Obraz Marianny skrobiacej nozem plecy tak silnie podzialal na nasze wyobraznie, ze wszystkie trzy dostalysmy histerycznego ataku smiechu. Oparlysmy sie o slup ogloszeniowy i po chwili pialysmy jak mlode koguty.
I wlasnie wtedy pierwszy raz zobaczylam Marcina. Wyszedl z czytelni i stanal na wprost nas. Ewka uspokoila sie blyskawicznie.
– Cicho badzcie, wariatki! – syknela ostrzegawczo.
Na Miske i na mnie podzialalo to jak kubel zimnej wody. Z jednej ostatecznosci przeszlysmy w druga. Stalysmy teraz nagle oniemiale i wpatrywalysmy sie w Marcina jak w "Bitwe pod Grunwaldem". Usmiechnal sie niepewnie i po sekundzie wahania przeszedl obok nas, kierujac sie w strone kiosku z owocami.
– Chryste – jeknela Ewa – zupelnie Parys i trzy boginie! Zachowalysmy sie jak pomylone! Ale widzialyscie, jak on na mnie patrzyl?
– Na ciebie? – zdziwila sie Miska. – Wlasciwie bylam pewna, ze mnie sie przyglada!
– Zupelnie wyraznie patrzyl na mnie! – stwierdzilam.
I znowu zaczelysmy sie smiac. Tymczasem nasz Parys, obarczony dwiema torbami pelnymi bulgarskich pomidorow, przeszedl znowu obok. Kiedy odszedl juz dosc daleko, Ewa oparla sie o slup i wykrztusila:
– Bla… blagam, uspokojcie sie! Ja juz nie moge!
Po chwili opanowalysmy sie.
– Piekna historia! – zaczela wydziwiac Miska. – Pomyslal sobie, ze pierwszy raz w zyciu ogladalysmy przystojnego chlopca! Ale ze byl przystojny, to fakt, nie? Wygladal jak taki mlody Cygan, ktorego przez pomylke ubrali w spodnie z kantami jak ostrze noza!
– Masz racje, ze pasowalby do cyganskiego wozu! – przyznalam. – Ale on chyba pierwszy raz w Osadzie, nigdy go nie widzialam!
– Pierwszy raz! Mieszkaja w tym domu pod lasem, on i jego matka. Tez bardzo przystojna babka, widuje ich czesto, bo przechodza obok naszych okien. Gospodyni z tamtego domu przychodzi czasem do mojej, ot tak, na ploty…
– I co? – przynaglala Ewke Miska. – Gadaj, nie widzisz, ze konamy z ciekawosci! Mowila cos o nich?
– Mowila, ze on sie obcial przy maturze czy ze go nie dopuscili, bo narozrabial… tak dobrze, to ja nie wiem! Mowila, wiecie, ze ten Marcin…
– Marcin? – przerwalam – dobre imie!
– …ze on tu jest tak jakby za kare. Mial jechac z ojcem za granice, ale po hecy z matura wyladowal z matka w Osadzie. Nic wiecej nie wiem, przysiegam!
– Przypomnij sobie cos jeszcze, skarbnico wiedzy! – prosilam. – Czuje, ze Parys bedzie mi sie snil dzis w nocy, potrzebne mi do tego dalsze realia!
– Nic sobie nie przypomne, slowiczku, reszte musisz sobie dospiewac sama! Tylko nie fantazjuj zbytnio, Parys wyglada mi na odludka! Jeszcze przed waszym przyjazdem, kiedy bylismy tu tylko we trojke: Tomasz, Julek i ja, chlopcy proponowali mu korty. Widzieli, ze poprzedniego dnia gral z matka. Nie zgodzil sie. Chlopcy opowiadali pozniej, ze nawet nie wysilal sie na tlumaczenie. Po prostu podziekowal za propozycje i szybko splynal.
Miska spojrzala na mnie bystro.
– Czuje, Mada, ze budzi sie w tobie chec walki! Cicho badz, Ewa, nie przeszkadzaj dziewicy! Ona mobilizuje teraz swoj orez! Tratatata! Tratatata! Jutro do szturmu uderzy! Ktora bron rzucisz na pierwszy ogien? Piechote, konnice czy artylerie?
Wybralam Hemingwaya. Postanowilam wymienic ksiazke w dwa dni pozniej, o tej porze, o ktorej spotkalysmy Marcina wychodzacego z czytelni. Moje rozumowanie okazalo sie bezbledne. Kiedy weszlam, Marcin juz tam byl. Zawiodla natomiast strategia. Stanelam obok niego i dlugo wybieralam ksiazki. Marcin tez przerzucal je po dziesiec razy, ale na mnie nawet nie spojrzal. Bylam wsciekla, bo juz cieszylam sie chwila, kiedy przedefiluje z nim przed oczyma Miski i Ewy! Tomaszowi tez chetnie pokazalabym sie w towarzystwie Marcina, bo jak na zlosc tego ranka przyprowadzil na plaze czarnowlosa pieknosc imieniem Inez! Byla to wlasnie ta dziewczyna, ktora swoimi ciuchami zatrwozyla nasza gosposie. Coz z tego? Kiedy chcac zrobic na Marcinie odpowiednie wrazenie poprosilam bibliotekarke o ktoras z ksiazek Faulknera, on zdecydowal sie na kryminal Agaty i wyszedl. A ja zostalam jak idiotka z Absalomie w reku! Z Absalomie Faulknera, ktorego nie znosilam, nie rozumialam i nie mialam ochoty czytac!
Do konca dnia chodzilam wsciekla. Ewie nie powiedzialam o spotkaniu w czytelni, ale Misce odraportowalam wszystko. Siedzialysmy po poludniu na lawce przed kosciolem i opalalysmy nogi.
– Cos ty sie tak na niego uparla? Podoba ci sie rzeczywiscie czy tylko tak na przekor wszystkiemu?
– Oj, Miska, jak mi sie moze podobac czy nie podobac chlopak, ktorego nie znam? Jasne, ze na przekor wszystkiemu!
– Swoja droga, jakie my jestesmy dziwne!
– zastanowila sie Miska. – Jak nam cos daja, to nie bierzemy, a jak tylko napotykamy trudnosci, zaraz ogarniaja nas mordercze apetyty. Nawet gdybysmy mialy zwymiotowac po konsumpcji.
– Tobie i daja,i masz apetyt!
– Mnie i daja, i mam apetyt… tak, ale wy sie bawicie, a ja nie moge!
– Ty juz musisz byc konsekwentna!
Miska rozesmiala sie.
– Och, jak dobrze, ze Piotr nie slyszy tego, co mowisz. Mada! Musialam mu dac slowo, ze nigdy w zyciu nie bede w stosunku do niego konsekwentna. Uwaza, ze ta chwila, kiedy zaczne byc konsekwentna, bedzie koncem naszej milosci.
– Moze w waszym przypadku… – zastanowilam sie- bo jest taki szczegolny. Ale w moim pojeciu te dwa uczucia sa nierozerwalne! Wydaje mi sie, ze kiedy pokocham kogos naprawde, od razu stane sie konsekwentna…
– Ja tez tak uwazam – zgodzila sie Miska – ale Piotr rozumuje ze swojego punktu widzenia. Boze, jak to paradoksalnie brzmi: jego punkt widzenia! A zreszta… Zastanowmy sie lepiej, co zrobic z tym calym Marcinem!
Ale po rozmowie z Miska odechcialo mi sie lamac naszego Parysa.
– Ech, chyba dam temu spokoj!
– Cos ty? Co ci szkodzi odrobina sportowej zaprawy! Wyobraz sobie mine Ewki i Tomka!
– Wyobrazalam sobie dosc dokladnie, kiedy weszlam do czytelni! Ale wiesz, Miska, wszystko to jest takie male i niewazne!
Po chwili jednak ogarnal mnie znowu duch walki. W nasza strone szedl Parys.
– Na Faulknera nie dal sie zlapac, wyciagaj nogi!- syknela Miska.
– Przezorniej bedzie, jezeli je schowam! Chociaz Tomulek stwierdzil, ze mi lydki wyszczuplaly. Miska, on siada na sasiedniej lawce… – mamrotalam cicho.
Marcin spojrzal na nas obojetnym wzrokiem, wyjal z kieszeni "Przeglad Sportowy".
– Kontempluje Walaska… – stwierdzilam – i Bogu dzieki! W gruncie rzeczy, gdyby nas zaczepil, powiedzialabym, ze nie uznaje takich znajomosci!
– O co ci wiec chodzi? Chcesz, zeby podszedl do ciebie z bukietem roz i wykrztusil lamiacym sie ze wzruszenia glosem: "O pani! Wybacz mi moja czelnosc…"
– Daj spokoj, Miska, bo on gotow uslyszec.
– Nic nie uslyszy, skarbie! Jest tak pochloniety prawym sierpowym Bendiga i bicepsami Jedrzejowskiego, ze nie zauwazy twoich lydek, nawet gdybys mu je polozyla na "Przegladzie Sportowym"!
– Sluchaj, zabieramy sie stad… – zdecydowalam. – Juz ja wymysle jakis sposob na niego! Ale glupiej cizi nie bede z siebie robic!
Miska wsunela na nogi klapki.
– Masz racje – zgodzila sie – rzecz nie jest twarzowa!
Przeszlysmy obok Marcina wpatrzone w wieze kosciola. Wieczorem mordowalam Faulknera. Z nudow. Mama zrobila sobie maseczke ze swiezych poziomek i siedziala przy stole upstrzona czerwonymi cetkami. Resztka waty zmywala emalie z paznokci. Przygladalam sie jej znad ksiazki.
– Za malo masz tej waty, mamo! Moze wyskoczyc do kiosku?
– Masz ochote przeleciec sie?
– Mam ochote pojsc po wate, jezeli jest ci potrzebna… – sprostowalam.
– Dziekuje, wytarczy mi to, co jest w domu. Mama wstala, zmyla z twarzy poziomki. Byla juz w pizamie, zwykle kladla sie wczesniej, odrabiajac caloroczne zaleglosci. Alusia grala w durnia u sasiadow z przeciwka. Halasliwy rechot jej paczki dobiegal do nas przez okno. I pomyslec, ze tak niedawno…
– Wiesz co… – powiedziala mama wyjmujac z szafy sukienke – pojdziemy sobie gdzies na herbate! We dwie! Co ty na to?
Z ulga zamknelam Faulknera.
– Pomysl jest.
– No! To ubieraj sie!
Nie uplynelo dziesiec minut, jak szlysmy juz w strone centrum Osady.
– Pojdziemy pod,,Parasole"! – zaproponowala mama.
Nie chcialam pod "Parasole". Oni wszyscy lubili tam zagladac od czasu do czasu, nie mialam ochoty na zadne spotkania.
– A moze lepiej do Bistro?
– Jak wolisz…
Zastanawialam sie niekiedy, jak ulozyloby sie to wszystko, gdybysmy tego wieczora nie poszly do Bistro. Moze tak samo, moze zupelnie inaczej. Ile wielkich spraw w zyciu czlowieka zalezy od malenkich, niedostrzegalnych nieomal decyzji?
Bistro bylo mala cukiernia polozona na uboczu Osady. A jednak przejsc obok niego musieli i ci, ktorzy wracali z kortow; i ci, ktorzy wracali znad jeziora. Dlatego pewnie bylo tam zawsze pelno, chociaz kawe podawano bardzo podla.
Zamowilysmy herbate.
– Tlok tu jak na odpuscie – powiedziala mama wyciagajac papierosy – ale lubie czasami posiedziec posrod zupelnie obcych ludzi, poobserwowac, posluchac… Spojrz, jaka wytworna jest ta pani, ktora weszla w tej chwili!
Rzeczywiscie. W drzwiach stala kobieta wyjatkowo ladna i wyjatkowo dobrze ubrana. Nie, nic w niej nie bylo udziwnionego, przeciwnie, kazdy szczegol jej ubrania uderzal prostota i to moze stanowilo zasadniczy kontrast z odwaznymi kolorami i fantazyjnym krojem sukienek, ktore mialy tu na sobie inne kobiety. Mama wpatrywala sie w nia jak urzeczona. Moze tamta spostrzegla to, moze znowu zagral przypadek. Przesunela sie miedzy stolikami i stanela przy naszym. Usmiechnela sie do mamy przepraszajaco.
– Czy moglabym przysiasc sie do pan? Taki tu tlok! Umowilam sie i musze chociaz zaczekac!
– Prosze bardzo – mama zdjela torbe z wolnego krzesla – na pewno nie bedzie nam pani przeszkadzac!
– Ja juz nawet nic nie bede zamawiac, zeby nie przedluzac sprawy! – zapewnila.
– Alez niech pani zamowi! My i tak niedlugo zwolnimy stolik i bedzie pani mogla tu zostac…
– Bardzo pani mila… – podziekowala.
Mama wygladala przy niej jak wrobelek. Szary, niepozorny. Wygladala, ale czy czula to? Zrobilo mi sie strasznie przykro, kiedy pomyslalam, ze mogla spostrzec to sama! Siedzialysmy we trzy nie mowiac ani slowa. Mama widac uznala to za krepujace, bo zapytala mnie banalnie:
– Nad czym tak rozmyslasz, Mada?
Rozesmialam sie, na pewno troche sztucznie.
– Prawde mowiac, myslalam o tobie!
– Powinna sie pani cieszyc! – powiedziala tamta.- To dobrze, jak corka mysli o matce…
Widac byla rozmowna z natury, bo zwrocila sie do mnie z pytaniem:
– Pani ma takie dziwne imie… a moze ja sie przeslyszalam?
– Mada, Magdalena!
– Ach, Magdalena! Skrot oryginalny! Sama go pani wymyslila?
– Nie. Mama.
– Ja poprosze dwie kawy! – zwrocila sie do kelnerki, a pozniej do mamy:
– Korzystam zatem z pani propozycji!
Nagle zauwazylam, ze ktos staje obok mnie. Podnioslam glowe i w pierwszej chwili nie moglam zrozumiec, co tu sie dzieje…
– Panie byly tak uprzejme i pozwolily mi usiasc…- powiedziala matka Marcina.
On sam, widac, nie mogl sie zorientowac, czy jestesmy znajomymi jego matki, czy tez kims zupelnie obcym. Zawahal sie wyraznie, ale na wszelki wypadek nachylil sie w kierunku mojej mamy ruchem, na ktory automatycznie zareagowala wyciagnieciem reki. Jakos to tak przezabawnie wypadlo! Wymamrotal swoje nazwisko, ktorego nie doslyszalam. Pozniej odwrocil sie w moja strone.
– Marcin! – powiedzial glosno.
– Magdalena! – odparlam strzelajac okiem w kierunku jego mamy. Spostrzegla to.
– Pani ma na imie Mada! Prawda, jak ladnie?
Skinal glowa z kamiennym wyrazem twarzy, ale w jego wzroku dostrzeglam lekkie rozbawienie. "Moze przypomina sobie, jak glupio wygladalam wtedy, pod slupem ogloszeniowym?" – pomyslalam.
Nieoczekiwany wyskok Marcina w jakis sposob zobowiazal nasze mamy do podjecia tej przypadkowo narzuconej znajomosci. Rozmawialy dosc banalnie i po stwierdzeniu, ze poczatek lata byl wyjatkowo udany, ustalily prognoze pogody na nastepny tydzien, zgodnie stwierdzajac, ze od swietej Anny zaczna sie z pewnoscia chlodniejsze wieczory. Potem utknely.
– A jak pani tu spedza czas? Nie nudno? – zwrocila sie do mnie matka Marcina. Zaprzeczylam.
– Mam tu znajomych. Chodzimy na wycieczki, na przystan, gramy w tenisa. Nie, ja sie nie nudze!
Dawalam Marcinowi szanse. Mogl teraz w naturalny sposob wlaczyc sie do naszej paczki. Wystarczylo male pytanie w rodzaju: "Czy moglbym sie wybrac kiedys z wami?" i to zalatwiloby sprawe. Ale on nie powiedzial ani slowa. Siedzial bokiem do stolika i przygladal sie moim sandalom. Nie wynikalo to bynajmniej z niesmialosci. W wyrazie jego twarzy, w postawie byla zwyczajna obojetnosc. Zreszta z jego zachowania, ze swobody, z jaka podawal ogien swojej matce, siegal po popielniczke, pil kawe, latwo bylo odczytac duze wyrobienie. Najwyrazniej Marcin nic nie chcial.
Przy pozegnaniu – wychodzilysmy pierwsze – mamy dokonczyly formalnosci wymienily oprocz grzecznosciowych formulek takze i swoje nazwiska.
– Dziwna jakas para… – stwierdzila mama, kiedy wolno szlysmy w strone domu – ona bardzo mila, on taki mrukowaty i posepny, jak chmura gradowa. W ogole sie nie odzywal, zauwazylas?
– A co mial mowic, mamo?
– No… mogl cos powiedziec do ciebie czy do mnie, ja wiem… byle co! Nie lubie takich ludzi, ktorzy robia laske, ze zyja!
W domu zastalysmy zabeczana Alusie.
– Co ci sie stalo? – przestraszyla sie mama.
– Poszlyscie sobie, a ja to co? Nie moglyscie mnie zawolac?
– Przeciez gralas w durnia!
– Przez cale zycie mam grac w durnia? – obruszyla sie.
– Na pewno przegralas i dlatego jestes zla! – domyslilam sie. – Jak nie umiesz przegrywac, to nie graj! – dorzucilam sentencjonalnie i scielac lozko zastanowilam sie, jaki by z tego sloganu moral wyciagnac dla siebie. Ostateczna decyzje pozostawilam na nastepny dzien. Mialam przeciez w mojej rozgrywce jeszcze jeden atut. Nie wiedzialam tylko, czy Marcin go dostrzegl…
Obudzilam sie z uczuciem niepokoju. Mama szykowala sniadanie, Alusia spod reki wyjadala jej gotowe kanapki.
– Bo ja sie strasznie spiesze, mamo! Idziemy na jagody! Moge wziac ten garnuszek? A co ty bedziesz robila?
– Umowilam sie na przystani z mama Miski. Mada, pojdziesz ze mna? Wyskakuj z tych betow, na co czekasz?
– Najchetniej zostalabym dzis w domu. Jestem troche zmeczona tym upalem.
Mama spojrzala na mnie z niedowierzaniem.
– Boli mnie glowa… – dodalam.
– Jak chcesz! Jezeli ci przejdzie, to przyjdz do mnie na przystan!
– Dobrze – zapewnilam skwapliwie – na pewno mi przejdzie, jak sobie troche poleze.
Mama przyniosla mi proszek od bolu glowy i sniadanie do lozka.
– Chcesz, zeby Miska do ciebie przyszla?
– Oj, nie… Moze usne? – podsunelam jej czolo do pocalowania.
– Goraczki to ty nie masz… – powiedziala mama z ulga.
Ala porwala garnuszek i wybiegla. Zamknelam oczy. Mama szybko zapakowala swoja torbe plazowa.
– Wzielas olejek?
– Wzielam.
– A okulary?
– Wzielam, spij!
Chcialam, zeby jak najszybciej wyszla i zeby nie wracala. Kiedy zamknela za soba drzwi, odczekalam chwile i jak szalona wyskoczylam z lozka. Umylam sie, ubralam i w blyskawicznym tempie sprzatnelam pokoj. Byla dziesiata. Dla zabicia czasu zaczelam rozwiazywac krzyzowke w "Przekroju". Uporalam sie z nia w pol godziny. Zmienilam uczesanie wracajac do niesmiertelnych kitek nad uszami. Napisalam list do babci Emilii. W chwili kiedy zaklejalam koperte, ktos zastukal do drzwi. Czulam, ze serce podskoczylo mi do gardla.
– Prosze!
Nie omylilam sie. Marcin wszedl do pokoju. A wiec dostrzegl moj atut!
– Odnosze zgube – powiedzial przesuwajac reka po wlosach – maly drobiazg zostawiony wczoraj na stoliku w Bistro… – patrzyl mi w oczy napastliwie, z usmiechem sowicie okraszonym ironia.
Najwyrazniej domyslil sie, ze niczego w Bistro nie zgubilam! Moj pierscionek, zostawiony tam celowo, srebrzyl sie jadowicie na jego wyciagnietej dloni.
– Nasze matki dosc wyraznie opisaly sobie domy, w ktorych mieszkaja. Dlatego trafilem!
Dlatego i ja na niego czekalam. W zyciu nie myslalam tak intensywnie, jak w tej chwili. Pierscionek wyjelam z torebki. Marcin nie widzial go na moim palcu nawet przez chwile. Nieznosne bylo to jego kpiace spojrzenie.
– Prosze bardzo. – Podszedl do mnie, ciagle trzymajac pierscionek na otwartej dloni. Usmiechnelam sie.
– To nie moj pierscionek. Bardzo zaluje, bo ladny…
Dlon zacisnela sie gwaltownie. Nasze role odwrocily sie. Nikczemna, teraz ja patrzylam na Marcina szyderczo. Przegralam pierscionek, ale wygralam partie… Oparlam sie plecami o szafe i czekalam. Nastepna kwestia nalezala do Marcina. Nie zazdroscilam mu. Suflera nie bylo.
– A… gdybym przymierzyl? Tak jak pantofelek Kopciuszka?
Wyciagnelam reke w jego strone. Marcin wsunal mi pierscionek na palec. Zatrzymal sie przy stawie. Marcin nie mogl wiedziec, ze nosilam go zawsze na malym palcu. Byl to srebrny pierscionek z duzym kwarcytem, ktory najlepiej wygladal na malym palcu!
– Trzeba szukac dalej! – rozesmialam sie. – Ja najwyrazniej jestem tylko niedobra siostra. Wsunal pierscionek do kieszeni.
– Mialem najlepsze intencje! – zapewnil,
– Nie watpie i dziekuje!
Marcin spojrzal w okno. Jaskrawilo sie tam niebo pieknego dnia.
– Nie szkoda pogody na siedzenie w domu? – spytal.
– Szkoda – przyznalam – i wlasnie ide na przystan.
– Ja takze ide na przystan, moze wyjdziemy razem?- zaproponowal gladko.
– Mozemy.
Zbyt wiele obiecywalam sobie po tej wspolnej drodze. Marcin szedl obok mnie, malomowny, z neurastenicznym spojrzeniem. Pozegnalismy sie przy wejsciu na przystan, nikt mnie z nim nie widzial, ani Ewka, ani Tomasz. I nikomu nie opowiedzialam o tej historii. Nawet Misce. Nastepny dzien nie przyniosl nic nowego. Dopiero w piatek spotkalam Marcina przy kiosku "Ruchu". Stal w olbrzymim ogonie po czasopisma. Skinal reka, kiedy zauwazyl, ze mam zamiar praworzadnie ustawic sie w kolejce.
– Ta pani stala za mna! – obwiescil gromko, na pewno nikt nie uwierzyl, ale jakos i nikt nie zaoponowal.
– Tu jest twoje miejsce, Mada! – powiedzial przesuwajac sie troche do przodu.
Po raz pierwszy zwrocil sie do mnie po imieniu. Kupil ostatni numer "Magazynu Polskiego", dla mnie juz zabraklo.
– Wez, jak przeczytasz, to mi oddasz – zaproponowal.
Wzielam. Wracajac usiedlismy na lawce, tej samej, na ktorej kiedys siedzialam z Miska. Automatycznie zaczelam przerzucac kartki "Magazynu" – i zatrzymalam sie przy ktoryms z artykulow. Marcin zajrzal do "Panoramy". Kiedy skonczylam czytac, ogarnely mnie refleksje: bo bylo tak zwyczajnie! Po prostu siedzac na lawce pod kosciolem przegladalismy prase, nie silac sie na zadne rozmowy. Postawilam na swoim i teraz spotykajac Marcina, bede mogla wolac spokojnie: "Czesc, Marcin! Co u ciebie?" A przeciez tylko o to mi chodzilo, o nic wiecej! Uparlam sie, ze go poznam i prosze bardzo – poznalam! Babcia Emilia powiedzialaby kategorycznie: "Uwazam sprawe za zalatwiona, koniec dyskusji!" Ale we mnie bylo ciagle jakies napiecie, coraz mniej satysfakcji, coraz wiecej lagodnej, spokojnej zyczliwosci dla Marcina. Trzepnal reka w plachte "Panoramy" i rozesmial sie.
– Spojrz! Fenomenalny dowcip! – podsunal mi do obejrzenia jakis rysunek.
Obejrzalam. Zegar na kosciele wydzwonil czwarta. Zlozylam pisma.
– Na czwarta umowilam sie na kortach. Ty grasz w tenisa, Marcin?
– Gram. Ale was jest straszna gromada. Nie lubie tego.
– Pustelnik?
– Pustelnik? – rozesmial sie. – Nie, po prostu nie mam na to ochoty. Moge cie odprowadzic, jezeli chcesz. Wstalismy. Marcin wzial moja rakiete.