– Tak, to ja – potwierdziłam łamiącym się głosem.
– Gdzie się podziewałaś? – zagrzmiał, pojawiwszy się na progu kuchni. Jego mina nie wróżyła niczego dobrego. Zawahałam się. Pewnie już dzwonił do Jessiki. Lepiej było powiedzieć prawdę.
– Chodziłam po lesie – wyznałam ze skruchą. Zacisnął usta.
– Miałaś uczyć się z koleżanką. – Jakoś nie byłam w nastroju do rachunków.
Charlie założył ręce na piersiach.
– Mówiłem ci przecież, żebyś trzymała się od lasu z daleka!
– Wiem. Ale nie martw się, już nigdy więcej nie złamię zakazu.
Zadrżałam na samo wspomnienie mojej wyprawy. Charlie spojrzał na mnie, jakby dopiero teraz zauważył, w jakim jestem stanie. Przypomniało mi się, że spędziłam trochę czasu, klęcząc na ściółce, no i wpadłam w świerki. Musiałam wyglądać jak sto nieszczęść.
– Co się stało?
Zadecydowałam, że jestem zbyt roztrzęsiona, by brnąć w kłamstwa o spokojnym spacerze i podziwianiu flory.
– Widziałam tego niedźwiedzia. – Chciałam powiedzieć to najbardziej naturalnym tonem, ale mój głos ani myślał mnie słuchać. – To właściwie żaden niedźwiedź, tylko coś w rodzaju wielkiego wilka. Jest ich pięć. Największy czarny, później szary, rudawy i jeszcze…
– Nic ci nie jest? – przerwał wstrząśnięty Charlie, kładąc mi dłonie na ramionach.
– Nie.
– Nie zaatakowały cię?
– Nie, zupełnie ich nie obchodziłam. Ale kiedy sobie poszły, rzuciłam się do ucieczki i parę razy się przewróciłam.
Przeniósł dłonie z moich ramion na plecy i przytulił mnie mocno do siebie. Przez dłuższą chwilę staliśmy w milczeniu.
– Wilki… – mruknął Charlie pod nosem.
– Co wilki?
– Strażnicy leśni mówili, że ślady nie pasują do niedźwiedzia… Ale wilki są znacznie mniejsze, trudno pomylić je z daleka z grizzly…
– Te były gigantyczne.
– Jeszcze raz, ile ich widziałaś?
– Pięć.
Charlie zamyślił się na moment. Zmarszczył czoło i pokręci z niedowierzaniem głową.
– Od dzisiaj zero szwendania się po lesie, zrozumiano? – oświadczył tonem nie znającym sprzeciwu.
– Jasne – obiecałam. – Musieliby mnie zaciągać wołami.
Charlie zadzwonił na posterunek, żeby zdać raport z tego, co mi się przydarzyło. Skłamałam tylko raz, określając miejsce mojego spotkania z bestiami – powiedziałam, że byłam na szlaku wiodącym na północ. Wolałam, żeby ojciec nie dowiedział się, jak daleko zawędrowałam, a co najważniejsze, nie chciałam, żeby ktokolwiek napatoczył się na Laurenta. Kiedy przypomniałam sobie o jego istnieniu, zrobiło mi się niedobrze.
– Głodna? – spytał Charlie, odwiesiwszy słuchawkę.
Zaprzeczyłam, chociaż od rana nic nie jadłam.
– Tylko zmęczona.
Ruszyłam w kierunku schodów.
– Hej – zatrzymał mnie Charlie. Nagle znów zrobił się podejrzliwy.
– Mówiłaś, że Jacob dokądś wyjechał, prawda?
– Tak powiedział mi Billy – uściśliłam, zaskoczona jego pytaniem.
Ojciec przyjrzał mi się uważniej, ale to, czego dopatrzył się w moich oczach, widać go usatysfakcjonowało.
– Hm…
– Co?
Zabrzmiało to tak, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że okłamałam go dzisiejszego ranka nie tylko w sprawie Jessiki.
– Bo widzisz, kiedy pojechałem rano po Harry'ego, zobaczy Jacoba w La Push. Stał przed sklepem z grupą kolegów. Pomachałem mu, ale nie odmachał… Nie wiem, może mnie po prostu nie zauważył. Chyba się o coś kłócili. Wyglądał jakoś dziwnie, bardzo się czymś martwił… I zmienił się. Boże, ten dzieciak rośnie w oczach! Za każdym razem, kiedy go widzę, jest wyższy o pięć centymetrów.
– Billy twierdził, że Jake wybiera się z chłopakami do Port Angeles do kina. Może mieli pod tym sklepem miejsce zbiórki.
– No, tak. To możliwe.
Charlie wyszedł do kuchni.
Zostałam w przedpokoju sama, przetrawiając to, co przekazał Jacob kłócił się z kolegami? Może dorwał w końcu Emry`ego i mówił mu akurat, co sądzi o jego kontaktach z Samem? Może to, dlatego do mnie nie zadzwonił? Cóż, jeśli tak było, nie miałam mu tego dłużej za złe.
Zanim poszłam do siebie, sprawdziłam jeszcze zamki Rzecz jasna, nie miało to większego sensu. Nie posiadając przeciwstawnych kciuków, wilki nie poradziłyby sobie z samą gałką, natomiast wampira nie powstrzymałyby nawet najgrubsze sztaby. Laureat mógł przyjść po mnie w każdej chwili.
Laurent albo Victoria…
W łóżku trzęsłam się tak bardzo, że straciłam nadzieję, na że kiedykolwiek zasnę. Zwinąwszy się pod kołdrą w kłębek pogrążyłam się w ponurych rozmyślaniach.
Byłam bezsilna, bezbronna. Nie miałam gdzie się schować. Nie miał mi kto pomóc. Nie istniały żadne środki ostrożności, które mogłabym przedsięwziąć.
Nagle uzmysłowiłam sobie coś jeszcze, co przypłaciłam falą mdłości. Sytuacja przedstawiała się znacznie gorzej! W takim samym położeniu co ja znajdował się przecież także Charlie! Nieświadomy grożącego mu niebezpieczeństwa, spał zaledwie kilka metrów ode mnie. Gdyby wampiry przyszyły zabić mnie w domu, nie zawahałyby się zaatakować i jego. Nawet gdyby mnie nie zastały, mogłyby zamordować go dla sportu.
Teraz nie tyko drżałam, ale i szczękałam zębami.
Żeby się uspokoić, wyobraziłam sobie, że wataha dogoniła Laurenta i rozszarpała go na strzępy, jak gdyby był zwykłym śmiertelnikiem. Nie wierzyłam ani trochę, że bestie zdołały zgładzić wampira, ale ta niedorzeczna wizja podniosła mnie na ducha Gdyby go dopadły, nie mógłby poinformować Victorii, że nikt mnie nie chroni. Victoria mogłaby też dojść do wniosku, że to Cullenowie go zabili. Jaka szkoda, pomyślałam, że wilki nie miały szans zwyciężyć w takim pojedynku! Jaka szkoda, że złe wampiry nie mogły zniknąć z mojego życia raz na zawsze, tak jak te dobre.
Z zaciśniętymi powiekami czekałam na zapadniecie się w nicość. Nigdy nie przypuszczałam, że będzie mi tak zależeć na szybkim rozpoczęciu się koszmaru. Chciałam znaleźć się w lesie najszybciej, byle tylko nie musieć wpatrywać się dłużej w uśmiechniętą tryumfalnie, nieludzko bladą twarz.
W moich wyobrażeniach oczy Victorii, z głodu czarne jak węgle błyszczały z podekscytowania, a spod jej rozchylonych warg wysuwały się śnieżnobiałe zęby. Ognistorude włosy przypominały lwią grzywę.
Słowa Laurenta powracały niczym potworna mantra: „Gdybyś wiedziała, co Victoria dla ciebie szykuje…”
Przycisnęłam sobie do ust pięść, żeby powstrzymać się od krzyku.
11 Sekta
Codziennie rano budziłam się zaskoczona, że jeszcze żyję – po kilku sekundach zaskoczenie jednak znikało, a jego miejsce zajmował strach. Serce zaczynało bić mi szybciej, a na dłonie występował pot. Na dobra sprawę nie mogłam nawet normalnie oddychać póki nie upewniłam się, że Charlie także przetrwał noc. Wiedziałam, że się o mnie martwi, i miał po temu powody. Bałam się teraz wszystkiego – każdego hałasu, każdego cienia. Zrywałam się z fotela, gdy ktoś głośniej zahamował na drodze, bladłam, gdy za oknem przelatywał nisko ptak. Z pytań, jakie ojciec mi czasem zadawał, wywnioskowałam, że za zmianę w moim zachowaniu wini Jacoba. Mijał kolejny tydzień, jak chłopak nie dał znaku życia.
W rzeczywistości towarzyszący mi bezustannie lęk pozwalał mi nie myśleć tyle o zdradzie przyjaciela. Ból rozłąki pojawiał się tylko wtedy, kiedy udawało mi się skoncentrować na codziennych czynnościach. W rezultacie albo strasznie się bałam, albo równie okropnie tęskniłam.
Było mi ciężko już wcześniej, zanim dowiedziałam się, że polują na mnie dwa wampiry, a co dopiero teraz! Dlaczego mnie opuścił? Tak bardzo potrzebowałam jego wsparcia, tak bardzo potrzebowałam zobaczyć jego pogodną twarz! Nigdzie nie czułam się tak dobrze, jak w jego prowizorycznym garażu. Nic nie dodawał mi otuchy tak, jak uścisk ciepłej, miękkiej dłoni.
Łudziłam się, że skontaktuje się ze mną w poniedziałek, – że nie zapomniał o mnie, tylko pochłaniała go sprawa przyjaciela. Rozmówiwszy się z Embrym, dlaczego nie miałby mi o wszystkim opowiedzieć?
Brzmiało to może logicznie, ale telefon milczał.
We wtorek to ja zadzwoniłam do Blacków. Nikt nie odbierał Czy linia znów się zerwała, czy Billy zainwestował w aparat wyświetlający numer dzwoniącego?
W środę zrobiłam się tak zdesperowana, że dzwoniłam, co pól godziny aż do dwudziestej trzeciej.
W czwartek wsiadłam po szkole do furgonetki, po czym (zablokowawszy drzwiczki od środka) spędziłam w szoferce bitą godzinę, próbując przekonać samą siebie, że mogę pojechać do La Push.
Jadąc do Blacków, narażałam ich na niebezpieczeństwo. Laurent na pewno wrócił już do Victorii. Co, jeśli wpadliby na mój ślad akurat, gdy przebywałabym w towarzystwie Jacoba? Dobrze robił, że mnie unikał, przyznawałam z bólem.
Już samo to, że nie miałam pojęcia, jak chronić Charliego, było nie do zniesienia. Nie miałam jak go ostrzec, nie miałam jak go namówić do nocowania poza domem. (Spodziewałam się, że wampiry zaatakują właśnie w nocy). Gdybym powiedziała mu prawdę, wsadziłby mnie do domu wariatów. Gdybym tylko zyskiwała tym sposobem gwarancję, że nic mu się później nie stanie, przeżyłabym i to – modliłabym się nawet, żeby trafić do celi – ale nie było to takie proste. Victoria mogła zakraść się do naszego domu, zanim jeszcze wiadomość o moim wyjeździe rozeszłaby się po miasteczku. Pocieszałam się, że może zadowoli się jedną ofiarą – że zabiwszy mnie, nasyci się i zignoruje obecność ojca.
To, dlatego uważałam, że nie wolno mi opuścić Forks. Zresztą nawet gdybym mogła, dokąd bym uciekła? Do Renee? Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, że miałabym ściągnąć za sobą dwa ciemne cienie do jej słonecznego świata. Dla jej dobra, lepiej było trzymać się od niej z daleka.
Ciągły stres odbijał się niekorzystnie na moim stanie zdrowia.
Zastanawiałam się, co dopadnie mnie pierwsze – wampiry czy zawał?
A że perforacja wrzodu żołądka?
Wieczorem Charlie po raz drugi wyświadczył mi przysługę i zadzwonił do Harry'ego spytać, czy Blackowie dokądś nie wyjechali. Harry odparł że spotkał Billy'ego w środę na zebraniu rady i że ten nie wspominał o tym, żeby się dokądś wybierał. Po tej rozmowie ojciec poradził mi żebym przestała się narzucać i uzbroiła się w cierpliwość. W piątek, kiedy wracałam ze szkoły, nagle mnie olśniło. Drogę znałam na pamięć, pozwoliłam więc rykowi silnika zagłuszyć troski. W tych bliskich medytacji, sprzyjających pomysłowości warunkach moja podświadomość podsunęła mi rozwiązanie zagadki, nad którą biedziła się zapewne od dłuższego czasu. Zrobiło mi się głupio, że nie wpadłam na nie wcześniej. Oczywiście miałam dość dużo na głowie – mściwą wampirzycę, zmutowane wilki, krwawiącą ranę w miejscu serca – jednak dowody, którymi dysponowałam, były zawstydzająco jednoznaczne. Jacob mnie unikał. Według Charliego wyglądał dziwnie, jakby się czymś martwił. Billy też zachowywał się dziwnie i udzielał wymijających odpowiedzi.
Nareszcie wiedziałam dokładnie, co jest grane. Chodziło o Sama Uleya. Nawet mój koszmar mi to podpowiadał. Sam dobrał się do Jake'a. Przeciągnął go na swoją stronę. Nadal nie wiedziałam, co takiego robił tym chłopcom, ale bez wątpienia zrobił to Jacobowi. Mój przyjaciel nie zerwał ze mną stosunków dobrowolnie! Kamień spadł mi z serca.
Stanęłam przed domem, ale nie wysiadłam z samochodu. Rozważałam ile ryzyka niosły z sobą różne opcje. Gdybym postarała się nawiązać kontakt z Jacobem, Victoria i Laureat mogliby zabić go razem ze mną. Gdybym jednak pozostawiła go samemu sobie, już nigdy nie miałby być wolnym człowiekiem. Z każdym dniem więź łącząca go z Samem była mocniejsza.
Od mojej przygody w lesie minął niemal tydzień. Tydzień jak nic wystarczyłby wampirom, żeby mnie namierzyć, zatem najwidoczniej tak bardzo się nie spieszyły. Tak czy owak, byłam zdania, że przyjdą po mnie nocą. To, że Victoria zaatakuje mnie w La Push, było o wiele mniej prawdopodobne niż to, że Sam władnie wkrótce duszą Jake'a na dobre.
Dom Blacków leżał nieco na uboczu, prowadząca do niego droga wiodła przez las, ale uważałam, że warto zaryzykować. Nie jechałam tam ot tak, sprawdzić, co u Jacoba. Wiedziałam, co u Jacoba. Jechałam go uratować. Zamierzałam z nim porozmawiać a w razie potrzeby nawet go uprowadzić. Widziałam kiedyś w telewizji program o leczeniu ofiar sekt po praniu mózgu. Na pewno można było mu jakoś pomóc.
Postanowiłam, że wpierw zadzwonię do Charliego. Być może o tym, co się działo w La Push, powinna była wiedzieć policja. Popędziłam do domu, żałując każdej straconej sekundy.
Telefon odebrał sam Charlie.
– Komendant Swan.
– Tato, to ja, Bella.
– Co się stało?
Zwykle denerwowała mnie ta jego natura Kasandry, ale tym razem miał rację.
– Boję się o Jacoba – oznajmiłam roztrzęsionym głosem.
– Boisz się o Jacoba? – powtórzył, zbity z pantałyku.
– Myślę… Myślę, że w rezerwacie dzieje się coś podejrzanego. Jake zwierzał mi się, że niektórzy chłopcy w jego wieku zaczyn się znienacka dziwnie zachowywać, a teraz sam się tak zachowuje. To okropne!
– Jak się zachowuje? – Ojciec przybrał profesjonalny ton głosu, opanowany i oschły. Wzięłam to za dobry znak – traktował mnie poważnie.
– Z początku się bał, potem zaczął mnie unikać, a teraz… Boje się, że dołączył do tej dziwnej grupy, tego gangu. Gangu Sama.
– Gangu Sama Uleya? – zdziwił się znowu Charlie.
– Tak.
Charcie wrócił do swojego ojcowskiego głosu.
– Bello, kochanie, coś ci się pomieszało. Sam Uley to świetny chłopak właściwie, świetny facet. Billy wypowiada się o nim w samych superlatywach. Nastolatki z rezerwatu przestają pod jego wpływem robić głupstwa. To on przecież… – Ojciec urwał, żeby nie wspominać o tym, co przydarzyło mi się we wrześniu w lesie.
Szybko pociągnęłam rozmowę dalej.
– Wierz mi, tato, to wygląda trochę inaczej. Jacob bał się Sama.
– Powiedziałaś o swoich podejrzeniach Billy'emu? – Charlie starał się teraz mnie uspokoić. Straciłam w jego oczach wiarygodność, gdy tylko opowiedziałam mu o gangu Sama.
– Billy uważa, że wszystko jest w porządku.
– No właśnie, Bello. Ja też tak uważam. To, że Jacob cię zaniedbuje nie oznacza, że dzieje się z nim coś niedobrego. To jeszcze dzieciak. Zapomniał się, szaleje, jak to młody chłopak. Nie ma obowiązku spędzać z tobą każdej minuty.
– Tu nie chodzi o mnie – powiedziałam oburzona, ale bitwa była już przegrana.
– Naprawdę, nie masz powodów, żeby się zamartwiać, skarbie. Billemu też zależy na Jake'u. W razie potrzeby na pewno zareaguje.
– Charlie… – jęknęłam. Zabrakło mi argumentów.
– Słuchaj, mam dużo spraw do załatwienia. Na szlaku w okolicy jeziora zaginęło dwóch kolejnych turystów. – Głos ojca stracił pewność siebie. – Te twoje wilki wymykają nam się spod kontroli.
Poraziło mnie. Jego słowa sprawiły, że błyskawicznie zapomniałam o Jacobie. Wilki? Jakim cudem przeżyłyby starcie z Laureatem?
– Jesteś pewien, że to one ich zaatakowały?
– Obawiam się, że wszystko na to wskazuje. Znowu znaleziono tropy i… – Zawahał się. -…i tym razem natrafiono też na ślady krwi.
– Och!
Pewnie wcale się nie pojedynkowali. Laurent po prostu im uciekł! Tylko dlaczego? To, czego byłam świadkiem na łące i stało się dla mnie jeszcze bardziej niezrozumiałe.
– Muszę kończyć. Nie martw się o Jake'a. Ręczę, że to nic takiego.
– Okej. – Powróciło uczucie frustracji, bo ojciec przypomniał mi, że mam na głowie ważniejsze rzeczy niż rozwiązywanie zagadki wilków. – Do zobaczenia wieczorem.
Przez dobrą minutę wpatrywałam się niezdecydowana w telefon. A co mi tam, pomyślałam, zmęczona rozważaniem za i przeciw.
Billy odebrał po dwóch sygnałach.
– Halo?
– Cześć, Billy. – Niemalże warknęłam. Postarałam się przybrać bardziej przyjazny ton. – Czy mogę prosić Jacoba?
– Nie ma go w domu.
– Co za niespodzianka.
– Wiesz, gdzie się podziewa?
– Umówił się z kolegami. – Billy miał się wyraźnie na baczności.
– Tak? Znam któregoś z nich? Może jest wśród nich Quil?