki do wszystkiego, lecz skoro ma isc z toba, to niech idzie! Zabierz rowniez bosmana Nowickiego. Ten poczciwy silacz nie uleknie sie niczego ani nikogo. Kto wie, co moze was spotkac w dzungli, a Murzyni zbyt sa przesadni, aby mozna na nich calkowicie polegac.

– Nie chcialem cie pozbawiac pomocy bosmana, skoro jednak sadzisz, iz dasz tu sobie rade z Hunterem i dzielnym Mescherje, chetnie zabiore go z soba.

Radosc Tomka nie miala granic, gdy sie dowiedzial, iz Smuga osobiscie prosil o jego udzial w niebezpiecznej ekspedycji. Bosman rowniez byl zadowolony, poniewaz nie lubil dlugo siedziec na jednym miejscu i tesknil juz za nowymi przygodami. Teraz obydwaj przyjaciele ochoczo pomagali Smudze w przygotowaniach do wyprawy. Przede wszystkim wybrali trzy skladane klatki, dwie duze sieci, lassa i rzemienie, ktore mial dzwigac jeden klapouch. Drugi osiol zostal objuczony sprzetem obozowym. Na bagaz przeznaczony do niesienia przez tragarzy zlozyly sie zapasy zywnosci, sztuki perkalu, miedziany drut, szklane korale, sol, tyton i wiele innych przedmiotow.

Wierny Sambo zmartwil sie perspektywa rozstania z Tomkiem, pobiegl wiec natychmiast do Wilmowskiego, by prosic o pozwolenie na wziecie udzialu w wyprawie. Lowcy lubili roztropnego Murzyna, totez bez trudnosci uzyskal zgode.

W przeciagu jednego dnia mala ekspedycja byla gotowa do drogi. Energiczny Smuga juz nastepnego ranka dal haslo do wymarszu. Karawana zegnana zyczliwymi okrzykami opuscila oboz i wkrotce zniknela w gaszczu dzungli.

Z wolna posuwano sie przez spowita wiecznym mrokiem platanine drzew i krzewow. Nieraz jakis zwalony, butwiejacy olbrzymi pien zagradzal droge, czasem trzeba bylo omijac cale polacie lezacego pokotem lasu. Tomek slusznie odgadl, ze tylko sama natura mogla dokonywac podobnych spustoszen. Wierzcholki drzew byly tak mocno splatane lianami, ze jeden zwalony huraganem olbrzym pociagal za soba kilka innych. Las padal, a na nim wyrastaly nowe gaszcze, jeszcze bardziej powiklane i mroczne. Dzungla zazdrosnie strzegla swych naturalnych bogactw przed zachlannoscia czlowieka. Nie tkniete przez nikogo rosly tu wspaniale drzewa mahoniowe, rozane i koralowe, nie braklo tam rowniez palm kokosowych, drzew kauczukowych i bambusow.

Smuga nie zrazal sie przeszkodami, wymijal zwalone pnie, przez mur pnaczy polecil torowac sciezke i parl naprzod. Moczary lustrowal uwaznym wzrokiem, a tam, gdzie wieczny mrok zawezal zbytnio pole widzenia, czujnie nasluchiwal. Bezmierna dzungla pulsowala zyciem. Miliardy owadow sciagaly na zer roznorodne ptaki. W poblizu dziko rosnacych brzoskwin rozlegal sie krzyk malp i papug, a nad polami pokrytymi bujnym, barwnym kwieciem unosily sie roje pszczol.

Pewnego dnia karawana zatrzymala sie na krotki wypoczynek na malej polanie. Murzyni szybko rozpalili ognisko, aby ugotowac kompot z dzikich brzoskwin. W pewnej chwili Tomek spostrzegl zabawnego, malego ptaka. Otoz przypominajacy swym wygladem wrobla ptaszek przelatywal z galezi na galaz, odzywajac sie donosnym, dzwiecznym glosem. Chlopcu wydalo sie, ze pragnie za wszelka cene zwrocic na siebie uwage. Ptak odlatywal stale w jednym kierunku, lecz powracal i nawolywaniem zdawal sie wpraszac na przewodnika. Ubawiony Tomek obserwowal jego dziwne zachowanie, przy czym przyjrzal mu sie dokladnie. Ptak mial mocny dziob, krotkie nogi i ogon oraz dlugie skrzydla. Murzyni rowniez zainteresowali sie pierzastym natretem. Tragarze ozywieni pokazywali sobie ptaka, nad czyms sie naradzali, a Smuga odezwal sie do chlopca:

– Widze, ze idzie ci slina na plaster swiezego miodu.

– Wcale nie mysle o miodzie – zaoponowal chlopiec. – Po prostu przygladalem sie temu zabawnemu ptakowi, ktory zachowuje sie tak, jakby nas zachecal, zeby za nim isc.

– Naprawde nie znasz tego ptaka? – zdziwil sie Smuga.

– Pierwszy raz zwrocilem na niego uwage przed chwila – powiedzial Tomek.

– Wobec tego tym bardziej musze pochwalic twa spostrzegawczosc, gdyz ptak ow naprawde zacheca nas do podebrania pszczolom miodu. To jest miodowod

57

[

57

– Jezeli tak jest w rzeczywistosci, to nad czym sie zastanawiaja nasi towarzysze? – zawolal Tomek. – Mam ogromna ochote na plaster swiezego miodu!

– Murzyni naradzaja sie, gdyz nie sa pewni, czy mozna tym razem zawierzyc miodowodowi. Widzisz, niektorzy krajowcy twierdza, ze ptak czesto zwodzi i zamiast do miodu, naprowadza ludzi na dzikie zwierzeta.

– Czy miodowody naprawde wciagaja ludzi w zasadzki?

– Naleza one do najbardziej znanych ptakow Afryki. Poza tym dwa ich gatunki zyja w polnocno-wschodnich Indiach, mniej wiecej na terytorium Sikkim, i na Borneo. Ptaki te przewaznie wioda ludzi lub zwierzeta-miodojady do ula pszczol, lecz czasem prowadza rowniez do miejsc, w ktorych znajduje sie cos dla nich specjalnie interesujacego.

– Zaryzykujmy tym razem – zaproponowal chlopiec. – Nie mamy sie przeciez czego obawiac, a miod jest bardzo pozywny. Juz mi obrzydly konserwy!

– Prawda, brachu, prawda! – przywtorzyl bosman. – Murzyniaki we wszystkim upatruja niezwyklosci, ale nie boj sie, tylko idz naprzod, a ich straszydlo okaze sie po prostu omszalym pniakiem. Ciekaw jestem, co ptaszyskom przychodzi z tego, ze doprowadzaja ludzi do ula pelnego miodu? Moze naleza one do jakiejs dobroczynnosci afrykanskiej?

Bosman zarechotal ze swego dowcipu, lecz Smuga odparl:

– Miodowody wiedza, ze po zniszczeniu gniazda przy podbieraniu miodu zawsze pozostanie tam dla nich jakis smaczny plaster oraz larwy pszczol, ktorymi sie chetnie zywia.

– Jezeli tak, to idziemy za naszym miodowodem! – orzekl bosman. – Tomek, Sambo i kto tam potrafi podkurzac pszczoly, dalej, za mna!

Dwoch tragarzy natychmiast zglosilo sie na ochotnika. Od czasu oblawy na goryle Murzyni bez namyslu gotowi zawsze byli towarzyszyc marynarzowi. Sambo zabral duze naczynie na miod, a miodowod krzyczal radosnie, widzac, iz ludzie przyjeli wezwanie.

Ptak zachowywal sie przyjacielsko i roztropnie. Odfruwal jedynie na taka odleglosc, by ludzie mogli za nim nadazyc, przysiadal na galeziach krzyczac glosno, czasem pomknal jak strzala udowadniajac, ze doskonale zna droge, lecz zaraz wracal i zachecal do szybszego marszu. Wkrotce doprowadzil podroznikow do starego drzewa. Sambo wypatrzyl duza dziuple, wokol ktorej krazyly pszczoly.

Murzyni glosno chwalili zmyslnego ptaka i bez zwloki nazbierali wilgotnych galezi. Plonacy wiechec wydzielal chmure gryzacego dymu. Okazalo sie, ze Sambo byl zrecznym pszczelarzem. Z wielka wprawa odegnal pszczoly krazace wokol dziupli, po czym wydusil broniace sie zaciekle w naturalnym ulu owady. Po polgodzinie napelnil duze naczynie plastrami wybornego, czerwonego miodu. Murzyni lakomie rzucili sie na ociekajace slodycza plastry. Nie zwracali nawet uwagi, iz zawieraly one sporo niezywych pszczol, ktore zjadali razem z czescia wosku. Dziupla byla tak obficie zaopatrzona, ze nasi “pszczelarze” zabrali zaledwie czesc miodu. Ptak obserwowal ich z galezi sasiedniego drzewa. Gdy odchodzili, rozpoczal triumfalne trele. Potem pofrunal do dziupli, by wyprawic sobie wspaniala, dobrze zasluzona uczte.

Wieczorem przy ognisku glownym tematem rozmow byly najrozmaitsze przezycia ludzi, ktorzy ulegli zwodniczym nawolywaniom miodowodow. Naraz w czarnej czelusci dzungli dalo sie slyszec odlegle dudnienie. Lowcy natychmiast zamilkli. Glos tam-tamow zwiastowal obecnosc ludzi. Kim oni byli? Niespodziewane spotkania w dzungli zawsze napawaly obydwie strony obawa. Moze byli to zdradliwi Pigmejczycy Bambutte, a moze ludozercy zwolujacy sie na wyprawe? Tak biali lowcy, jak i Murzyni stracili naraz ochote do dalszej pogawedki. Byla to noc pelna napiecia i oczekiwania. Szelest krzewow, trzask lamanej galezi badz jakis nieznany glos dochodzacy z dzungli natychmiast podrywaly lowcow na nogi. W takich chwilach z duza ulga obserwowali Dinga, ktory leniwie unosil powieki i sennie spogladal na czuwajacych ludzi. Po nie przespanej nocy ruszyli o swicie w droge. Zwartym szykiem kroczyli przez gaszcz. Smuga z Dingiem znajdowali sie na samym czele, podczas gdy Tomek i bosman ubezpieczali tyly. Bez przeszkod przebyli okolo trzech kilometrow. Teraz weszli w naturalny szpaler utworzony przez lesne olbrzymy. Nagle Dingo okazal niepokoj. W tej samej niemal chwili rozbrzmial przerazliwy krzyk. Geste krzewy miedzy drzewami rozchylily sie bezszelestnie. W polmroku zieleni ukazaly sie prawie nagie, brazowoczarne ciala afrykanskich karlow. Ich twarze o dlugich gornych wargach, splaszczonych, wkleslych, szerokich nosach pomalowane byly biala i czerwona farba. Pigmejczycy trzymali w rekach napiete luki. Groty strzal kierowali prosto w piersi podroznikow.

Smuga powiedzial kilka slow powitalnych. Postapil krok ku karlom, lecz ostry krzyk Pigmejczyka o mocno pomarszczonej twarzy osadzil go na miejscu. Ciasne kolo polnagich cial okrazylo karawane. Groty strzal grozily ze wszystkich stron.

Tomek i bosman stali ramie przy ramieniu z karabinami gotowymi do strzalu, lecz wszyscy zdawali sobie sprawe, ze nawet bron palna nie uratuje ich przed zatrutymi strzalami. Coraz wiecej Pigmejczykow wychylalo sie z zarosli. Dingo zjezyl siersc, wyszczerzyl kly, ale Smuga trzymal go krotko na smyczy.

– Rozpedzilbym tych pedrakow, ale te ich patyki moga byc zatrute – gniewnie syknal bosman.

Jakby w odpowiedzi Pigmejczycy znow mocniej napieli cieciwy lukow. Drugi szereg malych wojownikow dzungli pochylil dzidy. Sytuacja stawala sie coraz grozniejsza. Obydwie strony mierzyly sie nieufnym wzrokiem.

– Siadajcie wszyscy na ziemi – glosno rozkazal Smuga i pierwszy usiadl na podwinietych nogach.

Tragarze powoli zlozyli bagaze. Przykucneli blyskajac niespokojnie oczyma. Tymczasem Smuga, jakby nie widzial wymierzonych w siebie strzal, spokojnie wydobyl z kieszeni fajke, nabil ja tytoniem i wlozyl do ust. Teraz z nieprzemakalnego woreczka wyjal pudelko zapalek. Na widok plonacej zapalki wsrod Pigmejczykow rozlegl sie szmer podziwu. Twarze ich stracily dziki, grozny wyraz. Z ciekawoscia ludzi pierwotnych obserwowali kazdy ruch bialego lowcy.

– Inuszi, podaj mi woreczki z sola i tytoniem – polecil Smuga.

Olbrzymi Masaj podniosl sie z ziemi. Pigmejczycy natychmiast zaciesnili krag, lecz jakby zapomnieli o trzymanych w rekach lukach. Zaciekawieni wspinali sie na palce, aby lepiej widziec kazdy ruch Inusziego. Nie czynili tez wrogich gestow, gdy zblizyl sie do Smugi z zadanymi przez niego dwoma woreczkami. Smuga wyjal z kieszeni notes, wydarl z niego dwie kartki. Na jedna nasypal troche soli, a na druga tytoniu. Obydwa papierki polozyl przed soba. Teraz reka wykonal zapraszajacy ruch w kierunku starego Pigmejczyka.

Karzel ani drgnal. Smuga spokojnie pykal fajeczke, spod oka zerkajac na Pigmejczykow. W koncu stary Bambutte, nie opuszczajac napietego luku, krok za krokiem zblizyl sie do Smugi. Byla to denerwujaca chwila. Lowcy odetchneli! Staruch przykucnal i odlozyl bron. Najpierw podniosl papierek z tytoniem. Powachal, kiwnal welnista glowa, po czym polizal palec, dotknal nim soli i wlozyl do ust. Proba musiala wypasc zadowalajaco, poniewaz zaraz posypal tyton sola i razem z papierkiem wepchnal do ust. Widocznie byl to nie lada przysmak. Na jego twarzy pojawil sie przyjazny usmiech. Pelnymi ustami zagadal cos do swych towarzyszy. Ci natychmiast zdjeli strzaly z cieciw lukow. Zblizali sie do Smugi, ktory podniosl sie i kazdemu sypal do garsci troche soli i tytoniu. Prawdopodobnie uwazali papier za nie znany sobie smakolyk, gdyz jeden z Pigmejczykow pokazal na migi kieszen mieszczaca notes. Smuga z najwieksza powaga wydobyl go i kazdemu Pigmejczykowi wreczyl po jednej kartce. Pierwsze lody zostaly przelamane. Dla zaciesnienia wiezow przyjazni Smuga ofiarowal Pigmejczykom po sznurku szklanych korali. Teraz nabrali zaufania do dziwnego czlowieka o bialej skorze. Niektorzy pocierali twarz podroznika dlonia, aby sprawdzic czy sie przypadkiem nie pomalowal biala farba. Byli zdumieni, gdy rece ich pozostaly nie “zbrudzone”.

Назад Дальше