Zapalka Na Zakrecie - Siesicka Krystyna 9 стр.


– Co dostalas ze sprawdzianu z matmy?

– Troje… – przyznawalam niechetnie.

– Oj, Mada – martwil sie – to fatalnie!

– A co ty dostales ze swojego?

– Cztery plus.

– No tak… – mowilam nieoglednie – ale tobie jest

latwiej, przerabiasz to drugi raz!

– Moze… – odpowiadal niepewnie – tak… chyba masz racje… ale czy jest mi latwiej, tego nie wiem! Chwilami jest mi bardzo ciezko. Mam przeciez… mam przeciez psychiczne obciazenia! – usmiechal sie smutno

i zaraz robil unik:

– Za to wygladasz dzis na piatke z plusem! Masz sliczne wlosy!

– Mylam wczoraj.

– Jak?

– Co jak?

– Zwyczajnie: opowiedz mi, jak myjesz glowe.

– No… puszczam ciepla wode, mocze wlosy, skrapiam szamponem…

– Z tubki czy z buteleczki?

– Z buteleczki!

– Aha… i co dalej?

– Marcin!

– No, mow, mow! To jest wazne!

– Wazne? Ale po co? Dlaczego?

– Takie szczegoly sa bardzo wazne, Mada! Nastepnym razem, kiedy powiesz mi: "Dzis wieczorem bede myla glowe!", to bedzie tak, jakbym przy tym byl. Tylko zamkne oczy i zaraz zobacze, jak puszczasz ciepla wode, zwilzasz wlosy, potrzasasz buteleczka, zeby skropic je szamponem… co dalej?

– Przez chwile spieniam szampon pocierajac wlosy rekoma… Marcin, zdumiewasz mnie!

– Kocham cie. Czy to ci sie wydaje zdumiewajace?

Tak, chwilami zdawalo mi sie zdumiewajace. Prawie wszystkie dziewczeta z mojej klasy mialy swoich chlopcow, ktorzy takze zapewniali je o swoim uczuciu. Opowiadaly o tym, przechwalaly sie. Ja nie umialam powtarzac wyznan Marcina. Byly moja wylaczna wlasnoscia, ktora nie chcialam sie z nikim dzielic. Moglam natomiast porownywac je z relacjami dziewczat. Na tym tle Marcin zadziwial mnie swoja subtelnoscia. Bylam szczesliwa. Tak, w grudniu bylam szczesliwa. W kazda niedziele przyjezdzala do nas pani Ewa z Olem. Nie ukrywalam przed mama, ze perspektywa ich wizyty zawsze mnie cieszyla. Ach, nawet zbyt gorliwie dopytywalam sie, czy przyjada na pewno, o ktorej, na jak dlugo! Mama, oczywiscie, wyciagala bledne wnioski. Szybko doszla do przekonania, ze kocham sie w Olu. Bylo to dla mnie bardzo wygodne, poniewaz odwracalo jej uwage od Marcina. Nie przypuszczala nawet, ze ta historia, z ktorej niegdys usilowala mnie leczyc aspiryna, ma swoj ciag dalszy!

Olo obserwowal to i potepial.

– Nie rozumiem, jak mozesz wiecznie cos przed mama ukrywac! Przeciez ukrywa sie tylko to, o czym czlowiek wie, ze jest zle!

– Nie tylko! Mama jest do Marcina uprzedzona!

– Ja tez jestem do niego uprzedzony! Powaznie, Mada! Ty uwazaj! On ciebie tak czaruje, czaruje, a w tym wszystkim jest cos, co mi sie diabelnie nie podoba! I z czym sobie w koncu nie bedziesz umiala poradzic!

– Och! Nie mam dwoch lat!

– Instynkt samozachowawczy budzi sie w czlowieku dosc pozno. Obawiam sie, ze w tobie spi jeszcze jak susel.

– Pleciesz!

– Niech ci bedzie, ze plote! Ja wiem swoje!

– Sluchaj, Olu, a jaki ty jestes dla Hanki?

– Taki sam jak Marcin dla ciebie. Ale Hanka wie o mnie wszystko, niczego przed nia nie ukrywam! Nie mozesz zatem porownywac mnie i Marcina.

Marcin byl dla mnie dobry i Olo byl dobry dla Hanki. Moze i inni chlopcy sa dobrzy dla swoich dziewczat? A one zmyslaja tylko te swoje bajki, bo po prostu wstydza sie dobroci? Zastanawialam sie nad tym czesto, ale nigdy nie potrafilam zrozumiec, dlaczego wlasciwie dobroc wyszla z mody?

– Dobroci sie teraz nie nosi, prawda Olu?

– Uhm… wiecej nawet! Uwaza sie ja za cos nieprzyzwoitego, nie sadzisz? – Olo zastanowil sie. – Dobroc stala sie czyms tak kompromitujacym, jak zle prowadzenie!

Olo gleboko wciagnal powietrze. Z kuchni dochodzil zapach wanilii. Tego wieczoru nasze mamy piekly swiateczne ciasta. Mama nigdy nie angazowala Alusi i mnie w sprawy wiary. Traktowala to raczej bagatelnie. Poddawala sie za to bezapelacyjnie urokom tradycji i umiala nas tym zarazic. I tak, na naszym wigilijnym stole pojawil sie oplatek, wieczorem spiewalysmy koledy przy zapalonej choince. Byly to chwile, w ktorych czulysmy sie bardzo sobie bliskie. To wrazenie bylo dla mnie sensem calych swiat i zawsze uwazalam, zeby w tych dniach nie sprawiac mamie najmniejszej przykrosci. Marcin zrozumial latwo, dlaczego w okresie swiatecznym nie chcialam sie z nim spotkac.

– Jest to malutki falsz, Mada! Malutkie mydlenie oczu sobie samej! Ale jezeli ten gest w stosunku do mamy jest ci potrzebny, to oczywiscie musisz go wykonac! Wiec zobaczymy sie dopiero po swietach?

Padal drobny snieg, bielalo dookola. Stalismy z Marcinem na przystanku.

– Dopiero po swietach! – westchnelam.

Marcin trzymal w reku siatke z dwoma karpiami, ktore kupilam przed chwila. Ryby poruszaly sie gwaltownie. Marcin uniosl siatke.

– Czy to ci nic nie przypomina? Rozesmialam sie.

– Oczywiscie! Twoj nocny polow w Osadzie!

Marcin szybko odpial guziki kurtki.

– Spojrz!

Mial na sobie pamietny sweter, w ktorym wracalam znad jeziora. Dotknelam puszystej welny.

– Dobry sweterek, co? – nachylil sie i zdmuchnal mi z wlosow platki sniegu. W tej samej chwili poczulam, ze czyjes rece zaslaniaja mi oczy.

– No – uslyszalam glos Marcina – zgadnij, kto ci sie przedstawia?

Dlonie byly w rekawiczkach, gest nieoczekiwany, skad moglam wiedziec? Kiedy obce rece sie cofnely, gwaltownie odwrocilam glowe. Za mna stal szczuply, niewysoki brunet. W ten sposob poznalam Wojtka Ligote. Moj autobus nie nadjezdzal, poszlismy do nastepnego przystanku. Tylko Marcin czul sie zupelnie swobodnie

nim i gadal bez przerwy. Mnie peszyl uwazny wzrok Wojtka, ktory przygladal mi sie z wyraznym zainteresowaniem. Ale to nie bylo zainteresowanie chlopca dziewczyna. Wydawalo mi sie, ze w pewien sposob rozwaza moja osobe w powiazaniu z Marcinem. Od dawna wiedzialam, ze przyjaznia sie ze soba. Czy Marcin opowiadal mu o mnie? Co opowiadal? Tego wszystkiego nie moglam wiedziec.

– A moze bysmy zaszli na herbate do Gongu?- zaproponowal Marcin.

Byl zdecydowanie w euforycznym nastroju. Wojtek poklepal sie po kieszeni znaczaco.

– U mnie nedza…

– Nie szkodzi, ja mam! Chodzcie, pojdziemy! – nalegal Marcin.

Spojrzalam niepewnie na moje karpie szamoczace sie w siatce.

– Z tymi karpiami, oszalales?

– Ja to zalatwie, Mada! Wy zajmiecie stolik, a ja jakos te ryby zainstaluje.

Nie bylo klopotu ze stolikiem. Usiedlismy przy oknie czekajac na Marcina, ktory po pertraktacjach z portierem zaniosl ryby do lazienki.

– Ach, tam jest umywalka! – przypomnialam sobie.

– Na pewno wlozy siatke do umywalki! – sililam sie na naturalnosc, ale ciagle czulam sie skrepowana obecnoscia Wojtka. Nie wygladal na zainteresowanego losem moich ryb.

– Ciesze sie, ze was spotkalem – powiedzial nagle – i ciesze sie, ze jestes taka zwyczajna…

Rozesmialam sie.

– Wiesz co? To chyba wcale nie jest komplement dla mnie! Kazda dziewczyna chcialaby byc nadzwyczajna!

– Chcialaby uchodzic za nadzwyczajna… – sprostowal – przeciez w gruncie rzeczy wszyscy jestesmy ot, tacy sobie. Nadzwyczajni ludzie to rzadkosc. Jezeli powiedzialem, ze zrobilas na mnie wrazenie zwyczajnej, to dlatego ze nie usilowalas robic innego! Przyjaznie sie z Marcinem, wiesz o tym?

– Wiem. Opowiadal mi o tobie. Wojtek pochylil sie w moja strone.

– Sluchaj – powiedzial pospiesznie, jakby chcial skorzystac z nieobecnosci Marcina – co on ci o mnie mowil?

Zdziwila mnie ta indagacja.

– No… same dobre rzeczy! Naprawde, nic zlego!

Wojtek skrzywil sie.

– Ech, nie zrozumialas mnie!

– Nie – przyznalam – nie wiem, o co ci chodzi!

– Bo troche mi glupio mowic z toba tak prosto z mostu. Ale… posluchaj: zalezy mi na przyjazni Marcina. Jednoczesnie boje sie, ze trzyma ze mna tylko ze wzgledu na mojego ojca…

– Na twojego ojca?

Spojrzal na mnie zdumionym wzrokiem.

– Jak to? To ty nie wiesz, ze ja sie nazywam Ligota?

– Wiem… ale… sluchaj, ja coraz mniej rozumiem. O co ci chodzi?

Byl wyraznie speszony.

– Nie… to w takim razie drobiazg – wycofywal sie gwaltownie – w ogole jakas pomylka! Wyglupilem sie, rzecz jasna! Prosze cie, nie mow nawet o tym Marcinowi, byloby mu przykro. To nieporozumienie…

– Dobrze. Nie powiem.

Wojtek odwrocil sie w strone drzwi do toalety. W tej samej chwili Marcin wyszedl stamtad, zauwazyl nas.

– Ryby w umywalce, mozemy siedziec spokojnie. Wojtek spojrzal na zegarek.

– Ja to przyszedlem tu zbyt pochopnie – stwierdzil – o dwunastej musze byc w domu.

Marcin spojrzal najpierw na mnie, pozniej na niego.

– Co? Co wyscie? – zapytal niespokojnie.

– Alez nic! – zapewnilismy jednoczesnie, silac sie na swobodny ton.

Marcin byl zmartwiony.

– No, jak musisz, to nic sie nie poradzi! Zostalismy sami.

– Szkoda, ze musial pojsc. To rowny chlopak, chcialbym, zebys poznala go blizej. Wlasciwie to moj pierwszy prawdziwy przyjaciel, jakiego mam!

Zalowalam, ze Wojtek tego nie slyszy. To uspokoiloby jego obawy. Nie uspokajalo jednak moich.

– Opowiedz mi o nim troche wiecej! – poprosilam.

– Wiecej? Wiesz wszystko. Bardzo inteligentny chlopak.

Kusilo mnie.

– Kim jest jego ojciec? – zapytalam niby od niechcenia.

Marcin otworzyl usta, potem zamknal je. Spojrzal na mnie, lekko przechylajac glowe.

– Czemu raptem?

– Zawsze interesuja mnie koligacje rodzinne. Widac mam to po swojej babce. Ona byla z domu Zamoyska.

Marcin rozesmial sie. Byla w tym wyrazna ulga.

– Jego ojciec jest kapitanem MO.

– Znasz go? – zapytalam niewinnie.

– Tak – odparl krotko.

– A jaka jest jego matka?

– Nie znam jej. Mama widziala, ze polakierowalas paznokcie?

– Tak. Pozwolila mi. To prawie bezbarwna emalia.

Nagle zrobilo mi sie strasznie goraco. Czulam sie tak, jak dziecko, ktore zlozylo nieoczekiwanie dla siebie kilka czastek tajemniczej lamiglowki. Ale rysunek okazywal sie straszny! Dzieci nie lubia strasznych obrazkow. Potem snia im sie w nocy i dzieci krzycza przez sen. Wojtek Ligota bal sie, ze Marcin przyjazni sie z nim z wyrachowania. Marcin nie zna jego matki. Zna tylko ojca, ktory jest kapitanem MO. Ale moze poznal go w domu.

– Bywasz u Wojtka w domu? – zapytalam, wyobrazajac sobie, ze jestem szalenie sprytna.

Marcin wzial szklanke z herbata w obydwie rece i pil malymi lykami. Przez caly czas patrzyl na mnie dziwnym wzrokiem.

– Uparta jestes – powiedzial miedzy jednym a drugim lykiem – ale obiecalem sobie solennie, ze nigdy ci nie sklamie. Nie, bywam u nich w domu.

Nie powiedzial nic wiecej, a ja nie moglam pytac. No, nie moglam. Niektore dzieci, widzac, ze obrazek jest zbyt straszny, nie ukladaja go do konca. Po prostu bawia sie czastkami lamiglowki. Bawia sie! Ale przeciez… przeciez dla mnie to nie byla zabawa! Patrzylam na Marcina i coraz dobitniej rozumialam, ze to nie byla zabawa. Marcin odstawil szklanke i automatycznym gestem okrecal ja na spodeczku. Przygladal sie ciemno-rudej herbacie i milczal. "Czemu nic nie chce mowic? – myslalam z rozpacza- dlaczego nie opowie mi wszystkiego? Co go powstrzymuje? Brak zaufania? Zal? Wstyd? Zapewne. Ale przeciez jest mi ciezko z tym! Jeszcze ciezej, niz gdybym wiedziala! Boi sie, ze odejde. Przeciez go kocham, wie, chociaz nigdy nie mowie mu o tym!" Nie zastanawialam sie dluzej.

– Nigdy nie byles mi taki bliski, jak w tej chwili… – powiedzialam.

Podniosl gwaltownie wzrok. Siegnal po moja dlon i szybkim ruchem zblizyl ja do swoich ust. Nie byl pierwszym mezczyzna, ktory pocalowal mnie w reke, ale po raz pierwszy zrozumialam, ze zaczynam byc dorosla.

Marcin zapalil papierosa. Rozejrzalam sie po Gongu. Dokola nas byl juz ten charakterystyczny, swiateczny nastroj. Ja takze ulegalam mu jeszcze przed godzina, kiedy zmarznieci stalismy z Marcinem w kolejce po karpie. Ale dobry nastroj jest jak balonik. Wystarczy drobne uklucie i juz po wszystkim.

Marcin poczekal ze mna na autobus. Wsiadlam, ale kiedy chcialam jeszcze popatrzec na niego przez okno, nic nie dojrzalam. Szyby byly oszronione. Od przystanku szlam do domu przez park. Byla cudowna pogoda, taka jaka najbardziej lubie w okresie swiat. Mama wybiegla do przedpokoju, kiedy uslyszala, ze wracam.

– Masz ryby? Swietnie! A juz sie balam, ze mozemy zostac bez ryb! Wiesz, Alusia kupila zupelnie niezla choinke, zobacz! Jest na balkonie! Nie dziwisz sie, ze jestem w domu? Zwolnilam sie! Wyobraz sobie! Tak mi sie udalo! Zdejmij buty, kochanie, zaciagnelam podloge! Co… Mada? Co ci sie stalo? No…? Malutka? Co sie stalo?

Nic sie nie stalo. Po prostu nie zdejmujac plaszcza, nie odkladajac siatki, podeszlam do mamy i wtulilam twarz w to najcudowniejsze miejsce mojego dziecinstwa, na jej ramieniu, przy jej cieplej szyi, przy jej wlosach pachnacych ziolowym szamponem. Przez otwarte do pokoju drzwi widzialam lsniaca posadzke i na wprost, za oknem balkonowym – zielona, gesta choinke.

***

Ja tego Ola na oczy nie widzialem. Owszem, Mada opowiadala mi o nim i na odleglosc chlopak wydawal sie nawet sympatyczny. A juz na pewno nie mial zlych intencji. Ale niezaleznie od intencji ludzie nie powinni wsadzac nosa w nie swoje sprawy, a juz na pewno nie powinni wsadzac go wtedy, kiedy nikt ich o to nie prosi. Olo wsadzil. Nie wiem, po co. Czy rzeczywiscie byla to dbalosc o Made, czy wscibstwo, czy tez drzemala w Olu dusza Sherlocka? I jeszcze gdyby przyszedl z tym wszystkim do mnie, rzecz wygladalaby inaczej. Ale on nie. On musial naokolutko, tak zeby niczego nie rozwiklac po prostu. Dlatego sadze, ze to Holmes obudzil sie w Olu pewnego styczniowego poranka.

Niewatpliwie, w okresie swiat musial rozmawiac z Mada o mnie. Bo niby skad? A Mada byla w zlym nastroju i byc moze odczuwala potrzebe zwierzen. Wybrala Ola. Prawie caly ten czas spedzili razem i to wtedy Mada musiala mu powtorzyc nasza rozmowe przy herbacie w Gongu. Byl tam z nami Wojtek Ligota, ale wyszedl nieco wczesniej. Mada spytala mnie nieoczekiwanie:

– Kim jest jego ojciec?

To bylo przeciez zupelnie blahe pytanie. Odpowiedz jednak nie od razu przeszla mi przez gardlo. Moze to spostrzegla.

– Czemu raptem? – usilowalem zbagatelizowac sprawe.

– Zawsze interesuja mnie koligacje rodzinne! – rozesmiala sie. – Widac mam to po swojej babce. Ona byla z domu Zamoyska.

– Jego ojciec jest kapitanem MO – odparlem troche uspokojony.

– Znasz go? – indagowala dalej i przez chwile podziwialem jej zdumiewajacy instynkt.

– Tak! – przyznalem.

– A jaka jest jego matka? – swidrowala Mada.

– Nie znam jej.

Potarla reka czolo i spostrzeglem blysk lakieru na jej paznokciach. Uczepilem sie tego.

– Mama widziala, ze polakierowalas paznokcie?

– Tak. Pozwolila mi. To prawie bezbarwna emalia.

Myslalem, ze przeszlo. Ale Mada siedziala ze sciagnietymi brwiami, skupiona. Zauwazylem, ze czai sie najwyrazniej. Rzeczywiscie tak bylo.

– Bywasz u Wojtka w domu? – zapytala i badawcze spojrzenie, ktorym mnie obrzucila, swiadczylo o tym, ze pytanie bylo przemyslane. Ze moja odpowiedz byla wazna. Zawahalem sie. Moglem sklamac, powiedziec, ze bywam, ze po prostu nigdy nie trafilem na matke Wojtka, ze… och! mozna dlugo ciagnac tego rodzaju klamstwa, jezeli raz sie zacznie. Nie mialem ochoty zaczynac.

– Uparta jestes – powiedzialem, zeby dostrzegla, jak malo jest sprytna – ale obiecalem sobie solennie, ze nigdy ci nie sklamie. Nie bywam u nich w domu.

Wydawalo mi sie, ze teraz zacznie pytac, bo juz mogla pytac, ja sam nadalem jej te prawa, a sobie obowiazek odpowiedzi. Czekalem.

– Nigdy nie byles mi tak bliski, jak w tej chwili… – powiedziala bohatersko odrzucajac wszystkie znaki zapytania, ktore ja osaczaly.

Zapewne te rozmowe powtorzyla Olowi, znekana niepokojem.

Назад Дальше