*
Liczne osady i zyzne wybrzeze juz niebawem mialy ustapic miejsca pustyni. W czasie postojow podroznicy czesto robili krotkie wypady, podczas ktorych przekonali sie, iz pustynia nie sklada sie jedynie z piasku, lecz przede wszystkim z twardego, zwirowego podloza. Na brzegu palmowego gaiku ujrzeli kiedys dwa szakale. Nad oazami krazyly stada ptakow: gesi, kaczek, nurow. Tomek od czasu do czasu polowal, by urozmaicic posilki. Na dzwiek strzalu oaza ozywala. Wrzask, swist, krzyk podrywajacego sie ptactwa trwal przez chwile. Ptaki krazyly, lopotaly skrzydlami, zawracaly, wreszcie siadaly z powrotem, a Dingo aportowal upolowane sztuki. Sally wypatrywala ibisa czczonego, niestety, wciaz na prozno.
Podroz, od czasu kiedy w tak dramatycznych okolicznosciach, pozbyli sie uciazliwych wspoltowarzyszy, stala sie o wiele przyjemniejsza. Podrozni coraz bardziej zzywali sie z zaloga, a w odniesieniu do Nowickiego i Patryka mozna by mowic wrecz o przyjazni. Marynarz niemal nie rozstawal sie z reisem. Zalowal jedynie, ze ten, jako gorliwy mahometanin, nie podziela jego cieplego stosunku do rumu jamajki, ale i to nie przeszkodzilo im przespiewac jednej nocy az do rana.
Po dwunastu dniach dobili do Asjut, stolicy Gornego Egiptu, glownego osrodka koptyjskiego. Tam uzupelnili zapasy zywnosci. W cztery dni po wizycie w Asjut mineli miejscowosc Kina, zwana w starozytnosci Cenopolis, lezaca na szlaku karawan idacych do Mekki. O cztery dni pustynnej drogi na zachod, nad Morzem Czerwonym, polozony byl port Al-Kusajr, gdzie pielgrzymi wsiadali na statki. W polowie kwietnia dotarli wreszcie do Luksoru. Pustynia miejscami siegala tu juz samego Nilu, a lancuch Gor Libijskich zdawal sie byc w zasiegu reki. Wzdluz brzegu ciagnely sie monotonnie ogrody oraz zasiane trawa i bawelna pola, uzbrojone w urzadzenia do nawadniania. Krajobraz urozmaicaly dlugie szeregi palm tybetanskich, zwanych dum.
Sally byla urzeczona. Marzyla o tej chwili od lat. Patrzyla z zachwytem na szczatki kamiennego wybrzeza, pamietajacego czasy faraonow. W wyobrazni widziala pelne ludzi, zyjace, bogate miasto. Wydawalo sie jej, ze juz za chwile zobaczy lektyke dostojnika, rydwany wojownikow albo Charona przewozacego z Karnaku i Luksoru do Teb Zachodnich zmarla osobistosc… Snila na jawie, nie slyszac ze Tomek powtarza juz po raz trzeci.
– Sally, kochanie, jestesmy na miejscu!
Tak, czula to! Byli na miejscu. Tym miejscu, ktore powoli odslanialo tajemnice sprzed tysiecy lat.
Chwile grozy
Wilmowscy postanowili uzywac w Luksorze panienskiego nazwiska Sally. Lord Allan z malzonka i siostrzencem oraz towarzyszacy im lokaj zamieszkali w apartamencie na jednym z wyzszych pieter hotelu “Winter Palace”. Z tarasu apartamentu mogli ogladac ponury pejzaz ruin Karnaku, rozlegly fragment Nilu i pietrzace sie na zachodnim brzegu skalne urwiska. Sally nie pozwolila im ochlonac po trudach przebytej drogi. Najpierw nalegala na spacer wsrod starozytnych ruin Karnaku, co zajelo im dobrych kilka godzin. Teraz, po polgodzinnym wykladzie z historii Teb, gdy wymienila juz wszystkie panujace dynastie i co ciekawszych faraonow, “powedrowala” do nekropolii na zachodnim brzegu [105] i rozpoczela opowiesc o odkryciu poszczegolnych grobowcow. Jak zwykle nie wytrzymal Nowicki.
– Sikorko, daj odetchnac! Mam juz dosyc tych trumiennych historii. Znow od samego poczatku karmisz nas mumiami… Na razie pobedziemy w miescie zywych, umarlakami zajmiemy sie potem.
– Mysle, ze za pare dni dolacza do nas ojciec ze Smuga – wszedl w rozmowe Tomasz, by zmienic nuzacy dla nich temat.
– Tymczasem nie siedzmy z zalozonymi rekami, wdychajac ten przeklety, suchy pustynny pyl – westchnal Nowicki.
Rzeczywiscie, wial chamsin [106] , poludniowo-wschodni wiatr pustynny. Jak zawsze niosl ze soba tumany piasku, kurzu, suchej mgly. Nazywany przez Arabow trujacym, zazwyczaj wial niemal bez przerwy przez piecdziesiat dni. Byla to zaiste “przekleta pora”, powodujaca napiecia takze miedzy ludzmi. Przejmujace wycie nie wplywalo bowiem kojaco na nerwy. Niemal wszyscy stawali sie nerwowi i skorzy do sporow. Sally nie zorientowala sie w nastrojach towarzyszy i wystapila z propozycja, ktora nie mogla byc, po Kairze, entuzjastycznie przyjeta.
– Mozemy przeciez zwiedzac tutejsze zabytki.
– Ech, ta znowu swoje… Tylko te kamienie ci w glowie. Mam juz od nich lepetyne pelna zametu. Nic, tylko zwiedzaj i zwiedzaj! – zirytowal sie Nowicki.
– Wypada nam jednak zobaczyc to i owo – lagodzil Tomasz.
– To sobie zwiedzajcie! Ja wolalbym nieco poweszyc – zaznaczyl Nowicki.
– Jedno nie przeszkadza drugiemu – mitygowala Sally. – Proponuje zobaczyc jeszcze dzis swiatynie w Luksorze.
– Po coz tam isc. Przeciez widac – Nowicki gestem wskazal pobliskie ruiny i niespodziewanie poczal parodiowac styl przewodnikow oprowadzajacych wycieczki.
– Jestesmy na dziedzincu, oto wschodni portyk. Stad mamy widok na kolumnade, a kolumny stoja jak na parade… To sa reliefy, ten posag z wieku przed wiekami, a tamten jeszcze wczesniejszy. Te kolumienki sa papirusowe, bo rozlozyste jak liscie, a tamte, prosze panstwa, zamkniete, maja ksztalt kwiatu lotosu, a to tutaj to jest brr… pyton, nie, pylon. Przez westybul przechodzimy do sali hypostylowej. Patrzmy na sciany. Co widzimy, prosze szanownych panstwa? To sceny prowadzenia jencow, a to zarzynanie wolow [107] … – mlodzi Wilmowscy byli zdumieni zarowo nagle ujawnionym rozdraznieniem starego druha, jak i jego talentem do zapamietywania trudnych terminow.
– Niech sie zamienie w sardynke zamknieta w blaszanej puszce, jesli wkrotce nie stane sie znawca sztuki egipskiej – marynarz odetchnal gleboko. – Co masz jeszcze w zanadrzu, sikorko? Wyciagaj, bo niecierpliwie czekam. Czy tylko ta swiatynia w Luksorze tak cie absorbuje? Wolalbym juz, do stu funtow hawajskiego tytoniu, jechac i popatrzec na tych umarlakow naprzeciw.
– Raz mowisz tak, raz tak, kapitanie – Sally poczula sie calkiem rozbrojona. – Jestesmy przeciez tu dopiero od wczoraj i juz zwiedzilismy caly kompleks swiatyn w Karnaku, ktory byl polnocna dzielnica Teb. W Luksorze, stanowiacym niegdys poludniowa czesc miasta, jest tylko jedna swiatynia.
– Wszystko jak na dloni widac z tego tarasu – z uporem powtorzyl No wieki.
– Tak, mozemy sie czuc troche jak zolnierze Napoleona, ktorzy przybyli tu w pogoni za Mamelukami pokonanymi w bitwie pod piramidami i zaprezentowali bron na znak zachwytu dla tej swiatyni. – Sally znowu nie mogla sie powstrzymac. – Zbudowal ja Amenhotep III, ojciec faraona, ktory probowal zmienic wiare w Egipcie.
– Pamietam, pamietam – odrzekl No wieki. – Mial na imie Echnaton… To ten, co w nazwie bostwa zmienil jedna litere…
– Tak, wlasnie on. Echnaton albo Amenhotep IV – uzupelnila Sally.
– Zieciem, ktorego z kolei byl Tutanchamon – tym samym tonem wtracil Tomasz.
– Niech wam bedzie. Piekna swiatynia, zbudowana wzdluz Nilu, ma ze 260 metrow dlugosci, jak porzadny okret dalekomorski – uspokajal sie Nowicki. – Ale, skoro juz jestesmy przy tym, jak go zwal… Tu, tam… Tuman… Cham… – marynarz zaplatal sie niczym Patryk. – Niech mnie wieloryb polknie, jesli nie polamie sobie na nim jezyka – westchnal. – Skoro juz przy tym trudnym faraonie jestesmy, to wezmy sie do rzeczy i zacznijmy weszyc. Po to tu przeciez przybylismy…
– To dziwne, ze pamietasz tyle szczegolow z wykladow Sally, a zapominasz imie tego faraona.
– Zawsze mialem klopoty z nazwiskami. Zreszta, ty, Tomku, tez! Pamietasz, opowiadales mi o tym – rozesmial sie juz ze zwykla dla siebie pogoda Nowicki.
– Stare dzieje… – westchnal Tomek.
– Nic mi o tym nie mowiles – nalegala Sally, ciekawa szkolnych przygod meza.
– Po prostu nie bylo okazji… To bylo w rosyjskiej szkole w Polsce. Nauczyciel geografii uparl sie nie przepuscic do nastepnej klasy mojego przyjaciela, Tymowskiego.
– A Tymowski i Wilmowski to bardzo podobne nazwiska – wtracil Nowicki.
– Tak, no i na dodatek tego wlasnie dnia Krasawcew, bo tak sie ow nauczyciel nazywal, zapomnial okularow, bez ktorych bardzo slabo widzial [108] . Poszedlem wiec do odpowiedzi za mojego przyjaciela…
– To dopiero byla heca – rozesmiala sie Sally.
Ale juz znowu Nowicki przypominal im, ze powinni zajac sie powaznymi sprawami.
– Cierpliwie czekajmy na nasza grupe ubezpieczeniowa – powiedzial Tomasz. – Napad na statku swiadczy, ze o nas wiedza.
– Co nie przeszkadza, by sie nieco rozejrzec – zdecydowanie odparl Nowicki. – Smarujcie jutro rano z Patrykiem na suk [109] , rozejrzyjcie sie po sklepach. Pogadajcie z handlarzami… Ja pochodze troche wlasnymi sciezkami… I obiecuje, ze bede codziennie wyprowadzal Dinga na spacer, jak na porzadnego lokaja przystalo. Przyrzekam, ze nie bede sie wyreczal Patrykiem. A przy okazji… Warto byloby tez odwiedzic owego duchownego, ktorego polecal nam ten Kopt w Starym Kairze.
Nowicki wyraznie postanowil polozyc kres turystyce.
– Ow koptyjski mnich zyje gdzies w poblizu wioski Medinet Habu – odrzekl Tomek, ktory rozumial starego druha, gdyz jego rowniez znuzylo juz miasto i tesknil za otwartymi przestrzeniami.