Dosc szeroka sciezka wila sie miedzy porosnietymi zielenia pagorkami. W powietrzu czulo sie wilgoc, chociaz wynioslosci terenu zaslanialy jezioro. Lowcy omijali jego brzegi, poniewaz droga wiodaca jakby po przekatnej polwyspu Kawirondo umozliwiala dotarcie o dzien wczesniej do ujscia rzeki Nzoia. Wieczorem zatrzymali sie na krotki odpoczynek. Nastepnego dnia o swicie ruszyli dalej. Indusi ostro popedzali woly, aby przed zachodem slonca przybyc do celu. Szlak stale sie pogarszal, a zmeczone zwierzeta szly coraz wolniej. Totez dopiero nazajutrz okolo poludnia wyprawa znalazla sie nad rzeka, w poblizu jej ujscia do Jeziora Wiktorii.
Obydwa brzegi rzeki Nzoia porastaly papirusy. Tworzyly one miejscami gaszcz nie do przebycia i oslanialy ukryte wsrod trzesawisk spokojne stawy – schronienie mnostwa dzikich kaczek, gesi, ibisow, zurawi, pelikanow, labedzi i bekasow. Wstega rzeki przecinala rozlegly plaskowyz urozmaicony kilkoma wyspami bujnej roslinnosci. Nie opodal znajdowal sie spadzisty brzeg jeziora. W zalamaniach ladu rosly kepy wielkich drzew; wokol bylo pelno pieknych kwiatow o lagodnym, przyjemnym zapachu. Przepyszna roslinnosc przegladala sie w przejrzystej wodzie zachecajacej do kapieli.
Zaledwie wozy przystanely w ocienionym drzewami miejscu, Masajowie przystapili do budowy bomy
32
[
32
Boma, kambi lub zeriba – okragle, kilkumetrowej srednicy ogrodzenie.] z grubych, gleboko w ziemie wbitych kolkow, miedzy ktore ulozyli gesta oslone z galezi cierni, pozostawiajac kilka otworow do obserwacji badz ewentualnego strzalu. Wewnatrz tego wysokiego, kolczastego ogrodzenia rozbito namioty i wyladowano bagaze.
Tomek razem z ojcem zajal sie urzadzaniem ich wspolnego namiotu. Po zakonczeniu pracy zmeczony i spocony wybiegl z Dingiem przed bome.
– Nie masz ochoty rzucic okiem na jeziorko? – zagadnal bosman Nowicki ocierajac kraciasta chustka pot z czola.
– Ladne mi jeziorko! Czy pan wie, ze jego powierzchnia wynosi szescdziesiat dziewiec tysiecy kilometrow kwadratowych? Oczywiscie, ze chce na nie spojrzec, bo przeciez w Kisumu nie bylo na to czasu.
– No to chodzmy! – zaproponowal marynarz.
Pobiegli w kierunku jeziora. Wkrotce zsuneli sie po urwisku i zatrzymali na brzegu.
– Alez to prawdziwe morze! – zawolal Tomek ogarniajac wzrokiem bezmiar wod.
– Morze, nie morze, grunt, ze woda, w ktorej mozna wykapac sie dla ochlody – wysapal bosman sciagajac z grzbietu koszule.
– Wspaniala mysl! – pochwalil Tomek.
Szybko zrzucil odzienie i zadowolony, ze zdolal wyprzedzic bosmana, stanal na brzegu. Zakatek wybrany do kapieli ocienialy mimozy o rozlozystych konarach; gesta trawa siegala az do przejrzystej toni. Tomek bez namyslu wszedl do wody. Wyciagnal rece, by rzucic sie naprzod, gdy nagle Dingo, ktory stal jeszcze na brzegu, warknal nieoczekiwanie. Tomek wstrzymal skok. Jakies ogromne cielska, rozcinajac nurt jak strzala, zatrzymalo sie wlasnie w miejscu, gdzie chcial sie pograzyc w chlodnej wodzie. Tomek blyskawicznie wyskoczyl na brzeg i tylko dzieki temu uratowal zycie. Byl to bowiem olbrzymi krokodyl
33
[
33
Krokodyl afrykanski
wystepuje w rzekach Senegalu az do Konga, w Afryce Wschodniej i Zachodniej, w rzece Kamerun, w wodach polslonych bagien nadbrzeznych zarosnietych mangrowcami, a w rzece Wazi, doplywie Kamerunu, wystepuje masowo. Krokodyl nilowy (
– Niech pan patrzy! Tylko predko! – krzyknal Tomek ochlonawszy ze strachu.
– Krzyczysz, brachu, jakbys zobaczyl ducha – zaczal bosman, lecz umilkl natychmiast, gdy ujrzal grzbiet odplywajacego krokodyla.
Bez zbednych slow zaczal ubierac sie z powrotem. Tomek rozbawiony jego ponura mina zapytal:
– Dlaczego pan tak nagle zmarkotnial, bosmanie?
– A niech wieloryb polknie te wasze wyprawy mysliwskie! – rozgniewal sie marynarz. – W Australii czlowiek rozsychal sie z braku wody jak stara beczka, tutaj znow co krok moglbys moczyc grzeszne cielsko, lecz krokodylszczaki szczerza zeby jak druhny na weselu! Niech to licho wezmie. Biednemu zawsze wiatr w oczy wieje…
Tomkowi zal sie zrobilo poczciwego bosmana, wiec powiedzial pocieszajaco:
– Zapytamy pana Huntera, moze bedzie znal miejsce nadajace sie do kapieli.
– Odczep sie ode mnie z tym panem Hunterem! Chudy jak szczapa, to i nie poci sie i gwizdze na kapiel.
Jak niepyszni wrocili do obozu.
Kiedy Tomek opowiedzial wydarzenie z krokodylem, przerazony Hunter zawolal:
– Nie wazcie sie szukac ochlody w afrykanskich rzekach i jeziorach, jezeli nie chcecie postradac zycia! Nie dajcie sie zwiesc ich pozornie spokojnie wygladajacej toni. Tutaj wszedzie pelno krokodyli.
– Dingo ostrzegl nas w pore o niebezpieczenstwie – uspokoil go Tomek.
– Masajowie nanosili wody z rzeki. Mozecie umyc sie w obozie – wtracil Smuga.
Dopiero po kolacji Wilmowski rozpoczal rozmowe na temat wynajecia tragarzy. Rankiem Indusi mieli wyruszyc wozami w droge powrotna do Kisumu, nalezalo wiec teraz wystarac sie o ludzi do niesienia bagazy. Woznice radzili podroznikom zwrocic sie o pomoc do kupca Castanedo, mieszanca portugalsko-murzynskiego, ktory w odleglosci okolo pol kilometra od obozu posiadal mala faktorie.
– Castanedo zyje w dobrych stosunkach z krajowcami Kawirondo, zamieszkujacymi polnocno-wschodnie brzegi Jeziora Wiktorii – wyjasniali Indusi. – On na pewno ulatwi pertraktacje.
– Jutro rano odszukamy pana Castanedo i poprosimy go o pomoc – postanowil Wilmowski. – A teraz kladzmy sie spac i wypocznijmy!
Tomek spal smacznie cala noc. Po zwiekszeniu sie liczby uczestnikow wyprawy o pieciu Masajow czuwac mieli juz tylko dorosli mezczyzni. Rano zbudzil go skrzyp furgonow i nawolywania woznicow odjezdzajacych do Kisumu. Tomek szybko narzucil ubranie i wybiegl pozegnac sie z Indusami. Niebawem wozy zniknely za zakretem drogi.
– Ktorzy z panow pojda ze mna porozmawiac z Castanedem? – zapytal Hunter zaraz po sniadaniu.
– Najlepiej bedzie, jezeli pan Smuga zalatwi to z panem – zaproponowal Wilmowski. – Zna on narzecze krajowcow, wiec najwiecej panu pomoze. Czy masz cos przeciwko temu, Janie?
– Mozemy isc zaraz – zgodzil sie Smuga. – Trzeba wziac troche podarkow dla Murzynow.
– Jezeli chcecie, szanowni panowie, to i ja pojde z wami. Pomozemy z Tomkiem niesc podarunki – wtracil bosman Nowicki, ktory chociaz zzymal sie stale na niegoscinnosc obcych krajow, zawsze ciekaw byl pierwszy wszystko zobaczyc.
– Idzcie, idzcie, bedzie troche spokoju w obozie, tylko nie probujcie znow kapieli w jeziorze – rzekl Wilmowski, gdyz dobrze znal wscibstwo bosmana i syna.
Tomek gwizdnal na Dinga. Umocowal na jego grzbiecie uprzaz z futerkami, a sam zalozyl swoj oryginalnie ozdobiony korkowy helm. Lowcy usmiechali sie dyskretnie, lecz nie przeszkadzali chlopcu w postepowaniu wedlug wlasnego widzimisie, nie chcac mu psuc dobrego nastroju. Gdy byli juz przygotowani do drogi, Smuga zaproponowal, aby przylaczyl sie do nich Mescherje.
– Wezcie i Mescherje – poparl go Wilmowski. – Pomoze wam niesc podarunki.
Hunter poprowadzil cala grupe w kierunku jeziora, po czym udali sie na wschod wzdluz wybrzeza.
– Patrzcie na to dziwne drzewo, wyglada, jakby pozawieszano na nim parowki! – zawolal Tomek wskazujac wysokie drzewo o szerokiej koronie, z ktorego gornych galezi zwisaly na dlugich lodygach owoce przypominajace ksztaltem kielbaski.
– Zakaska wisi nad nami, panowie! – zawtorowal bosman.
– Jest to tak zwane przez Anglikow drzewo kielbasiane
34
[
34
– Co jest wewnatrz owocu? – zaciekawil sie Tomek.
– Nieapetycznie wygladajaca miekka papka – rozesmial sie Hunter.
– Pan Bog wie, co robi! Gdyby w Afryce kielbasy dyndaly w powietrzu, to bylby tu taki tlok, ze przyzwoity czlowiek nie moglby sie nawet docisnac do tej darmowej choinki – westchnal bosman, budzac powszechna wesolosc.
Podroznicy ruszyli dalej. Uszedlszy okolo pol kilometra, ujrzeli nie opodal wybrzeza drewniana chate z weranda. Nad wykonanymi z drucianej siatki drzwiami wisial szyld z angielskim napisem:
FAKTORIA PANA CASTANEDO
Lowcy weszli na brudna werande. Hunter klasnal glosno w dlonie. Zza przewiewnych drzwi wysunela sie Murzynka. Wokol jej bioder zwisaly, przypasane na sznurku, perkalowe fartuszki. Pobrzekujac metalowymi bransoletami nalozonymi na nogi i rece zblizyla sie do podroznikow.
– Czego chca buana
35
[
35
Buana (w narzeczu suahili) – pan.]? – zapytala.
– Gdzie jest pan Castanedo? – zagadnal Hunter.
– Jest za wczesnie. Buana Castanedo spi jeszcze – padla odpowiedz.
– To zbudz go i powiedz, ze chcemy z nim rozmawiac – rozkazal Hunter.
– Ja zbudze, ale bedzie wtedy bardzo zly – oznajmila Murzynka, ciekawie przygladajac sie przybyszom.
– Z kim tam gadasz, do diabla? – rozlegl sie w izbie glos.
– Biali ludzie przyszli tutaj – wyjasnila Murzynka, trwozliwie spogladajac za siebie.
– To wpusc ich do mnie i przynies mi cos do picia – po raz drugi odezwal sie nieprzyjemny glos.
Smuga spojrzal przeciagle na Huntera. Energicznie pchnal drzwi i wszedl do izby. Reszta towarzystwa udala sie za nim. Na poslaniu, bardziej podobnym do barlogu niz lozka, lezal wysoki mezczyzna o szerokich barach, z jednym okiem zakrytym czarna przepaska. Ciemne, skrecone w male pierscienie wlosy i cera koloru metnej bialej kawy od razu pozwalaly rozpoznac w nim polkrwi Murzyna. Podejrzliwie spojrzal zdrowym okiem na przybylych i warknal:
– Czego tu szukacie? Nie mam zadnego towaru do sprzedania!
– Chcemy rozmawiac z panem Castanedo – spokojnie powiedzial Hunter.
– To mowcie, ja jestem pan Castanedo – butnie odparl mezczyzna.
– Potrzebujemy trzydziestu tragarzy i, jezeli to mozliwe, chcielismy nabyc piec oslow. Woznice powiedzieli nam, ze za pana posrednictwem bedziemy mogli wynajac Murzynow.
– Rano nie zalatwiam interesow. Przyjdzcie po poludniu – burknal Castanedo ukladajac sie do snu.
Smuga zmarszczyl brwi, lecz zupelnie obojetnym tonem powiedzial:
– Jezeli pan jest tak pijany, ze nie potrafi przyzwoicie rozmawiac, sami poszukamy krajowcow.
Odwrocil sie i ruszyl ku wyjsciu, lecz Castanedo rozgniewany jego slowami krzyknal:
– Nikt z okolicznych Kawirondo nie pojdzie z wami bez mego zezwolenia.
Smuga zblizyl sie do poslania, oparl prawa dlon na rekojesci rewolweru i rozkazal stanowczo:
– To wstawaj natychmiast i chodz z nami!
Olbrzymi bosman Nowicki przysunal sie kocim ruchem do Smugi, lecz bylo to juz niepotrzebne. Castanedo usiadl na barlogu odzywajac sie zupelnie innym tonem:
– Jezeli panom tak sie spieszy, mozemy isc zaraz do czarnych malp.
W tej chwili poza domem rozlegl sie rozpaczliwy krzyk. Castanedo gniewnie zmarszczyl brwi i rzekl:
– Poczekajcie, panowie, chwile. Zaraz wroce!
Podniosl sie i chwiejnym krokiem wyszedl na werande. Lowcy uslyszeli, jak chrapliwym glosem wolal na Murzynke.
– A to ci ananas! – odezwal sie bosman, gdy Castanedo wyszedl z chaty. – Po jakie licho gadamy z takim pijanym drabem?
– Dziwi mnie jego zachowanie, gdyz na ogol mieszancy odnosza sie pogardliwie jedynie do Murzynow – odparl Hunter. – Nie podoba mi sie ten jegomosc.
– Prawdopodobnie pod wplywem alkoholu nie wie, co mowi – dodal Smuga. – Po wytrzezwieniu bedzie sie gial w uklonach.
– Z mieszancami zawsze trzeba ostro, inaczej zaraz im sie wydaje, ze sa nie wiadomo kim – zakonczyl bosman.
Nieobecnosc Castaneda trwala dosc dlugo. Podroznicy juz sie niecierpliwili, gdy nagle w podworzu po raz drugi rozbrzmial przerazliwy ludzki krzyk i suche trzaski bata.
– Co sie tam dzieje, u licha? – zdziwil sie Smuga.
Zaintrygowani wyszli z chaty, a kiedy znalezli sie na podworzu, ujrzeli przerazajacy widok. Przykuty za noge lancuchem do grubego slupa siedzial na ziemi skulony mlody Murzyn. Castanedo, stojac obok, okladal go dlugim, ciezkim pejczem. Gdy spostrzegl podroznikow, kopnal Murzyna i pogroziwszy mu batem, zblizyl sie do nieproszonych gosci.
– To Murzyn z plemienia Niam-Niam, moj sluzacy. Trzy dni temu porwal z wioski Kawirondo mala dziewczynke i pozarl ja – wyjasnil. – Oddam go patrolowi angielskiemu, gdy tu wkrotce przyjdzie.
– Czy to mozliwe, aby byl ludozerca?! – z niedowierzaniem zawolal Tomek.
Castanedo niedbale spojrzal na chlopca i dodal:
– Ta dziewczynka byla tylko, troche starsza od ciebie. Niam-Niam zjadaja niewolnikow, wrogow, sieroty i kazdego, kto im sie da zjesc.
– Jezeli istotnie jest przestepca, to niech go pan przekaze Anglikom. Po co sie znecac nad czlowiekiem? – surowo odezwal sie Smuga.
Tomek ze zgroza spogladal na poranione biczem plecy Murzyna, ktorego oczy wyrazaly blagalna prosbe.
– Prosze panow do mieszkania. Mozemy teraz omowic sprawe tragarzy – zaproponowal Castanedo ruszajac w kierunku domu.
Smuga, Hunter i Mescherje poszli za nim. Bosman Nowicki spojrzal wymownie na Tomka, jednoczesnie wskazal glowa na skutego lancuchem Niam-Niam. Tomek mrugnal porozumiewawczo i zostal na werandzie, gdy inni udali sie do izby.
Minelo dobre pol godziny, zanim lowcy w towarzystwie juz calkowicie ubranego Castaneda ukazali sie przed domem. Tutaj czekal na nich Tomek siedzac na stopniu werandy. Bosman zerknal na mlodego przyjaciela. Od razu poznal, ze dzieje sie z nim cos niezwyklego. Smuga, Hunter i Castanedo ruszyli przodem, a Mescherje niosl za nimi skrzynie z podarunkami. Bosman przylaczyl sie do Tomka – obydwaj znalezli sie kilkanascie krokow za wszystkimi.
– Wywachales cos, brachu? – cicho zapytal bosman, widzac, ze inni nie zwracaja na nich uwagi.
– Straszne rzeczy, az mi trudno w nie uwierzyc – odszepnal Tomek wzburzonym glosem. – Ten Murzyn umie troche mowic po angielsku. Nie jest Niam-Niam, pochodzi z plemienia Galia. Nie zabil tez ani nie zjadl dziewczynki. Zeby pan mogl slyszec, jak mnie prosil: “Kup mnie, bialy buana, od handlarza niewolnikow! On mnie zabije!” Castanedo bil go po to, zeby sie nie odwazyl wiecej wzywac pomocy.
– A kto ma byc tym handlarzem niewolnikow? – zdziwil sie bosman.
– Czarne Oko – odparl Tomek pospiesznie, gdyz chcial sie jak najpredzej pozbyc ciezaru tajemnicy.
– Jakie znow Czarne Oko? Co ty wygadujesz, brachu!?
– Och, prawda! Zapomnialem, ze pan jeszcze tego nie wie. Murzyni tak nazywaja Castaneda. To pewno z powodu noszonej przez niego opaski. Podobno znany jest w calym okregu jako handlarz ludzmi.
– Fiu, fiu! – gwizdnal bosman. – Wiec to tak sprawy wygladaja? Gdziez on lapie tych niewolnikow?
– Sambo, to jest ten biedak przywiazany na lancuchu, zostal wziety razem z rodzenstwem do niewoli przez Murzynow Luo zamieszkujacych dalej na zachodzie. Castanedo kupil go od nich, a nastepnie sprzedal razem z kilkunastoma niewolnikami Arabom. Odplyneli stad na dlugich lodziach w kierunku poludniowym. Sambo wyskoczyl z lodzi i skryl sie w krzewach rosnacych na brzegu. Murzyni Kawirondo znalezli go wczoraj i oddali Castanedowi, ktory zbil nieszczesliwca. Obiecal obedrzec go ze skory, gdyby jeszcze raz probowal ucieczki.
– No, no, ten drab gotow to naprawde zrobic – zafrasowal sie bosman. – Nie chcialbym byc w skorze Samba.
– Musimy mu pomoc, panie bosmanie – stanowczo oswiadczyl Tomek.