– Stawisz sie tu jutro o godzinie drugiej. Teraz zostaniesz odwieziony do domu. Wloz plaszcz.
Do domu. Dopiero w tej chwili przypomnialem sobie, ze przeciez mam dom, ze w tym domu…
– Nie – kapitan powstrzymal ktoregos z milicjantow- ja sam go odstawie! Nie jestem przeciez na sluzbie!
Czy wyobrazasz sobie, Mada, twarz mojej matki kiedy otworzyla mi drzwi? Wiele wiedziala o mnie, bo nie zalowalem jej prawdy, kiedy wracalem do domu po pomocy. Mowie ci to, bo chce juz wymiesc z siebie wszystko, kazdy szczegol. Kapitan Ligota wszedl ze mna.
– Prosze sie uspokoic – powiedzial. – Syn jest caly, zdrowy… jutro… jutro wyjasnimy reszte.
Reszta zostala wyjasniona o wiele pozniej. Dostalem rok z zawieszeniem na dwa lata i kapitana Ligote jako kuratora. Dwa lata, Mada, z ktorych minal dopiero rok. Rozumiesz wiec, ze w tej chwili kazdy moj blad…
– Po cos ty to zrobil? Po cos ty to nagral? Dla kogo? Marcin! Ja slucham, slucham i nic nie moge zrozumiec! Wiec znowu ta dziewczyna? Ty ja spotykasz? Po cos ty to nagral? Po co? Przeciez ona… ona nie moze tego uslyszec!
Matka wylaczyla magnetofon. Podeszla do fotela i kucnela obok mnie.
– Marcin… ona tego nie powinna uslyszec!
Wiedzialem juz, ze matka nie ma racji. Mada powinna wiedziec o wszystkim. Tylko ja ciagle nie mialem sily, zeby jej szczerze o tym powiedziec. Postanowilem poczekac jeszcze rok, do chwili, kiedy zadne zawieszenie nie bedzie obciazac mojego konta, kiedy bede mogl powiedziec Madzie spokojnie: jestem taki, jaki jestem, dlatego ze chce takim byc! Nie dlatego, ze uciekam przed jakimkolwiek ryzykiem…
A jednak za moimi plecami Holmes i Watson snuli swoj watek kryminalny. Oryginalny watek, bo zazwyczaj szuka sie przestepcy odpowiedzialnego za wykroczenie. Tu bylo odwrotnie. Hirek i Olo znali przestepce. Szukali jedynie tresci tego paragrafu z Kodeksu Karnego, ktory niegdys zostal mi odczytany. Znalezli. Chcialbym byc sprawiedliwy. Olo zachowal sie fair. W obliczu prawdy stanal z boku. Zrozumial wiecej niz inni. Coz… Nie potrafil jednak powstrzymac Hieronima…
***
Mama bardzo dlugo nie chciala sie zgodzic, zebym poszla razem z nia do szpitala. Chodzila sama, wracala posepna, nie chciala jesc, nie mogla spac. Usilowalam pomoc jej w tym wszystkim, wzielam na swoja glowe zajecia domowe, uczylam sie jak wsciekla, zeby nie przysporzyc jej dodatkowych zmartwien. Spotkania z Marcinem ograniczylam do minimum, do przelotnych piecio-minutowek w drodze do szkoly. Wreszcie, ktoregos czwartku mama wrocila z pracy z tak bolaca glowa, ze w pewnej chwili powiedziala z determinacja:
– Chyba ty dzis pojdziesz…
Kiedy szlam dlugim szpitalnym korytarzem, serce bilo mi nieznosnie i chcialo mi sie plakac. Ostroznie uchylilam drzwi separatki i zajrzalam. Przy lozku siedziala pielegniarka i mowila stlumionym glosem cos, co brzmialo jak perswazja, ale musialo byc malo przekonywajace, bo Alka lezala z zamknietymi oczyma, a po policzku splywaly jej lzy.
Pielegniarka obejrzala sie i widzac, ze wchodze, spytala z powstrzymujacym gestem dloni:
– Pani do kogo?
Alka otworzyla oczy.
– To moja siostra… – powiedziala cicho. Tak. Bylam jej siostra, ale rzadko uswiadamialam to sobie tak dokladnie, jak w tej chwili.
– Prosze bardzo, niech pani wejdzie! Mamusia dzis nie przyjdzie?
– Boli ja glowa. A ja od dawna chcialam przyjsc, wiec…
– To dobrze! Alusiu, cieszysz sie, ze pani przyszla?
– Bardzo! – zapewnila Ala zalosnie.
Pielegniarka spojrzala na zegarek.
– Przyjde za godzine. Czy moze pomoc ci jeszcze w czyms, Alusiu?
– Nie, dziekuje pani…
– Moze zaslonic okno?
– Bardzo prosze…
– Jakbys czegos potrzebowala, to zaraz zadzwon!
– Dobrze, dziekuje… ale przeciez bedzie tu moja siostra…
– Mowie na wszelki wypadek!
– Tak. Rozumiem.
Gdzies mi sie podzial, kolczasty jezyku? Co zrobilo z ciebie te ukladna, dbajaca o kazde "dziekuje" panienke? Zostalysmy same. Usiadlam na krzesle i pogladzilam reke Ali, blada, szczupla.
– Alutka…
Usmiechnela sie i zaraz cos niebezpiecznie drgnelo jej w okolicy ust. Czulam, ze mieknie we mnie wszystko, ze staje sie jakas zwiotczala i tylko krtan mam sztywna jak z drewna. Ala polozyla reke na olbrzymim przylepcu zaslaniajacym jej polowe policzka.
– Dzis zdjeli mi szwy… to sie juz goi, wiesz?
– Wiem.
– Zajrzyj tu… oddarlam, kiedy nikogo nie bylo w pokoju.
Uchylila przylepiec od gory i odsunela razem z opatrunkiem. Graba blizna przecinala jej twarz od skroni az do kacika ust. Nieporadnie poglaskalam ja po drugim policzku.
– Bardzo cie kocham, siostrzyczko, wiesz?
– Och! – krzyknela zdlawionym glosem. – To musi jeszcze strasznie wygladac, jezeli tak mowisz.
– Wcale o tym nie myslalam – sklamalam.
– A o czym? O czym moglas myslec?
– Ala! Kiedy mama jest chora, nie ogarniaja cie natychmiast wyrzuty sumienia? Ze ona lezy, biedna, obolala, a ty zawsze bylas dla niej niedobra?
– Pewno.
– Tak samo jest teraz ze mna. Nie moge sobie darowac, ze ci tyle nadokuczalam, ze cie traktowalam jak smarkata, ze kpilam z twojego harcerstwa, ktore wydawalo mi sie idiotycznym bluffem z twojej strony! Jak wyzdrowiejesz, na pewno bedzie po staremu. Znowu bedziemy wymyslac sobie od ostatnich…
– Od swin! – sprostowala Alka.
– Wlasnie. Wiec korzystam z chwili naszej malej odpornosci psychicznej, zeby cie przeprosic za to, co bylo, i…
– i za to, co bedzie! – wpadla mi w zdanie. – To swietny pomysl! – skrzywila sie gwaltownie. – Boli mnie ta noga… i swedzi pod gipsem…
Do pokoju weszla salowa. Po drodze rozwijala z bibulki trzy ogromne, rozowe gozdziki.
– Znowu kwiaty dla panienki! Chyba od kawalera?
Ala nie odezwala sie i tylko leciutkim usmiechem odpowiedziala na to pytanie.
Salowa ulozyla kwiaty w wazonie i wyszla.
– To od rodzicow tej dziewczynki… przysylaja mi kwiaty co drugi dzien… pilnuja, zebym zawsze miala swieze!
– Dziwisz im sie?
– Troche. Bo to jest pomylka… ja wcale nie myslalam w tamtej chwili. Gdybym pomyslala i to zrobila, to tak! Wtedy bylabym nawet z siebie dumna. Ale ja dzialalam instynktownie…
– Rozni ludzie maja rozne instynkty… ja na przyklad nie wiem, jak bym sie zachowala na twoim miejscu…
– Tak samo! Jestem pewna, ze niedlugo bede dalej zla harcerka, niedobra corka i klotliwa siostra, w tych miejscach moje szlachetne instynkty drzemia jak koty pod piecem.
Alka?… Czy ona przypadkiem nie okazywala sie starsza ode mnie? Odwrocila glowe i przygladala sie gozdzikom.
– Cudne… ale ja wole ten malutki, fioletowy krokusik. Od Ola, wiesz? Przyslal mi…
– Wiem, bylismy razem w kwiaciarni. Olo potwornie wydziwial nad tymi koszyczkami. Kazdy wydawal mu sie zly.
Zamknela znowu oczy i przez chwile sadzilam, ze jest zmeczona rozmowa. Nie, to tylko szpitalna cisza, spokoj i moze bol – ulatwialy zwierzenia.
– Kocham Ola… – powiedziala spokojnie.
To bylo smutne wyznanie. Ala dotknela przylepca.
– Wiesz, jakie jest to moje bohaterstwo? Takie, ze czasami zaluje… to sa tylko chwile… zaluje, bo wydaje mi sie, ze teraz juz nie mam zadnych szans. Nigdy ich nie mialam, bo nawet z nas dwoch wolal ciebie, ale zawsze cos mi sie marzylo…
– Blizna zagoi ci sie i wyrowna! Tak lekarz powiedzial mamie! A poza tym mezczyzni nie zwracaja uwagi…
Znowu mi przerwala.
– Tylko bez takich! Mowisz glupstwa, Mada! Moze mi powiesz, ze Marcin nie zwraca uwagi? I on zwraca, i ty dokladasz wszelkich staran, zeby mu sie podobac! Czy ja tego nie widze? Jak wychodzisz z domu, zeby sie z nim spotkac, muskasz sie jak ptaszek!
– Ty wiesz, ze ja sie z nim spotykam, Alka? – spytalam zaskoczona.
– Jasne.
– I nie powiedzialas mamie?
– Nie.
– Zawsze cie mialam za skarzypyte… – przyznalam skruszona.
– Bo nia jestem. W drobiazgach i w tym samym stopniu, co ty. Ale nie wtedy kiedy…
– Kiedy co?
– Widzialam was. W parku. Jesienia. Siedzieliscie na lawce. Polozylas mu glowe na ramieniu, a on gladzil cie po buzi. To bylo ladne. Mozesz mowic o mnie, co chcesz, ale nie jestem psuja! Nigdy niczego nie psuje celowo. A juz na pewno oszczedzam tych rzeczy, ktore mi sie podobaja! Kiedy w zeszlym roku zdawalam do osmej klasy, na egzaminie popsulam swoj ukochany dlugopis. Ale zrobilam to ze zdenerwowania… – poruszyla sie na lozku niespokojnie. – Dokucza mi ta glupia noga! Wczoraj mialam znowu transfuzje… podziurawili mi cala reke… ale poszlo dobrze, nawet glowa mnie pozniej nie bolala. Krew byla z butelki. Matka tej dziewczynki przyszla do ordynatora zaraz po wypadku, powiedziala, ze ma grupe O i ze moze oddac dla mnie cala swoja krew. Pobrali od niej troche, ale mnie dali z innej butelki. Krwi mojej grupy maja dosyc, a tamta schowali dla innych przypadkow. Wiesz, ze ja tutaj jestem przypadkiem? Przypadkiem otwartego zlamania konczyny dolnej…
Kiedy wyszlam ze szpitala i owialo mnie mrozne powietrze wieczoru, w przejmujacy sposob uswiadomilam sobie sprawnosc moich dolnych konczyn i gladkosc policzkow. Co by sie stalo, gdybym teraz tak jak Ala zostala w szpitalnej separatce? Z policzkiem rozoranym gruba blizna i z noga obolala pod gipsem? Lekarz powiedzial mamie, ze blizna wyrowna sie z czasem. Teraz jednak byla przerazajaca? Gdybym to ja… Marcin? Co ty bys zrobil wtedy? Ach, nie! Wolalam nie myslec o tym.
Mama nie spala, kiedy wrocilam do domu.
– Lezalam troche i przeszlo mi jakos! Zrobilam dla nas kolacje. Mada… Wiesz, jestem tak strasznie zajeta Alusia, ze chwilami zapominam o tobie, ale chyba to rozumiesz! Jak ona? Zdjeli jej szwy?
– Tak. To sie juz goi…
– Siadaj do stolu, kochanie!
– Och, mamo! Leniwe pierozki!
– To dla ciebie: order za wierna sluzbe. Dopiero dzis zobaczylam, ze zrobilas przepierke!
– Ale nie zdazylam poprasowac wszystkiego. Mam mase roboty w szkole. Nie moge zawalic matury, mama! Dziewczyny ucza sie jak szalone, nie masz pojecia! A ja mam trudnosci z matma.
– W dalszym ciagu?
– Tak. To znaczy mam te troje, ale…
– Moze trzeba ci wziac pomoc?
– Nie, mamo! Olo obiecal, ze zrobi z tym porzadek. Olo tez nie ma czasu, ale chce tu przyjezdzac w kazda sobote… – Mama nalozyla mi druga porcje pierozkow.
– Zapomnialam ci powiedziec, Mada! Mialam dzis list od babci Emilii…
– No? Co babcia pisze?
– Przejeta Ala. Oczywiscie wdusza we mnie pieniadze, jak to babcia Emilia! Ojciec ma przyjechac do niej na Wielkanoc…
– To babcia zadowolona?
– Chyba tak… Babcia proponuje, zebym na okres swiat pojechala gdzies z Ala, a ciebie zaprasza tam…
– To znaczy… mialabym sie spotkac z ojcem?
– No tak! Nie masz na to ochoty?
– Moze ci sprawie przykrosc mamo, ale mam ochote. Chetnie zobacze tatusia. Nie widzialam go… ile?
– Piec lat. Ja nie mam nic przeciwko temu, Mada…
– Zawsze bede w stosunku do ciebie lojalna, mamus! – zapewnilam.
Usmiechnela sie tylko. Zjadlam trzecia porcje pierozkow.
– Tys chyba wcale nie jadla od tamtego dnia? Te obiady w szkole sa bardzo podle?
Wymamrotalam cos pod nosem. Nie zaplacilam obiadow, bo chcialam miec troche pieniedzy dla siebie. Mamie bylo teraz bardzo ciezko i tylko od czasu do czasu dawala mi minimalna ilosc pieniedzy. To fakt, ze chodzilam wiecznie glodna i ze Marcin, wiedzac o wszystkim, w drodze do szkoly wpychal mi do teczki swoje drugie sniadanie. Pozeralam je do ostatniego okruszka i czesto wyobrazalam sobie mine jego matki, gdyby wiedziala, ze to ja pochlaniam te buleczki z poledwica, ktore szykowala dla swojego Marcinka. Marcin siedzial w szkole glodny, wiedzialam jednak, ze w domu czeka na niego wyliczony kalorycznie obiad. Raz tylko zrobilo mi sie przykro. Umowilam sie z Marcinem w kinie. Byl mroz, mielismy sie spotkac w poczekalni. Kiedy przyszlam, Marcin juz byl. Siedzial w kacie na fotelu obok grzejnika.
– Cos ty sie tak zadekowal?
– Siadaj…
Stanal na wprost mnie, zaslaniajac moje miejsce od strony poczekalni. Ostroznie wyjal z kieszeni kurtki zatluszczony papier.
– Do matki byl telefon w czasie obiadu, rozumiesz? Wyszla i zdazylem poderwac tego siekanca…
Podal mi na papierze siekany kotlet, z jednej strony zaczerwieniony od buraczkow.
– To twoj kotlet?
– No pewnie, ze nie z mamy talerza! Wsuwaj, bo zaraz bedzie trzeba wchodzic na sale.
– Kiedy w ten sposob ty bedziesz glodny!
– Raz bede ja! Zreszta to tylko goly kotlet, bo nie mialem jak zabrac burakow!
Wzielam kotlet w palce i zjadlam. Bylo mi przykro nie dlatego, ze podjadalam Marcina. Bylo mi przykro, bo w tym momencie pomyslalam o swoim ojcu.
Najwiecej mial do zarzucenia tatusiowi Olo.
– Ja bym takiego faceta zniszczyl! Dlaczego twoja mama nie odda sprawy do sadu?
– Bo taka jest. Uwazam, ze ma racje!
– Ale oprocz racji ma prawo!
– Nie chce z niego korzystac! Uwaza, ze potrafi zarobic na nas sama i zarabia!
– Ja nie wiem… taki gosc, jak twoj tata, powinien… ech, jak sie ma dzieci, to sie ma obowiazki!
– No, to ty bedziesz wzorem cnot malzenskich!
– Jasne, ze bede! Jakbym sobie znalazl taka babke jak twoja matka, to bym jej podawal sniadanie do lozka w poniedzialki, srody i piatki!
Olo blakal sie teraz bez przydzialu. Jego Hania poznala jakiegos wybijajacego sie oszczepnika i ponad Olowe zalety postawila sprezyste bicepsy.
– Glupi, ale silny! – mawial o nim Olo zgryzliwie.
Przez kilka tygodni chodzil na cwiczenia kulturystyczne, pozniej zrezygnowal i ten czas poswiecil na moja matme.
– Kto by to pomyslal, ze mozna dobrnac do matury z wiedza matematyczna nie siegajaca ponad tabliczke mnozenia! – jeczal, kiedy zabieralam sie do rozwiazywania zadan z trygonometrii.
O Marcina pytal czesto, ale o ile dawniej komentowal zawsze moje odpowiedzi, o tyle teraz wysluchiwal ich uwaznie, bez przycinkow, moze nawet z pewnym zastanowieniem. Wyraznie ucieszyl sie historia z kotletem.
– To jest okay! Zrobilbym tak samo! Byla to pierwsza pochwala, ktorej Marcin doczekal sie od Ola.
– Taki kotlet to sie chyba pamieta do konca zycia, Mada! Tu jest przeciez sinus alfa! Sinus, uwazaj!
Ala wrocila do domu pod koniec lutego, ciagle jeszcze bardzo slaba, z noga uwieziona w gipsie. Bylysmy z mama przejete tym powrotem i chcialysmy sprawic jej mozliwie najwieksza ilosc niespodzianek. Nie tylko my zreszta. Wszyscy nasi najblizsi starali sie o to samo. Babcia Emilia przyslala dla Ali nowa koldre. Kolezanki ze szkoly i z druzyny zjawily sie tego dnia z malenkim radiem tranzystorowym, ktore kupily opodatkowujac na ten cel swoich rodzicow. Od kolezanek biurowych mamy Ala dostala longplaya Paula Anki, o ktorym marzyla. Wreszcie poznym wieczorem przyjechala pani Ewa z Olem. Przytaszczyli dziesiec butelek rumunskiego soku pomidorowego, kilka metrow ozdobnej slomianej maty i kosz kwiatow, w ktore Alka schowala twarz, zanim odwazyla sie spojrzec na Ola. Po koszmarnych szesciu tygodniach byla znowu razem z nami. Pomalu dom wracal do jakiej takiej stabilizacji. Zaczelysmy jadac, sypiac bez poprzedniej nerwowosci i dreczacego niepokoju. Moze to bylo brzydko z mojej strony, ze wykorzystalam moment, w ktorym mama miala dla mnie odrobine wdziecznosci. Ale to chyba ludzkie.
– Mamo – zapytalam ktoregos dnia – czy w niedziele moglby przyjsc tutaj Marcin?
Mama zmywala po kolacji, ja wycieralam naczynia.
– Oczywiscie! – odparla machinalnie. Dopiero po sekundzie jej reka, w ktorej trzymala talerz, znieruchomiala w powietrzu. Spojrzala na mnie.
– Jaki Marcin…? – zapytala gwaltownie.
– No, Marcin!
– Ten z Osady?
– Znam tylko jednego Marcina – wyjasnilam spokojnie.
Podsunela talerz pod strumien goracej wody i starannie myla go szczoteczka.
– Przeloz jeszcze marchewke do mniejszego garnuszka, Mada. Ten duzy bedzie potrzebny na mleko.
– Wiec jak, mamo?
Najwyrazniej chciala wzruszyc ramionami, ale powstrzymala ten gest w zalazku. Wygladal jak drgniecie.
– Przeciez juz powiedzialam!
– Wiec moze? – nie wierzylam wlasnym uszom.
– Tak. Mozesz poprosic go na niedziele.
– Dziekuje, mamo! Olo tez ma przyjechac! Ciesze sie!
Odrzucilam scierke i pognalam do naszego pokoju.
– Alka! Mama pozwolila mi zaprosic Marcina na niedziele!
– Chryste! Jak tego dokonalas!
– Nie wiem! Nie bylo problemu!
– Jutro przestawiamy graty! – zdecydowala natychmiast Ala.
Jezeli mialysmy z Alusia jakies wspolne hobby, bylo nim przestawianie mebli. Niekiedy robilysmy to z potrzeby, niekiedy z nudow, a spontanicznie – przed czyjas wizyta.
– Ale ja ci nie bede mogla duzo pomoc! – martwila sie Ala. – Moze sie chociaz Olo napatoczy! Proponuje, zebysmy postawily regal w ten sposob… spojrz! o, tak…
– Czekaj, skoncze wycierac i przyjde, to wszystko ustalimy. Pomysl tymczasem!
– Jestem zupelnie pewna – powiedziala mama, kiedy wrocilam do kuchni – ze Ala juz przesuwa tapczany…
– Prawie! – przyznalam. Mama rozesmiala sie.
– Niemozliwe jestescie! Niech ona tylko nie szaleje na tej jednej nodze! W jaki sposob zawiadomisz Marcina? Przeciez dzis jest juz piatek. Jutro?
– Tak. Zwykle spotykamy sie w drodze do szkoly. On do swojej budy idzie ta sama ulica… Mama pokrecila glowa.
– Chyba na tej zasadzie, ze wszystkie drogi prowadza do Rzymu… – zwatpila.
W sobote rano z obojetna mina zakomunikowalam Marcinowi: – Chcialabym, zebys przyszedl do mnie jutro o piatej!
– Jak to do ciebie?
– Do mnie. Wiesz przeciez, gdzie mieszkam?
– Mamy nie bedzie?
– Mojej mamy czesto nie ma w domu, ale wtedy nie zapraszam cie, Marcin! Moze zauwazyles?
– Och, ty jedzo! Nie zauwazylem… Uszy odmrozilem przez te twoje zasady!
– Nie podobaja ci sie?
– Hm… – rozesmial sie – podobaja mi sie… – powiedzial cichutko i rozwlekle. Zawsze mowil cichutko i rozwlekle rzeczy szczegolnie dla mnie mile.
– Wiec powiedzialas mamie, ze sie spotykamy? – zapytal.
– Powiedzmy. To bylo inaczej. Najwazniejsze, ze mozesz do mnie przyjsc?
Wychodzimy z konspiracji, Marcin! Jeszcze zostala tylko twoja matka…
– Moja matka wie juz od tygodni… – powiedzial Marcin sucho.
– I ty mowisz mi o tym dopiero teraz?
Spojrzal w bok na jezdnie, po ktorej przejezdzal rozlozysty plymuth.
– Marcin! – nalegalam,
– Tak, kochanie!
– Byla niezadowolona! Powiedz prawde? Twoja matka mnie nie lubi, ja wiem…
– Mylisz sie. Bardzo cie lubi. Och, Mada… nie morduj mnie! Wiesz… – westchnal z dziwna rezygnacja – wiesz, ja jestem bardzo zmeczony…
Przyjrzalam mu sie uwazniej i zauwazylam glebokie cienie pod oczyma i wyraznie wychudle policzki. Tak, jemu cos bylo…
– Masz przykrosci w domu… rozumiem…
– I znowu sie mylisz. W domu jest, jak bylo. Jestem zmeczony, bo zbyt wiele wzialem na swoj kark w budzie. Bede musial zrezygnowac z tego szeryfostwa i w ogole…
– Alez Marcin! Jeszcze tylko kilka miesiecy! Wytrzymasz przeciez… – wzielam go pod reke – ja taka jestem dumna, ze piastujesz ten urzad! Czuje sie jak jakas ministrowa albo zona premiera!
– Mada!
– Co? Nie podobal ci sie ten zart? – zapytalam.
– To nie byl zart – powiedzial Marcin.
– Nie byl. Rzeczywiscie czuje sie jak premierowa…
Zblizylismy sie do skrzyzowania, na ktorym rozdzielaly sie nasze drogi.
– O ktorej chcesz, zebym przyszedl?
– O piatej.
– Bede, ciao!
Przemeblowalysmy pokoj gruntownie.
– No! Zaden grat nie stoi na swoim miejscu! – stwierdzila Alka z zadowoleniem. – Wystrzalowy numer! Znowu nie bedziemy sie mogly znalezc w tym pokoju! Musimy jeszcze kiedys przelamac konserwatyzm mamy i przenicowac jej cele na wylot!
– Na to sie nie zgadzam – zawolala mama z kuchni – nie ma mowy!
– Mama! Jakie ty masz dlugie uszy! Moze ty jestes wilk?
– Jestem wilk i macie sie mnie bac!