Księżyc w nowiu - Meyer Stephenie 17 стр.


8 Adrenalina

– Okej, pokaż mi, gdzie jest sprzęgło.

Puściłam kierownicę, żeby wskazać na dźwignię po lewej strony kierownicy. Nie był to najlepszy pomysł. Przód motoru nagle skręcił w bok, omal nie straciłam równowagi. Złapałam kierownicę.

– Jacob, on nie chce stać prosto – pożaliłam się.

– Podczas jazdy będzie stabilniejszy – obiecał. – A gdzie masz hamulec?

– Za prawą stopą.

– Źle.

Złapał moją prawą dłoń i przytknął ją do dźwigni przy gazie.

– Ale przecież sam mówiłeś…

– Tamten hamulec – przerwał mi – nie jest dla początkujących i na razie używaj tego. Przestawisz się, jak będziesz już lepiej panowała nad maszyną.

– To brzmi podejrzanie – zauważyłam. – Czy oba hamulce nie są tak samo ważne?

– Po prostu zapomnij o tamtym, dobra? – Popatrz. – Zacisnął palce na dźwigni i pociągnął ją w dół. – Tak się nią hamuje. Zapamiętaj! – Ścisnął moją dłoń raz jeszcze. – Zapamięta., zapamiętam.

– Gdzie jest gaz?

Pokazałam. – Zmiana biegów?

Obróciłam właściwą dźwignię lewą łydką. – Bardzo dobrze. Wszystkie dźwignie masz już chyba obcykane.

Czas na właściwą naukę jazdy.

– Acha.

Nie powiedziałam nic więcej, bo coś ścisnęło mnie w gardle, a nie chciałam zmienionym głosem zdradzić swojego stanu ducha. Byłam przerażona. Starałam wmówić sobie, że nie mam się czego bać – doświadczyłam już przecież najgorszej rzeczy, jaka mogła mi się przytrafić. Powinnam była odważnie patrzeć śmierci w twarz i jeszcze się gorzko śmiać.

Moje nerwy były jednak głuche na taką argumentację.

Spojrzałam przed siebie. Droga była piaszczysta i lekko wilgotna (zawsze lepsze to niż błoto, pomyślałam), a po obu stronach porastały ją gęste, zielone zarośla.

– Najpierw sprzęgło – pouczył mnie instruktor.

Posłusznie zacisnęłam palce we wskazanym miejscu.

– To bardzo ważne – podkreślił Jacob. – Nie możesz go puścić. Wyobraź sobie, że podałem ci odbezpieczony granat. Nie ma zawleczki i przytrzymujesz łyżkę.

Zacisnęłam palce jeszcze mocniej.

– Świetnie. Będziesz umiała zapuścić silnik z buta?

– Jeśli oderwę stopę od ziemi, to przewrócę się z całym motorem – wycedziłam przez zaciśnięte zęby, wciąż trzymając swój odbezpieczony granat.

– Dobra, ja to zrobię. Tylko nie puść sprzęgła!

Odsunął się odrobinę, a potem nagle z całej siły uderzył stopą o pedał. Silnik warknął, ale zaraz zgasł, za to kopniak Jacoha wytrącił mnie z równowagi. Na szczęście chłopak zdążył złapać przewracający się motor i postawił go na powrót w pionie.

– Tylko spokojnie. Trzymasz wciąż to sprzęgło?

– Tak – wykrztusiłam.

– Przygotuj się. Spróbuję jeszcze raz.

Na wszelki wypadek położył dłoń z tylu siodełka.

Po czterech podejściach wreszcie się udało. Jednoślad dygotał pode mną niczym rozwścieczone dzikie zwierzę. Od trzymania sprzęgła rozbolały mnie palce.

– Teraz gaz – rozkazał Jacob. – Byle delikatnie. I nie puszczaj sprzęgła!

Niepewnie przekręciłam rączkę. Chociaż zachowywałam ostrożność, motor warknął zaskakująco głośno. Był teraz nie tylko wściekły, ale i głodny.

Jacob uśmiechnął się z satysfakcją.

– Pamiętasz, jak się wrzuca pierwszy bieg?

– Tak.

– No to wrzucaj i ruszaj.

– Dobra.

Przez kilka sekund nic się nie działo, – Lewa stopa – podpowiedział.

– Wiem – jęknęłam. Wzięłam głęboki wdech.

– Jesteś pewna, że chcesz spróbować? Wyglądasz na przerażoną.

– Wydaje ci się – syknęłam. Lewą stopą przesunęłam dźwignię.

– Bardzo dobrze – pochwalił mnie Jacob. – A teraz bardzo łagodnie puść sprzęgło.

Cofnął się o kilka kroków.

– Mam puścić granat? – spytałam z niedowierzaniem. Nic dziwnego że wolał się odsunąć.

– Tak się właśnie rusza. Byle bez pośpiechu.

Zaczęłam stopniowo zwalniać uścisk, kiedy nagle przerwał mi czyjś głos – Czyjś głos.

– To co robisz, Bello, jest nieodpowiedzialne, dziecinne i głupie!

– Ah! – Z wrażenia puściłam nieszczęsne sprzęgło. Motor wierzgnął, wyrwał się do przodu, a potem przewrócił na bok przygniatając mnie do ziemi. Silnik zadławił się i zgasł.

– Nic ci nie jest? – Jacob rzucił mi się na pomoc.

Ale ja go nie słuchałam.

– Mówiłem ci – mruknął w mojej głowie aksamitny baryton.

– Bella? – Jacob potrząsnął mną, żeby mnie ocucić.

– Wszystko w porządku – wymamrotałam oszołomiona. Lepiej niż w porządku. Wrócił Głos. Wciąż dźwięczał mi w uszach.

Przeanalizowałam sytuację. Nie było mowy o deja vu – znajdowałam się na tej drodze po raz pierwszy i po raz pierwszy siedziałam na motorze – halucynacje musiało, więc wywoływać coś innego.

Tylko co? Hm… Nagle uświadomiłam sobie, że moje żyły pulsują resztką adrenaliny, i doszłam do wniosku, że znalazłam rozwiązanie zagadki. Adrenalina plus niebezpieczeństwo, tak, to było to. No, może ewentualnie adrenalina plus sama głupota.

Jacob pomógł mi wstać.

– Uderzyłaś się w głowę?

– Nie, nie sądzę. – Pokręciłam nią, żeby zobaczyć, czy w którejś pozycji zaboli. – Mam nadzieję, że nie uszkodziłam motocykla? – spytałam szczerze zaniepokojona. Chciałam jak najszybciej ponowić próbę okiełznania jednośladu. Nie przypuszczałam, że moim szaleńczym wybrykom będą towarzyszyć tak fantastyczne atrakcje. Nie musiałam już napawać się tym, że łamię postanowienia umowy. Wystarczyło napawać się możliwością usłyszenia pewnej Osoby.

– Nie, nie – przerwał moje rozmyślania Jacob. – Tylko zadusiłaś silnik. – Za szybko puściłaś sprzęgło.

– No tak. – Krytykę przyjęłam potulnie. – Daj, wsiądę.

– Jesteś pewna?

– W stu procentach.

Tym razem zaczęłam od nauki samodzielnego odpalania motoru. Była to dosyć skomplikowana czynność. Żeby uderzyć w pedał z dostateczną silą, musiałam podskoczyć w miejscu, a podskakując, traciłam niezmiennie kontrolę nad pojazdem i ten niebezpiecznie się chybotał. Jacob czaił się u mego boku, gotowy w krytycznym momencie złapać kierownicę.

Kilkakrotnie mało brakowało – kilkadziesiąt razy brakowało bardzo dużo – w końcu jednak silnik zaskoczył i rozbudził się na dobre. Pamiętając o przytrzymywaniu „granatu”, delikatnie dodałam gazu. Maszyna zachęcająco warknęła. Rzuciłam Jacobo triumfujące spojrzenie.

– Tylko spokojnie ze sprzęgłem – przypomniał zadowolony.

– Czy mam rozumieć, że zamierzasz się zabić? – spytał mnie Niewidzialny surowym tonem. – Czy o to właśnie ci chodzi?

Uśmiechnęłam się pod nosem – adrenalina nadal czyniła cuda – ale pytania zignorowałam. Wierzyłam, że przy Jacobie nie może stać mi się nic złego.

– Wracaj do domu! – rozkazał mi głos. Jego uroda zwalała z nóg. Niezależnie od ceny, jaką miało mi przyjść za to zapłacić, nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby to wspomnienie zblakło.

– Puszczaj stopniowo – zachęcił mnie Jacob.

– Dobrze, dobrze. – Poczułam się trochę dziwnie, bo uzmysłowiłam sobie, że jednocześnie odpowiadam obu. Usiłując się maksymalnie skoncentrować, by kolejny komentarz Niewidzialnego mnie nie zaskoczył, rozluźniłam uścisk na sprzęgle. Nagle bieg wskoczył i rzuciło mną do przodu.

Poleciałam.

Znikąd pojawił się wiatr. Silny podmuch wbił mi skórę twarzy w kości czaszki, a włosy nie tyle odgarnął, co pociągnął do tyłu ostrym szarpnięciem. Żołądek podszedł mi gardła. Adrenalina rozeszła się po żyłach z charakterystycznym mrowieniem. Rosnące wzdłuż drogi drzewa zlały się w jeden zamazany, zielony mur. A jechałam dopiero na jedynce! Kusiło mnie, żeby wrzucić drugi bieg. Podekscytowana prędkością, dodałam nieco gazu.

– Bello! Patrz, co robisz! – rozległo się w mojej głowie.

Gniewny okrzyk trochę mnie ocucił. Zdałam sobie sprawę, że droga przede mną odbija łagodnie w lewo, a ja nadal jadę prosto. Jacob nie powiedział mi, jak się skręca.

Nie pozostawało mi nic innego, jak zahamować. Odruchowo użyłam prawej stopy, tak jak w furgonetce. Motocykl wymknął mi się spod kontroli – przechylił się wpierw w prawo, a potem na lewo. Pędziłam w kierunku zarośli. Spróbowałam skręcić, żeby wrócić na drogę, ale poruszywszy się, przeniosłam punkt ciężkości w inne miejsce i straciłam równowagę. Maszyna przycisnęła mnie do ziemi. Silnik motoru zawył, jego koła zawirowały w powietrzu, a on sam pociągnął mnie za sobą (i pod sobą) po mokrym piachu, aż wreszcie zderzył się z czymś i stanął. Z czym, tego nie widziałam – twarz miałam wduszony w mech. Chciałam się podnieść, ale coś stało mi na przeszkodzie.

Nie wiedziałam, co się dzieje. Zewsząd otaczał mnie warkot a raczej trzy warkoty: motocykla, Niewidzialnego i jeszcze jeden… Jeszcze jeden?

To Jacob dogonił mnie na swoim harleyu. Kiedy zahamował, jeden z warkotów ucichł.

– Bella!

Chłopak musiał odciągnąć mój motor na bok, bo zrobiło mi się lżej. Przewróciłam się na plecy, żeby zaczerpnąć powietrza. Zapadła cisza.

Ale jazda – szepnęłam. To doświadczenie bardzo przypadło mi do gustu. Byłam przekonana, że odkryłam receptę na omamy. Czegóż mogłam chcieć więcej?

– Bella! – Jacob przykucnął i pochylił się nade mną z zatroskaną miną. – - Bella, żyjesz?

– Czuję się znakomicie. – Gdybym mogła, wykrzyczałabym to na cale gardło. Wyprostowałam ręce i nogi. Działały bez zarzutu.

– Pokaż, jak się skręca, to postaram się poprawić.

Obawiam się, że nic ci już dzisiaj nie pokażę. Za to zaraz zawiozę cię do szpitala.

– Nic mi nie jest.

– Doprawdy? – spytał z przekąsem. – Bella, masz wielką ranę na czole, z której leje się krew.

Przytknęłam wierzch dłoni do czoła. Rzeczywiście, było mokre i lepkie. Zapach wilgotnego mchu tłumił na razie przykry odór krwi.

Przycisnęłam rękę mocniej, jakby mogła zatamować krwawienie.

– Tak bardzo mi przykro. Nie chciałam.

– Przepraszasz mnie za to, że zraniłaś się w głowę? – zdziwił się Jacob. Objął mnie ramieniem w talii i pomógł mi się podnieść.

– Chodźmy do auta. Daj kluczyki. Poprowadzę.

– A co z motorami? – Wyjęłam kluczyki z kieszeni. Jacob zamyślił się na chwilę.

– Poczekaj. – Posadził mnie na poboczu. – Masz tu prowizoryczny opatrunek. – Jednym ruchem zdjął podkoszulek i cisnął w moją stronę. Był już cały w plamach. Zwinęłam go w wałek i przycisnęłam sobie do czoła. Zaczynałam czuć zapach krwi, wzięłam więc kilka głębszych wdechów i starałam się skupić na czymś innym.

– Chłopak wskoczył na harleya, odpalił go jednym kopnięciem i gwałtownie ruszył. Spod kół wystrzeliły ziarnka piasku i kamyczków prowadził pochylony niczym zawodowy kolarz, śmiało przed siebie. Nad jego silnymi plecami unosiły się lśniące włosy.

Spojrzałam za nim z zazdrością. Byłam pewna, że sama na motocyklu prezentowałam się dużo gorzej. Nie wiedziałam, że zdążyłam przejechać taki kawał. Kiedy zatrzymał się przy furgonetce, musiałam wytężyć wzrok, żeby zobaczyć co robi. Wrzucił harleya na pakę i podbiegł do szoferki. Wkrótce zabrzmiał znajomy ryk mojego sędziwego auta. Nie czułam się tak źle, jak by się mogło wydawać. Miałam lekkie mdłości i piekło mnie trochę czoło, ale nie poniosłam żadnych poważnych obrażeń. Jacob niepotrzebnie panikował. Zapomniał, że rany na głowie zawsze krwawią obficiej niż inne. Zaparkowawszy nieopodal, chłopak nie zgasił silnika. Dopadł mnie w kilku susach i znów pomógł mi stanąć na nogach. – Okej powolutku. Podprowadzę cię do samochodu. – Nie kłamię, nic mi nie jest – powtórzyłam. – Nie podkręcaj się tak. To tylko trochę krwi. – To tylko wiadro krwi – mruknął. Cofnął się po mój motocykl.

– Przemyślmy wszystko starannie – zaproponowałam, kiedy zajął moje miejsce w furgonetce. – Jeśli zawieziesz mnie na ostry dyżur w takim stanie, Charlie zaraz się tam zjawi i pozna naszą tajemnicę. – Wskazałam na swoje utytłane ziemią dżinsy.

– Bella, muszą ci założyć szwy. Nie pozwolę, żebyś wykrwawiła się na śmierć.

– Nie wykrwawię się – przyrzekłam. – Odwieźmy po prostu motory, potem wpadniemy do mnie, przebiorę się w coś czystego i pojedziemy do szpitala.

– A co z Charliem?

– Powiedział, że spędzi cały dzień na posterunku.

– Wytrzymasz tak długo?

– Zaufaj mi. Krwawię przy byle okazji. To tylko tak strasznie wygląda.

Jacob nie był zachwycony – skrzywił się z dezaprobatą – ale nie chciał narażać mnie na konfrontację z ojcem.

Przez całą drogę do Forks wyglądałam przez okno, przyciskając poplamiony podkoszulek do czoła. Nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że ten motocykl to taki dobry pomysł. Spełnił swoje zadanie. Udało mi się zachować skrajnie nieodpowiedzialnie, a łamiąc dane słowo, odzyskałam nieco godności osobistej.

I jeszcze te halucynacje! Rewelacja! Mogłam je teraz wywoływać na życzenie – a przynajmniej taką miałam nadzieję. Zamierzałam jak najszybciej sprawdzić swoją teorię w praktyce. Jeśli wizyta w szpitalu nie zabrałaby zbyt dużo czasu, zdążyłabym wrócić na drogę nad klifem.

Tamten pęd… Rozmarzyłam się. Bardzo mi się spodobało. Ta prędkość, ten wiatr we włosach, to poczucie wolności… Przypomniało mi się moje poprzednie życie. Nieraz podróżowaliśmy w takim tempie na przełaj przez las, tyle, że pieszo, to znaczy On biegł, a mnie brał na barana…

Wspomnienia przerwała nagła fala bólu. Zacisnęłam zęby.

– Nadal nic ci nie jest? – upewnił się Jacob.

– Nadal – potwierdziłam, starając się brzmieć równie przekonywująco, co wcześniej.

– A tak przy okazji – dodał – chciałbym cię uprzedzić, że dziś wieczorem odłączę w twoim motorze hamulec nożny.

Pierwsze, co zrobiłam po przyjeździe do domu, to spojrzała w lustro. Wyglądałam okropnie. Włosy miałam pozlepiane błotem, a do policzków i szyi przywarły strużki zaschniętej krwi. Zbadałam starannie każdy centymetr kwadratowy swojej twarzy, żeby nic nie przeoczyć. Wmawiałam sobie przy tym, że krew to tylko farba i starałam się oddychać przez usta. Obie metody zdały egzamin. Mój żołądek przestał się buntować.

Umyłam się, jak mogłam najlepiej, po czym schowałam zakrwawione ubrania na dnie kosza z brudną bielizną i przebrałam się w czyste dżinsy i koszulę (wybrałam górę zapinaną na guziki, żeby nie być zmuszoną wciągać czegokolwiek przez głowę). Wszystko to udało mi się zrobić jedną ręką – drugą przytrzymywałam prowizoryczny opatrunek.

– Pospiesz się! – zawołał z ganku Jacob. – - Już idę!

Upewniwszy się, że nie zostawiłam za sobą żadnych obciążających dowodów, zbiegłam po schodach na dół.

– Jak teraz? – spytałam.

– Lepiej. O wiele lepiej.

– Ale czy wyglądam jak ktoś, kto przewrócił się w garażu i uderzył głową o młotek?

– Chyba tak.

– No to jedziemy – zakomenderowałam, Jacob wyprowadził mnie na zewnątrz, upierając się, że to on będzie znowu prowadził. Byliśmy w połowie drogi do szpitala, kiedy zdaliśmy sobie, że mój kompan jest od pasa w górę nagi.

– To moja wina – jęknęłam. – Mogłam wziąć ci z domu jakąś kurtkę.

– I nas wydać? – zauważył przytomnie. – Nic nie szkodzi. Nie jest mi aż tak znowu chłodno.

– Chyba żartujesz? – Włączyłam ogrzewanie. Przez chwilę obserwowałam Jacoba kątem oka, żeby sprawdzić czy tylko nie udaje twardziela, ale chłopak nie dostał nawet gęsiej skórki. Prawą rękę wyciągnął swobodnie wzdłuż mojego zagłówka, chociaż ja siedziałam skulona, żeby tracić jak najmniej ciepła.

Nie wyglądał na szesnastolatka. Oczywiście nikt nie dałby mu czterdziestu lat, które przyznałam mu w żartach, ale można go było wziąć za starszego ode mnie. Ogarnęłam wzrokiem jego tors, ramiona i brzuch. Przesadzał, nazywając siebie „fasolową tyką”. Chyba za często przyglądał się muskulaturze Quila Miał całkiem ładne mięśnie – nie jak kulturysta, ale wszystko na swoim miejscu. I taki piękny odcień skóry… Zazdrościłam mu śniadej karnacji.

Spostrzegł, że mu się przyglądam.

– Co? – zapytał, odrobinę zmieszany.

– Nic, po prostu coś sobie dopiero uświadomiłam. Wiesz, jesteś całkiem przystojny.

Od razu pożałowałam swojej impulsywności. Mój komentarz mógł przecież zostać potraktowany jako zaproszenie do flirtu. Na szczęście Jacob wzniósł tylko oczy ku niebu.

– Musiałaś się mocno uderzyć w tę głowę – stwierdził.

– Mówię serio.

– W takim razie, dziękuję. Czy coś w tym stylu.

– Nie ma za co. Czy coś w tym stylu.

Założono mi aż siedem szwów. Bolał tylko zastrzyk znieczulający, potem już nic, ale mimo to Jacob do końca trzymał mnie za rękę. Usiłowałam nie myśleć o tym, ile w tym ukrytej ironii.

W szpitalu przetrzymywali nas całe wieki, ale jakimś cudem zdążyłam odwieźć Jacoba i ugotować obiad, zanim Charlie wrócił z pracy. Wydawał się usatysfakcjonowany moją historyjką o upadku i młotku. Już nieraz w przeszłości lądowałam na ostrym dyżurze tylko, dlatego, że się potknęłam.

Назад Дальше