Księżyc w nowiu - Meyer Stephenie 15 стр.


7 Powtórka

Co ja najlepszego wyprawiałam?

Nie byłam pewna, co mną kieruje. Czyżbym chciała na powrót stać się nieczułym zombie? Czyżbym wyrobiła w sobie masochistyczne skłonności? Powinnam była zaraz po szkole pojechać do La Pusch. Przy Jacobie czułam się o wiele lepiej, o wiele normalniej. To, co teraz robiłam, znacznie odbiegało od normy. Jechałam powoli boczną drogą porośniętą z obu stron krzewami i drzewami, których korony łączyły się nad dachem auta w sklepienie zielonego tunelu. Trzęsły mi się ręce, więc zacisnęłam mocniej na kierownicy.

Powtarzałam sobie, że jednym z powodów, dla których się tu znalazłam, jest mój stały koszmar. Teraz, kiedy byłam już niemal zupełnie rozbudzona, pustka z tego snu działała mi na nerwy, nie dawała mi spokoju niczym natrętny pies. Przecież miałam, kogo szukać Ten Ktoś odszedł, nie chciał mnie widzieć, nie dbał o mnie, jednak był – gdzieś tam, nie wiadomo gdzie. Musiałam w to uwierzyć.

Drugim powodem było dziwne, wzmocnione zbieżnością dat poczucie, że dzisiejszy dzień jest czymś w rodzaju powtórki. Tak mógłby zapewne wyglądać mój pierwszy dzień w szkole, gdybym tamtego popołudnia przed rokiem to ja była najbardziej niezwykłą osobą w stołówce.

W moich myślach pojawiło się ponownie pewne znamienne zdanie – nie rozbrzmiało, ale właśnie pojawiło się, tak jakbym je przeczytała:

Będzie tak, jakbyśmy nigdy się nie poznali.

Twierdząc, że mam jedynie dwa powody, żeby jechać tam, dokąd jechałam, w rzeczywistości okłamywałam samą siebie. Nie chciałam się przed sobą przyznać, że motywuje mnie coś jeszcze. Nie chciałam, bo była to motywacja godna szaleńca.

Prawda była taka, że pragnęłam raz jeszcze usłyszeć Jego głos. Pragnęłam zmusić swój umysł, by omamił mnie w ten sam sposób, co w piątkowy wieczór. Słyszałam Go wtedy tak niesamowicie wyraźnie, jakże inaczej niż wtedy, kiedy celowo przywoływałam wspomnienia. Co najważniejsze, przez tę krótką chwilę słuchałam Jego głosu, nie cierpiąc. Nie trwało to długo – ból się pojawił i byłam pewna, że i tym razem mnie odnajdzie, ale pokusa była nie do odparcia. Musiałam, po prostu musiałam odkryć, jak można prowokować tamtą halucynację choćby nie było to niczym innym, jak świadomym nasilaniem objawów choroby.

Miałam nadzieję, że kluczem do wywoływania omamów jest efekt deja vu. To, dlatego jechałam do Jego domu, miejsca, którego nie odwiedzałam od swoich feralnych urodzin.

Za oknami furgonetki, jak w dżungli, migały gęste zarośla Droga wiła się i wiła bez końca. Zniecierpliwiona, docisnęłam pedał gazu. Jak długo jeszcze? Czy las nie powinien już się skończyć? Droga tak zarosła, że znikły dawne punkty odniesienia.

A co, jeśli miałam nie znaleźć domu doktorostwa? Co, jeśli znikł ostatni namacalny dowód na ich istnienie?

Zadrżałam.

W tym samym momencie drzewa się rozstąpiły i wyjechałam na znajomą polanę. I tu Matka Natura nie próżnowała, zagarniając opuszczoną przez właścicieli połać ziemi, gdy tylko ci się wyprowadzili. Trawnik, aż po werandę, zarosły wysokie paprocie – rośliny tuliły się pierzastymi liśćmi do pni potężnych cedrów. Wydawać by się mogło, że cały teren wokół domu zalały sięgające mi po pas, intensywnie zielone fale.

Tak, dom stał tam, gdzie przedtem, i z zewnątrz nawet się nie zmienił, ale od bijącej z jego okien pustki ciarki przechodziły po plecach. Dopiero teraz wyglądał tak, jak przystało na siedzibę rodziny wampirów.

Zaparkowałam tuż przy ścianie lasu, rozglądając się niespokojnie. Bałam się podjechać bliżej.

Odczekałam kilkanaście sekund. Nic. Nic się nie działo. W mojej głowie nie odezwał się żaden głos.

Nie gasząc silnika, wysiadłam z samochodu. Pomyślałam, może, tak jak w piątek, muszę zrobić kilka kroków do przodu.

Warkot furgonetki dodawał mi otuchy. Mierząc wzrokiem ponura, ciemną fasadę, podeszłam powoli do balustrady werandy. Zatrzymałam się przy schodkach. Nie było sensu iść dalej, Nie wyczuwałam niczyjej obecności. Nie było tu ani Ich, ani Jego, żadnego śladu. Dom istniał, ale był tylko pustą skorupą i jako taki nie miał szans stać się celem poszukiwań w moich koszmarach.

Nie weszłam na werandę, nie chciałam zaglądać przez okna do środka. Nie byłam pewna, z jakim stanem wnętrza trudniej byłoby mi się pogodzić. Wolałam nie ryzykować.

Jeśli pokoje stały puste, wypełnione jedynie echem, na ich widok zabolałoby mnie pewnie tak, jak na pogrzebie babci, kiedy mama uparła się, że nie mogę zobaczyć wystawionego w trumnie ciała. Stwierdziła, że będzie dla mnie lepiej, jeśli zapamiętam starszą panią żywą, a nie nieruchomą i upudrowaną. Czy nie cierpiałabym jednak bardziej, gdyby, przeciwnie, nic się nie zmieniło? Gdyby kanapy stały dokładnie tam, gdzie je widziałam ostatnim razem, gdyby na ścianach wisiały wciąż te same obrazy, gdyby – wzdrygnęłam się – na podwyższeniu nadal bielał fortepian? Gorszym doświadczeniem byłoby jedynie odkrycie, że po domu nie zostało śladu.

Zapomniane, przykurzone sprzęty – porzucone. Tak jak ja. Obróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę furgonetki. Prawie biegłam. Nie miałam ochoty zostać w tym miejscu ani minuty dłużej. Spieszno mi było jak nigdy do świata ludzi, do Jacoba. Może zaczynałam się od niego uzależniać, tak jak wcześniej uzależniłam się ode odrętwienia? Miałam to gdzieś. Drogę do La Push pokona łam w rekordowym tempie. Jacob czekał na mnie na zewnątrz. Od razu zrobiło mi się lepiej. Patrząc w jego uśmiechnięte oczy, mogłam wreszcie normalnie oddychać. – Cześć!

– Cześć, Jacob!

Pomachałam też Billy'emu, który obserwował nas zza firanki.

– Chodźmy do garażu. – W głosie chłopaka słychać było niesłabnący entuzjazm.

Jakimś cudem udało mi się roześmiać.

– Naprawdę nie masz mnie jeszcze dosyć? – zapytałam. Musiał już się zorientować, jak desperacko łaknęłam towarzystwa.

Jacob poprowadził mnie ścieżką za dom.

– Nie. Jeszcze nie.

– Daj mi znać, kiedy stwierdzisz, że nadużywam twojej gościnności, dobrze? Nie chcę się narzucać.

– Załatwione. – Zaśmiał się gardłowo. – Ale uprzedzam możesz się nieźle naczekać.

Kiedy weszliśmy do garażu, wydalam okrzyk zachwytu. Stojący na środku wolnej przestrzeni czerwony motor wyglądał już jak motocykl, a nie kupa brudnego złomu.

– Jake, jesteś niesamowity!

Znowu się zaśmiał.

– Jak mam jakiś cel, nie umiem odpuścić – przyznał. Nagle posmutniał. – - Gdybym miał trochę oleju w głowie, dokręcałbym mu jedną śrubkę dziennie.

– Dlaczego?

Wbił wzrok w podłogę. Nie odzywał się tak długo, że zaczęłam już wątpić, czy usłyszał moje pytanie.

– Bella, gdybym powiedział ci, że nie umiem naprawić tych motorów, to jakbyś zareagowała?

Tak jak Jacob przede mną, nie odpowiedziałam od razu. Zerknął na mnie, żeby zobaczyć moją minę.

– Hm… Powiedziałabym, że to wielka szkoda, ale że pewnie znajdziemy sobie coś innego do roboty. W ostateczności moglibyśmy razem odrabiać lekcje.

Chłopak wyraźnie się rozluźnił. Przykucnął przy motorze i podniósł z ziemi klucz.

– Będziesz do mnie wpadać, nawet jak już je skończę?

– To o to ci chodzi? – Pokręciłam głową. – Wykorzystuję go, a ten jeszcze się doprasza. No jasne. Jeśli tylko mi pozwolisz, będę cię odwiedzać regularnie.

Licząc na to, że spotkasz tu Quila? – zażartował.

– Kurczę, wydało się.

Parsknął śmiechem.

– Naprawdę lubisz spędzać ze mną czas? – spytał nieśmiało.

– Nawet bardzo. Sam zobaczysz. Jutro po szkole muszę iść do pracy, ale w środę, obiecuję, wyciągnę cię z tego garażu na całe popołudnie.

– Co będziemy robić?

– Jeszcze nie wiem. Możemy pojechać do mnie, żeby motory cię nie kusiły. Weź ze sobą zeszyty i podręczniki – założę się, że masz zaległości. Sama je mam.

– O niczym tak nie marzyłem, jak o wspólnym kuciu. – Skrzywił się. Ciekawa byłam, ile spraw zaniedbał od soboty, żeby móc ze mną przebywać.

– Nie kręć nosem – powiedziałam. – Od czasu do czasu trzeba będzie zachowywać się odpowiedzialnie. Inaczej Charlie i Billy dobiorą się nam do skóry.

– Rozchmurzył się. Spodobało mu się chyba słówko „nam”. Byliśmy partnerami,.

– Jedna sesja w tygodniu? – zasugerował.

Policzyłam w myślach liczbę ćwiczeń, które mi tego dnia zadano. – Dwie, lepiej dwie.

Chłopak sięgnął do papierowej torby leżącej nieopodal skrzynki na narzędzia i wyciągnął dwie puszki z jakimś gazowanym napojem. Otworzył dla mnie i dla siebie. Wznieśliśmy toast.

– Za bycie odpowiedzialnym – oświadczył uroczyście – dwa razy w tygodniu.

– Za bycie nieodpowiedzialnym w pozostałe dni – dodałam. Jacob uśmiechnął się szeroko i przytknął swoją puszkę do mojej.

Wróciłam do domu później, niż zamierzałam. Charlie, jak się okazało, zamówił i zjadł pizzę na obiad. Nie chciał słyszeć o przeprosinach.

– Nic się nie stało – zapewnił mnie. – Poza tym masz prawo od czasu do czasu odpocząć od garów.

Wiedziałam, że nie mówi mi całej prawdy. Cieszył się, że zaczynam normalnie funkcjonować, i wolał mnie niepotrzebnie nie irytować, żeby nie sprowokować nawrotu depresji. Przed zabraniem się do odrabiania lekcji, sprawdziłam skrzynkę mailową. Przyszła długa odpowiedź od Renee. Uszczęśliwiona moją przemianą, nie omieszkała skomentować każdego faktu, o którym jej napisałam, więc przesłałam jej zaraz równie szczegółowo relację z dobiegającego już końca dnia. Rzecz jasna, ani słowem nie wspomniałam o motocyklach. Nawet wyluzowana Renee przeraziłyby moje plany.

We wtorek w szkole nie było tak źle. Angela i Mike wydawali się być gotowi powitać mnie w swoim gronie z otwartymi ramionami i zachowywali się tak, jakby minione cztery miesiące nie miały miejsca. Tylko Jess nadal traktowała mnie z dystansem. Zastanawiałam się, czy potrzebuje formalnych przeprosin na piśmie za tamten incydent pod barem.

W sklepie Mike był nadzwyczaj ożywiony i rozgadany. Najwyraźniej tak długo tłumił w sobie potrzebę rozmowy, że teraz musiał to sobie odrobić. Co do mnie, wprawdzie odpowiadałam na pytania i śmiałam się z jego żartów, ale zdawałam sobie sprawę, że łatwiej przychodziło mi to przy Jacobie. Mimo wszystko, udało nam się jednak nie poruszyć żadnego drażliwego tematu.

To jest, do czasu.

Wybiła piąta. Zdjęłam firmowy podkoszulek i cisnęłam go pod ladę, a Mike wystawił w oknie tabliczkę z napisem „Nieczynne”.

– Fajnie się dziś pracowało, prawda? – powiedział wesoło.

– Fajnie – potwierdziłam ugodowo, chociaż gdybym miała wybór, siedziałabym od kilku godzin w garażu w La Push.

– Szkoda, że w piątek musiałaś wyjść wcześniej z filmu. Jakoś nie nadążałam za jego tokiem rozumowania.

– Tchórz ze mnie i tyle. – Wzruszyłam ramionami.

– Chodzi mi o to – wyjaśnił – że następnym razem powinnaś wybrać się do kina na coś przyjemniejszego.

– Ach – Wciąż nie rozumiałam, do czego pije.

– Może w ten piątek? Ze mną. Poszlibyśmy na jakąś komedię.

Przygryzłam wargę. Czy już tego nie przerabialiśmy? Miałam rację – czekała mnie powtórka moich pierwszych dni w Forks.

Będzie tak, jakbyśmy nigdy się nie poznali.

Nie chciałam psuć sobie stosunków z Mikiem, zwłaszcza że był jedną z nielicznych osób, które po moim „powrocie” odnosiły się do mnie przyjaźnie i bez podejrzliwości. Żałowałam, że tym razem nie mogę wykręcić się spotkaniem z Jessicą, tak jak przed rokiem.

– Masz na myśli randkę? – upewniłam się. W tym wypadku się chyba grać w otwarte karty. Żeby mieć to szybko za sobą.

Przeanalizował ton mojego głosu.

– Jeśli chcesz, to może być randka, ale nie musi.

– Nie umawiam się na randki – odpowiedziałam, uświadamiając sobie jednocześnie, jak bardzo obojętna była mi kwestia powodzenia u płci przeciwnej.

– To może pójdziemy bez żadnych zobowiązań? – zaproponował. – Jako para kumpli.

Jego jasnoniebieskie oczy odrobinę posmutniały. Miałam nadzieję, że nie kłamie i rzeczywiście się na mnie nie obrazi, jeśli odrzucę jego zaloty.

– Kumple, mówisz? To mi bardziej odpowiada. Tyle, że piątkowy wieczór mam już zajęty, więc może w następnym tygodniu?

– A co porabiasz w ten piątek? – spytał, nieudolnie kryjąc podenerwowanie.

– Uczę się. Umówiłam się na taką… sesję kucia. Z koleżanką.

– Ach tak. No to może w przyszłym tygodniu.

Odprowadził mnie do furgonetki, ale nie był już taki rozmowny, co wcześniej. Zupełnie jak wtedy, rok temu. Zatoczyłam pełne koło. Czułam, że to, co przeżywam, to tylko echo przeszłości, odbicie wyprane z odczuwanych niegdyś przeze mnie emocji.

Nazajutrz wieczorem Charlie zastał mnie i Jacoba leżących na brzuchach na podłodze w saloniku w otoczeniu podręczników zeszytów i piórników. Ani trochę się nie zdziwił, z czego wywnioskowałam, że za moimi plecami kontaktuje się z Billym.

– Cześć, dzieciaki – rzucił, zezując w stronę kuchni, skąd rozchodził się apetyczny zapach mięsnej zapiekanki. Pichciłam cale popołudnie. Jacob przyglądał się, jak gotuję, i służył mi za testera. Chciałam wynagrodzić ojcu wczorajszą pizzę.

Jacob został na obiedzie i zabrał porcję dla Billy'ego. Z oporami zgodził się dodać do mojego niedzielnego wyniku jeden rok za bycie dobrą kucharką.

W czwartek pracowałam, w piątek siedzieliśmy w garażu, a w sobotę po sklepie odrabialiśmy lekcje. Charlie nabrał do mnie dostatecznie dużo zaufania, żeby zostawić nas samych i wybrać się z Harrym na ryby. Kiedy wrócił, mieliśmy już zrobione wszystkie ćwiczenia i z czystymi sumieniami oglądaliśmy „Monster Garage” na Discovery.

– Powinienem już się zbierać – westchnął Jacob. – Jest później, niż myślałem.

– Okej – powiedziałam jękliwie. – Odwiozę cię do domu.

Moja smutna mina go rozbawiła. Nie miałam ochoty opuszczać wygodnego fotela.

– Jutro znowu garaż – zakomunikowałam mu, kiedy siedzieliśmy już w aucie, w bezpiecznej odległości od uszu Charliego.

– O której mam się stawić?

Uśmiechnął się tajemniczo.

– Zadzwonię do ciebie rano i się umówimy, dobra? – zaproponował niespodziewanie. Wyglądał na podekscytowanego.

– Dobra – zgodziłam się. Nie miałam pojęcia, co knuje. Nie pozostawało mi nic innego, jak poczekać do rana.

Po śniadaniu zrobiłam porządki, żeby zabić jakoś czas przed telefonem Jacoba, a przy okazji otrząsnąć się z ostatniego koszmaru. Zmieniła się jego sceneria. Nie wędrowałam już po lesie, a po niezmierzonym polu paproci – tu i ówdzie rosły jedynie dorodne choiny. Jak zwykle krążyłam bez celu, nie wiedząc, dokąd idę ani czego szukam. Rano byłam na siebie wściekła za poniedziałkowa wyprawę. Próbowałam zepchnąć swój nowy sen na krańce świadomości, skąd nie miałby szans wyrwać się, by znowu mnie nawiedzić.

Charlie mył radiowóz przed domem, więc kiedy telefon w końcu zadzwonił, rzuciłam szczotkę klozetową w kąt i popędziłam na dół go odebrać.

– Halo? – wydyszałam do słuchawki.

– Belo… – Jacob nigdy nie używał wołacza.

– Cześć, Jake.

– Musimy coś dzisiaj uczcić – oznajmił poważnym tonem. Skojarzyłam, o co chodzi dopiero po sekundzie.

– Są gotowe? Już? To fantastycznie!

– Co za prezent od losu! Tak bardzo potrzebowałam czegoś, co odciągnęłoby moje myśli od koszmarów o pustce! Nawet, jeśli to coś miało być czymś na kształt, hm, randki. – Oba są w pełni sprawne.

– Jacob, jesteś cudowny! Jesteś najbardziej utalentowaną osobą jaką znam! Daję ci za to dziesięć lat ekstra. – Super! To chyba niedługo zacznę siwieć. Rozśmieszył mnie.

– Zaraz u ciebie będę!

Wróciłam jeszcze na górę odstawić środki czyszczące pod umywalkę w łazience, naciągnęłam w biegu kurtkę i popędziłam do samochodu.

– Jedziesz do Jake'a – oświadczył Charlie, kiedy go mijałam. Nie było to pytanie.

– Tak – potwierdziłam, wskakując do furgonetki.

– Później będę na posterunku – zawołał za mną ojciec.

– Okej – odkrzyknęłam, przekręcając kluczyk w stacyjce. Charlie powiedział coś jeszcze, ale zagłuszył go ryk mojego silnika. Zabrzmiało to jak „gdzie się pali”.

U Blacków zaparkowałam nie od frontu, ale nieco z boku, blisko kępy drzew, tak żeby łatwiej było nam wywieźć motory w tajemnicy. Wysiadając, dostrzegłam, że w pobliżu przeziera zza igieł czerwony lakier – Jacob przezornie wyprowadził zawczasu oba pojazd z garażu. Z wnętrza domu jaskrawe plamy były niewidoczne.

Назад Дальше