Paragraf 22 - Heller Joseph 22 стр.


Ale kiedy Yossarian wszedł do pokoju, Aarfy już tam był i Yossarian spojrzał na niego z tym samym uczuciem lęku i zdumienia, z jakim rano nad Bolonią reagował na widmową, kabalistyczną, niezmienną obecność Aarfy'ego w przedniej kabinie samolotu.

– Co ty tu robisz? – spytał.

– Słusznie, spytaj go! – zawołał rozwścieczony Joe Głodomór. – Niech ci powie, co on tu robi!

Kid Sampson z przeciągłym, teatralnym jękiem zrobił pistolet z palca wskazującego i kciuka i strzelił sobie w skroń. Huple, wydmuchując baloniki z gumy do żucia, patrzył na to wszystko z dziecinnym, pustym wyrazem na swojej twarzy piętnastolatka. Aarfy najspokojniej w świecie uderzał fajką o dłoń, przechadzając się tam i z powrotem w korpulentnym samozadowoleniu, wyraźnie ucieszony tym, że jest ośrodkiem zainteresowania.

– Nie poszedłeś z tamtą dziewczyną? – spytał Yossarian.

– Oczywiście, że z nią poszedłem – odpowiedział Aarfy. – Nie sądzisz chyba, że puściłbym ją samą do domu?

– I nie pozwoliła ci zostać u siebie?

– Owszem, chciała, żebym u niej został – zachichotał Aarfy. – Nie martw się o starego, poczciwego Aarfy'ego. Ale nie mogłem przecież nadużyć zaufania tego uroczego stworzenia tylko dlatego, że trochę za dużo wypiła. Za kogo ty mnie masz?

– Jakie nadużywanie zaufania? – powiedział zrozpaczony i zdumiony Yossarian. – Jedynym jej marzeniem było pójść z kimś do łóżka. O niczym innym nie mówiła przez cały wieczór.

– To dlatego, że była trochę wstawiona – wyjaśnił Aarfy. – Ale palnąłem jej małe kazanie i zmądrzała.

– Ty bydlaku! – zawołał Yossarian i opadł bezwładnie na kanapę obok Kida Sampsona. -Dlaczego, do cholery, nie oddałeś jej któremuś z nas, jeżeli sam jej nie chciałeś?

– Widzisz? – odezwał się Joe Głodomór. – Mówiłem, że z nim jest coś nie w porządku.

Yossarian kiwnął głową i spojrzał na Aarfy'ego podejrzliwie.

– Powiedz mi coś, Aarfy. Czy ty w ogóle rżniesz jakieś dziewczyny?

Aarfy, rozbawiony, znowu zachichotał zarozumiale.

– Jasne, że lubię sobie popchnąć. Spokojna głowa. Ale nigdy porządną dziewczynę. Wiem dobrze, jaką dziewczynę można popchnąć, a jaką nie, i nigdy nie popycham porządnych dziewczyn. To była miła panienka. Widać było, że pochodzi z dobrej rodziny. Namówiłem ją nawet w samochodzie, żeby wyrzuciła przez okno ten swój pierścionek.

Joe Głodomór podskoczył w górę z rykiem potwornego bólu.

– Co zrobiłeś? – zawył. – Co zrobiłeś? – l bliski łez zaczął walić Aarfy'ego pięściami po barkach i ramionach. – Powinienem cię zabić za to, coś zrobił, ty parszywy bydlaku. To grzech, co ty robisz. To zwyrodnialec, panowie. Powiedzcie sami, czy to nie zwyrodnialec?

– Najgorszy, jaki może być – przyznał Yossarian.

– Co wy wygadujecie? – spytał Aarfy z autentycznym zdziwieniem, wciągając obronnym gestem głowę pomiędzy swoje dobrze nabite, owalne barki. – Nie wygłupiaj się, Joe – prosił z uśmiechem lekkiego zakłopotania. – Przestań mnie walić, dobrze?

Ale Joe Głodomór nie przestawał, aż wreszcie Yossarian podniósł go do góry i popchnął do jego pokoju. Yossarian apatycznie poszedł do siebie, rozebrał się i zasnął. W sekundę później było już rano i ktoś nim potrząsał.

– Dlaczego mnie budzisz? – jęknął.

Była to Michaela, chuda pokojówka o wesołym usposobieniu i pospolitej, bladej twarzy, a budziła go, żeby mu powiedzieć, że ma gościa. Lucjana! Nie mógł w to uwierzyć. I kiedy Michaela wyszła, został sam na sam z Lucjana, śliczną, zdrową, posągową Lucjana, która tryskała nieposkromioną tkliwą energią, mimo że nie ruszała się z miejsca i spoglądała na niego gniewnie marszcząc brwi. Stała niczym młody kolos płci żeńskiej, rozstawiwszy wspaniałe kolumny nóg wsparte na wysokich koturnach białych pantofli. Miała na sobie śliczną zieloną sukienkę i wymachiwała płaską białą torebką, którą mocno trzepnęła Yossariana po twarzy, kiedy wyskoczył z łóżka, żeby ją chwycić w objęcia. Yossarian, oszołomiony, zatoczył się poza zasięg torebki i ze zdumieniem złapał się za piekący policzek.

– Brudas! – rzuciła gniewnie, rozdymając wściekle nozdrza z wyrazem pogardy. – Vive comun animale!

Z gwałtownym, rynsztokowym przekleństwem, pełna obrzydzenia i odrazy przemierzyła pokój i otworzyła na oścież wysokie potrójne okno, wpuszczając do środka falę słonecznego blasku i ostrego, świeżego powietrza, które niczym orzeźwiający napój wypełniło zatęchłą sypialnię. Odłożyła torebkę na krzesło i przystąpiła do sprzątania zbierając rzeczy Yossariana z podłogi i mebli, wrzucając skarpetki, chustki do nosa i bieliznę do pustej szuflady komody, a koszulę i spodnie wieszając do szafy.

Yossarian pobiegł do łazienki i wyszorował zęby. Umył też twarz, ręce i przyczesał włosy. Kiedy wrócił, pokój był sprzątnięty, a Lucjana prawie już rozebrana. Twarz jej się wyraźnie wypogodziła. Odłożyła klipsy na komodę i boso podeszła do łóżka, ubrana jedynie w różową koszulkę ze sztucznego jedwabiu, która ledwie zakrywała biodra. Rozejrzała się uważnie po pokoju, aby się upewnić, że panuje należyty porządek, i dopiero wtedy odrzuciła kołdrę i wyciągnęła się z lubością w kocim oczekiwaniu. Przywołała Yossariana gestem, śmiejąc się zmysłowo.

– Teraz – oznajmiła szeptem wyciągając do niego ramiona. – Teraz pozwalam ci pójść ze mną do łóżka.

Nałgała mu coś o jednym jedynym weekendzie w łóżku z narzeczonym, który poszedł do wojska i zginął, co potem okazało się szczerą prawdą, gdyż krzyknęła,,finito!", ledwie tylko Yossarian zaczął, i dziwiła się, dlaczego nie przestaje, aż wreszcie i on doszedł do końca i wszystko jej wyjaśnił.

Zapalił papierosy dla nich obojga. Była oczarowana opalenizną pokrywającą całe jego ciało. Yossariana zastanawiała różowa koszulka, której nie chciała zdjąć. Przypominała męski podkoszulek z wąskimi ramiączkami i zakrywała niewidzialną szramę na plecach, której nie chciała mu pokazać, nawet kiedy już wyznała, że ją tam ma. Napięła się jak stalowa sprężyna, gdy końcem palca powiódł wzdłuż blizny od łopatki prawie do końca kręgosłupa. Zadrżał na myśl o wielu okropnych nocach, jakie musiała spędzić odurzona środkami znieczulającymi albo cierpiąca ból w szpitalu z jego wszechobecną, nieuniknioną wonią eteru, kału, środków dezynfekcyjnych oraz ludzkiego ciała udręczonego i rozkładającego się wśród białych fartuchów, butów na gumowej podeszwie i niesamowitych nocnych świateł połyskujących matowo na korytarzach aż do świtu. Została ranna podczas nalotu.

– Dove? – spytał i wstrzymał oddech w oczekiwaniu.

– Napali.

– Niemcy?

– Americani.

Serce mu pękło i zakochał się. Spytał, czy wyjdzie za niego za mąż.

– Tu sei pazzo – powiedziała mu z dobrym uśmiechem.

– Dlaczego niby jestem wariat?

– Perche non posso sposare.

– Dlaczego niby nie możesz wyjść za mąż?

– Bo nie jestem dziewicą – odpowiedziała.

– A co to ma do rzeczy?

– Kto się ze mną ożeni? Nikt nie chce dziewczyny, która nie jest dziewicą.

– Ja chcę. Ja się z tobą ożenię.

– Ma non posso sposarti.

– Dlaczego nie możesz za mnie wyjść?

– Perche sei pazzo.

– Dlaczego niby jestem wariat?

– Perche vuoi sposarmi.

Yossarian zmarszczył czoło zafrapowany i rozbawiony.

– Nie możesz zostać moją żoną, bo jestem wariat, a jestem wariat dlatego, że chcę się z tobą ożenić. Czy tak?

– Si.

– Tu sei pazz'! – powiedział podniesionym głosem.

– Perchel – krzyknęła dotknięta do żywego, a jej nieuniknione kuliste piersi wznosiły się i opadały podniecająco pod różową koszulką, kiedy oburzona usiadła w łóżku. – Dlaczego niby jestem wariatka?

– Bo nie chcesz wyjść za mnie za mąż.

– Stupido! – krzyknęła i pacnęła go głośno i ogniście w pierś grzbietem dłoni. – Non posso sposarti! Non capisci? Non posso sposarti.

– Rozumiem, rozumiem. Ale dlaczego nie możesz za mnie wyjść?

– Perche sei pazzo!

– Dlaczego?

– Perche vuoi sposarmi.

– Bo chcę się z tobą ożenić. Carina, ti amo – wyjaśnił i popchnął ją delikatnie na poduszkę. – Ti amo molto.

– Tu sei pazzo – zamruczała w odpowiedzi, zadowolona.

– Perche?

– Bo mówisz, że mnie kochasz. Jak możesz kochać dziewczynę, która nie jest dziewicą?

– Dlatego że nie mogę się z tobą ożenić. Zerwała się znowu, groźna i rozgniewana.

– Dlaczego nie możesz się ze mną ożenić? – spytała szykując się, żeby go znowu walnąć, jeżeli odpowiedź będzie dla niej niepochlebna.

– Czy dlatego, że nie jestem dziewicą?

– Nie, kochanie. Dlatego że jesteś wariatką.

Przez chwilę wpatrywała się w niego gniewnie nie rozumiejąc, a potem odrzuciła głowę do tyłu i zrozumiawszy zaniosła się serdecznym śmiechem. Spoglądała teraz na niego z nową aprobatą, a soczysta, wrażliwa skóra jej smagłej twarzy pociemniała jeszcze i rozkwitła, naprężając się i piękniejąc od napływu krwi, oczy jej zaszły mgłą. Zgasił oba papierosy i bez słowa przypadli do siebie we wszechogarniającym pocałunku, gdy nagle do pokoju wszedł bez pukania zataczający się z lekka Joe Głodomór, żeby spytać, czy Yossarian chce z nim pójść na poszukiwanie jakichś dziewczyn. Joe Głodomór stanął jak wryty na ich widok i wypadł z pokoju. Yossarian jeszcze szybciej wyskoczył z łóżka i krzyknął do Lucjany, żeby się ubierała. Dziewczyna oniemiała. Brutalnie wyciągnął ją za ramię z łóżka i popchnął w stronę ubrania, a potem skoczył do drzwi, żeby je zatrzasnąć przed nosem Joego Głodomora, który nadbiegał z aparatem fotograficznym. Joe zdążył wstawić nogę w drzwi i nie chciał jej cofnąć.

– Wpuść mnie! – błagał żarliwie, wijąc się i skręcając maniakalnie.

– Wpuść mnie!

Przestał napierać na chwilę, żeby przez szparę w drzwiach zajrzeć Yossarianowi w oczy z czarującym, jak sobie wyobraził, uśmiechem.

– Ja nie Joe Głodomór – tłumaczył z powagą. – Ja wielki fotograf z tygodnik “Life". Wielkie zdjęcie na wielka okładka. Ja z ciebie zrobić wielka gwiazda w Hollywood, Yossarian. Multi dinero. Multi rozwody. Multi fiki-fik od rana do wieczora. Si, si, si!

Yossarian zatrzasnął drzwi, kiedy Joe Głodomór cofnął nogę, usiłując sfotografować ubierającą się Lucjanę. Joe Głodomór zaatakował krzepką drewnianą przeszkodę z zapałem fanatyka, cofnął się dla nabrania rozpędu i znowu rzucił się szaleńczo naprzód. Yossarian między atakami zdołał wskoczyć w ubranie. Lucjana włożyła swoją zielono-białą letnią sukienkę przez głowę i miała ją powyżej pasa. Yossarian uczuł nagły przypływ żalu na widok Lucjany niknącej na zawsze w majtkach. Schwycił ją za łydkę uniesionej nogi i przyciągnął do siebie. Podskoczyła na drugiej nodze i przylgnęła do niego. Yossarian całował namiętnie jej uszy i przymknięte oczy i głaskał tylną stronę jej ud. Zaczęła mruczeć zmysłowo, ale zaraz Joe Głodomór w kolejnym desperackim ataku uderzył swoim wątłym ciałem o drzwi, omal ich obojga nie przewracając. Yossarian odepchnął Lucjanę.

– Vite! Vite! – poganiał ją. – Zbieraj swoje rzeczy.

– Co ty wygadujesz? – spytała.

– Prędzej! Prędzej! Nie rozumiesz po angielsku? Ubieraj się prędzej!

– Stupido! – warknęła: – Vite to po francusku, nie po włosku. Subito! Chciałeś powiedzieć, subito.

– Si, si. To właśnie chciałem powiedzieć. Subito!

– Si, si – odpowiedziała posłusznie i pobiegła po pantofle i klipsy.

Joe Głodomór zrezygnował z ataków i robił zdjęcia przez zamknięte drzwi. Yossarian słyszał trzaski przesłony aparatu fotograficznego. Kiedy oboje byli ubrani, zaczekał na kolejną szarżę Joego Głodomora i gwałtownym ruchem otworzył przed nim drzwi. Joe Głodomór wpadł do pokoju jak zataczająca się żaba. Yossarian przepuścił go zręcznie i ciągnąc za sobą Lucjanę wymknął się na korytarz. Z wielkim hałasem zbiegli po schodach, zaśmiewając się do utraty tchu i trącając się rozbawionymi głowami, ilekroć przystawali na chwilę, żeby odpocząć. Na dole spotkali wracającego Nately'ego i ochota do śmiechu im przeszła. Nately był wycieńczony, brudny i nieszczęśliwy. Krawat miał przekrzywiony, koszulę pogniecioną, szedł z rękami w kieszeniach. Minę miał zgnębioną i beznadziejną.

– Co się stało, mały? – spytał go Yossarian współczująco.

– Znowu spłukałem się co do centa – odpowiedział Nately uśmiechając się krzywo, z roztargnieniem. – I co ja teraz zrobię?

Yossarian nie wiedział. Nately spędził ostatnie trzydzieści dwie godziny po dwadzieścia dolarów za godzinę z apatyczną dziwką, którą uwielbiał, i nie zostało mu już ani centa z żołdu ani z dużej pensji, jaką otrzymywał co miesiąc od bogatego i szczodrego ojca. Znaczyło to, że nie może spędzić z nią ani chwili dłużej. Nie pozwalała mu nawet iść koło siebie, kiedy przechadzała się ulicami zaczepiając innych żołnierzy, i wściekała się, kiedy zauważyła, że idzie za nią z daleka. Mógł wprawdzie, jeżeli chciał, wystawać przed jej domem, ale nie mógł mieć pewności, czy ona jest u siebie. I nie chciała mu dawać nic bez pieniędzy. Seks zupełnie jej nie interesował. Nately chciał mieć pewność, że nie będzie spać z kimś obrzydliwym ani z żadnym z jego znajomych. Na przykład kapitan Black obowiązkowo kupował ją, ilekroć przyjeżdżał do Rzymu, żeby móc potem znęcać się nad Natelym, opowiadając mu, jak to dogodził jego ukochanej, i patrzeć, jak Nately zagryza się słuchając o haniebnych rzeczach, do jakich ją zmuszał.

Lucjana była wzruszona cierpieniem Nately'ego, ale znów wybuchnęła zdrowym śmiechem, gdy znaleźli się na zalanej słońcem ulicy i usłyszeli, jak Joe Głodomór błaga ich z okna, żeby wrócili i znów się rozebrali, ponieważ on naprawdę jest fotografem z “Life'u".

Roześmiana Lucjana pobiegła chodnikiem na swoich wysokich białych koturnach, ciągnąc za sobą Yossariana z tą samą zmysłową i spontaniczną energią, jaką tryskała od chwili ich spotkania w klubie poprzedniego wieczoru. Yossarian dopędził ją, objął wpół i tak doszli do najbliższego rogu, gdzie Lucjana odsunęła się od niego, wyjęła z torby lusterko, poprawiła włosy i umalowała usta.

– Może poprosiłbyś mnie o adres, żebyś mógł zapisać go na kartce i odnaleźć mnie, kiedy znów będziesz w Rzymie? – zaproponowała.

– Może dałabyś mi swój adres, żebym mógł go zapisać na kartce – zgodził się Yossarian.

– Po co? – spytała wojowniczo, a usta jej naraz wydęły się szyderczo, oczy zaś błysnęły gniewem. – Żebyś mógł go podrzeć na drobne kawałki, skoro tylko odejdę?

– Dlaczego miałbym go drzeć? – zaprotestował zdetonowany Yossarian. – Co ty, do cholery, pleciesz?

– Na pewno podrzesz – obstawała przy swoim. – Podrzesz na drobne kawałki i odejdziesz dumny jak paw, że taka wysoka, młoda, piękna dziewczyna jak ja, Luq'ana, poszła z tobą do łóżka i nie chciała pieniędzy.

– A ile chcesz? – spytał Yossarian.

– Stupido! – krzyknęła rozgniewana. – Nie chcę od ciebie żadnych pieniędzy!

Tupnęła nogą i podniosła rękę tak gwałtownym ruchem, że Yossarian przestraszył się, iż znowu oberwie po twarzy jej wielką torebką. Ona jednak zapisała tylko nazwisko i adres na skrawku papieru, który wsunęła mu do ręki.

– Masz – powiedziała urągliwie, przygryzając wargi, żeby ukryć ich drżenie. – Nie zapomnij. Nie zapomnij podrzeć tego na kawałeczki, kiedy tylko odejdę.

Potem uśmiechnęła się pogodnie, uścisnęła mu rękę i z pełnym żalu “Addio" przytuliła się do niego na chwilę, po czym wyprostowała się i odeszła z nieświadomą godnością i wdziękiem.

Gdy tylko odeszła, Yossarian podarł karteczkę z adresem i odszedł w przeciwnym kierunku, dumny jak paw, że taka piękna młoda dziewczyna jak Lucjana poszła z nim do łóżka i nie chciała pieniędzy. Był bardzo z siebie zadowolony, dopóki nie zajrzał do stołówki w budynku Czerwonego Krzyża i nie zasiadł do śniadania wśród tłumu żołnierzy w najrozmaitszych fantastycznych mundurach. Wtedy nagle stanęły mu przed oczami obrazy Lucjany rozbierającej się, ubierającej się, pieszczącej go i wymyślającej mu żywiołowo w swojej różowej koszulce ze sztucznego jedwabiu, której nie chciała zdjąć nawet w łóżku. Yossarian dławił się tostami i jajkami na myśl o kolosalnym błędzie, jaki popełnił drąc tak bezczelnie jej długie, smukłe, nagie, wibrujące młodością ciało na kawałeczki i wrzucając je z taką beztroską do rynsztoka. Już teraz tęsknił za nią okropnie. W stołówce było tylu hałaśliwych, pozbawionych twarzy ludzi w mundurach. Odczuł tak gwałtowną potrzebę znalezienia się z nią znowu sam na sam, że zerwał się raptownie od stołu i pobiegł z powrotem, szukać strzępków papieru w rynsztoku, ale zostały już spłukane przez dozorcę, który polewał ulicę.

Назад Дальше