Paragraf 22 - Heller Joseph 13 стр.


Nie miał również nigdy pewności co do majora… de Coverley, który – jeśli nie zajmował się wynajmowaniem mieszkań i porywaniem włoskich kucharzy – nie miał nic pilniejszego do roboty, jak rzucać podkowami. Major Major często zwracał baczną uwagę na podkowy padające miękko na ziemię lub ześlizgujące się po krótkich żelaznych kołkach wbitych w ziemię. Godzinami obserwował majora… de Coverley i zastanawiał się, jak ktoś o tak godnym wyglądzie może nie mieć nic ważniejszego do roboty. Nieraz kusiło go, żeby przyłączyć się do majora… de Coverley, ale rzucanie podkowami przez cały dzień wydało mu się prawie tak samo nudne, jak sygnowanie urzędowych papierów podpisem major Major Major, a poza tym major… de Coverley miał zawsze tak groźną minę, że major Major bal się do niego podejść.

Major Major zastanawiał się nad swoim stosunkiem do majora… de Coverley i nad stosunkiem majora… de Coverley do niego. Wiedział, że major… de Coverley jest jego oficerem wykonawczym, ale nie wiedział, co to znaczy, i nie mógł się zdecydować, czy w osobie majora… de Coverley Bóg zesłał mu wyrozumiałego przełożonego, czy niedbałego podwładnego. Nie chciał pytać o to sierżanta Towsera, którego się w głębi duszy bał, a nikogo poza tym nie mógł spytać, w każdym razie nie majora… de Coverley. Niewielu odważyłoby się spytać o coś majora… de Coverley, a jedyny oficer, który był tak głupi, że dotknął jego podków, następnego dnia zapadł na jeden z gorszych przypadków gorączki pianosańskiej, jaką gus, Wes czy nawet doktor Daneeka znali z autopsji lub ze słyszenia. Wszyscy byli przekonani, że chorobę tę sprowadził na biednego oficera major… de Coverley, chociaż nikt nie wiedział, jak on to zrobił.

Większość dokumentów urzędowych trafiających na biurko majora Majora nie dotyczyła go w najmniejszym stopniu. Przeważnie nawiązywały do wcześniejszych rozkazów, których major Major nigdy nie widział na oczy. Na szczęście nie musiał ich szukać, gdyż nowe rozkazy niezmiennie odwoływały rozkazy wcześniejsze. Mógł więc w ciągu minuty parafować dwadzieścia różnych dokumentów, gdyż każdy z nich polecał mu nie zwracać najmniejszej uwagi na inne dokumenty. Z kancelarii generała Peckema przychodziły codziennie na wyspę opasłe biuletyny z budującymi kazaniami na takie tematy, jak “Czas to pieniądz" i “Czystość to zdrowie".

Po lekturze komunikatów generała Peckema na temat czystości i marnotrawienia czasu major Major czuł się marnotrawiącym czas brudasem i zawsze starał się ich jak najszybciej pozbyć. Zainteresowanie budziły w nim jedynie pisma w sprawie pechowego podporucznika, który zginął podczas lotu na Orvieto w niecałe dwie godziny po przybyciu na Pianosę i którego częściowo rozpakowane rzeczy nadal leżały w namiocie Yossariana. Ponieważ pechowiec ten zgłosił się do namiotu odpraw zamiast do kancelarii, sierżant Towser uznał, że najbezpieczniej będzie uznać, że podporucznik w ogóle nie zameldował się w eskadrze, w świetle więc dokumentów wyglądało na to, że pechowy podporucznik rozpłynął się w powietrzu, co zresztą w pewnym sensie było prawdą. W sumie major Major dziękował Bogu za urzędowe pisma przychodzące na jego biurko, gdyż wolał siedzieć przez cały dzień i podpisywać papiery, niż siedzieć cały dzień w kancelarii i nic nie robić. Dzięki nim miał przynajmniej jakieś zajęcie.

Po upływie od dwóch do dziesięciu dni wszystkie podpisane przez niego dokumenty wracały do niego nieuchronnie z dodatkową kartką na jego nowy podpis. Były zawsze znacznie grubsze niż poprzednim razem, gdyż pomiędzy kartką z jego ostatnim podpisem a kartką na jego nowy podpis znajdowały się kartki z podpisami wielu innych oficerów, którzy rozrzuceni po różnych miejscowościach zajmowali się składaniem podpisów na tych samych urzędowych pismach. Major Major z przygnębieniem patrzył, jak zwykłe komunikaty puchną zastraszająco do rozmiarów opasłych tomów. Bez względu na to, ile razy podpisywał jakiś dokument, ten zawsze wracał na jego biurko po nowy podpis i major Major z rozpaczą myślał, że już nigdy się od niego nie uwolni. Pewnego dnia – było to nazajutrz po pierwszej wizycie faceta z Wydziału Śledczego – major Major podpisał jeden z dokumentów nazwiskiem Washington Irving, po prostu żeby sprawdzić, co się wtedy czuje. Spodobało mu się. Spodobało mu się do tego stopnia, że do końca dnia robił tak ze wszystkimi dokumentami. Był pewien, że za ten nieodpowiedzialny wybryk, za wyraz buntu zrodzony z nagłego impulsu, czeka go surowa kara. Następnego ranka z drżeniem przekroczył progi swojego pokoiku i czekał, co się stanie. Nic się nie stało.

Zgrzeszył, a wyszło z tego coś dobrego, bo żaden z dokumentów podpisanych nazwiskiem Washington Irving nigdy już do niego nie wrócił! Był to nareszcie jakiś postęp i major Major oddawał się nowemu zajęciu z niepohamowaną lubością. Podpisywanie urzędowych papierów nazwiskiem Washingtona Iryinga nie było może czymś nadzwyczajnym, ale w każdym razie nie było tak monotonne, jak pisanie “Major Major Major". Kiedy zaś znudziło go Washington Irving, mógł odwrócić kolejność i pisać Irving Washington, dopóki i to mu się nie znudziło. A poza tym był z tego jakiś pożytek, gdyż dokumentów podpisanych jednym z tych dwóch nazwisk nigdy już nie przysyłano do eskadry.

Przysłano natomiast w końcu drugiego faceta z Wydziału Śledczego, który podawał się za pilota. Lotnicy wiedzieli, że jest z Wydziału Śledczego, gdyż zdradzał im to w zaufaniu, prosząc jednocześnie, żeby nie powtarzali tego pozostałym lotnikom, którym zdążył już wyznać, że jest z Wydziału Śledczego.

– Jest pan jedynym człowiekiem w eskadrze, który wie, że jestem pracownikiem Wydziału Śledczego – oświadczył majorowi Majorowi

– i musi to pozostać absolutną tajemnicą, bo w przeciwnym razie moje zadanie byłoby utrudnione. Rozumiemy się?

– Sierżant Towser wie.

– Tak, wiem. Musiałem mu powiedzieć, żeby dostać się do pana. Ale jestem pewien, że on nie piśnie ani słowa.

– Już pisnął. Powiedział mi, że chce się ze mną widzieć ktoś z Wydziału Śledczego.

– To drań. Będę musiał się nim zainteresować. Na pańskim miejscu nie zostawiałbym na wierzchu żadnych ściśle tajnych dokumentów. W każdym razie dopóki nie sporządzę raportu.

– Nie mam tu żadnych ściśle tajnych dokumentów – powiedział major Major.

– Chodzi mi o takie jak ten. Niech je pan zamyka w kasie, gdzie sierżant Towser nie będzie się mógł do nich dobrać.

– Sierżant Towser jest jedyną osobą, która ma klucz od kasy.

– Obawiam się, że tracimy na próżno czas – powiedział dość chłodno drugi facet z Wydziału Śledczego. Był to energiczny, tęgi i krzepki jegomość o szybkich i pewnych ruchach. Wyjął kilka fotokopii z wielkiej czerwonej koperty, którą w sposób rzucający się w oczy chował pod skórzaną kurtką lotniczą pokrytą jaskrawymi malunkami samolotów lecących wśród pomarańczowych wybuchów i z równymi rządkami małych bombek świadczących, że odbył pięćdziesiąt pięć lotów bojowych. – Czy widział pan coś takiego?

Major Major spojrzał obojętnym wzrokiem na kopie prywatnych listów ze szpitala, na których cenzurujący je oficer podpisał się “Wahington Irving" albo “Irving Washington".

– Nie.

– Ale?

Major Major miał teraz przed sobą kopie adresowanych do niego pism, które on sam podpisywał tymi nazwiskami.

– Nie.

– Czy człowiek, który to podpisywał, jest w pańskiej eskadrze?

– Który? Tutaj są dwa nazwiska.

– Wszystko jedno który. Uważamy, że Washington Irving i Irying Washington to ten sam osobnik, który używa dwóch nazwisk, żeby nas zmylić. To często stosowany trick.

– Obawiam się, że w mojej eskadrze nie ma nikogo, kto by nosił któreś z tych nazwisk.

Na obliczu drugiego faceta z Wydziału Śledczego odmalował się wyraz zawodu.

– Jest dużo sprytniejszy, niż przypuszczaliśmy – zauważył. – Używa trzeciego nazwiska i podaje się za kogoś innego. I wydaje mi się… tak, wydaje mi się, że wiem, jak brzmi to trzecie nazwisko.

Z wyrazem ożywienia i natchnienia na twarzy podsunął majorowi Majorowi jeszcze jedną fotokopię.

– Co pan powie na to?

Major Major pochylił się nieco i zobaczył kopię listu, w którym Yossarian zaczernił wszystko z wyjątkiem imienia “Mary" i dopisał: “Tęsknię za tobą tragicznie. A. T. Tappman, kapelan Armii Stanów Zjednoczonych".

Major Major potrząsnął głową.

– Widzę to po raz pierwszy.

– Czy wie pan, kto to jest A. T. Tappman?

– To kapelan naszej grupy.

– A więc sprawa jest zakończona – powiedział drugi facet z Wydziału Śledczego. – Washington Irving to kapelan grupy. Major Major poczuł ukłucie sumienia.

– Kapelanem grupy jest A. T. Tappman – sprostował.

– Czy jest pan pewien?

– Najzupełniej.

– Dlaczego kapelan grupy miałby pisać coś takiego na liście?

– Może zrobił to ktoś inny i podpisał się jego nazwiskiem?

– Dlaczego ktoś miałby podpisywać się nazwiskiem kapelana grupy?

– Żeby uniknąć zdemaskowania.

– Możliwe, że ma pan rację – powiedział po chwili wahania drugi facet z Wydziału Śledczego i cmoknął wargami. – Możliwe, że mamy do czynienia z gangiem, z dwoma ludźmi, którzy zbiegiem okoliczności mają odwrotne nazwiska. Tak, jestem tego pewien. Jeden z nich tutaj, w eskadrze, jeden w szpitalu i jeden przy kapelanie. To razem trzech, prawda? Czy jest pan absolutnie pewien, że nigdy pan nie widział żadnego z tych dokumentów?

– Gdyby tak było, podpisałbym je.

– Czyim nazwiskiem? – spytał podchwytliwie drugi facet z Wydziału Śledczego. – Swoim czy Washingtona Irvinga?

– Swoim własnym – odpowiedział major Major. – Ja nawet nie wiem, jak ten Washington Irving się nazywa.

Twarz drugiego faceta z Wydziału Śledczego rozjaśniła się uśmiechem.

– Majorze, cieszę się, że jest pan poza podejrzeniem. Oznacza to, że będziemy mogli współpracować, a ja bardzo potrzebuję pomocy. Gdzieś tutaj, na froncie europejskim, działa człowiek, który przechwytuje pańską korespondencję. Czy nie podejrzewa pan, kto to może być?

– Nie.

– A ja, zdaje się, wiem – powiedział drugi facet z Wydziału Śledczego i nachylił się szepcząc konfidencjonalnie: – To ten drań Towser. W przeciwnym razie po co by rozpowiadał wszystkim o moim przybyciu? A teraz niech pan ma oczy szeroko otwarte i da mi znać natychmiast, jak tylko pan usłyszy, że ktoś wymienia nazwisko Washingtona Irvinga. Ja tymczasem zajmę się sprawdzeniem kapelana i całej reszty.

Ledwie zamknęły się za nim drzwi, wskoczył przez okno pierwszy facet z Wydziału Śledczego i zaczął się dopytywać, kto to był ten drugi facet z Wydziału Śledczego. Major Major poznał go nie bez trudu.

– To był facet z Wydziału Śledczego – powiedział.

– Akurat – powiedział pierwszy facet z Wydziału Śledczego.

– To ja reprezentuję tutaj Wydział Śledczy.

Major Major poznał go nie bez trudu, ponieważ facet miał na sobie wypłowiały, rozpruty pod pachami szlafrok z brązowego welwetu, włochatą flanelową piżamę i przydeptane ranne pantofle, z których jeden miał oderwaną podeszwę. Major Major uświadomił sobie, że jest to regulaminowy strój szpitalny. Facet przytył jakieś dwadzieścia funtów i tryskał zdrowiem.

– Jestem bardzo chorym człowiekiem – jęczał. – Zaraziłem się w szpitalu katarem od pilota myśliwca i dostałem bardzo ciężkiego zapalenia płuc.

– Bardzo panu współczuję – powiedział major Major.

– Dużo mi z tego przyjdzie – chlipnął facet z Wydziału Śledczego.

– Nie potrzebuję pańskiego współczucia. Chcę tylko, żeby pan wiedział, co ja tu muszę znosić. Przyszedłem ostrzec pana, że Washington Irving przeniósł swoją bazę ze szpitala do pańskiej eskadry. Czy nie słyszał pan, żeby ktoś tu wymieniał nazwisko Washingtona Irvinga?

– Prawdę mówiąc, słyszałem – odpowiedział major Major.

– Ten facet, który był tu przed panem, wspominał o Washingtonie Irvingu.

– Naprawdę? – krzyknął z radością pierwszy facet z Wydziału Śledczego. – To może być klucz do całej sprawy! Niech go pan nie spuszcza z oka przez okrągłe dwadzieścia cztery godziny, a ja pobiegnę do szpitala i napiszę do przełożonych o dalsze instrukcje. – Facet z Wydziału Śledczego wyskoczył przez okno i już go nie było.

W minutę później zasłona oddzielająca pokoik majora Majora od kancelarii rozchyliła się i wpadł zziajany drugi facet z Wydziału Śledczego. Dysząc spazmatycznie, krzyknął:

– Widziałem przed chwilą, że jakiś osobnik w czerwonej piżamie wyskoczył stąd przez okno i pobiegł drogą! Czy pan go widział?

– Był tutaj i rozmawiał ze mną – odpowiedział major Major.

– Od razu wydało mi się to podejrzane: osobnik w czerwonej piżamie wyskakujący przez okno. – Drugi facet z Wydziału Śledczego krążył szybkimi krokami po małym pokoiku. – Z początku pomyślałem, że to pan ucieka do Meksyku, ale teraz widzę, że to nie był pan. Czy może wspominał coś o Washingtonie Irvingu?

– Prawdę mówiąc, wspominał – powiedział major Major.

– Naprawdę? – zawołał ten drugi z Wydziału Śledczego. – To doskonale! To może być właśnie klucz do całej sprawy. Czy nie wie pan, gdzie go można znaleźć?

– W szpitalu. Jest naprawdę bardzo chory.

– To wspaniale! – wykrzyknął drugi facet z Wydziału Śledczego.

– Udam się tam za nim natychmiast. Byłoby najlepiej, gdybym się dostał do szpitala incognito. Wyjaśnię całą sprawę w ambulatorium i poproszę, żeby mnie tam skierowali jako pacjenta.

– Nie poślą mnie do szpitala jako pacjenta, dopóki nie zachoruję

– oświadczył po powrocie. – W gruncie rzeczy czuję się nie najlepiej. Od dawna miałem zamiar się przebadać i teraz mam dobrą okazję. Pójdę jeszcze raz do ambulatorium, powiem, że jestem chory, i w ten sposób trafię do szpitala.

– Niech pan spojrzy, co ze mną zrobili – powiedział po powrocie, ukazując fioletowe dziąsła. Był niepocieszony. Buty i skarpetki trzymał w rękach, gdyż palce u nóg również miał posmarowane genq'aną.

– Czy kto kiedy słyszał o pracowniku Wydziału Śledczego z fioletowymi dziąsłami? – jęknął.

Wychodząc z kancelarii z nisko spuszczoną głową wpadł do okopu i złamał sobie nos. Mimo że nie miał gorączki, Gus i Wes zrobili dla niego wyjątek i odesłali go karetką do szpitala.

Major Major skłamał i wyszło mu to na dobre. W gruncie rzeczy nie zdziwiło go to, gdyż zauważył, że ludzie, którzy kłamią, są ogólnie rzecz biorąc zaradniejsi, ambitniejsi i lepiej im się powodzi niż ludziom, którzy nie kłamią. Gdyby powiedział prawdę drugiemu facetowi z Wydziału Śledczego, znalazłby się w tarapatach, ponieważ jednak skłamał, mógł spokojnie wrócić do swojej pracy.

Po wizycie tego drugiego faceta z Wydziału Śledczego stał się ostrożniejszy. Podpisywał teraz wszystko wyłącznie lewą ręką i zawsze wkładał przy tym ciemne okulary i przyklejał sztuczne wąsy, za pomocą których usiłował przedtem bez powodzenia włączyć się z powrotem do gry w koszykówkę. W ramach dodatkowych środków ostrożności przerzucił się z Washingtona Iryinga na Johna Miltona, co okazało się szczęśliwym pomysłem. John Milton był zwięzły i elastyczny, a kiedy stawał się monotonny, można go było odwracać podobnie jak Washingtona Iryinga. Co więcej, pozwolił on majorowi Majorowi na podwojenie wydajności, dzięki temu że John Milton miał znacznie krótsze nazwisko niż on sam czy Washington Irving i pisanie go zajmowało znacznie mniej czasu. John Milton okazał się korzystny jeszcze pod jednym względem. Był wszechstronny i tak poręczny, że major Major zaczął włączać jego nazwisko do fragmentów fikcyjnych dialogów. I tak typowa parafa na urzędowym dokumencie mogła brzmieć: “John Milton jest sadystą" albo: “Milton, John cię szuka". John Milton otwierał zupełnie nowe horyzonty i czarowne, niewyczerpane możliwości, które budziły nadzieję, że nuda już nie wróci. Kiedy i John Milton go znudził, major Major wrócił do Washingtona Irvinga.

Major Major kupił ciemne okulary i sztuczne wąsy w Rzymie, podejmując ostatnią daremną próbę obrony przed stoczeniem się w bagno ostatecznego upadku. Zaczęło się od okropnego poniżenia w związku ze Wspaniałą Krucjatą Lojalności, kiedy to żaden z trzydziestu czy czterdziestu ludzi zbierających podpisy pod konkurencyjnymi deklaracjami lojalności nie pozwolił mu się podpisać. Potem, ledwie ta sprawa ucichła, wynikła afera z samolotem Clevingera, który ulotnił się gdzieś zagadkowo wraz z całą załogą i odpowiedzialność za ten dziwny wypadek zgęszczała się złowrogo wokół niego, ponieważ nie podpisał ani jednej deklaracji lojalności.

Назад Дальше