Zapa?ka Na Zakr?cie - Siesicka Krystyna 3 стр.


– Macie jakies plany na jutrzejsze przedpoludnie? – zapytal.

– Kajaki. Czemu?

– Jutro przed poludniem moglibysmy zagrac kilka setow… ale ty pewnie wolisz kajaki?

Zawahalam sie.

– O key – uprzedzil moja decyzje – kajaki to wspaniala rzecz! Rozumiem!

Ale ja nie rozumialam. Na nasz widok Miska wpakowala pilke w siatke i stanela jak wryta. Ewa przygladala sie Marcinowi z oglupialym wyrazem twarzy. Marcin swobodnie wymachujac rakieta kroczyl obok mnie z mina doskonale obojetna. Uklonil sie Misce, uklonil sie Ewie i oddajac mi rakiete powiedzial:

– Do zobaczenia, Mada, dziekuje!

Stojacy przy siatce Tomasz odwrocil sie gwaltownie. No tak! To nasze wejscie wywarlo odpowiednie wrazenie. Niestety! Prawie zupelnie przestalo mi na tym zalezec, chociaz sklamalabym twierdzac, ze nie sprawilo mi pewnej przyjemnosci.

– Ho, ho – powiedziala Miska schodzac z kortu – jak l tego dokonalas?

Zblizyl sie Tomasz.

– No i coz ten milczacy Romeo? Gardzi naszym towarzystwem?

Zrobilo mi sie troche glupio, bo rzeczywiscie wygladalo na to, ze Tomek ma racje. Trzeba przyznac: kiedy poznal czarnowlosa Inez, potrafil wciagnac ja do naszej paczki i wsiaknela w nia bez specjalnych trudnosci, raczej z wyraznym zadowoleniem, chociaz byla ciut inna niz my wszystkie.

– Gardzi? – tlumaczylam metnie – skad! Po prostu nie ma ochoty! – nieoglednie zacytowalam Marcina.

Tomasz pogardliwie machnal reka.

– Bez laski! – mruknal i odszedl w strone Julka i Macka, ktorzy grali na sasiednim korcie.

– Zwariowalas? – rozzloscila sie Miska. – Dlaczego zrazasz do niego?

– Zrazilam cie? Ty tez czujesz sie dotknieta?

Miska wzruszyla ramionami. Nie zapytala o nic wiecej.

– Grasz? – zawolala do niej Ewa.

– Gram! – Miska podeszla do siatki i przez chwile rozmawialy stojac blisko siebie. Nie slyszalam ani slowa. Potem zaczely grac. Czulam zal do Miski, ale wiedzialam swietnie, ze to z mojej winy wszystko tak glupio wypadlo. Po chwili wrocil Tomasz.

– Tamta para na chwile zwalnia trzeci kort – zakomunikowal mi sucho – ten facet w szortach i ruda cizia, mozemy grac po nich.

– Nie bede grala, przepraszani cie! Na pewno zaraz nadejdzie Inez, zostawie ci rakiete.

– Inez nie umie grac.

– To ja naucz. Mowila mi, ze chetnie zaczelaby sie uczyc, tylko nie ma sprzetu. Tak powiedziala: sprzetu! Zostawie jej zatem moj sprzet i tylko mi go odnies do chaty dzis wieczorem, bo chce go miec na rano.

– Rano idziemy na kajaki, zapomnialas? Kajaki!

– Nie pojde! – powiedzialam kategorycznie, miotana wsciekloscia.

Tomasz przyjrzal mi sie uwaznie.

– Masz inne propozycje?

– Mam. Ciekawsze! – odparlam zjadliwie.

– Hm… – mruknal i przez chwile zastanawial sie nad czyms – no, tak… no, oczywiscie! Na sile nie bedziemy cie ciagnac!

Miska przerwala gre. Szybko zblizyla sie do nas.

– O co znowu chodzi?

– Ona nie chce jutro isc na kajaki – wyjasnil Tomasz. – Mowi, ze ma inne propozycje. A ja na to, ze nie bedziemy jej ciagnac na sile. Normalna rozmowa, o nic nie chodzi!

Miska wziela mnie pod reke.

– Zagraj z Ewa, Tomasz! Mada, chodz, pogadamy!

– Dobrze, ale ja ide w tamta strone – skierowalam sie do wyjscia z kortow.

– Wyglupiasz sie – powiedziala Miska lagodnie.

Nie musiala mi tlumaczyc, sama czulam, ze sie wyglupiam.

– Co ci sie stalo, Mada? Czemu jestes jak osa? Czy to nasza wina, ze ten caly Marcin nie chce sie z nami zadawac? Nie chce, to nie, i sprawa zalatwiona. Glupie piec minut i zaraz odwracasz kota ogonem!

Wcale nie mialam ochoty odwracac kota ogonem. Ja po prostu zupelnie nie umialam sobie z tym kotem i poradzic. Bylo mi przykro, ze Marcin tak wyraznie zdyskwalifikowal atrakcyjnosc mojej paczki, ale sama nie umialam zdyskwalifikowac atrakcyjnosci Marcina. Bylam miedzy mlotem i kowadlem i nie potrafilam meznie stanac posrodku. Miska umiala odgadywac moje mysli.

– Przeciez nie wymagamy od ciebie zadnej lojalnosci, to byloby idiotyczne! Ale po co zaraz jestes jak kaktus?

– Bo Tomasz…

– Moja droga – przerwala mi Miska – nie widzialas swojej miny, nie slyszalas siebie, wiec nie zwalaj wszystkiego na Tomasza!

Stanelysmy przy wyjsciu. Nie odzywalam sie i dopiero po chwili Miska zaczela mowic znowu, lagodniej niz przedtem:

– Mada, sluchaj, ja swietnie rozumiem, ze ciebie ciagnie do Marcina! Ludzka rzecz. On sie izoluje, ciebie to zlosci i cala ta historia na tym polega. Przekora czesto bywa pierwsza litera milosci, ze mna bylo nawet odrobine tak samo. Nie wiem, czym to sie skonczy u ciebie. Milosc nie milosc, musisz zachowac swoja twarz. Nie wolno ci jej odwracac tylko do jednego czlowieka! Mowie nieglupio, co?

– Nieglupio – przyznalam bez entuzjazmu.

– No! Sama jestem z siebie dumna!

Nie upieralam sie dluzej. Miska objela mnie i wolno wracalysmy na korty. Tomasz na nasz widok siegnal po moja rakiete.

– Zagrasz? – zawolal, jak gdyby nigdy nic.

Kiwnelam glowa jak kaczka, bo nagle cos mnie chwycilo za gardlo. Marcin byl jedna wielka niewiadoma. Ale oni, ci wszyscy tu na kortach, to byl pewnik! I pomyslec, ze chcialam im sie sprzeniewierzyc, idiotka! Gdyby nie Miska… Stanelam i przytrzymalam Miske za lokiec.

– Sluchaj, Miska… – zaczelam i urwalam w polowie zdania. Spojrzala na mnie z domyslnym usmiechem.

– No, juz! Nie ma o czym!

Ale nastepnego dnia nie doszlam na przystan. Po drodze spotkalam Marcina. Szedl na ryby. Pomachal w moja strone wedka.

– Czesc, Mada! Radze ci, wybierz sie ze mna na ryby! – zawolal.

– Alez to musi byc potwornie nudne zajecie! Stalismy po przeciwnej stronie szosy i obiecalam sobie solennie, ze pierwsza nie przejde.

– Nudne? Arcyciekawe i emocjonujace!

– Ryby?

– Nie wykrzywiaj sie! Ryby!

– Eeee… – zwatpilam.

Sercem calym wyrywalam sie na te ryby z Marcinem, ale ambicja trzymala mnie po tej stronie jezdni. Marcin zrobil dwa kroki naprzod, potem znowu stanal przy krawezniku.

– No jak? Lecisz ze mna? – zapytal.

– W zyciu swoim nie latalam za chlopakami!

Z glosnym jazgotem przejechal miedzy nami traktor przyczepa.

– Nie mowie: za mna, tylko: ze mna! To jest roznica!- zawolal Marcin.

Stalam twardo. Przygladal mi sie chwile. Potem wolno przeszedl przez jezdnie.

– A teraz – zapytal – pojdziesz ze mna na ryby?

– Teraz pojde z toba na ryby – zgodzilam sie majestatycznie.

Szlismy obok siebie. Marcin pogwizdywal cichutko. Zachcialo mi sie spojrzec na jego twarz, wiec ostroznie odwrocilam glowe, nie chcialam, zeby sie domyslil, jak bardzo interesuje mnie obiekt obserwacji. Ale natychmiast napotkalam jego spojrzenie, z ktorym nie zdazyl lub tez nie chcial uciec, spojrzenie pelne usmiechnietej drwiny.

– Glupio robie idac z toba. Boje sie, ze zmarnuje cale przedpoludnie – powiedzialam natychmiast.

– Czasami zmarnowane przedpoludnia dluzej zostaja w pamieci niz inne… – odparl Marcin swobodnie – wszystkie przedpoludnia tych wakacji zleja ci sie w jedno mile wspomnienie, tylko to przedpoludnie zachowa swoja indywidualnosc. Bedziesz myslala o nim jako o jedynym zmarnowanym. Z gory sie ciesze na to miejsce w twojej pamieci.

– Ty?

– Oczywiscie. Bede przeciez przyczyna.

– Ty nie. Ryby! Ciebie nie bralam pod uwage.

– Aaaa – zdziwil sie – zdawalo mi sie, ze to mnie kazalas przechodzic przez jezdnie, a nie mojej wedce…

To nie bylo zmarnowane przedpoludnie. Siedzielismy nad brzegiem jeziora i nie mowilismy o niczym waznym moze nawet milczenia bylo wiecej niz slow. Zadne z nas nie bylo sklonne do zwierzen, w dalszym ciagu wiedzielismy o sobie bardzo malo. Ale wlasnie w ciagu tych kilki godzin, ktore spedzilismy wtedy razem, ustalily sie na dlugo pewne cechy naszej znajomosci. Przede wszystkim ogromna powsciagliwosc. We wszystkim. W slowach w gestach, w reakcjach. Utrudnialo to wszelka zazylosc czy przyjazn, pomimo ze od tamtego przedpoludnia nie minal ani jeden dzien, ktorego choc w drobnej czesci nie spedzilibysmy wspolnie.

Nigdy nie umawialismy sie z Marcinem konkretnie, ot po prostu umielismy sie znalezc. Okazalo sie, ze jednak potrafie dzielic czas miedzy swoja paczke a Marcina, ale nie byl to oczywiscie podzial przypadkowy. Zawsze wolalam towarzystwo Marcina i jezeli rezygnowalam z niego niekiedy, to dlatego, zeby on sam nie domyslil sie, jak bardzo zaczelo mi w koncu na nim zalezec. Pamietalam rowniez slowa Miski, chcialam miec twarz dla wszystkich. Do tej pory draznily mnie dziewczeta, ktore – zaprzatniete nieustannie sprawami swoich serc – rysowaly ten nieszczesny narzad na marginesach wszystkich ksiazek i zeszytow, zaopatrujac go przy tym w zmieniajace sie ciagle inicjaly. Ogarnelo mnie przerazenie, kiedy dostrzeglam ten objaw u siebie. Pierwsze moje serce zakwitlo w sierpniu, na sto dziesiatej stronicy Dygata, bylo koslawe, zbyt pekate z jednego boku, niewatpliwie serce bardzo patologiczne! Ale byl to jedynie ruch reki bawiacej sie olowkiem. Olsnienie przyszlo inaczej.

Padal deszcz, popoludnie mialam zamiar spedzic w domu. Mama grala w canaste u rodzicow czarnej Inez, Ala i jej paczka okupowala werande w sasiednim domu. Otworzylam okno, przykrylam sie kocem i ulozylam na swoim lozku z zamiarem przestudiowania zaniedbanej ostatnio prasy. Lubie deszcz, zwlaszcza jezeli nie musze na nim moknac. Czytalam wlasnie jakies opowiadanie w "Ty i ja", kiedy zjawil sie Marcin. Przygladalam mu sie zaskoczona ta wizyta. Marcin nigdy nie przychodzil do mnie.

– Nie, nie podnos sie, Mada, wpadlem tylko na chwile…

Zdjal ociekajacy deszczem plaszcz. Odrzucilam pisma w drugi kat lozka, podwinelam nogi i usiadlam wygodnie opierajac sie o poduszke.

– Tam jest wolne krzeslo, Marcin…

– Dziekuje! – powiedzial i zupelnie automatycznym gestem zebral rozrzucone na kocu pisma. Polozyl je na krzesle, ktore mu zaproponowalam, a sam usiadl na lozku na wprost mnie.

– Moge zapalic, Mada?

– Jasne.

Przez chwile ogladalismy kolka szarego dymu, potem jego dlugie smugi.

– Czytalas, zanim przyszedlem? – zapytal wreszcie.

– Tak. Opowiadanie w "Ty i ja". Nic nadzwyczajnego.

– "Ty i ja" – powtorzyl Marcin i wypuscil z ust szereg kolek drobnych i rowniutkich, jakby wymierzonych cyrklem. Spojrzal w okno. – Co za cholerna pogoda! – skonstatowal odkrywczo.

– Czy doprawdy dopiero w tej chwili spostrzegles, ze pada deszcz?

– Po Koscielnej woda plynie strumieniami, doslownie nie mozna przejsc! Nie… zauwazylem to juz dzis rano…

– Co ty powiesz? – zdziwilam sie grzecznie.

– Tak – rozesmial sie – ma sie te latwosc prowadzenia konwersacji, prawda? Czekaj, Mada… pajak chodzi ci po wlosach…

Przechylil sie w moja strone, zeby zdjac pajaka. Pierwszy raz bylismy tak blisko siebie, z dala od ludzkich spojrzen, zdani tylko na laske wlasnych instynktow. Pomyslalam o tym przymykajac oczy. Poczulam kazdy milimetr kwadratowy swojej skory, ogarniajace cieplo, oczekiwanie, zatrwazajaca swiadomosc obecnosci Marcina… Byla w tym wszystkim jakas bezwzglednosc, bo nad zadnym z doznawanych wrazen nie umialam zapanowac. Umialam tylko pytac sama siebie bezladnie i uporczywie: czy to jest milosc? Czy to jest wlasnie milosc?

– Malutki pajaczek – powiedzial Marcin wracajac na swoje miejsce – spojrz!

– Wyrzuc go! Nie cierpie pajakow!

Wysunal reke za okno i strzasnal pajaka. Potem poprawil sie w swoim kacie. Najwyrazniej nie spieszyl sie do domu, ta chwila, na ktora wpadl, byla dluga. A ja tak chcialam zostac sama i pomyslec spokojnie. Nie moglam

myslec przy nim. Przymknelam oczy, zeby chociaz nie patrzec na Marcina i zebrac w jednoznaczna calosc rozkojarzone uczucia. Ale i to sie nie powiodlo. Marcin byl przy mnie, powieki nie staly sie bariera, ktora moglabym odgrodzic sie od niego.

– Przeszkadzam ci… – powiedzial Marcin nie ruszajac sie z miejsca.

– Nie, nie, skad…

– Widze, ze ci przeszkadzam. Powiedz prawde!

– No wiec tak. Przeszkadzasz mi…

Wstal natychmiast.

– Moglas powiedziec od razu! Dlaczego tego nie zrobilas? Balas sie, ze bedzie mi przykro?

– Tak – przyznalam.

– Alez, Mada! Widzisz przeciez, ze nie mam cienia zalu! – energicznie sciagnal pasek nieprzemakalnego plaszcza. – No, to do jutra!

– Do jutra… rano ide na rynek, targowy dzien…

– Drecza cie jednak wyrzuty sumienia, ze kazesz mi wyjsc w taki deszcz? – rozesmial sie Marcin. – W porzadku! Bede i ja na tym rynku, zebys wiedziala, ze to wszystko nie obeszlo mnie tak strasznie!

Wyszedl. Zostalam sama i moglam zaczac swoje drobiazgowe obliczenia. Ulamki wrazen dobrych i zlych dodawac do siebie, odejmowac. Ale zeby dokonac takich dzialan na ulamkach, trzeba dla nich przede wszystkim znalezc wspolny mianownik. Ja go nie mialam. Usiadlam na lozku i wyjrzalam przez okno. Widzialam, jak Marcin coraz bardziej oddala sie od naszego domu, jak znika za rogiem ulicy Koscielnej. I nagle ogarnela mnie tesknota. Najprawdziwsza, zwyczajna tesknota. Bardziej przeczulam, niz zrozumialam, ze to jest mianownik i ze moge rozpoczac teraz swoje obliczenia.

Bardzo lubie duze miasta, ruchliwe ulice i wiecznie zapedzony tlum. A jednak male letniskowe osiedla maja specyficzny urok: tam nikt sie nie spieszy, ludzie sa weseli, nosza pogodne twarze i barwne ubrania, interesuja sie sprawami blahymi, ktorych w swoim miescie w ogole by nie dostrzegli. Male zycie. To jest wrazenie na pewno bardzo pozorne, bo zadne zycie nie jest male. Moze byc jedynie dobre albo zle. Tak sadze. A jednak spotkanie Marcina w tych zmniejszonych, zwezonych moze raczej ramach, podlegalo na pewno jakiejs dysproporcji. To bylo tak, jakby aparat odbiorczy rejestrujacy moje wrazenia pracowal w nieustajacym zblizeniu, wyolbrzymiajac Marcina, podczas gdy tlo pozostawalo malutkie.

Bylam Marcinowi obojetna. Kiedy dziewczyna marzy o milosci, kiedy wychodzi jej naprzeciw, nigdy nie liczy sie z taka mozliwoscia. A moj Marcin byl ironiczny, skryty i w jego stosunku do mnie nie bylo nawet odrobiny ciepla. Zyczliwosc i tolerancja – to bylo wszystko, co otrzymywalam w zamian za utrwalajace sie ciagle uczucie. Nie chcialam zdobywac Marcina, to bylo dobre na poczatku, dobre tak dlugo, dopoki moglo nazywac sie zartem. Nie mialam w sobie nigdy cech zdobywcy, przeciwnie – zawsze sama chcialam byc twierdza! Mama byla jak sejsmograf. Ilekroc Alusia lub ja przezywalysmy jakies osobiste trzesienie ziemi, skomplikowana aparatura mamy notowala to natychmiast. Nigdy nie robilam tajemnicy z tego, ze spotykam sie z Marcinem czesciej i chetniej niz ze swoja dawna paczka. Po pierwsze – nie mialam nic do ukrywania, po drugie – bylo to niemozliwe. Mama pozwalala nam spedzac czas zupelnie dowolnie, mialo to byc rekompensata za dosc rygorystyczny zywot, ktory kazala nam wiesc w domu. Sama przedpoludnia spedzala na plazy razem z matka Miski, po obiedzie chodzily na kawe, grywaly w canaste z rodzicami Inez. A jednak mama miala oczy otwarte i zawsze swietnie wiedziala, gdzie podziewa sie Alka i co robie ja! Do Marcina odnosila sie zupelnie inaczej niz do Tomasza, Julka czy Macka. Spostrzeglam, ze lubila przygladac mu sie z boku, kiedy nie widzial tego, ze przerywala rozmowe, jezeli bylismy w poblizu, po to jedynie, aby posluchac tego, co Marcin mowi do mnie, i tego, co ja mu odpowiadam.

Ktoregos wieczoru odlozyla ksiazke i po chwili zamyslenia powiedziala po prostu: – To musi byc bardzo ciezka historia kochac sie w Marcinie…

Nie sililam sie na obojetnosc wobec tego tematu.

– Skad wiesz?

– Tak mi sie wydaje… on jest taki… – przechylila glowe i zastanowila sie przez chwile – taki zamkniety, zimny, moze nawet bezwzgledny! Nie bardzo moge zrozumiec, dlaczego wybralas wlasnie jego? Wydaje mi sie, ze bedziesz miala sklonnosci do utrudnienia sobie zycia!- usmiechnela sie zabawnie. – Przepraszam cie bardzo, kochanie, odziedziczylas to po mnie!

– Juz utrudnilam sobie zycie, mamo! Marcin nie kocha mnie przeciez…

Odwrocila glowe i spojrzala zaskoczona.

– Tak sadzisz?

– Wiem.

Przygladala mi sie z zastanowieniem.

– Hm… to przykre… ale czy przypadkiem… no, nic…- urwala i po chwili zapytala spokojnie – on nie zdal matury, wiesz cos na ten temat?

– Malo. A ty?

– Ja tez wiem malo… – przyznala, ale w jej glosie bylo cos, co kazalo mi przypuszczac, ze wie jednak wiecej niz ja.

– Co ty o tym slyszalas, mamo?

To dziwne. O wiele latwiej i szczerzej rozmawialam z nia, kiedy byla wypoczeta, opalona, nasycona powietrzem i towarzystwem, ktorego nie miala w ciagu roku. Mama- zagoniona, nieprzystepna, pochlonieta praca i domem, pospieszni zmieniajaca biurowa sukienke na byle jaki laszek przeznaczony na donoszenie – byla ostatnia osoba, z ktora chcialo mi sie rozmawiac o swoich sprawach.

– To, co slyszalam- powiedziala – jest bardzo niepelne. Nic z tego nie wynika! Kiedys spotkalysmy sie z jego matka w cukierni, pilysmy razem kawe, bo ja z kolei nie mialam gdzie usiasc i ona zaproponowala mi miejsce przy swoim stoliku. Rozmawialysmy ot tak sobie, o wszystkim. O trudnosciach, klopotach. Mowila, ze sie bardzo martwi o Marcina, ale kiedy chcialam naklonic ja do powiedzenia czegos wiecej, schowala sie jak slimak do skorupki. Wspomniala cos o tej maturze, owszem, ale z tego wszystkiego wynikalo, ze oblana matura Marcina nie jest jeszcze jej najwiekszym zmartwieniem. Nie ma tu zadnych znajomych w Osadzie i nie szuka ich, poniewaz chce odpoczac po ciezkich przejsciach. Jest wykonczona nerwowo! Tak mi wlasnie powiedziala, uzyla tego zwrotu. Kiedy napomknelam cos na wasz temat, po prostu powiedzialam, ze widujecie sie dosc czesto… ona tak sie jakos najezyla… "Och tak – powiedziala – wiem o tym! No, coz… Marcin bardzo sie tu nudzi i nie jestem w stanie utrzymac go przy sobie!"

– Zupelnie tak, jakby Marcin mial cztery lata – wtracilam – i musial trzymac sie jej spodnicy!

– Uczepilas sie akurat nie tego zdania, ktore mnie wydalo sie wazne… – zaoponowala mama. – Ona powiedziala mi zupelnie wyraznie: "Marcin bardzo sie tu nudzi…" i ty sie nad tym zastanow, Mada! Dla tego jednego zdania powtorzylam ci cala rozmowe… On sie nudzi, rozumiesz?

– Rozumiem. Do tego wniosku doszlam juz tysiac razy, mamo! I dlatego rowniez powiedzialam ci na samym poczatku, ze Marcin mnie nie kocha! Marcin po prostu spedza ze mna czas.

Mama wstala z krzesla i podeszla do mnie. Jednym palcem podniosla mi brode do gory i stwierdzila zaskoczona:

– Jestes rozsadna, wiesz?

Sierpien nie skapil nam cudownych dni. Wszystkie chwile spedzane z Marcinem kolekcjonowalam starannie w pamieci, cieszylam sie kazda. Byl to jakis kredyt, ktory pozwolilam sobie wziac od zycia – postanowilam sie cieszyc tym, co mam, zmartwienia zostawic na pozniej. Starannie ukrywalam przed Marcinem moje uczucia. Bylam w stosunku do niego jadowita, zgryzliwa i w ciaglej opozycji. Nie pytalam o nic. Ach, nie! Raz uleglam pokusie i zadalam mu pytanie dotyczace ubieglego roku…

Bylo bardzo goraco i wracalam z siatkowki nieludzko zmordowana. Przy "Parasolach" spotkalam Marcina. Bylam zgrzana, zakurzona, kazdy wlos sterczal mi w inna strone. A on szedl naprzeciwko mnie odprasowany i wytworny. W reku trzymal ksiazke, ktorej tytulu w pierwszej chwili nie spostrzeglam. Zawahalam sie, kiedy zaproponowal, zebysmy usiedli na chwile pod parasolem i wypili po szklance soku pomidorowego.

– Sok jest historia nieslychanie kuszaca, ale wygladam okropnie!

– Wygladasz, ale to przeciez nic nie szkodzi. Jestes na wakacjach, a nie na przyjeciu u krolowej angielskiej!

– Ty tez jestes na wakacjach… – popatrzylam na jego nieskazitelne biale tenisowki.

– Ja to co innego… – mruknal niechetnie – spojrz!

Wyciagnal w moja strone ksiazke. Byl to podrecznik historii. Zrobilo mi sie glupio.

– To chodzmy na ten sok – zgodzilam sie szybko. Usiedlismy przy stoliku i wtedy zapytalam:

Назад Дальше