Tomek w grobowcach faraon?w - Шклярский Альфред Alfred Szklarski 17 стр.


*

Dzien rozpoczeli od spaceru po targu i pobliskich sklepach. Tomek, ubrany w biale eleganckie ubranie z przewiewnego materialu i takiz kapelusz, prezentowal sie bez zarzutu. W jednej rece trzymal biala parasolke, w drugiej zas modny “przyrzad” do opedzania much, podobny do lisiej kity.

– Stanowczo powinienes kupic sobie monokl! – kpil, zlustrowawszy druha krytycznym okiem, Nowicki. – Stanowczo!

Latwo dal sie jednak namowic do wspoludzialu w przedsiewzieciu, rezygnujac na razie z wlasnych sciezek. W znakomitych humorach, we czworke, wraz z Patrykiem, myszkowali na pobliskim suku. Wydawalo im sie, ze suk w tak malym jak Luksor miasteczku bedzie skromniejszy niz w Kairze. Nic biedniejszego. Taki sam gwar, smrod i tlok, tyle ze plac o wiele mniejszy. Najwiecej bylo oczywiscie owocow: daktyli, pomidorow, oliwek, cytryn, pomaranczy, nie znanych korzeni i ziol. Ziarno przechowywano w skrzyniach, workach i wezelkach, owoce po prostu na piasku, zwlaszcza wieksze jak dynie czy melony. Sporo bylo takze ohydnych stanowisk handlarzy miesem, przewaznie baranina, ktora obsiadaly dziesiatki much. Sprzedajacy od czasu do czasu odganiali je leniwie czyms w rodzaju choragiewek.

Europejczykom kilkoro dzieci ofiarowalo natychmiast swe uslugi w charakterze przewodnikow i tragarzy. Patryk z namyslem wybral dwoch chlopcow i wyruszyli w obchod. Kupili sporo owocow, ktore tutaj byly tansze i wydawaly sie swiezsze niz w hotelu. Przepychali sie wsrod straganow i kobiet o zakrytych twarzach. Ich wzrok skierowany byl na towar, nigdy na kupca. Oto jakis kupujacy mezczyzna przycupnal na pietach i zawziecie targowal sie z siedzacym na ziemi handlarzem daktyli. Tamten cmokal i sprzeciwial sie, ale obnizal cene az doszli do zgody. Sally rowniez nie od razu mowila “tak”, slyszac cene, co nieraz obnizalo te cene niemal dziesieciokrotnie! Wszystko trwalo bardzo dlugo, az wreszcie dotarli do straganow z kolorowymi materialami i rozmaitymi pamiatkami, wsrod ktorych zdarzaly sie tu i owdzie starozytnosci. Obejrzeli takze sklepy, gdzie mlody angielski arystokrata interesowal sie glownie przedmiotami zwiazanymi z XVIII dynastia. Obaj mali przewodnicy okazali sie przy tym bardzo pomocni, za co w koncu obdarowano ich obfitym bakszyszem.

Powtarzali te wycieczki co rano przez kilka dni. Kupili kilka drobiazgow, ktore Sally ocenila jako wartosciowe. Wieczorami Tomasz i No wieki wloczyli sie po najciemniejszych zakamarkach miasta, poznajac je od najmniej znanej strony. Odbyli wiele rozmow i nawiazali wiele kontaktow, wciaz szukajac czegos z czasow bliskich Echnatonowi. Szybko tez nauczyli handlarzy szacunku, gdyz dzieki wyksztalceniu Sally nie dawali sie zbyc byle czym. Na ogol bowiem umawiali sie w hotelu, dokad przybywali “kupcy” i gdzie Sally oceniala wartosc przedmiotu, Tomek zas przeprowadzal transakcje. Starali sie zakonczyc je zawsze bakszyszem, by nie zniechecac drobnych handlarzy. Ktoregos wieczora jakis mezczyzna nie do rozpoznania w swoim arabskim stroju, lamana angielszczyzna stwierdzil, ze wie, gdzie mozna nabyc przedmioty z okresu dynastii Echnatona. Tomek natychmiast wreczyl mu jednofuntowy banknot. Rozpoczal sie targ. Nowicki rad bylby wprawdzie po swojemu przyspieszyc informacyjna transakcje, ale ufal nieomylnemu instynktowi przyjaciela. W koncu dowiedzieli sie, ze mozna sie dowiedziec wiecej w polozonej na przeciwnym brzegu Nilu wsi El-Kurna.

– U kogo w El-Kurna? – drazyl Tomek.

Arab nie powiedzial jednak nic wiecej, nawet wobec obietnicy hojniejszego bakszyszu i wkrotce znikl w ciemnosciach.

Pewnej nocy, przebrani za Arabow, usiedli w pelnym gosci lokalu nad brzegiem Nilu. Grala muzyka, niemal wszyscy palili. Miejscowi nargile, Europejczycy najczesciej cygara lub fajki. Tomasz z Nowickim znalezli miejsce w ciemnym kacie pomieszczenia. Obok popijal kawe samotny mezczyzna w bialym stroju. Rozmawiali sciszonymi glosami po polsku.

– Niewiele nadal wiemy, niestety – mowil Tomasz.

– No, nie tak znowu malo – oponowal Nowicki. – Ta ostatnia wiadomosc moze byc bardzo cenna.

– Rzeczywiscie, jezeli jest prawdziwa.

– Sprawdzimy i to… Musze jednak przyznac, brachu, ze mam dosc pustyni. Odkad wieje ten przeklety chamsin, czuje sie jak podczas ciaglego sztormu – nieco glosniej powiedzial Nowicki.

Siedzacy obok mezczyzna drgnal i pochylil sie w ich kierunku, jakby nadsluchujac. Nowicki tymczasem ciagnal dalej:

– Ten przeklety piach chrzesci wszedzie, nawet w zebach. Czyz nigdy, do stu tysiecy zdechlych wielorybow, nie przestanie wiac? Mam dosc.

– Dosc!? Czyzby takiego poteznego mezczyzne, na dodatek Polaka, tak latwo mial zmoc niewielki wicherek? – przerwal mu sasiad najczystsza polszczyzna.

– Niech mnie kule bija! – wykrzyknal Nowicki. – Rodak!

– Coz, bywa! Pozwolicie, panowie, Piotr Bienkowski [110] .

– Tomasz Wilmowski i Tadeusz Nowicki – przedstawili sie, mile zaskoczeni.

– Czyzby panowie incognito chcieli wrocic do ojczyzny? A moze to nowa inwazja islamu? – pytal zartobliwie nowy znajomy. – Czy tez chcecie panowie podkreslic przez te stroje wdziecznosc, jaka nasi rodacy zywia dla zyczliwej nam Turcji? – dowcipkowal dalej.

– Prosze, niech pan usiadzie z nami – zaprosil Tomasz. – Co za spotkanie!

Bienkowski, profesor Akademii Umiejetnosci w Krakowie, bral udzial w austriackiej wyprawie archeologicznej, prowadzacej swe badania w Gornym Egipcie, okolo dwudziestu kilometrow na polnoc od pierwszej katarakty Nilu, w miejscowosci El-Kubanija. Wlasnie zakonczyla ona swe prace i Polak wybral sie, by raz jeszcze zwiedziec fascynujace go zabytki. Zywo zainteresowani soba nawzajem rozmawiali juz prawie godzine.

– Egipt to kopalnia dla historykow, zwlaszcza archeologow – mowil wlasnie Bienkowski. – Kopalnia bardzo gleboka. Na najnizszych pietrach faraonowie, wyzej Egipt grecko-rzymski, zmieszany z chrzescijanstwem, tuz pod powierzchnia arabski. Historia tego kraju jest bogata.

– Bogata rowniez w grabiezcow – Tomek sprobowal skierowac rozmowe na wazny dla nich watek.

– Hm… To prawda… Do dzis kazdy chce cos uszczknac dla siebie – zgodzil sie Bienkowski. – Sprzyja to kupcom i… zlodziejom.

– Czy ktos z tym walczy?

– Nie znam dokladnie spraw czysto kryminalnych, ale slyszalem to i owo…

– Moze nam pan opowiedziec cos budujacego? – ujmujaco poprosil Tomek.

– Prosze bardzo. To jedna z bardziej znanych w naszych kregach opowiesci. Rzecz dziala sie dokladnie przed trzydziestu laty. Profesor Gaston Maspero [111] , dyrektor Muzeum Egipskiego w Kairze dowiedzial sie, ze jakis Arab handluje cennymi dokumentami i zabytkami z Doliny Krolow. Miejscowa policja okazala sie bezradna. Maspero zlecil wiec sprawe swemu asystentowi Emilowi Brugschowi. Ten udal sie do Luksoru, gdzie rozpowiedzial, ze skupuje rozne antyczne przedmioty.

Znoszono mu wiec to i owo. Okazal sie znawca nie lada, wiec nie dal sie oszukiwac. Wreszcie trafil na slad. Sprzedano mu posazek z grobowca, ktory od dawna stal pusty.

– No i chwycil byka za rogi – wtracil Nowicki.

– Tak, uczepil sie tego sladu i natychmiast oznajmil, ze poszukuje innych, podobnych przedmiotow. Po paru godzinach zjawil sie u niego wysoki, barczysty, brodaty Arab, proponujac sprzedaz na wieksza skale. Byl to Abd el-Rasul ze wsi El-Kurna.

Nowicki i Tomek blyskawicznie wymienili spojrzenia. I ich slad prowadzil do tej wioski. Sluchali uwazniej.

– Prywatny detektyw kazal aresztowac Araba – kontynuowal tymczasem Bienkowski.

– I co, czy sie przyznal? – spytal Nowicki.

– Gdzie tam… To byl twardy czlowiek. Milczal nawet, gdy cwiczono mu stopy rozgami. Cala zas wies murem swiadczyla o jego uczciwosci.

– A to pech – westchnal Nowicki.

– Najdziwniejsze jednak mialo dopiero nastapic. Po kilku dniach Abd el-Rasul przybyl na policje i przyznal sie do wszystkiego.

– Ow Arab? Czyzby ruszylo go sumienie? – spytal Tomek.

– Gdyby tak bylo… Ale niestety… Chodzilo o rozgrywki wewnatrz szajki. Rasul po powrocie z wiezienia, zazadal dla siebie polowy zysku z handlu za milczenie.

– No i nie doszli do zgody – rozesmial sie Nowicki.

– Tak! Doszlo do klotnii, nawet bojki i rozzalony Rasul zglosil sie na policje.

– Tak, tak, pieniadze potrafia wiele zniszczyc – westchnal Tomek.

– Tym razem pomogly sprawiedliwosci – rzekl Bienkowski. – Dzieki tej aferze doszlo do jednego z najcenniejszych odkryc w dziejach Doliny Krolow.

– Pewnie mumii, ktore okradali ludzie Abd el-Rasula – domyslal sie Nowicki.

– Otoz to! I to bardzo cennych mumii! – potwierdzil polski archeolog.

– Czyzby byli tam sami faraonowie? – spytal Tomek.

– Prawie – znow potwierdzil Bienkowski. – Otoz, dawno, dawno temu, gdy kradzieze staly sie taka plaga, ze nawet straznicy i kaplani brali w nich udzial, jeden z faraonow wydal nakaz przeniesienia mumii wszystkich swych poprzednikow do jednego, wspolnego grobowca.

– To ci dopiero byl pogrzeb! – wykrzyknal Nowicki.

– Pewnej nocy, zebrani potajemnie kaplani w makabrycznej procesji przeniesli zwloki waska gorska sciezka i pochowali w zbiorowej krypcie.

– Coz za niesamowity musial byc nastroj tego pogrzebu – rzekl Tomek, a Nowicki spytal:

– I co, tego grobowca nie okradziono?

– Nie! Uczynil to dopiero bohater naszej opowiesci. Znalazl wejscie, spuscil sie po linie do otwartego, pionowego szybu i znalazl trzydziesci siedem trumien faraonow, ich zon i ksiezniczek. Potem, spokojnie sprzedawano to i owo az do opowiedzianego przeze mnie wydarzenia.

– To ci dopiero sensacja! – rzekl Nowicki.

– Jeszcze jaka! Poruszyla caly Egipt. Gdy mumie plynely Nilem do kairskiego muzeum, ludzie wychodzili na brzeg i zachowywali sie jak na pogrzebie kogos bliskiego. Mezczyzni strzelali w powietrze, kobiety zawodzily, lamentowaly, plakaly…

– Niesamowite to wszystko! – powiedzial Tomek.

– Niesamowite! – powtorzyl zadumany Nowicki.

Bienkowski obiecal oczywiscie, ze pokaze im najwazniejsze zabytki Miasta Umarlych. Co najdziwniejsze Nowickiemu nawet nie snilo sie protestowac. Umowiwszy sie z nim, wrocili do hotelu.

*

Sally czulaby sie pewniej, gdyby poczekali z wszelkim dzialaniem na przyjazd Smugi.

– Przeprawmy sie na druga strone i przyjrzyjmy tej wsi, El-Kurna – kusil jednak Nowicki.

– Przy okazji cos przeciez zwiedzimy – poparl go Tomek.

– Tym bardziej ze bedziemy miec przewodnika – goraczkowal sie Nowicki nagle pelen zapalu do zwiedzania.

– Przewodnika? – Sally byla naprawde zdziwiona. Opowiedzieli jej o spotkaniu z rodakiem.

– Skoro umowiliscie sie z nim – ustapila Sally – trzeba jechac… Zostawiwszy w recepcji informacje dla Smugi, wynajeli dwoch arabskich sluzacych, w tym tabbacha, czyli kucharza, i przeprawili sie promem na lewy brzeg Nilu, ktory w tym miejscu mial szerokosc Wisly w Warszawie. Woda rzeki okazala sie metna i mulista. Tabbach, znajacy nieco angielski, proponowal podroznym, by jej sprobowali:

– Kto napije, nigdy nie zapomni smak i powroci… – powiedzial.

– Sprobuj, sikorko – rzekl Nowicki do Sally. – To ty tak bardzo pragniesz poznac Egipt. Posmakuj go!

– I bez tego wroce. Najchetniej z toba, Tadku – w Sally odezwal sie buntowniczy duch.

– Mnie tu nawet za cene zywej mumii juz nic i nikt nie przyciagnie – mowiac to, marynarz splunal do wody. – Nawet w slinie chrzesci piasek.

Rozbili namioty w cieniu drzew, w poblizu Kolosow Memnona [112] . Miejsce nadawalo sie do tego idealnie, tak ze wzgledu na swe polozenie, umozliwiajace wypady we wszystkich kierunkach, jak i ze wzgledu na bliskosc przystani. Sally twierdzila nadto, ze to jedno z najbardziej romantycznych miejsc w okolicy.

Gdy rozstawili namioty, a Sally z niefrasobliwa choc ochocza pomoca Patryka zaczela urzadzac obozowisko, Nowicki zaproponowal:

– Nic tu teraz po nas. Przejdzmy sie do tego “kurnika”… Trzeba brac byka za rogi.

– Badzcie tylko, chlopcy, ostrozni! – przestrzegla Sally. “Chlopcy” spojrzeli po sobie, usmiechajac sie od ucha do ucha.

Obaj przewyzszali Sally co najmniej o glowe.

El-Kurna, wioseczka widoczna z miejsca ich obozowiska, lezala na jednym z poludniowych stokow Plaskowyzu Libijskiego. Kilkanascie chalupek rozrzuconych na lagodnym wzniesieniu. Sciezka wsrod pol szybko do nich doszli. Spedzili tam sporo czasu, ale nie odkryli niczego. Wynajeli jedynie osiolki i ich poganiaczy na wyprawe z Bienkowskim do Miasta Umarlych.

Zamierzali tam dotrzec jak najszybciej i przeznaczyc na obejrzenie Miasta Umarlych nie wiecej niz jeden dzien. Musieli wiec liczyc sie z szybkim, forsownym marszem. Po raz pierwszy mieli tez nie tylko wyruszyc w gory, ale i zaglebic sie w pustynie. Byly to okolicznosci, ktore nie sklanialy do zabrania ze soba chlopca w wieku Patryka. Co do tego “wujkowie”, a nawet poblazliwa zwykle dla Patryka Sally, wyjatkowo sie zgadzali. Ale ze nie wzieli go nawet na ow krotki wypad do tego, jak mowil Nowicki, “kurnika”, postanowili zlagodzic rozgoryczenie, powierzajac mu nadzor nad obozowiskiem i arabska sluzba na czas swej nieobecnosci. Oczywiscie przydali Patrykowi do pomocy i towarzystwa, jak mowili, niezawodnego Dinga. Obiecali tez solennie juz wkrotce latwiejsza i bezpieczniejsza wycieczke.

Tak wiec o swicie nastepnego dnia na przystani spotkali sie z Bienkowskim oboje Wilmowscy i Nowicki. Wyruszyli kamienistym wawozem w kierunku doliny Deir el-Bahari [113] . Z obu stron wznosily sie rude, brazowawe i liliowe urwiska, z rzadka poprzecinane zoltawym pasmem piaskow.

– Przypomina mi to Tatry wczesna wiosna albo pozna jesienia – powiedzial Nowicki. – Tylko tamte turnie mialy inny kolor, byly szare, granatowe, czarne, gdzieniegdzie pokryte sniegiem, tak jak te zoltym piaskiem… Bylem dzieckiem, kiedy wywiezli mnie w gorzyska i odtad juz ich nie lubie…

Ponury dosc nastroj harmonizujacy z wygladem przyrody poglebialy jeszcze chlod i szarosc cienia, wypelniajaca caly, waski wawoz, ktorego dolne partie nigdy nie widzialy slonca.

Droga prowadzila prosto, potem z lekka wznosila sie. Za jednym z ostrych zakretow strome zbocze prowadzilo do Deir el-Medina [114] . Miejscami trzeba bylo schodzic z osiolkow, by je bezpiecznie przeprowadzic. Zakladano im wtedy na oczy specjalne zaslony, by przestraszone zwierzeta nie stoczyly sie w przepasc.

– W czasach faraonow byla to byc moze osada pracujacych przy wykuwaniu i ozdabianiu grobowcow rzemieslnikow i robotnikow [115] . Pozniej osiedli tu mnisi koptyjscy, stad nazwa kotlinki – objasnial Bienkowski.

Z Deir el-Medina lagodne przejscie prowadzilo do Deir el-Bahari.

– Tu wlasnie miesci sie kryjowka, w ktorej zlozono mumie faraonow Nowego Panstwa, wskazana wladzom przez Rasula dokladnie 30 lat temu. Jeszcze kilometr i ujrzymy swiatynie Hatszepsut [116] – mowil dalej.

Wyszli niemal wprost na nia.

– To fascynujace! – zawolala Sally.

– Niczego piekniejszego nie ujrzycie chyba w Egipcie – bardzo cicho powiedzial Bienkowski. – Zerwano tu z kanonami sztuki wymyslonej przez ludzi, by nasladowac przyrode.

Rzeczywiscie, swiatynia tulila sie do ogromnej, wznoszacej sie nad nia na ponad sto metrow skaly.

– Skalna sciana robi wrazenie dobudowanej do swiatyni – z podziwem powiedzial Tomek.

Stali dlugo, wpatrzeni w trzyschodkowe, poziome tarasy wspanialej budowli. Kazdy z nich zakonczony byl kruzgankiem wspartym na kolumnadzie.

– Nie wszystko jeszcze odkopano. Prace tutaj trwac beda wiele, wiele lat – opowiadal Bienkowski. – Niegdys tarasy byly zielone, utworzono bowiem z nich kolorowe, kwietne ogrody, rosly bujnie drzewa… Mozliwe, ze miedzy innymi dlatego nazywano swiatynie “najwspanialsza z najwspanialszych”.

– Ilez to wszystko musialo kosztowac – westchnela Sally.

– Nawet bez zieleni swiatynia wyglada imponujaco – przyznal Nowicki. – Niczym potezny okret z rownie poteznym zaglem.

– Tobie wciaz tylko morze w glowie – pokiwal glowa Tomek.

– Przeciez to dobre porownanie – Sally wziela w obrone kapitana. – Chociaz swiatynia bardziej harmonizuje z przyroda niz okret, ktory na morzu wyglada jak intruz.

Nowicki nic nie powiedzial, ale znac bylo po jego minie, ze z ocena Sally wcale sie nie zgadza.

Wkrotce zatrzymali sie na nocleg. Nastepnego dnia znowu wsiedli na osiolki i wyruszyli w strone Doliny Krolow. Jechali najpierw wzdluz Nilu, by skrecic na polnocny zachod, na droge omijajaca dzebel [117] z Deir el-Bahari. Z obu stron pietrzyly sie coraz wyzsze, poszarpane, gorskie granie, przechodzace nizej w piaszczyste stoki, poprzetykane gdzieniegdzie wyschnieta, szara, krzaczasta gestwina. Miejscami wawoz przechodzil w cieniste rozpadliny, ktorych przyjemny chlod zderzal sie z zarem powietrza. Po dwu godzinach meczacej podrozy w upale i kurzu, podczas ktorej nie spotkali nikogo, poniewaz zamieszkane byly jedynie niektore groty u stop gor, dotarli do miejsca, gdzie waska droga przechodzila w szeroka kotline.

– Doswiadczenie wiekow nauczylo faraonow, ze widoczne z daleka piramidy nie stanowia dobrego zabezpieczenia dla zwlok. Obmyslili nowy system chowania zmarlych – wyjasnial Bienkowski. – W gorzystej, poprzecinanej wawozami dolinie, w rozmaitych jej zakamarkach wykuwano w wapiennej skale stromy, niemal dwudziestometrowy korytarz, wiodacy do ukrytych pod ziemia komnat [118] . W jednej z nich miescil sie skarbiec, w kilku innych bogate wyposazenie zmarlego, najnizej umieszczano sarkofag z mumia i urny z wnetrznosciami krolow. Po pogrzebie wejscie do grobowca dokladnie zasypywano.

– Ale i te grobowce mimo zabezpieczen, nie uchronily sie przed grabieza – powiedziala Sally.

– Owszem – potwierdzil Bienkowski. – Chociaz budowano je w sporej odleglosci od zamieszkanych terenow, pod najwyzszym w okolicy szczytem, zwanym przez Arabow El-Karn, czyli Rog, a przez starozytnych Egipcjan Swieta Gora lub Szczytem Zachodu.

Zmierzajac w kierunku gory, zatrzymali sie, by obejrzec prowadzone wlasnie w Dolinie Krolow prace wykopaliskowe. Ogladane z daleka nie wydawaly sie czyms ciekawym. Ot, po prostu grupa Arabow, ktora pod nadzorem Europejczyka w korkowym helmie wydobywa koszami ziemie i wysypuje ja do wiekszych skrzynek lub wprost na recznie pchane, ustawione na prowizorycznych szynach wagoniki. I rytmizujacy te nuzaca prace monotonny, choralny spiew.

Nikt nie mial jakos ochoty przygladac sie temu dluzej. Moze poza Nowickim, ktorego wzrok przyciagnelo cos w sylwetce nadzorcy, niezbyt dokladnie stad widocznej, a jednak dziwnie znajomej. Ale zblizaly sie juz najgoretsze godziny dnia, wiec i on ulegl ogolnemu roztargnieniu. Tym bardziej, ze wszystkich wkrotce calkowicie zaabsorbowal spor o droge powrotna: czy ma to byc wygodna droga polnocna, jak proponowal Bienkowski, czy waska gorska sciezka prowadzaca do Deir el-Bahari. A tego bardzo pragnela Sally, zwlaszcza ze Bienkowski okreslil to gorskie przejscie jako bardzo atrakcyjne widokowo.

Nie mogli zatem wiedziec, ze ich obecnosc zostala dostrzezona i byla pilnie obserwowana odkad tylko wjechali w Doline. Ruchliwy nadzorca, ktory tak szybko zniknal im z oczu wszedlszy miedzy robotnikow, porozmawial przez chwile z jednym z nich i to z zadziwiajacym skutkiem. Robotnik porzucil bowiem swoje zajecie, dosiadl osla i w pospiechu odjechal z rejonu wykopalisk. W poblizu nie bylo juz jednak nikogo, kogo ow nagly odjazd moglby zastanowic.

Niewielka, nie tak dawno przygladajaca sie wykopaliskom kawalkada, przeczekawszy upal w cieniu skal, rozdzielila sie na dwie grupy, z ktorych kazda wybrala inna powrotna droge. Bienkowski z oslami i poganiaczami poszedl polnocna. Sally z Tomkiem i nie do konca przekonanym Nowickim, jak zawsze podejrzliwym wobec wszelkich gorskich wypraw – gorska sciezka.

Poczatkowo sciezka piela sie dosc lagodnie, ale wkrotce pojawily sie pierwsze trudnosci: po obu stronach urwistych wapiennych skal zialy przepascie. W dole widoczna po lewej stronie byla teraz cala, piaszczysta Dolina Krolow. Z prawej brzeg Nilu: urodzajna plaszczyzna pocietych na kwadraty pol, dalej wioski El-Kurna i Medinet Habu, Kolosy Memnona i horyzont otoczony palmami.

Назад Дальше