Teraz i Wtedy. Od Coney Island do „Paragrafu 22” - Heller Joseph 4 стр.


2. Coney

Coney Island, ze swoimi plażami, kłębiącym się tłumem i kilkoma setkami atrakcji, stanowiła zawsze magiczne miejsce dla dzieci i niczym magnes przyciągała dorosłych. Ludzie walili ze wszystkich stron. Na początku stulecia wpadł tu nawet podróżujący po Stanach Zjednoczonych Zygmunt Freud; wśród zwiedzających był rosyjski pisarz Maksym Górki. W rojącym się w latach trzydziestych tłumie można było spotkać żołnierzy na przepustce i marynarzy ze stojących w porcie amerykańskich i zagranicznych statków handlowych. Całe rodziny, czasami całe rodzinne klany przybywały z Manhattanu, Bronxu i innych części Brooklynu, żeby siedzieć tutaj aż do wieczora. Ci, którzy nie korzystali z szatni i innych łaziebnych urządzeń, rozkładali się na kocach poniżej promenady; przebrawszy się w kostiumy kąpielowe, konsumowali jedzenie przygotowane w domu przed wyjazdem. Miejsce było bardziej znane, niż zdawaliśmy sobie z tego sprawę my, którzy tam mieszkaliśmy, i zdobyło sławę letniego kurortu i terenu rekreacji o wiele wcześniej, niż sobie wyobrażaliśmy – sławę dość wątpliwej próby, gdy zaraz po wojnie secesyjnej w Norton's Point, na zachodnim krańcu tego, co później miało przybrać nazwę Sea Gate, powstała dzielnica rozrywkowa. Goście przybywali tam promem. Norton's Point do tego stopnia zasłynął z przestępczości – z kieszonkowców, prostytutek, szulerów i chuliganów – że wielu cwanych i pozbawionych skrupułów łobuzów zaczęło przenosić się na wschód w bezpieczniejszy rejon, który jakiś czas później miał stać się właściwą Coney Island.

Zarówno Luna Park, jak i Steeplechase Park George'a C. Ti-lyou założone zostały w ostatnich latach dziewiętnastego stulecia. Kiedy je poznałem, oba parki od dawna już funkcjonowały i chyliły się ku upadkowi. Choć przed przystąpieniem do pisania tej historii nie miałem o tym pojęcia, w okolicy działały trzy popularne tory wyścigów konnych: jeden całkiem niedaleko, w Sheepshead Bay; drugi w okręgu o nazwie Gravesend, do którego należy cała Coney Island; i kolejny jeszcze bliżej, w Brighton Beach.

Słynne dzisiaj wyścigi, takie jak Suburban i Futurity Handicaps były wydarzeniami sezonu i cieszyły się w kraju większą sławą niż Kentucky Derby; przez pierwsze piętnaście lat wyścigi Preakness również odbywały się na Coney Island. A także mecze bokserskie: pierwsza nowojorska walka o tytuł światowego mistrza wagi ciężkiej została stoczona w Coney Island Athletic Club (było to w 1899 roku, walczyli ze sobą Bob Fitzsimmons i James Jeffries. Triumfował Jeffries, choć stawiano w stosunku trzy do jednego na jego przeciwnika). Sezon wyścigów konnych przyciągał do mojego matecznika osobistości o nazwiskach takich, jak: Whitney, Vanderbilt i Belmont, a także wielu innych niżej urodzonych utracjuszy. Goście stojący wysoko w hierarchii społecznej preferowali spokojne otoczenie Manhattan Beach i Oriental Beach na wschodnim skraju tego, co wówczas nazywano The Island. Jednakże trenerzy i dżokeje oraz naganiacze, hazardziści i inni nieokrzesani luzacy, ciągnący za wyścigami i walkami bokserskimi, walili całymi tłumami i wypełniali gwarem hotele, restauracje i piwiarnie z ogródkami, śpiewającymi kelnerami, artystkami oraz zalotnymi kelnerkami, zachęcającymi klientów, żeby wypili jeszcze jednego, oraz pracującymi na własny rachunek prostytutkami, których liczba, jak się dziś dowiaduję, stale rosła. Wprowadzona w stanie Nowy Jork w roku 1909 ustawa przeciwko hazardowi położyła kres znaczeniu Coney Island jako czołowego ośrodka wyścigów konnych na Wschodnim Wybrzeżu. Kiedy pojawiłem się na scenie, nie działał już ani jeden z trzech torów i jedyne konie, jakie znaliśmy, należały do dostawcy lodu, mleczarza oraz człowieka, który powoził furgonem pralni Brighton.

Do moich czasów przetrwał przestronny elegancki ogródek piwny Feltmana, popularne miejsce spotkań słynnych hulaków w wesołych latach dziewięćdziesiątych. Kiedy jednak odkryłem ten lokal, jego sława była już mocno zwietrzała. To właśnie pan Feltman we własnej osobie wynalazł podobno frankfurterkę, małą gotowaną parówkę, którą podawał na bułce. W tym samym czasie pokazywano również na Coney Island w charakterze atrakcji wcześniaki w inkubatorach. Przysięgam na Boga, że to prawda! Dowiaduję się teraz, że pokazy organizował jakiś europejski lekarz o międzynarodowej renomie; zatrudnił pielęgniarki, zakupił nowoczesny sprzęt i dokładał więcej starań, aby ocalić te niemowlęta, aniżeli były to skłonne czynić ówczesne szpitale. Niemniej wydaje się to groteskowe.

Coney Island wychwalana była pod niebiosa w śpiewanych po dziś dzień przebojach: w Manhattan oraz The Lady Is a Tramp Rodgersa i Harta i w You're the Top Cole'a Portera, gdzie noc na Coney wymienia się jednym tchem obok Koloseum, muzeum w Luwrze, krzywej wieży w Pizie i Mony Lizy. Nasza dzielnica występowała również w filmie. Typowe dla lat trzydziestych wydania cotygodniowej kroniki filmowej rok po roku ilustrowały otwarcie sezonu w weekend Święta Poległych, zamieszczając obrazek płaskodennej łodzi pędzącej po wodnej zjeżdżalni Luna Parku, względnie jednego z obrotowych urządzeń Steeplechase Parku lub kobiety w spódnicy zadartej wysoko przez nieoczekiwany podmuch powietrza z ukrytej w podłodze dyszy. W nakręconym w początkach lat trzydziestych filmie Manhattan Melodrama bohaterowie grani przez Williama Powella i Myrnę Loy jadą na Coney Island na randkę. W The Devil and Miss Jones Robert Cummings i Jean Arthur dołączają wraz ze Spring Byington i Charlesem Coburnem do tłumów spacerujących po Coney Island w dzień wolny od pracy. William Powell, Myrna Loy, Robert Cummings i Jean Arthur mogli równie dobrze pojechać tam w rzeczywistości, gdyż o pojawieniu się popularnych osób stale donosili ci, którzy znali ludzi przysięgających, że je widzieli.

Zdarzało się to najczęściej po Święcie Pracy podczas nocnych parad zwanych Mardi Gras, Ostatkami, które wymyślono, aby z jednej strony zasygnalizować koniec sezonu, a z drugiej przedłużyć go choć o kilka dni. Co dziwne, tym wieńczącym sezon uroczystościom przyświecał również zbożny cel zbierania funduszy na odbudowę strawionego pożarem schroniska dla zbłąkanych dziewcząt. Jak było do przewidzenia, parady przyciągały pełne nadziei chmary jeszcze bardziej zbłąkanych dziewcząt.

W latach dwudziestych ustawodawcy zaczęli w końcu wdrażać reformy, które miały gruntownie zmienić charakter Coney Island. Sprzyjały temu rozbudowa elektrycznych linii tramwajowych i przedłużenie sieci metra do samej Coney, do zatłoczonego skrzyżowania przy Surf Avenue. Za skromną opłatą pięciu centów szybki transport miejski dowoził tutaj mnóstwo ludzi spragnionych bezpiecznej i niedrogiej zabawy i w latach trzydziestych, w mojej epoce, niechlubny nimb grzesznego kurortu stał się zupełnie niezasłużony i odszedł w przeszłość.

Podczas organizowanych wówczas parad najbardziej ekscytującą rozrywką dla tych z nas, którym znudziło się oglądanie maszerujących, było rzucanie pełnych garści konfetti w twarze dziewcząt, co miało im pochlebiać. Nie wydaje się to zbyt zabawne. Czytałem, że ostrzy faceci wpychali panienkom konfetti do ust i pod sukienki. To też nie wydaje się zabawne.

W prawie wszystkich poświęconych Coney Island hołdach, które przytaczałem, można zauważyć wyraźnie protekcjonalny ton: ludzie z elity odwiedzają dla uciechy dzielnice nędzy. Wprowadzali modę na coś uprzednio niemodnego, w podobnie beztroskim nastroju, w jakim wytworni i łaknący przygód nowojorczycy podróżowali bezpiecznie przed wojną, moją wojną, do Harlemu, aby posłuchać muzyki, coś przegryźć (głównie pieczone żeberka) i kupić marihuanę- Nie wiem, dokąd uzależnieni od narkotyków mieszkańcy Coney Island, tacy jak Danny Byk, Raymie Glickman, Philly Penner i George Weiss, jeździli po wojnie po heroinę, ponieważ zaraz po zwolnieniu z wojska ożeniłem się i wyprowadziłem z Brooklynu, a nie była to rzecz, której mógłbym się dowiedzieć od mojej matki.

Ani mnie, ani innym, którzy wyemigrowali w szeroki świat, nie zajęło dużo czasu zorientowanie się, iż bardzo popularnym sposobem deprecjacji jakiegoś miejsca był i wciąż jest zarzut, że przypomina Coney Island. I chciałbym zaznaczyć, że nikt, kogo znam z Coney, nie określał nigdy Coney Island tym skrótowym terminem „Coney".

W roku 1920, zaraz po tym, jak metro BMT przedłużyło swoje cztery linie do Coney Island, zaczęły przybywać do nas tłumy ludzi – najpierw dziesiątki tysięcy w letnie weekendy, potem setki tysięcy, a w końcu milion i więcej. Większość wywodziła się z klas pracujących i nowo powstałej niższej klasy średniej. Wielu było imigrantami, którzy osiedlili się niedawno na Wschodnim Wybrzeżu i pochodzili głównie ze wschodniej (Żydzi) i południowej Europy (Włosi). Irlandczycy już tu byli, podobnie jak Niemcy i Skandynawowie. Świadczyły o tym nazwy założonych wcześniej firm: Hahna, Batha, Scoville'a, Feltmana, Staucha, Shannona oraz Salon Paddy Shea. Facet, który nazywał się Nathan Handwerker (chodziłem z jego siostrzeńcem do szkoły średniej), otworzył z powodzeniem małą budkę z hot dogami na Surf Avenue naprzeciwko skrzyżowania, przy którym wyrosła nowa stacja metra, i sprzedawał swoje smakowite wyroby z grilla tylko za pięć centów, podczas gdy gotowane parówki Feltmana kosztowały dziesięć. Feltman może i wynalazł hot doga, ale to Nathan doprowadził go do perfekcji i wkrótce klienci stali po pięciu w rzędzie, krzycząc, żeby ich obsłużono.

Prawdopodobnie to właśnie w czasie, gdy metro zapewniło dostęp do prawie wszystkich innych części miasta, wzniesiono pierwsze drewniane bungalowy, ceglane domki i kamienice i wprowadziły się do nich rodziny imigrantów. Już w 1921 roku postępowy reformator Bruce Bliven skarżył się na łamach postępowej „New Republic", że nowa ludność wypiera „rdzennych Amerykanów". Zauważył, że prawie wszyscy, których widział na plaży Coney Island, „mieli czarne włosy".

Nawet dziś, po tylu latach, ludzie, których spotykam i którzy pamiętają dobrze wycieczki na Coney Island, dziwią się, gdy mówię, że tam się wychowałem, że mieszkały tam całe rodziny i że dorastały i w dalszym ciągu dorastają dzieci.

W pamięci mają rozciągające się na wszystkie strony, ogrodzone siatką ogromne wesołe miasteczka z mnóstwem atrakcji, karuzel, estrad i budek z jedzeniem, które zamykano na klucz pod koniec każdego sezonu i otwierano dopiero na wiosnę. W rzeczywistości jednak wesołe miasteczka zajmowały pas ziemi długi najwyżej na piętnaście przecznic i szeroki na jedną -między Surf Avenue i promenadą, w nadmorskiej miejscowości, która ma dwie i pół mili długości i pół mili szerokości i która jak na współczesne warunki była całkiem gęsto zaludniona i miała pokaźną liczbę stałych mieszkańców. Już w 1929 roku, kiedy poszedłem do przedszkola, na Coney Island mieszkało dość rodzin z małymi dziećmi, żeby przepełnione były dwie działające tam szkoły podstawowe – choć każda z nich miała cztery piętra i zajmowała całą przecznicę. Jedna znajdowała się w dzielnicy żydowskiej, druga we włoskiej, ale ten podział na Żydów i Włochów nie był czymś absolutnym. Bartolini, Palumbo, Salimeri i Charlie Andersen chodzili do mojej szkoły numer 188. Klineline (Niemiec) i Bannon mieszkali na mojej ulicy, a Mandelowie, Goldbergowie i Kesslerowie chodzili do drugiej podstawówki numer 80, która stała przy Mermaid Avenue obok kościoła katolickiego i zbudowanej z żółtej cegły synagogi, bodaj czy nie największej z kilku synagog na Coney Island. Julia Ravelli chodziła do mojej klasy przez wszystkie lata szkoły podstawowej.

Druga kamienica, w której mieszkaliśmy, należała przez kilka lat po naszym wprowadzeniu się do rodziny Provenzano. Zajmowali mieszkanie na pierwszym piętrze od frontu, naprzeciwko Kaiserów, od których dzielił ich wielki hali, służący czasami jako miejsce zabaw. Tony Provenzano był ode mnie o rok starszy, odpowiednio wyższy i prawdopodobnie silniejszy. Nigdy nie musiałem się o tym przekonywać. Przejawiał irytujący upór w swej niechęci do współpracy, pozwalając mi bez słowa protestu decydować, w jakie gry będziemy się bawili, lub obejmować stanowisko kapitana drużyny, na co mieli ochotę wszyscy nasi rówieśnicy. W mieszkaniu Provenzanów była pianola z mnóstwem wałków. Wzbudzała moją bezgraniczną fascynację; mogłem jej słuchać tak długo, jak mi pozwalano. Tony miał również wielką kolekcję ołowianych żołnierzyków, pierwszych, jakie widziałem, i nimi także się bawiliśmy, choć z ołowianymi żołnierzykami niewiele można zrobić poza tym, że się je ustawi, gapi na nie i próbuje bez większego powodzenia bawić się w wojnę. Po drugiej stronie hallu, w mieszkaniu Irvinga Kaisera mieli wczesny model patefonu – victrolę, jak generalnie nazywano wtedy wszystkie patefony. Nakręcało się go ręczną korbką. Ulubiona płyta, którą wolałem nawet od Enrica Carusa, miała tytuł „Cohen przy telefonie". Był to komiczny monolog zdesperowanego mężczyzny z żydowskim akcentem, który próbował się bez skutku gdzieś dodzwonić. Płyty, podobnie jak te, które puszczaliśmy znacznie później w naszych piwnicznych klubach, były zrobione z szelaku; odtwarzało się je za pomocą metalowej igły i łatwo się tłukły. W mieszkaniu Kaisera było kilkutomowe dzieło „Księga wiedzy", które całymi godzinami przykuwało naszą uwagę. (Przez krótki okres Kaiserowie mieli lokatorkę, która również przykuwała moją uwagę. Była to energiczna młoda panienka z Pensylwanii, przechadzająca się swobodnie w halce i staniku po mieszkaniu. Często schodziłem na dół i przesiadywałem u Irvinga w nadziei, że znowu zobaczę ją w negliżu. Po mniej więcej tygodniu zaczął odwiedzać j ą dżentelmen w średnim wieku, właściciel koncesji w wesołym miasteczku. A po dwóch tygodniach usunęła ją policja). W „Księdze wiedzy" zawarte były nie tylko proste informacje o prawie wszystkim, co istnieje na świecie; dostarczała również instrukcji, jak robić i wytwarzać różne rzeczy. Bracia Howie i Henny Ehrenmanowie z kamienicy przy Surf Avenue, zaraz za rogiem, do dziś pamiętają, jak któregoś popołudnia spaliłem najlepszą patelnię ich matki, demonstrując na podstawie instrukcji z „Księgi wiedzy", jak zrobić doskonałe cukierki toffi. Pamiętają, że nic nie wyszło również z moich toffi.

Kiedy Nettie, jedna z dwóch córek Provenzanów (druga nazywała się Rosemarie) brała kościelny ślub, Hellerowie uczestniczyli w nim w komplecie, być może z wyjątkiem mojego brata, który starał się unikać podobnych uroczystości tak samo zawzięcie, jak próbuję ich teraz unikać ja sam. Po raz pierwszy znaleźliśmy się wtedy w jakimkolwiek chrześcijańskim kościele. Nie jestem pewien, czy wszyscy uważaliśmy, że mamy prawo tam przebywać.

Po sprzedaży kamienicy rodzina Provenzano przeprowadziła się do włoskiej części Coney Island, na Surf Avenue, naprzeciwko terenu, który zajmował Steeplechase Park. Co najmniej raz poszedłem odwiedzić ich w nowym mieszkaniu. Gdy ponownie tamtędy przechodziłem, Tony miał budkę z jedzeniem i pomachaliśmy sobie. Kiedy mijałem ten dom po raz ostatni, budka zniknęła. Podobnie zresztą jak cały Steeplechase Park, oprócz nieczynnej wieży spadochronowej, która wciąż wznosi się niczym posępne memento, prawdopodobnie dlatego, że koszty rozbiórki przekraczają kwotę, którą ktoś chciałby wyłożyć, by się jej pozbyć. A Irving Kaiser, jak już wspomniałem, zginął na wojnie we Włoszech. Jeśli, zgodnie z tym, co słyszałem, rzeczywiście trafił go pocisk artyleryjski, być może nie zdawał sobie nawet sprawy, co go zabiło. Pod tym jednym względem, wyłącznie pod tym, można powiedzieć, że miał szczęście.

Dzielnica włoska istnieje do tej pory; najlepiej znane wówczas włoskie restauracje, Gargulio i Carolina, wciąż funkcjonują. Ale prawie całą dzielnicę żydowską aż do szlabanów osiedla Sea Gate, strzeżonego teraz czujniej niż kiedykolwiek przedtem przez prywatnych ochroniarzy, zamieszkuj ą dziś przeważnie Latynosi i Afroamerykanie. Jest mniej sklepów, chyba ani jednego supermarketu, i sądząc z tego, co piszą w gazetach, wskaźnik przestępczości znacznie wzrósł w porównaniu z moimi czasami. Kiedy ostatni raz tam byłem, sklepy przy Mermaid Avenue jeszcze stały, ale większość witryn była zabita deskami i nic się nie działo w środku. Zastanawiałem się, co robią mieszkańcy, kiedy muszą odwiedzić drugstore, krawca albo szewca. Ludzie z Sea Gate muszą dziś jechać niezły kawałek do centrum handlowego, żeby cokolwiek kupić. Na rogu Surf Avenue i Zachodniej Trzydziestej Pierwszej, gdzie stały kiedyś dwie moje kamienice, wznoszą się dwa wieżowce osiedla mieszkaniowego.

Назад Дальше