OSOBLIWOSCI PANA KLEKSA
Opowiadanie Mateusza wzruszylo mnie ogromnie. Postanowilem uczynic wszystko, co bedzie w mojej mocy, aby odnalezc zgubiony guzik i przywrocic Mateuszowi jego prawdziwa postac.
Od tej chwili starannie poczalem zbierac wszelkie guziki, jakie udawalo mi sie znalezc, a nadto, bedac poza Akademia pana Kleksa – czy to w tramwaju, czy na ulicy, czy tez wreszcie na terenach sasiednich bajek – niepostrzezenie obcinalem scyzorykiem guziki od palt, zakietow i marynarek napotykanych pan i panow. Mialem z tego powodu mnostwo przykrosci.
Ktoregos dnia pewien listonosz wrzucil mnie za kare do basenu z rakami, kiedy indziej znow jakis garbus wytarzal mnie w pokrzywach, a pewna starsza pani, ktorej urwalem guzik od plaszcza, obila mnie parasolka.
Mimo to jednak moje poszukiwania guzikow trwaja nadal i smialo moge powiedziec, ze w calej okolicy nie ma takiego gatunku i rodzaju, ktorego nie posiadalbym w swojej kolekcji.
Ogolem bowiem zgromadzilem siedemdziesiat osiem tuzinow guzikow, z ktorych kazdy jest inny,. Niestety, w zadnym z nich Mateusz nie rozpoznal guzika od swej czapki.
Poprzysiaglem wiec sobie, ze bede w dalszym ciagu prowadzil poszukiwania, gdzie sie tylko da, dopoki nie odnajde owego czarodziejskiego guzika doktora Paj-Chi-Wo.
Jednej tylko rzeczy nie moge zrozumiec: dlaczego pan Kleks nie zajal sie dotychczas ta sprawa. Przeciez gdyby tylko chcial, moglby z latwoscia odnalezc zaklety guzik i uwolnic nieszczesliwego ksiecia. Ach, bo pan Kleks potrafi wszystko! Nie ma takiej rzeczy, ktorej by nie potrafil.
Moze zawsze z cala dokladnoscia okreslic, co kto o ktorej godzinie myslal, moze usiasc na krzesle, ktore powinno byc, ale ktorego wcale nie ma, moze unosic sie w powietrzu, jak gdyby byl balonem, moze z malych przedmiotow robic duze i odwrotnie, umie z kolorowych szkielek przyrzadzic rozmaite potrawy, potrafi plomyk swiecy zdjac i przechowac go w kieszonce od kamizelki przez kilka dni.
Krotko mowiac – potrafi wszystko.
Gdy tak sobie rozmyslalem o tych sprawach podczas lekcji, pan Kleks, ktory zauwazyl te moje mysli, pogrozil mi palcem i rzekl:
– Sluchajcie, chlopcy! Niektorym z was wydaje sie, ze jestem jakims czarownikiem lub sztukmistrzem. Takiemu, co tak mysli, powiedzcie, ze jest glupi. Lubie robic wynalazki i znam sie troche na bajkach. To wszystko. Jesli macie zamiar przypisywac mi jakies niezwykle rzeczy, to mnie to wcale nie obchodzi. Mozecie sobie roic, co tylko wam sie podoba. Nie wtracam sie do cudzych spraw. Sa tacy, co wierza, ze czlowiek moze przedzierzgnac sie w ptaka. Prawda, Mateuszu?
– Awda, awda! – zawolal Mateusz z tylnej kieszeni surduta pana Kleksa.
– A moim zdaniem – ciagnal dalej pan Kleks – sa to zmyslone historyjki, w ktore ja wierzyc nie mam zamiaru.
– No, a bajki, panie profesorze, tez sa zmyslone? – zapytal niespodziewanie Anastazy.
– Z bajkami bywa rozmaicie – rzekl pan Kleks. – Sa tacy, ktorzy na przyklad uwazaja, ze ja tez jestem zmyslony i ze moja Akademia jest zmyslona, ale mnie sie zdaje, ze to nieprawda.
Wszyscy uczniowie bardzo szanuja i kochaja pana Kleksa, gdyz nigdy sie nie gniewa i jest nadzwyczajnie dobry.
Pewnego dnia, kiedy spotkal mnie w parku, usmiechnal sie i rzekl do mnie:
– Bardzo ci ladnie w tych rudych wlosach, moj chlopcze!
A po chwili, patrzac na mnie badawczo, dodal:
– Pomyslales sobie teraz, ze mam pewno ze sto lat, prawda? A tymczasem jestem o dwadziescia lat mlodszy od ciebie.
Istotnie, tak sobie wlasnie pomyslalem, dlatego tez zrobilo mi sie przykro, ze pan Kleks te mysli zauwazyl. Dlugo jednak zastanawialem sie nad tym, w jaki sposob pan Kleks moze byc o tyle lat ode mnie mlodszy.
Otoz Mateusz opowiedzial mi, ze na drugim pietrze, gdzie mieszka z panem Kleksem, stoja na parapecie okna dwa lozeczka nie wieksze niz pudelka od cygar i ze na nich wlasnie sypiaja pan Kleks i Mateusz. Nie dziwie sie, ze w takim lozeczku moze zmiescic sie szpak, ale pan Kleks?… Nie moglem tego pojac. Byc moze, ze Mateuszowi wszystko tak sie tylko wydaje albo ze po prostu zmysla, w kazdym razie opowiedzial mi, ze co dzien o polnocy pan Kleks zaczyna sie zmniejszac, az wreszcie staje sie maly jak niemowle, traci wlosy, wasy i brode i kladzie sie jak gdyby nigdy nic do malenkiego lozeczka w sasiedztwie Mateusza.
O swicie pan Kleks wstaje, wklada sobie do ucha pompke powiekszajaca i po chwili doprowadza sie do stanu normalnej wielkosci. Nastepnie lyka kilka pigulek na porost wlosow i w ten sposob po uplywie dziesieciu minut odzyskuje swoja zwykla postac.
Powiekszajaca pompka pana Kleksa w ogole zasluguje na uwage. Z wygladu przypomina zwykla oliwiarke, uzywana do oliwienia maszyny do szycia. Gdy pan Kleks przyklada pompke do jakiegokolwiek przedmiotu i naciska jej denko, przedmiot ow zaczyna natychmiast rosnac i powiekszac sie. Dzieki temu pan Kleks moze w jednej chwili z niemowlecia przeobrazic sie w doroslego czlowieka, dzieki temu rowniez na obiad dla calej Akademii wystarcza kawalek miesa wielkosci dloni, gdyz po upieczeniu pan Kleks powieksza go za pomoca swej pompki do rozmiarow duzej pieczeni. Szczegolna wlasciwosc powiekszajacej pompki polega jeszcze na tym, ze powieksza ona przedmioty tylko wtedy, gdy tego naprawde potrzeba, z chwila gdy potrzeba taka ustaje, ustaje rowniez niezwlocznie dzialanie pompki i powiekszony przedmiot wraca do swego normalnego stanu. Dlatego wlasnie pan Kleks o polnocy zaczyna sie zmniejszac, z tych samych powodow rowniez wnet po zjedzeniu pieczeni pana Kleksa jestesmy wszyscy bardzo glodni, tak jak gdybysmy wcale nie jedli obiadu, i musimy dojadac potrawami z kolorowych szkielek.
Poniewaz desery nie stanowia koniecznej potrzeby, powiekszajaca pompka nie ma nie zadnego wplywu i trzeba je zawsze przyrzadzac w normalnej ilosci. Bardzo nas to wszystko martwi, ale pan Kleks obiecal, ze do powiekszania deserow wymysli jakis specjalny przyrzad.
Na pierwsze sniadanie pan Kleks zjada zazwyczaj kilka kulek z kolorowego szkla i popija je zielonym plynem. Jest to plyn, ktory – wedlug slow Mateusza – przywraca w pamieci pana Kleksa to, co dzialo sie przedtem, bo podczas snu pan Kleks wszystko, ale to wszystko zapomina. Gdy pewnego ranka zabraklo zielonego plynu, pan Kleks nie mogl sobie przypomniec, kim jest ani jak sie nazywa, nie poznal wlasnej Akademii ani swoich uczniow i nawet Mateusza nazwal Azorkiem, gdyz zapomnial, ze Mateusz nie jest psem, tylko szpakiem.
Chodzil wowczas po Akademii jak nieprzytomny i wolal:
– Panie Andersen! Zgubilem wczorajszy dzien! Jasiu! Malgosiu! Kud-ku-dak! Jestem kura! Zaraz zniose jajko! Zwroccie mi moje piegi!
Gdyby nie to, ze Mateusz przelecial ponad murem i pozyczyl od trzech wesolych krasnoludkow flaszke zielonego plynu, pan Kleks na pewno bylby stracil rozum i juz dzisiaj nie istnialaby jego slynna Akademia.
Po pierwszym sniadaniu pan Kleks przytwierdza do twarzy swoje piegi i zaczyna sie ubierac. Warto tutaj opisac stroj pana Kleksa i jego wyglad.
Pan Kleks jest sredniego wzrostu, ale nie wiadomo zupelnie, czy jest gruby, czy chudy, albowiem caly tonie po prostu w swoim ubraniu. Nosi szerokie spodnie, ktore chwilami, zwlaszcza podczas wiatru, przypominaja balon; niezwykle obszerny, dlugi surdut koloru czekoladowego lub bordo; aksamitna cytrynowa kamizelke, zapinana na szklane guziki wielkosci sliwek; sztywny, bardzo wysoki kolnierzyk oraz aksamitna kokardke zamiast krawata. Szczegolna osobliwosc stroju pana Kleksa stanowia kieszenie, ktorych ma niezliczona po prostu ilosc. W spodniach jego zdolalem naliczyc szesnascie kieszeni, w kamizelce zas dwadziescia cztery. W surducie natomiast jest tylko jedna kieszen, i to w dodatku z tylu. Przeznaczona jest ona dla Mateusza, ktory ma prawo przebywac w niej, kiedy mu sie tylko spodoba.
Dlatego tez, gdy pan Kleks przychodzi rano do pracy i ma juz usiasc w fotelu, z tylnej kieszeni jego surduta rozlega sie nagle glos:
– Aga, ak!
Co znaczy:
– Uwaga, szpak!
Wowczas pan Kleks rozsuwa poly surduta i siada ostroznie, azeby nie przygniesc Mateusza.
Zreszta nie zawsze ostroznosc ta jest potrzebna, gdyz zdarza sie nieraz, ze wchodzac rano do klasy pan Kleks mowi:
– Adasiu, zabierz ten fotel.
Gdy zas fotel jest zabrany, pan Kleks siada sobie wygodnie w powietrzu, akurat w tym miejscu, gdzie przypadalo siedzenie fotela.
W kieszeniach kamizelki pana Kleksa mieszcza sie rozmaite przedmioty, ktore budza podziw i zazdrosc wszystkich uczniow Akademii. Jest tam flaszka z zielonym plynem, tabakierka z zapasowymi piegami, powiekszajaca pompka, senny kwas, o ktorym jeszcze opowiem, kolorowe szkielka, kilka plomykow swiec, pigulki na porost wlosow, zlote kluczyki oraz rozmaite inne osobliwosci pana Kleksa.
Kieszenie spodni sa, moim zdaniem, bez dna. Pan Kleks moze schowac w nich, co tylko zechce, i nigdy nie znac, ze cokolwiek w nich sie znajduje. Mateusz opowiadal mi, ze przed pojsciem spac pan Kleks oproznia wszystkie kieszenie spodni i uklada ich zawartosc w sasiednim pokoju, przy czym nieraz zdarza sie tak, ze w jednym pokoju miejsca nie wystarcza i trzeba otworzyc dodatkowo drugi, a niekiedy nawet trzeci pokoj.
Glowa pana Kleksa nie przypomina zadnej sposrod glow, ktore sie kiedykolwiek w zyciu widzialo. Pokryta jest ogromna czupryna, mieniaca sie wszystkimi barwami teczy, i okolona bujna zwichrzona broda, czarna jak smola.
Nos zajmuje wieksza czesc twarzy pana Kleksa, jest bardzo ruchliwy i przekrzywiony w prawo albo w lewo, w zaleznosci od pory roku. Na nosie tkwia srebrne binokle, bardzo przypominajace maly rower, pod nosem zas rosna dlugie sztywne wasy koloru pomaranczy. Oczy pana Kleksa sa jak dwa swiderki i gdyby nie binokle, ktore je oslaniaja, na pewno przekluwalby nimi na wylot.
Pan Kleks widzi absolutnie wszystko, a kiedy chce zobaczyc to, czego nie widzi, tez ma na to sposob.
Otoz w jednej z piwnic przechowywane sa stale roznokolorowe baloniki z przyczepionymi do nich malymi koszyczkami. Dopiero przed paru tygodniami dowiedzialem sie, do czego sluza one panu Kleksowi.
Bylo to tak: w chwili gdy wstawalismy od obiadu, przybiegl z miasta Filip i opowiedzial, ze przy zbiegu ulic Rezedowej i Smiesznej zepsul sie tramwaj, calkowicie zatarasowal droge i nikt go nie potrafi naprawic. Pan Kleks kazal przyniesc sobie natychmiast jeden balonik, do koszyczka przytwierdzonego pod nim wlozyl prawe swoje oko, nastawil odpowiednio blaszany ster i po chwili balonik polecial w kierunku miasta.
– Przygotujcie sie, chlopcy, do drogi – rzekl do nas pan Kleks. – Za chwile juz bede widzial, co stalo sie tramwajowi, i pojdziemy go ratowac.
W istocie, po pieciu minutach balonik wrocil i spadl prosto pod nogi pana Kleksa. Pan Kleks wyjal z koszyka oko, wlozyl je na swoje miejsce i powiedzial z usmiechem:
– Teraz wszystko juz widze: tramwajowi zabraklo smaru w lewym tylnym kole, a ponadto do przedniej osi dostal sie piasek. Niezaleznie od tego na dachu przetarly sie druty, a motorniczemu spuchla watroba. Ruszamy! Anastazy, otwieraj brame! Zwawo! Maszerujemy!
Czworkami wyszlismy na ulice, a pan Kleks podazal za nami. Po chwili zdjal z nosa binokle, przytknal do nich powiekszajaca pompke i binokle zaczely rosnac. Gdy staly sie juz tak duze jak rower, pan Kleks wsiadl na nie i pojechal naprzod wskazujac nam droge.
W ten sposob dotarlismy niebawem do ulicy Smiesznej. W poprzek ulicy istotnie stal pusty tramwaj, calkowicie tamujac ruch. Kilku tramwajarzy i mechanikow, sapiac i ocierajac pot, krzatalo sie dookola zepsutego wozu.
Na widok pana Kleksa wszyscy sie rozstapili. Pan Kleks kazal nam otoczyc tramwaj i wziac sie za rece, azeby nikt nie mial do niego dostepu, po czym zblizyl sie do motorniczego, ktory wil sie w bolach, i dal mu polknac male niebieskie szkielko. Nastepnie zajal sie zepsutym tramwajem. Wyjal wiec ze swych bezdennych kieszeni mala sluchawke, mloteczek, angielski plasterek, sloiczek z zolta mascia i flaszke z jodyna. Opukal tramwaj ze wszystkich stron i bokow, osluchal go dokladnie, po czym wysmarowal zolta mascia motor i korbe. Osie pokropil jodyna, a w koncu wdrapal sie na dach tramwaju i pozalepial angielskim plasterkiem przetarte czesci drutu.
Wszystkie te zabiegi trwaly nie wiecej niz dziesiec minut.
– Gotowe – rzekl pan Kleks – mozna jechac!
Po tych slowach motorniczy, wyleczony przez pana Kleksa, z wesolym usmiechem wskoczyl na pomost, zakrecil korba i tramwaj potoczyl sie lekko po szynach, jak gdyby tylko co wyszedl z fabryki. Po naprawieniu tramwaju wrocilismy do domu, spiewajac po drodze marsz Akademii pana Kleksa.
W kilka dni pozniej widzialem jeszcze raz, jak pan Kleks, mowiac jego slowami, wyslal oko na ogledziny.
Lezelismy wowczas wszyscy razem w parku nad stawem i zapisywalismy w zeszytach kumkanie zab. Pan Kleks nauczyl nas odrozniac w tym kumkaniu poszczegolne sylaby i okazalo sie, ze mozna z nich zestawic bardzo ladne wierszyki.
Ja sam na przyklad zdolalem zanotowac wierszyk nastepujacy:
Ksiezyc raz odwiedzil staw, Bo mial duzo waznych spraw. Zobaczyly go szczupaki: "Kto to taki? Kto to taki?" Ksiezyc na to odrzekl szybko: "Jestem sobie zlota rybka!" Slyszac taka pogawedke, Rybak zlowil go na wedke, Dusil cala noc w smietanie I zjadl rano na sniadanie.
Gdysmy siedzieli nad stawem, pan Kleks przegladal sie w wodzie i w pewnej chwili tak sie nieszczesliwie przechylil, ze z kamizelki wypadla mu powiekszajaca pompka. Widzielismy wszyscy, jak zanurzyla sie w wodzie, i zanim pan Kleks zdazyl ja zlapac, poszla na dno.
Nie namyslajac sie dlugo, skoczylem do stawu, a za mna kilku innych chlopcow, jednak wszystkie nasze poszukiwania nie zdaly sie na nic. Po prostu znikla bez sladu. Wowczas pan Kleks wyjal prawe oko i wrzucil je do wody, mowiac:
– Wysylam oko na ogledziny. Dowiemy sie zaraz, gdzie lezy pompka.
Gdy po chwili oko wyplynelo na powierzchnie i pan Kleks wlozyl je z powrotem na miejsce, zawolal:
– Widze! Lezy w jamie zamieszkanej przez raki, cztery metry od brzegu.
Natychmiast dalem nurka pod wode i rzeczywiscie znalazlem pompke scisle tam, gdzie mi wskazal pan Kleks.
Przed tygodniem pan Kleks zgotowal nam niespodzianke nie lada. Kazal przyniesc sobie z piwnicy niebieski balonik, wlozyl prawe oko do koszyczka i rzekl:
– Wysylam je na ksiezyc. Musze dowiedziec sie, kto mieszka na ksiezycu, bo chce napisac dla was bajke o ksiezycowych ludziach.
Balonik niebawem uniosl sie w gore, ale dotad jeszcze nie wrocil. Pan Kleks jednak powiada, ze ksiezyc jest bardzo wysoko i ze balonik na pewno wroci przed Bozym Narodzeniem. Tymczasem pan Kleks patrzy jednym okiem, drugie zas zalepil sobie angielskim plasterkiem.
Wracajac do codziennych zwyczajow pana Kleksa, chcialbym jeszcze wspomniec tutaj, ze rano, gdy tylko pan Kleks sie ubierze, schodzi na dol na lekcje. Wlasciwie nie mozna powiedziec, ze pan Kleks schodzi, gdyz zjezdza po poreczy, siedzac na niej jak na koniu i przytrzymujac sobie oburacz binokle na nosie. Nie byloby w tym zreszta nic szczegolnego, gdyby nie to, ze pan Kleks rownie latwo wjezdza po poreczy na gore. W tym celu nabiera pelne usta powietrza, wydyma policzki i staje sie lekki jak piorko. W ten sposob pan Kleks nie tylko wjezdza po poreczy, ale moze rowniez unosic sie swobodnie w gore, gdzie i kiedy zechce, a zwlaszcza wtedy, gdy udaje sie na polow motyli. Motyle stanowia nieodzowna czesc pozywienia pana Kleksa, a na drugie sniadanie nie jada nic innego.
– Zapamietajcie sobie, moi chlopcy – oswiadczyl nam kiedys pan Kleks – ze smak miesci sie nie tylko w samym pozywieniu, lecz rowniez w jego barwie. Na pozywieniu mi nie zalezy, gdyz dostatecznie nasycam sie pigulkami na porost wlosow, ale podniebienie mam bardzo wybredne i lubie rozne smaczne rzeczy. Dlatego tez jadam tylko to, co jest kolorowe, a wiec motyle, kwiaty, rozne kolorowe szkielka oraz potrawy, ktore sam sobie pomaluje na jakis smaczny kolor.
Zauwazylem jednak, ze jedzac motyle pan Kleks wypluwa pestki takie same, jakie sa w czeresniach lub wisniach.
Zgadujac moje mysli pan Kleks mi wyjasnil, ze jada tylko specjalny gatunek motyli, ktore maja wewnatrz pestki i ktore mozna sadzic na grzadkach jak fasole.
Wszyscy uczniowie pana Kleksa mysla, ze to bardzo latwo unosic sie w powietrzu tak jak on. Nadymaja sie wiec z calych sil, wydymaja policzki, nasladujac ruchy pana Kleksa, ale mimo to nic im sie nie udaje. Arturowi z wysilku krew poszla z nosa, a jeden z Antonich o malo nie pekl.
Na rowni z mymi kolegami przeprowadzalem te same proby, ale uplywal dzien za dniem i chociaz pan Kleks udzielal nam pewnych wskazowek, wysilki moje pozostaly bez rezultatu.
Az naraz w niedziele po poludniu wciagnalem w siebie powietrze tak jakos dziwnie, ze poczulem wewnatrz niezwykla lekkosc, a gdy nadto jeszcze wydalem policzki, ziemia poczela mi sie usuwac spod nog i unioslem sie w gore.
Oszolomiony z wrazenia, lecialem coraz wyzej i wyzej, az spotkala mnie owa niezapomniana przygoda, ktora wprawila w zdumienie nawet samego pana Kleksa.