Miasteczko Innocente - Робертс Нора 9 стр.


Tucker poczuł pierwsze liźnięcie strachu.

– Wiesz, że chodziłem nad staw McNairów setki razy. Podobnie jak ty. – Odepchnął ręce Burke'a. – Fakt, że byłem wkurwiony na Eddę Lou, nie czyni ze mnie mordercy. Co z Arnette, z Francie?

Burke zacisnął szczęki.

– Umawiałeś się z nimi, z wszystkimi trzema.

– Jezu, Burke! – Tym razem słowa Burke'a nie wywołały gniewu, lecz wstrząs. Tucker usiadł, powoli, macając za sobą ręką. – To niemożliwe, żebyś w to wierzył. Po prostu niemożliwe.

– To, w co wierzę, nie ma nic wspólnego z pytaniami, które muszę ci zadać. Muszę wiedzieć, gdzie byłeś przedwczorajszej nocy.

– No cóż, zgrywał się do czysta. W remika. – Josie podeszła do nich wolno. Była blada, ale jej oczy patrzyły twardo. – Przesłuchujesz mojego brata, Burke? Zaskakujesz mnie. – Weszła między nich i położyła dłoń na ramieniu Tuckera.

– Mam zadanie do wykonania, Josie.

– Więc bierz się do roboty. Dlaczego nie szukasz kogoś, kto nienawidzi kobiet, zamiast czepiać się faceta, który darzy je taką sympatią jak Tucker.

Tucker nakrył ręką jej dłoń.

– Myślałem, że jesteś z Caroline.

– Susie i Marvella z nią zostały. – Wzruszyła ramionami. – Zebrało się tam ciut za dużo kobiet jak na mój gust. Zresztą ona świetnie sobie radzi bez nich. Może pojechałbyś do domu, Burke, i sprawdził, czy twoi chłopcy nie roznieśli chałupy na strzępy.

Zignorował i tę sugestię, i gniewne błyski w oczach Josie.

– Więc grałaś z Tuckerem w karty.

– To chyba nie jest karalne? – Wyjęła Tuckerowi papierosa z ręki i zaciągnęła się dymem. – Skończyliśmy o drugiej, może wpół do trzeciej. Tucker trochę sobie popił i przegrał trzydzieści osiem dolarów.

– To świetnie – Burke niemal ochrypł z nadmiaru ulgi. – Przykro mi, że musiałem o to spytać, ale kiedy zjadą tu federalni, z nimi też będziesz musiał rozmawiać. Pomyślałem, że ten pierwszy raz ze mną będzie łatwiejszy.

– Nie był. – Tucker wstał. – Co z nią zrobicie?

– Zabierzemy do zakładu pogrzebowego Palmera, przynajmniej na tę noc, dopóki nie przyjadą federalni. – Wepchnął notatnik z powrotem do kieszeni. – Schodź Austinowi z drogi, jak długo się da.

Tucker pomacał się mimochodem po żebrach.

– Tym nie musisz się martwić. – Uśmiechnął się kwaśno. Nieszczęśliwy, speszony Burke gapił się na trzy rododendrony.

– Pójdę już. Dobrze by było, gdybyś wpadł jutro do mnie do biura i porozmawiał z federalnymi.

– Jasne. – Tucker odetchnął głęboko, kiedy Burke oddalił się o parę kroków. – Hej! – zawołał za nim.

Burke obejrzał się i Tucker uśmiechnął się półgębkiem.

– Co powiesz na to piwo?

– Dzięki, ale lepiej będzie, jak zajrzę do moich dzieciaków – powiedział Burke z ulgą.

– Jestem chorym człowiekiem, Tucker – stwierdziła Josie z westchnieniem. – Facet wkurwił mnie maksymalnie, ale nadal chcę wskoczyć mu w spodnie.

Tucker roześmiał się krótko i oparł policzek o czubek jej głowy.

– Co za refleks, kochanie. Słynny refleks Longstreetów. – Otoczywszy ją ramieniem, poprowadził w stronę domu. – Josie, nie żebym chciał podważać twoją wiarygodność, ale od tygodni nie graliśmy w remika.

– Naprawdę? – Wypchnęła policzek językiem. – No wiesz, dni są takie podobne do siebie, człowiekowi ciężko się połapać. – Odchyliła się w tył, żeby spojrzeć mu w twarz. – Dzięki temu wszystko wydaje się prostsze.

– Może. – Ostrożnie ujął jej twarz w swoje dłonie. Potrafił zajrzeć w duszę człowieka, jeżeli bardzo tego chciał. Teraz chciał zajrzeć w duszę Josie. – Nie myślisz, że to ja ją zabiłem.

– Skarbie złoty, spędziłam z tobą niemal całe życie i wiem, że odchorowujesz śmierć każdego komara. Masz za dużo serca, nawet wtedy gdy miota tobą złość. – Ucałowała go w oba policzki. – Wiem, że nikogo nie zabiłeś. 1 jeżeli to ma nam pomóc, dlaczego nie powiedzieć, że graliśmy tej nocy w karty? Kiedyś przecież graliśmy.

Tucker zawahał się. W rozumowaniu Josie dostrzegał jednak pewne luki. Potem wzruszył ramionami. Kłamstwo było bardziej prawdopodobne niż prawda, która wyglądała tak, że zasnął w łóżku, czytając Keatsa.

Co powiedzieliby chłopaki w „Chat'N Chew” na wieść, że czyta poezje. w dodatku dobrowolnie?!

1 kto by w to uwierzył?

ROZDZIAŁ PIĄTY

Wieść o zamordowaniu Eddy Lou Hatinger rozniosła się jak ogień w suchym lesie, obiegła rozlewiska, rynek i farmy, przetoczyła się przez Market Street, i dalej, aż do Hog Maw Road, gdzie Happy Fuller omawiała wydarzenie ze swoją drogą przyjaciółką i partnerką do gry w bingo, Birdie Shays.

– Henry nie chce o tym rozmawiać – powiedziała Birdie wachlując się papierowym wachlarzem z napisem „Kościół Odkupienia”. – Burke Truesdale zadzwonił po niego gdzieś koło drugiej, a wrócił dobrze po piątej. – Srogooki Jezus na wachlarzu migał coraz prędzej w jej dłoni. – Wrócił do domu blady i spocony, powiedział, że Edda Lou Hatinger nie żyje i żebym odwołała wszystkie wieczorne wizyty. Powiedział, że została zamordowana tak samo jak Arnette i Francie i że nie wyduszę z niego ani słowa więcej na ten temat.

– Bóg nas kocha. – Happy omiotła wzrokiem swoje schludne podwórko, wystawiając się na podmuchy wachlarza Birdie. – Ku czemu zmierza ten świat? Kobieta nie może już wyjść na ulicę.

– Zajrzałam do „Chew'N Chat”. – Bertie skinęła znacząco głową. Wylakierowane włosy, które Earleen Renfrew farbowała jej co sześć tygodni na sarni brąz, stały na jej głowie jak druty, a sztywne fale okalały skronie niby dwa znaki zapytania. – Mówią, że Burke zadzwonił nie tylko po FBI, ale i po Gwardię Narodową.

– Gadanie! – Happy prychnęła pogardliwie. Lubiła Birdie, bardzo lubiła, ale nie przymykała oczu na jej wady. Birdie wykazywała dużą naiwność, cechę, która zajmowała drugą pozycję, tuż za lenistwem, na Prywatnej liście Happy „dziesięciu grzechów głównych”. – Mamy tu mordercę maniaka, a nie zamieszki, Birdie. Nie sądzę, żebyśmy ujrzeli żołnierzy maszerujących Market Street. FBI nie wykluczam. Spodziewam się nawet, że zechcą porozmawiać z moim chłopcem. Znalazł przecież w lutym biedną Arnette.

Na jej przystojnej twarzy pojawił się wyraz głębokiej zadumy. Mogła wybaczyć Bobby'emu Lee urwanie się z lekcji oraz to, że o mały włos znowu nie zawalił roku, ale trudno jej było wyrzec się statusu matki człowieka, który znalazł pierwsze ciało.

– Bobby Lee nie otrząsnął się jeszcze – wtrąciła Birdie. – Widać to po jego oczach. Zaledwie dziś rano, kiedy tankował mi do pełna, pomyślałam sobie: „Bobby Le nigdy już nie będzie ten sam”.

– Koszmary dręczyły go przez wiele tygodni – powiedziała Happy z ledwo wyczuwalną nutką dumy w głosie.

– Zupełnie naturalne. Wiem, że Henry jest załamany. I coś ci powiem. Happy, to jest trochę niepokojące. Boże, przecież mogła to być moja słodka Carolanne – nie, żeby miała czas włóczyć się po chaszczach. Z mężem i dwójką dzieci na głowie! Ale doprawdy, trudno się nie martwić. Jest jeszcze twoja Darleen, bądź co bądź najlepsza przyjaciółka Eddy Lou. Mówię ci, nie mogę o tym myśleć spokojnie.

– Muszę chyba zadzwonić do Darleen, sprawdzić, jak ona to przyjęła. – Happy westchnęła ciężko. Kamień spadł jej z serca, kiedy Darleen poślubiła Juniora Talbota i zamieszkała w miasteczku z mężem i malutkim dzieckiem. Ale wiedziała, że nieokiełznana natura Darleen znów daje o sobie znać. – Musimy zwołać panie, Birdie, i wybrać się do Mavis Hatinger z kondolencjami.

Birdie zaczęła już bąkać jakieś wymówki, kiedy podchwyciła wzrok Jezusa na wachlarzu.

– Tak, tak, to prawdziwie chrześcijański uczynek. Myślisz, że zastaniemy Austina?

– O Austina możesz się nie martwić. – Happy stanowczym ruchem uniosła głowę. – Będziemy miały siłę macierzyństwa po naszej stronie.

Tej nocy w Innocence wszystkie drzwi były zaryglowane, strzelby naładowane, a sen nie przychodził łatwo.

A rankiem myśli wielu mieszkańców Innocence znów pobiegły ku Eddzie Lou.

Darleen Fuller Talbot, trzecie dziecko Happy i jej wielkie rozczarowanie. wpadała na przemian w rozpacz i letarg. Przez wszystkie swoje dziewczęce lata Darleen trzymała się Eddy Lou, zafascynowana ryzykiem, które razem podejmowały' Jeździły autostopem do Greenville, kradły kosmetyki w sklepie Larssona, uciekały ze szkoły z młodymi Bonnymi, żeby kochać się w Spook Hollow.

Razem martwiły się, kiedy opóźniały im się miesiączki, omawiały szczegółowo swoje przygody miłosne i jeździły na podwójne randki do kina pod gołym niebem więcej razy, niż zdołałyby zliczyć. Edda Lou była druhna Darleen na ślubie z Juniorem. Darleen miała się odwzajemnić, kiedy Edda Lou usidli w końcu Tuckera Longstreeta.

a teraz umarła i oczy Darleen zapuchły od płaczu. Miała tyle tylko siły, by wsadzić małego Scootera do kojca, odprowadzić męża do frontowych drzwi, powlec się do kuchni i tylnymi wpuścić kochanka, Billy'ego T.

Bonny'ego.

– Och, moje ty kochanie! – Billy T., już spocony w sportowej koszulce wydartych dżinsach, wziął zapłakaną Darleen w swoje wytatuowane ramiona. – Nie powinnaś tak się przejmować, moja ty gołąbeczko. Nie chcę patrzeć, jak płaczesz.

– Nie mogę uwierzyć, że odeszła. – Darleen pociągnęła nosem, kryjąc twarz w zagłębieniu jego ramienia, i poprawiła sobie samopoczucie, lekko ugniatając krocze Billy'ego T. – Była moją najlepszą, najukochańszą przyjaciółką, Billy T.

– Wiem. – Przybliżył pełne, chętne wargi do jej ust i w geście współczucia obrysował ich kontur językiem. – Była wspaniałą dziewczyną i wszystkim nam będzie jej brakowało.

– Była dla mnie jak siostra. – Darleen odchyliła się, żeby mógł wsunąć rękę pod nylonową koszulkę nocną i dostać się do piersi. – Była mi bliższa niż Bella i Starita.

– Są zazdrosne, ponieważ ty jesteś najładniejsza. – Przygwoździł ją do lady kuchennej, pocierając stwardniałe już sutki.

– Wolałabym, żeby to była któraś z nich zamiast Eddy Lou. – Ze łzami w oczach rozpięła rozporek. – Co z tego, że są moimi rodzonymi siostrami, skoro porozmawiać mogłam tylko z Eddą Lou. O wszystkim. Nawet o nas. – Westchnęła, kiedy zsunął jej koszulkę z ramion i zaczął skubać wargami piersi. – Zawsze dobrze mi życzyła. Była trochę zazdrosna, kiedy poślubiłam Juniora i urodził się Scooter, ale to normalne, no nie?

– Mmm…

– Miałam być jej druhną na ślubie z Tuckerem Longstreetem. – Zsunęła mu spodnie z bioder. – Nie mogę myśleć o tym, jak zginęła.

– Nie myśl o tym, złotko. – Dyszał ciężko. – Pozwól, by Billy T. pomógł ci o tym wszystkim zapomnieć. – Jednym ruchem rozchylił jej nogi. – Edda Lou na pewno by sobie tego życzyła.

– Tak. – Westchnęła i objęła udami jego rękę. Wygięła plecy i strąciła z lady miskę płatków kukurydzianych. – Na zawsze pozostanie w moim sercu. – Objęła go ramionami i otworzyła oczy, rozjaśnione miłością. Miał już założony kondom. – Jesteś dla mnie taki miły, skarbie. – Nakierowała go ręką i Billy T. zabrał się do pracy. – Dajesz mi o tyle więcej radości niż Junior. Nie uwierzysz, ale odkąd się pobraliśmy, robimy to już tylko w łóżku.

Mile połechtany, Billy T, uniósł ją za biodra, waląc jej głową w szafkę kuchenną. Darleen nawet tego nie zauważyła.

Caroline nie mogła uwierzyć, że spała tak dobrze tej nocy. Może była to forma ucieczki, a może zasługa Susie Truesdale i jej córki, które spały w sąsiedniej sypialni. Czuła się bezpieczna w łóżku swoich dziadków. Obudził ją blask słońca i zapach przysmażanego bekonu.

Jej pierwszą reakcją było zażenowanie, że śpi, podczas gdy goście sam robią sobie śniadanie. To ona jest tu przecież gospodynią. Ale wobec grozy poprzedniego dnia argument wydał jej się tak słaby, że z trudem opanowała chęć odwrócenia się na drugi bok.

Zamiast zasnąć ponownie, wzięła zimny prysznic i ubrała się.

Kiedy zeszła na dół, Susie i Marvella siedziały już za stołem i rozmawiały przyciszonymi głosami nad talerzem z jajecznicą.

Podobieństwo między matką a córką było tak uderzające, że Caroline omal się nie roześmiała. Dwie śliczne kobiety z włosami koloru futra z norek i wielkimi niebieskimi oczami. Szeptały między sobą jak dwie dziewczynki w tylnych ławkach kościoła. Obie miały usta w kształcie serca i uśmiechnęły się serdecznie na jej widok.

Istniała między nimi bliskość, zrozumienie i szacunek, coś, czego Caroline nigdy nie zaznała. Kiedy tak patrzyła na zażyłość matki z córką, zalała ją nagła, nieoczekiwana fala zazdrości.

– Miałyśmy nadzieję, że pośpisz dłużej. – Susie zerwała się z krzesła i nalała kawę do filiżanki.

– Czuję się tak, jakbym przespała tydzień. Dziękuję. – Wzięła filiżankę z rąk Susie. – Jesteście takie miłe, że zostałyście ze mną…

– Od czego są sąsiedzi? Marvella, podaj Caroline śniadanie.

– Och, doprawdy, ja…

– Musisz coś zjeść. – Susie posadziła ją niemal siłą na krześle. – Po takim szoku człowiek potrzebuje paliwa.

– Mama robi wspaniałe jajka – wtrąciła Marvella. Podając Caroline talerz, próbowała na nią nie patrzeć. Miała ochotę zapytać, gdzie strzyże włosy. Bobby Lee dostałby chyba szału, gdyby zrobiła takie spustoszenie w swoich lokach. – Człowiek zawsze czuje się lepiej, kiedy sobie podje. Ostatnim razem, kiedy zerwałam z Bobby'em Lee, wsunęłyśmy z mamą olbrzymie porcje lodów z czekoladą.

– Trudno czuć się nieszczęśliwym, kiedy ma się w żołądku lody oblane czekoladą. – Susie uśmiechnęła się i postawiła na stole talerz grzanek. – Otworzyłam słoik dżemu malinowego z zapasów panny Edith. Chyba nie masz nic przeciwko temu?

– Och, nie. – Zafascynowana Caroline wzięła do ręki ręcznie opisany słoiczek. – Nie wiedziałam nawet, że jest tu dżem malinowy.

– Panna Edith robiła go co roku. Nikt nie przyrządzał galaretek i dżemów lepiej od niej. Sześć razy z rzędu wygrywała niebieską wstążeczkę za przetwory owocowe. – Susie otworzyła dolną szafkę i ruchem dłoni objęła rzędy słoików. – Masz tu zapas na rok.

– Nie wiedziałam. – Tyle pięknych, kolorowych słoików, tak starannie opisanych, ustawionych z taką troską. Żal i poczucie winy chwyciło ją za gardło. – Nie mogłam widywać babci tak często, jak bym chciała.

– Była z ciebie bardzo dumna. Opowiadała o swojej małej Caro, że podróżuje po całym świecie i gra dla monarchów i prezydentów. Pokazywała wszystkim pocztówki, które jej przysyłałaś.

– Jedna przyszła z Francji, z Paryża – wtrąciła Marvella. – Z wieżą Eiffla. Panna Edith pozwoliła mi wykorzystać ją w pracy domowej.

– Marvella przez dwa lata uczyła się francuskiego – Susie spojrzała na córkę z satysfakcją. Ona sama musiała rzucić szkołę na cztery miesiące przed maturą, kiedy ciąża zaczęła być widoczna. Myśl, że jej córka zdobyła już świadectwo maturalne, była dla niej niewyczerpanym źródłem radości. Rzuciła okiem na zegarek. – Kochanie, na ciebie chyba już czas.

– Och, Boże! – Marvella zerwała się na równe nogi. – Zrobiło się późno.

– Marvella pracuje w Rosedale jako sekretarka do spraw prawnych. Powiedzieli, że może przyjechać później, zważywszy okoliczności. – Patrzyła, jak Marvella poprawia szminkę w lustrzanej powierzchni tostera. – Weź mój samochód. Zadzwonię do taty, żeby mnie odebrał. – Wstała i położyła dłonie na ramionach Marvelli. – Nie zatrzymuj się dla nikogo, nawet jeżeli będzie to ktoś znajomy.

– Nie jestem głupia.

Susie uszczypnęła ją w policzek.

– Nie, ale jesteś moją jedyną córką. I chcę, żebyś do mnie zadzwoniła, jeżeli będziesz w domu później niż o piątej trzydzieści.

– Zadzwonię.

– I powiedz temu Bobby'emu Lee, że koniec z parkowaniem na Dog Street Road. Jeżeli już musicie się migdalić, róbcie to u nas w salonie.

– Mamo! – Rumieniec zalał szyję Marvelli i wspiął się wolno na policzki.

– Jeżeli mu sama nie powiesz, ja to zrobię. – Ucałowała nadęte usta Marvelli. – No, biegnij.

Marvella uśmiechnęła się do Caroline.

– Niech pani nie pozwoli się sterroryzować, panno Waverly. Kiedy już raz zacznie, trudno ją powstrzymać.

Назад Дальше