Księżyc w nowiu - Meyer Stephenie 7 стр.


Wstałam, gdy tylko drzewa za oknem rozświetliła przebijająca zza chmur zorza jutrzenki. Ubrałam się automatycznie. Kiedy zjadłam moją poranną miskę płatków, zrobiło się na tyle pogodnie, że postanowiłam zabrać do szkoły aparat. Zrobiłam zdjęcie swojej furgonetce i domowi od frontu, a potem obfotografowałam rosnący dookoła las. Trudno mi było sobie wyobrazić, jak mogłam się go kiedyś bać. Uzmysłowiłam sobie, że teraz, gdybym wyjechała, tęskniłabym za jego głęboką zielenią, za jego ponad czasowością i tajemniczością.

Wsadziłam aparat do torby. Wolałam koncentrować się na motał nowym projekcie niż na tym, że Edward jest taki odmieniony.

Oprócz strachu zaczynałam czuć także zniecierpliwienie. Jak długo to jeszcze miało trwać?

Najwyraźniej długo. Chcąc nie chcąc, musiałam znosić dziwne zachowanie Edwarda cale przedpołudnie. Jak zawsze wszędzie mi towarzyszył, ale raczej na mnie nie patrzył. Próbowałam skupić się a tym, co działo się na lekcjach, ale nie udało mi się to nawet na Angielskim. Zanim zorientowałam się, że pan Berty kieruje do mnie pytanie, zdążył je powtórzyć. Edward podał mi wprawdzie szeptem właściwą odpowiedź, ale było to wszystko, co miał mi tego ranka do powiedzenia.

W stołówce nadal milczał. Pomyślałam, że jeszcze trochę i zacznę krzyczeć. Żeby nie oszaleć, pochyliłam się nad niewidzialną granicą dzielącą nasz stolik i zagadnęłam Jessicę.

– Hej, Jess?

– Co jest?

– Wyświadczysz mi przysługę? – Sięgnęłam do torby po aparat – Mama poprosiła mnie o zrobienie małego fotoreportażu ze szkoły do albumu, który mi dała. Zrobiłabyś wszystkim po zdjęciu?

– Jasne. – Jessica uśmiechnęła się zawadiacko i natychmiast uwieczniła dla żartu przeżuwającego coś Mike'a.

Tak jak przypuszczałam, pojawienie się aparatu wywołało spore poruszenie. Wyrywano go sobie, przekrzykując się i chichocząc. Jedni zasłaniali twarz rękami, inni przybierali kokieteryjne pozy. Wszystko to wydawało mi się bardzo dziecinne. Może nie byłam dziś w nastroju, by zachowywać się jak normalna nastolatka.

– Oj, film się skończył – zawołała Jessica. – Przepraszam, trochę się zagalopowaliśmy – powiedziała, oddając mi aparat.

– Nic nie szkodzi. Zrobiłam parę zdjęć wcześniej. Chyba, tak czy owak, mam już wszystko, co chciałam.

Po szkole Edward odprowadził mnie na parking. Równie dobrze mogło towarzyszyć mi zombie. Prosto ze szkoły jechałam do pracy, więc pocieszałam się, że skoro czas, jako taki, nie leczył ran, to może pomoże mu czas spędzony w samotności.

Po drodze do sklepu Newtonów oddałam film do wywołania. Kiedy skończyłam zmianę, był już gotowy. W domu przywitałam się z Charliem, wzięłam z kuchni batonik zbożowy i ze zdjęciami pod pachą popędziłam do swojego pokoju.

Usiadłszy na środku łóżka, otworzyłam kopertę i wyciągnęłam plik fotografii. Zżerała mnie ciekawość. A nuż na pierwszej klatce jednak nikogo nie było?

Był!

Aż jęknęłam z zachwytu. Edward wyglądał na zdjęciu równie fantastycznie, co w rzeczywistości. Spoglądał na mnie z kawałka błyszczącego papieru z czułością, której nie było mi dane widzieć w jego oczach od długich dwu dni. Jak ktoś prawdziwy mógł być tak nieziemsko przystojny? Jego urody nie dałoby się opisać nawet w tysiącu słów.

Przejrzałam pospiesznie resztę fotek, wybrałam trzy i ułożyłam je koło siebie na kapie.

Pierwszą była ta, którą zrobiłam Edwardowi w kuchni. Uśmiechał się delikatnie, nieco wzruszony, a nieco rozbawiony. Na drugiej Charlie i Edward oglądali mecz. Różnica była diametralna. Nawet na ekran Edward patrzył z trudnym do określenia dystanse, jakby stale miał się na baczności. Od jego pięknej twarzy bił chłód, jakby należała do manekina.

Ha ostatnim zdjęciu stałam z moim chłopakiem ramię w ramię. I tu Edward przypominał rzeźbę, nie to jednak bolało mnie najbardziej. Najgorszy był kontrast. Po lewej młody bóg, po prawej przeciętna szara myszka, nawet jak na przedstawicielkę rasy ludzkiej mało atrakcyjna. Odwróciłam fotografię ze wstrętem.

Zamiast zabrać się do odrabiania lekcji, zagospodarowałam album. Pod każdym zdjęciem zapisałam datę i krótki komentarz, a naszą nieszczęsną wspólną fotkę zgięłam na pół, tak żeby nie było mnie widać. Drugi komplet odbitek wsadziłam do czystej koperty razem z długim listem, w którym dziękowałam Renee za fantastyczny prezent.

Edward się nie pojawiał. Nie chciałam się przyznać przed samą sobą, że nie kładę się spać mimo późnej pory, bo na niego czekam, ale oczywiście tak właśnie było. Spróbowałam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej wystawił mnie do wiatru, i doszłam do wniosku, że to pierwszy raz – dotąd zawsze uprzedzał mnie, że dziś nic z tego, jeszcze w szkole lub telefonicznie.

Położyłam się w końcu, ale znów kiepsko spałam.

Rano poczułam ulgę, widząc, że Edward czeka na parkingu.

Moje nadzieje szybko się rozwiały. Jeśli w jego zachowaniu cokolwiek się zmieniło, to tylko na gorsze. Na lekcjach milczał wciąż jak zaklęty. Nie wiedziałam, czy powinnam się wściekać, czy bać.

Ledwo pamiętałam, od czego się to wszystko zaczęło. Miałam wrażenie, że obchodziłam urodziny wieki temu. Moją ostatnią deską ratunku była Alice. Gdyby tylko zechciała wrócić, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli!

Nie mogłam jednak na to liczyć. Powzięłam, więc decyzję, że, jeśli nie uda mi się do wieczora odbyć z Edwardem poważnej rozmowy, nazajutrz skontaktuję się z jego ojcem. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce.

Rozmówimy się zaraz po lekcjach, obiecałam sobie. Żadnych wymówek.

Kiedy odprowadzał mnie do furgonetki, zbierałam siły, aby być w stanie przedstawić mu swoje żądania.

– Masz coś przeciwko, żebym cię dziś odwiedził? – spytał Edward ni stąd ni zowąd.

– Nie, skąd.

– Mogę teraz?

Otworzył przede mną drzwiczki.

– Jasne. – Uważałam na to, żeby nie zadrżał mi głos. Nie podobał mi się ten pośpiech. – Muszę tylko po drodze wrzucić do skrzynki list do Renee. Zobaczymy się pod moim domem, dobra?

Edward zerknął na grubą kopertę leżącą na siedzeniu pasażera, po czym niespodziewanie sięgnął po nią kocim ruchem.

– Pozwól, że ja to załatwię – powiedział cicho. – I tak będę na miejscu przed tobą. – Posłał mi swój firmowy łobuzerski uśmiech, dziwnie jednak zdeformowany – uśmiech, który nie sięgnął oczu.

– Skoro tak mówisz… – Ja nie potrafiłam się uśmiechnąć.

Edward zatrzasnął za mną drzwiczki i odszedł w kierunku swojego samochodu.

Nie przechwalał się – przyjechał pierwszy. Kiedy dotarłam do domu, srebrne volvo stało już na podjeździe, tam, gdzie miał w zwyczaju parkować Charlie. Czyżby Edward zamierzał ulotnić się przed powrotem ojca? Uznałam, że to zły znak. Wzięłam głębszy oddech, usiłując odnaleźć w sercu choć odrobinę odwagi.

Edward wysiadł z auta równo ze mną. Podszedł do mnie i wziął ode mnie torbę. Nie było w tym nic zaskakującego, bo często wyręczał mnie w dźwiganiu. Zdziwiło mnie dopiero to, że odłożył ją na siedzenie.

– Chodźmy się przejść – zaproponował wypranym z emocji tonem, biorąc mnie za rękę.

Chciałam zaprotestować, ale nie wiedziałam jak. Byłam zagubiona i oszołomiona. Nie miałam pojęcia, co jest grane – wyczulam jedynie, że może być tylko gorzej.

– Edward nie potrzebował mojego ustnego przyzwolenia. Pociągnął mnie za sobą przez podwórko w stronę lasu. Poddałam mu się z oporami. Wzbierająca we mnie panika gmatwała mi myśli. Czego tak się bałam? Przecież oto nadarzała się okazja do przeprowadzenia owej planowanej przeze mnie „poważnej rozmowy”.

Nie zaszliśmy daleko. Kiedy Edward się zatrzymał, zza drzew prześwitywała wciąż ściana domu.

Też mi spacer.

Edward oparł się o pień drzewa i spojrzał na mnie nieodgadnionym wzrokiem.

– Okej, porozmawiajmy – zgodziłam się na jego niemą propozycję z udawanym luzem.

Teraz to on wziął głęboki wdech.

– Wynosimy się z Forks, Bello.

Spokojnie, tylko spokojnie. Przecież brałaś tę opcję pod uwagę. Zaakceptowałaś ją. A może, mimo wszystko, warto było spróbować się potargować? – Dlaczego tak nagle? Kiedy rok szkolny…

– Bello, już najwyższy czas. Carlisle wygląda góra na trzydzieści lat, a twierdzi, że ma trzydzieści trzy. Jak długo jeszcze kłamstwa uchodziłyby nam tu na sucho? I tak musielibyśmy niedługo zacząć gdzieś wszystko od nowa.

Zgłupiałam. Sądziłam, że wyjeżdżamy właśnie po to, żeby nie wchodzić w paradę pozostałym członkom jego rodziny, więc skąd w wzmianka o Carlisle'u? Czemu mieliśmy opuścić Forks, skoro wyprowadzali się pozostali Cullenowie?

Odpowiedzi na te pytania udzieliły mi oczy Edwarda. Ziały chłodem. Zrobiło mi się niedobrze.

Uświadomiłam sobie, że opacznie go zrozumiałam.

– Mówiąc „wynosimy się” – wyszeptałam – masz na myśli…

– Siebie i swoją rodzinę – dokończył, akcentując dobitnie każde słowo.

Odruchowo pokręciłam z niedowierzaniem głową, jakbym pragnęła wymazać z pamięci to, co usłyszałam. Edward czekał, co powiem, nie okazując cienia zniecierpliwienia. Musiało minąć kilka minut, zanim odzyskałam mowę.

– Nie ma sprawy – oświadczyłam. – Pojadę z wami.

– Nie możesz, Bello. Tam, dokąd się wybieramy… To nieodpowiednie miejsce dla ciebie.

– Każde miejsce, w którym przebywasz, jest dla mnie odpowiednie.

– Ja sam nie jestem kimś odpowiednim dla ciebie.

– Nie bądź śmieszny. – Niestety, nie zabrzmiało to nonszalancko, tylko błagalnie.

– Jesteś najwspanialszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła w życiu.

– Nie powinnaś mieć wstępu do mojego świata – stwierdził Edward ponuro.

– Słuchaj, po co tak się przejmować tą historią z Jasperem? To był wypadek. Nic takiego.

– Masz rację – przyznał. – Nic, czego nie należało się spodziewać.

– Obiecałeś! W Phoenix przyrzekłeś mi, że zostaniesz ze mną na zawsze.

– Nie na zawsze, tylko tak długo, jak długo swoją obecnością nie będę narażał ciebie na niebezpieczeństwo – poprawił.

– Jakie niebezpieczeństwo? – wybuchłam. – Wiem, tu chodzi o moją duszę, prawda? Carlisle o wszystkim mi opowiedział, ale dla mnie nie ma to znaczenia. – Krzykiem żebrałam o litość. – To nie ma dla mnie znaczenia, Edwardzie! Możesz sobie wziąć moją duszę! Na co mi dusza po twoim odejściu? I tak już należy do ciebie.

Przez dłuższą chwilę stał ze wzrokiem wbitym w ziemię. W jego twarzy nie drgnął żaden nerw, może prócz kącika ust, ale kiedy w końcu podniósł głowę, miał odmienione oczy. Płynne złoto jego tęczówek zamarzło na kamień.

– Bello – odezwał się, cyzelując każde słowo z precyzją robota – nie chcę cię brać ze sobą.

Powtórzyłam sobie to zdanie kilkakrotnie w myślach, bo za pierwszym razem nie dotarło do mnie, co Edward stara mi się przekazać. Przyglądał się, jak stopniowo zyskuję pewność.

– Nie… chcesz… mnie? – Ten fragment najtrudniej było mi przełknąć. Czy naprawdę można było ustawić te trzy słowa w tej kolejności?

– Nie – potwierdził bezlitośnie.

Wpatrywałam się w niego osłupiała. Jego oczy były jak topazy – twarde, przejrzyste, nieskończone topazowe pokłady. Czułam, że mogłabym wejrzeć w nie na kilka kilometrów w głąb, ale i tak nie znalazłabym w tych niezmierzonych czeluściach dowodu na to, że Edward kłamie.

– Hm. To zmienia postać rzeczy.

Zaskoczył mnie spokojny ton własnego głosu. Byt to raczej efekt oszołomienia niż hartu ducha. Edward mnie nie chce? Nie, to nie miało najmniejszego sensu. Rozumiałam, co powiedział, i nie rozumiałam zarazem.

Spojrzał w bok.

– Oczywiście zawsze będę cię kochał… w pewien sposób. Ale tamtego feralnego wieczoru uzmysłowiłem sobie, że czas na zmianę dekoracji. Widzisz, zmęczyło mnie już udawanie kogoś, kim nie jestem. Bo ja nie jestem przedstawicielem twojej rasy.

Zerknął na mnie. Tak, ta twarz nie należała do człowieka.

– Przepraszam za to, że nie wpadłem na to prędzej.

– Przestań – wykrztusiłam. Świadomość tego, co się dzieje, rozlała się po moich żyłach niczym jad, paraliżując mi struny Stosowe. – Nie rób tego. Może być tak, jak dawniej.

Z jego miny wyczytałam, że już za późno na protesty. Klamka opadła.

– Nie jesteś kimś dla mnie odpowiednim, Bello.

Przekręcając swoją własną wypowiedź sprzed kilku minut, wytrącił mi z ręki kolejny argument. Wiedziałam aż za dobrze, że nie sięgam mu do pięt.

Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale szybko je zamknęłam. Edward mnie nie popędzał. Po prostu stał i milczał, jak posąg.

– Skoro tak uważasz – skapitulowałam.

– Tak właśnie uważam.

Straciłam kontakt z własnym ciałem. Od szyi w dół byłam jak sparaliżowana.

– Chciałbym cię prosić o wyświadczenie mi przysługi, jeśli to nie za wiele.

Ciekawe, co dostrzegł w mojej twarzy, bo w odpowiedzi na ułamek sekundy zmienił wyraz swojej – opanował się jednak, nim domyśliłam się, co poczuł. Znów miałam przed sobą nieludzką istotę w porcelanowej masce.

– Zgodzę się na wszystko – zadeklarowałam nieco głośniejszym szeptem.

Nagle złoto w oczach Edwarda zaczęło topnieć, stając się na powrót płynne i gorące. Mógł mnie teraz zmusić do złożenia przysięgi samą siłą swojego spojrzenia.

– Pod żadnym pozorem nie postępuj pochopnie – rozkazał mi z uczuciem. – Żadnych głupich wyskoków! Wiesz, co mam na myśli?

Kiwnęłam głową.

Edward wrócił do swojej poprzedniej postaci.

– Proszę cię o to przez wzgląd na Charliego. Bardzo cię potrzebuje. Uważaj na siebie choćby tylko dla niego.

– Obiecuję.

Chyba przyjął z ulgą to, że się nie stawiam.

– Przyrzeknę ci coś w zamian – oświadczył. – Przyrzekam, Bello, że dziś widzisz mnie po raz ostatni. Nie wrócę już do Forks.

Nie będę więcej cię na nic narażał. Możesz żyć dalej, nie obawiając się, że niespodziewanie się pojawię. Będzie tak, jakbyśmy nigdy się nie poznali.

Musiały zacząć mi drżeć kolana, których nadal nie czułam, bo otaczające nas drzewa zadygotały. W uszach zaszumiała mi krew. Głos Edwarda zdawał się dobiegać z coraz większej odległości. Edward uśmiechnął się delikatnie.

– Nie martw się. Jesteś człowiekiem. Wasza pamięć jest jak sita. Czas leczy wszelkie wasze rany.

– A co z twoimi wspomnieniami? – spytałam. Zabrzmiało to tak, jakbym miała coś w gardle, jakbym się dławiła.

– Cóż… – zawahał się na moment. – Niczego nie zapomnę. Ale nam… nam łatwo skupić uwagę na czymś zupełnie innym.

Znów się uśmiechnął. Był to pogodny uśmiech, który nie sięgał jego oczu.

Cofnął się o krok.

– To już chyba wszystko. Nie będziemy cię więcej niepokoić.

Nie będziemy… Zauważyłam, że użył liczby mnogiej, dziwiąc się jednocześnie, że mój mózg kojarzy jeszcze jakieś fakty.

Miałam, zatem nie zobaczyć już nigdy nie tylko Edwarda, ale Alice. – Alice wyjechała na dobre…

Chyba nie powiedziałam tego na głos, ale Edward i tak wiedział. Pokiwał wolno głową.

– Tak. Wszyscy już wyjechali. Tylko ja zostałem się pożegnać.

– Alice wyjechała na dobre… – powtórzyłam tępo.

– Chciała się z tobą spotkać, ale przekonałem ją, że będzie dla ciebie lepiej, jeśli odetniemy się od ciebie za jednym zamachem.

Pomyślałam, że zaraz zemdleję. Przed oczami stanęła mi scena z pobytu w szpitalu. Pokazując mi zdjęcia rentgenowskie mojej nogi lekarz skomentował: „Tak zwane złamanie proste, jakby przeciąć kość siekierą. To dobrze. Takie złamania zrastają się szybciej i bez implikacji”.

Próbowałam oddychać w normalnym tempie. Musiałam się skupić, musiałam wpaść na to, jak wyrwać się z tego koszmaru.

– Żegnaj, Bello – powiedział Edward łagodnie.

– Zaczekaj! – wykrztusiłam, wyciągając ku niemu ręce.

Podszedł bliżej, ale tylko po to, żeby chwycić mnie za nadgarstki i przycisnąć moje dłonie do tułowia. Nachyliwszy się nade mną, musnął wargami moje czoło. Odruchowo przymknęłam powieki.

– Uważaj na siebie – szepnął. Od jego skóry bił chłód.

Znikąd zerwał się lekki wiatr. Natychmiast otworzyłam oczy, ale Edwarda już nie było – drżały jeszcze tylko liście drzew, które minął w biegu.

Choć było oczywiste, że nie jestem w stanie go dogonić, na drżących nogach ruszyłam za nim w głąb lasu. Nie zostawił za sobą żadnych śladów, a liście znieruchomiały po kilku sekundach, ja jednak uparcie szłam przed siebie. Nie myślałam o niczym innym, prócz tego, że muszę go odnaleźć. Nie mogłam się zatrzymać – przyznałabym wtedy, że to koniec.

Назад Дальше